Podpalacz jako strażak

Jamesem Baldwinem targał dylemat: trwać przy sprawie czarnych czy opisać Amerykę jako całość? Kiedy odkrywa, że te cele się nie wykluczają, musi uznać, że podąża ścieżką wydeptaną przez innych.

02.12.2019

Czyta się kilka minut

James Baldwin, 1986 r. / YURCHENKO / SPUTNIK / EAST NEWS
James Baldwin, 1986 r. / YURCHENKO / SPUTNIK / EAST NEWS

Cel jasno sobie wyznaczył. Chciał zostać pierwszym wspólnym pisarzem czarnych i białych Amerykanów. Literatura afroamerykańska miała wyjść z getta i przestać być ciekawostką w postępowych kręgach intelektualnych. Aby to osiągnąć, musiała stanąć blisko życia, które ciągle miesza społeczne i polityczne barwy.

Dlatego już w pierwszym głośnym eseju „Powieść protestu dla każdego” ­James Baldwin odcina się od zapoczątkowanej przez „Chatę wuja Toma” Harriet Beecher Stowe tradycji upominania się o prawa czarnych poprzez obłudną, jego zdaniem, troskę o ich zbawienie i próby „przykrojenia wszystkich Amerykanów do wymiaru kompulsywnego, bezbarwnego gościa imieniem Joe”. Esej ten znalazł się w pierwszym pełnym tłumaczeniu na polski „Zapisków syna swego kraju” (1955), które właśnie trafiło do naszych księgarń.

W przełomowym dla jego kariery zbiorze krytyka artystycznych prób „wybielenia” Afroamerykanów staje się pretekstem do wiwisekcji ich zbiorowej duszy. „I nie ma, jak sądzę, Murzyna, który by żył w Ameryce i nie czuł – przelotnie lub przez dłuższy okres (...) – zwykłej, nagiej i niezaprzeczalnej nienawiści; który by nie chciał rozkwasić pewnego dnia każdej białej twarzy, jaką napotka, zgwałcić – by zemścić się jak najokrutniej – ich kobiet, skruszyć ciał wszystkich białych ludzi i upokorzyć ich, by znaleźli się tak nisko jak ten proch, w który jego samego wdeptano i wciąż się wdeptuje” – grzmi w „Many Thousands Gone”.

Jednak żeby pisać dla wszystkich, pisarz nie może zatracać się w nienawiści i rozliczaniu cudzych grzechów. Zamiast tego ma stać się czujnym kronikarzem współbycia. Zdaniem Wacława Sadkowskiego, wieloletniego redaktora „Literatury na Świecie” i promotora Baldwina w Polsce, pytanie, które stawia zarówno w powieściach, jak i eseistyce, brzmi następująco: czy zbratanie się jest możliwe? Odpowiedź, jakiej udziela, jest negatywna, ale niepozbawiona nadziei na to, że kiedyś się zmieni.

Kwestia murzyńska

W PRL-u Baldwin ma szczęście do cenzury i prezentacja jego prozy zaczyna się wcześnie. W 1965 r. ukazuje się dokonany przez Daniela Passenta wybór esejów „Następnym razem pożar” (niektóre z nich w nowym tłumaczeniu znajdą się w „Zapiskach syna tego kraju”) oraz wybitne opowiadanie „Dziś rano, dziś wieczór, tak prędko”. To ostatnie jest rozegraną w trzech aktach opowieścią o strachu drążącym czarnoskórego człowieka, który osiągnął bardzo wiele dzięki temu, że opuścił Amerykę. Teraz ma ją odwiedzić z urodzonym w Paryżu synem. Boi się, że wprowadzi chłopca w nieznaną mu przestrzeń pogardy wobec takich jak on, a sam zmieni się na powrót z cenionego śpiewaka w zgiętego w pas pariasa. W ojczyźnie jego szczęście nie miałoby prawa się wydarzyć. Jego kobieta nigdy nie dostrzegłaby w nim mężczyzny, którego mogłaby kochać, a on nie byłby w stanie widzieć w niej kogoś sobie równego. Nigdy nie mieliby dziecka. Nie, to nie jest antyrasistowski manifest, lecz cichy lament.

W raczej programowych przedmowach i posłowiach do polskich wydań z lat 60. Baldwin bywa nazywany głosem ruchu murzyńskiego w społeczeństwie Zachodu, trybunem kwestii murzyńskiej w okrutnym świecie białych. Inaczej niż mianem „Murzyn” Baldwina w owym czasie się nie określa. To słowo, które w jego prozie naznacza bohaterów, jest znakiem ich upokarzającej kondycji społecznej i krzykiem o godność, w ówczesnej Polsce jest przezroczyste. Czasy refleksji nad dyskryminacją poprzez język dopiero nadejdą. Na razie Murzyn to Murzyn – biedny, wyzyskiwany, ale religijny mieszkaniec Ameryki. A murzyńska literatura – choćby nieideologiczna – daje mocne alibi dla antyamerykanizmu.

W nowym tłumaczeniu esejów Amerykanina słowo „Murzyn” też występuje – ale tłumacz, Mikołaj Denderski, czuje się zobligowany do wyjaśnienia tej decyzji translatorskiej. Jest ona słuszna. W Ameryce, o której Baldwin pisze, to słowo jest w powszechnym użyciu, tak przez białych, jak i czarnych – przynależy do czasów, które tych drugich bolą. Podczas lektury „Zapisków syna tego kraju” słowo „Murzyn” wciąż powinno boleć. Zastępowanie go bardziej neutralnymi określeniami oznaczałoby cenzurowanie tekstu. Co ważne, Baldwin nigdy nie widział się w roli rzecznika kwestii murzyńskiej, bo odrzucał jej faktyczne istnienie. Przekonuje, że jest tylko kwestia tych, którzy widzą w Murzynie problem społeczny zamiast ludzkiego losu: „Murzyn w Ameryce nie istnieje naprawdę poza ciemnością naszych umysłów”.

Zajmuje go też kwestia gejowska, ale do jej dekonstruowania podchodzi z mniejszą żarliwością niż do spraw rasowych. Nie ukrywa swojej biseksualności, lecz stara się, aby jego życie intymne nie było przedmiotem publicznej dysputy. Zresztą bolą go nie tylko homofobiczne docinki, ale wszelkie próby redukowania czarnych Amerykanów do ich rzekomo monstrualnego popędu seksualnego: „Dla mnie obsceniczne jest to, że dla białego człowieka jestem narządem płciowym, do którego na całe nieszczęście dowieszono człowieka”.

Ma nawet pretensję do podziwianego Jeana Geneta, że ten czyni z homoseksualizmu artystyczny gest. O ile Baldwin zacięcie walczy z rasizmem, o tyle na homoseksualność uwrażliwia, sam musząc najpierw ją oswoić. Zwłaszcza druga powieść, „Mój Giovanni” (1956, pol. wyd. 1991), nazywana „białą” (żaden z bohaterów nie jest ciemnoskóry, a akcja toczy się w Paryżu), przynosi niewstydliwe obrazy męskiego seksu, które zostają zderzone z wyparciem. W kolejnych utworach homoseksualizm stanowi po prostu jeden z wymiarów ludzkiej miłości oraz przyczynę zakładania zarówno przez czarnych, jak i białych ciasnych masek w konserwatywnym świecie normalsów.

Orientacja seksualna jest być może jednym z powodów, dla których Baldwin, szykowany na kaznodzieję, już jako siedemnastolatek wie, że się do tego nie nadaje. Mimo to religijna retoryka będzie jego orężem na długie lata. Jak się okaże, dość zawodnym. Chce być „czarnym misjonarzem wśród białych pogan w Ameryce”, ale staje się pupilem środowisk akademickich i postępowych mediów.

„Biały establishment zaakceptował Baldwina, chyba wbrew jego woli – pisze w 1972 r. Peter S. Prescott, krytyk literacki „Newsweeka” – Każda antologia literatury angielskiej dla studentów pierwszych lat zawiera jego eseje, a pisarz polecany studentom pierwszego roku nie może być niebezpieczny. Baldwin jest »pewny«. Mówił, ale nic z tego nie wynikło”. Ma tego świadomość, kiedy trzy lata przed śmiercią pisze przedmowę do kolejnego wydania „Zapisków” i ubolewa, że w stosunkach białych i czarnych Amerykanów „pod względem moralnym nie zaszła żadna zmiana, a zmiana moralna to jedyna zmiana rzeczywista”.

James Baldwin (pierwszy z prawej) podczas demonstracji ku czci czterech ofiar zamachu bombowego w Birmingham (Alabama), Nowy Jork, 22 września 1963 r. / fot. JH / EAST NEWS

A jednak kropla drąży skałę. W maju 1963 r. na zaproszenie Roberta Kennedy’ego, ówczesnego prokuratora generalnego, Baldwin przybył do jego apartamentu wraz z grupą czarnych artystów i aktywistów. Mieli dyskutować o nieśmiertelnej kwestii murzyńskiej. Skończyło się na wielkim rozczarowaniu zaproszonych, słuchających komunałów ze strony zatroskanego polityka, próbującego obietnicami odległej w czasie stabilizacji udobruchać swoich gości. Na początku XXI w. spotkanie to przeszło do anegdoty – to podczas rozmowy z Baldwinem Kennedy miał powiedzieć, że za 40 lat czarny Amerykanin może zostać prezydentem. Niewiele się pomylił.

Syn swego ojca

Na świat przyszedł w Harlemie w 1924 r. Jego matka opuszcza uzależnionego kochanka, wkrótce wiąże się z robotnikiem i samorodnym kaznodzieją, Davidem Baldwinem. James ma ośmioro przyrodniego rodzeństwa, ostatnie przychodzi na świat w dniu śmierci ojczyma, w 1943 r. Ojczym, o którym mówi zawsze „ojciec”, jest człowiekiem złamanym przez rasizm i biedę. Zabija go gruźlica i choroba psychiczna. Łączy ich trudna relacja zbudowana na oczekiwaniu, że syn wejdzie w buty ojca. Ten zaczyna gardzić rodzicem, jego położeniem społecznym i niemocą zmiany losu. Bigoteria, homofobia, antyintelektualizm i niezachwiana wiara w społeczny determinizm – od tego ucieka Baldwin i podobni mu wrażliwi chłopcy z klasowych nizin. W eseju „Getto w Harlemie” wypunktowuje mielizny ludowej religijności czarnych Amerykanów i ich zbiorowego rozumu. Piętnuje zwłaszcza powszechny w ówczesnym Harlemie pokrętny antysemityzm. Z jednej strony los Żyda staje się dla Afroamerykanina symbolem jego własnego cierpienia i tułaczki, z drugiej – Żyd jest biały, a więc też odpowiada za mękę czarnych.

Po latach wybacza ojcu i rozlicza się z samym sobą. W „Zapiskach autobiograficznych” przyznaje, że był ofiarą przyjmowania kwestii murzyńskiej za oczywistość, „bękartem Zachodu”, któremu przyszło żyć w świecie ucywilizowanym przez białych, krainie doskonałej sztuki i brutalnego prawa. Raz ciska szklanką z wodą w kelnerkę, która beznamiętnie wygłasza formułkę: „Nie obsługujemy Murzynów”. Biały przyjaciel myli tropy, żeby policja nie aresztowała Baldwina. Dopiero emigracja do Francji pozwoli mu uświadomić sobie własny kompleks: „Zostałem zmuszony uznać coś, co zawsze przed sobą ukrywałem, (...) że nienawidzę białych ludzi i boję się ich. Nie oznaczało to bynajmniej, że kochałem czarnych; wręcz przeciwnie – gardziłem nimi, być może dlatego, że spośród nich nie wyszedł Rembrandt”.

Do szkoły średniej w Bronksie chodzi z Richardem Avedonem, przyszłym fotografem „Vogue’a”. W 1964 r. wydadzą album z współczesnymi twarzami Ameryki, opatrzony gorzkim tekstem Baldwina. Uczy się w Actors’ Studio u Elii Kazana, ale nie czuje, by aktorstwo było jego powołaniem. W 1948 r. wyjeżdża do Europy, aby zostać pisarzem. W Ameryce „nikt mi (...) nie powiedział, że Aleksander Dumas był Mulatem. Nikt mi nie powiedział, że Puszkin był czarny” – mówi w rozmowie z poetką Nikki Giovanni.

Artysta/aktywista

Kiedy dociera do Paryża, mieszka tam już głos czarnej literatury: Richard Wright, autor „Syna swego kraju” (1940). Nad Sekwaną Baldwin tworzy pierwszą powieść „Głoś to na górze” (1953, pol. wyd. 1966), w której wyraźnie słychać echa rodzinnego domu. Historia emancypującego się w rasowo podzielonym i heteroseksualnym świecie Johna Grimesa, pasierba kaznodziei, zostaje przez krytykę przyjęta jako zapowiedź tego, że wkrótce spod pióra młodego pisarza wyjdzie arcydzieło. Jednak ono nie przychodzi, a kolejne powieści są oceniane coraz gorzej.

Baldwin jest jednym z tych autorów, którzy całe życie pisali tę samą powieść, z podobnym bohaterem, który uczy się poruszać w gęstej rzeczywistości rasowych podziałów, a sztuka staje się dla niego enklawą, w której na ulotną chwilę te społeczne zasieki przestają obowiązywać. Akcja „Innego kraju” (1962), najpoczytniejszego utworu pisarza, toczy się w artystowskich kręgach Nowego Jorku, a sugestywnych scen miłosnych w niej nie brakuje. Krytykom zabrakło jednak jasnego opowiedzenia się po jednej ze stron rasowego konfliktu, a Baldwinowi zarzucano granie pod białą publiczkę. W „Innym kraju” ranią się wszyscy, niezależnie od koloru skóry, ale najbrutalniejsi są czarni. „Chwilami (...) chciałabym zmienić się w olbrzymią pięść i zetrzeć ten cholerny kraj na proszek” – peroruje Ida Scott, początkująca pieśniarka, zanim zdradzi białego kochanka. Gdyby nie nonszalancko potraktowana warstwa literacka, byłaby to być może najbliższa arcydziełu powieść Baldwina, dlatego właśnie, że jest tak nieprogramowa. Jednocześnie pokazuje w dojmujący sposób, że w kraju, jakim była ówczesna Ameryka, nie ma nadziei na miłość „bezbarwną”, niezależną od pigmentu skóry.

Podobnie w „Powiedz mi, jak dawno odszedł pociąg” (1968) Leo Proudhammer, aktor i aktywista, rezygnuje z miłości oddanej mu białej aktorki i wiąże się z czarnym bojownikiem Christopherem. Tej powieści Baldwina wytykano z kolei ostentacyjną polityczność.

Następna fabuła, sfilmowana w ubiegłym roku przez Barry’ego Jenkinsa, „Gdyby ulica Beale umiała mówić” (1974), jest odpowiedzią na zarzuty o polityczną dwulicowość. Fonny, rzeźbiarz-samouk, zostaje niesłusznie oskarżony o gwałt na Portorykance, wytypowany jako sprawca przez białego policjanta, któremu zdążył zajść za skórę. Jego położenie jest jawnym błędem amerykańskiego systemu sprawiedliwości, i to błędem przez ten system przewidzianym. Fonny może jednak liczyć na bezgraniczne wsparcie narzeczonej Tish i jej bliskich.

I ta powieść nie podoba się krytykom, zaskoczonym szlachetnością i naiwnością głównych bohaterów, tak różną od postaw wcześniejszych protagonistów pisarza. W obronę bierze ją Joyce Carol Oates, przekonana tym, jak autor kreśli racje i uczucia dziewiętnastolatki. Szczególnie wiarygodnie wypadają sceny erotyczne pisane z jej perspektywy. W ogóle portrety silnych kobiet oraz opisy najbardziej intymnego wymiaru miłosnych relacji są mocną stroną twórczości Baldwina. Sensualność w odpowiedniej proporcji krzyżuje się z cielesnością, a pożądanie z miłością. To, co kiedyś mogło szokować, dziś błyszczy na tle wulgarności, kiczu albo świętoszkowatości innych powieściowych „momentów”.


CZYTAJ TAKŻE: Anita Piotrowska - Z niedokończonych zapisków Jamesa Baldwina reżyser Raoul Peck stworzył intrygujący filmowy esej, którego główna teza brzmi: „Historia czarnych w Ameryce jest historią Ameryki”...


W 1957 r. wraca do Ameryki. Jedzie do Little Rock, gdzie desegregacja w szkołach przebiega w asyście Gwardii Narodowej. Bierze udział w najważniejszych marszach w historii ruchu czarnych Amerykanów. Eseje zebrane w tomie „Następnym razem pożar” (1963) narażają go na zarzut o szerzenie stereotypów o białych Amerykanach. W 1966 r. tytułuje tekst o brutalnej pacyfikacji Harlemu „Do wszystkich zainteresowanych: raport z oblężonego terytorium”. Na początku lat 70. przewiduje nadejście nowego holokaustu, wymierzonego w czarnych. Jednak kiedy ukazuje się jego rozmowa z nobliwą antropolożką Margaret Mead, „A Rap on Race”, zostaje odebrana jako refleksja czysto intelektualna i nienadążająca za aktualnymi arenami rasowej rywalizacji.

Solidaryzuje się z Czarnymi Panterami, a w 1972 r. ukazuje się „List otwarty do mojej siostry, panny Angeli Davies”, będący wsparciem dla więzionej wówczas radykalnej aktywistki. Baldwin podsyca pożar, ale wyraża nadzieję, że można go ugasić, kiedy nie tylko biali nie będą poniżać czarnych, ale też czarni przestaną nienawidzić białych. Podkreślanie gotowości do zbratania jest czymś, co biali liberałowie przyjmują z otwartymi ramionami, rozumiejąc tę ideę bardzo powierzchownie, a zagorzali wojownicy o sprawę nie rozumieją. „Nie proponuje żadnych nowych rozwiązań problemu relacji rasowych w Ameryce. Jego podstawowe rozwiązanie jest tak stare jak Biblia i tak proste jak Kazanie na Górze” – ironizuje guru krytyków Nick Aaron Ford.

Umiera 1 grudnia 1987 r. na chorobę nowotworową. Ostatnie lata spędza głównie w Saint-Paul-de-Vence na francuskiej riwierze. Tak, Europa daje mu artystyczną i osobistą wolność. Jednak nie wybacza jej tego, że wymyśliła niewolnictwo, że to ona urodziła białą Amerykę. We Francji nie dano mu zapomnieć, że jest czarnym Amerykaninem. Obchodzenie się z nim z podejrzliwą ostrożnością, jak z nieświeżym jajkiem, dobitnie opisuje w „europejskiej” części „Zapisków”. To nie w Ameryce, lecz w Paryżu był aresztowany za rzekomą kradzież hotelowego prześcieradła, to we francuskim więzieniu był traktowany jak ochłap człowieka. Jeśli „Zapiski” mogły być alibi dla antyamerykanizmu, to na pewno nie mogą być alibi dla Europy. ©

James Baldwin, ZAPISKI SYNA TEGO KRAJU, przeł. Mikołaj Denderski, Karakter, Kraków 2019.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2019