Maria Peszek: Dam wam spokój

Maria Peszek: Byłam pyszna krzycząc, że wystarczy przestać wierzyć w Boga, żeby odzyskać siebie.

03.10.2022

Czyta się kilka minut

 / DAWID GRZELAK / MATERIAŁY PRASOWE
/ DAWID GRZELAK / MATERIAŁY PRASOWE

MONIKA OCHĘDOWSKA: Zacznijmy od litanii „Ave Maria” otwierającej Twoją ostatnią płytę: „Jestem dziewczyną lat 47. Myślałam, że wiem więcej, a jednak nie wiem. W żadną z szuflad się nie mieszczę, ale też się już nie pieszczę. Zwijam flagi, transparenty, palę mapy, burzę mosty. Już nie krzyczę. Myślałam, że będzie trudniej...”. Jak jest?

MARIA PESZEK: Dzisiaj? Bardzo dużo się zmienia. Nie jestem tylko pewna, czy to kwestia połowy życia, gdy zbliżasz się do pięćdziesiątki, czy te przemiany są po prostu rytmiczne, seryjne – jak fale. Coś nadciąga. Na początku tego nie słyszysz, bo to są ciche podszepty, gdzieś z samego środka ciebie. Czasem nie chcesz ich usłyszeć albo się boisz. Ale jak się zdecydujesz na odwagę i naprawdę się wsłuchasz, to może się okazać, że stoisz naprzeciw sztormu, a potem fala na chwilę cię przykrywa.

Maria Peszek jest w takim miejscu cyklicznie, ale chyba każdemu zdarza się od czasu do czasu zapuszczać w boczne i ciemne odnogi życia, a nawet ugrzęznąć w nich na trochę.

Warto tam posiedzieć?

Ktoś mnie kiedyś nazwał koneserką katastrof i było w tym sporo racji (śmiech). Patrzę na katastrofę jak na niezbędny element oczyszczający, stwarzający.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

ANDRZEJ FRANASZEK, pisarz: Na ogół jesteśmy dziś ironiczni, wręcz cyniczni, a więc letni. Tymczasem moi bohaterowie byli gwałtowni, gorący lub zimni. Nigdy letni >>>>


Ja chyba zresztą katastrofy indukuję, bo pracując bardzo dużo regularnie doprowadzam do kompletnego wyczerpania ciała i głowy, sama siebie nadużywam. Ale rozpoznaję już te momenty, przestałam z nimi i ze sobą walczyć. Wiem, że prędzej czy później nastąpi kolaps – choroba, załamanie albo po prostu przerwa, w której będę musiała zająć się sobą, odbudować. Katastrofa to reset, formatowanie dysku. Jak pada komputer, najpierw wpadamy w panikę, że wszystko przepadło. A potem się okazuje, że to, co najważniejsze, zawsze da się odtworzyć, a odtwarzanie porządkuje.

Co sobie ostatnio uporządkowałaś?

Wyprowadziliśmy się z Edkiem, moim chłopakiem, z miasta. Przyroda, która jest mi absolutnie niezbędna do tego, żeby się regenerować, jest teraz blisko. W związku z tą zmianą mam także postanowienie, by bardziej żyć, a mniej pracować. Jeśli uprawia się zawód służebny, skoncentrowany na dawaniu siebie innym, to chyba szybciej przychodzi konieczność zajęcia się sobą, zaopiekowania swoimi potrzebami. Oczywiście to nie jest wcale takie proste powiedzieć sobie „teraz czas na mnie”, szczególnie w przypadku kobiety wychowanej w kulturze, która oczekuje od niej bycia „służebnicą”. Dlatego też to postanowienie podejmuję cyklicznie, a wychodzi różnie.

Lubisz cytować Krystiana Lupę, który powiedział, że artysta jest jak zwierzę domowe: żyje mniej więcej piętnaście lat.

A potem musi urodzić się na nowo. Uwielbiam to sformułowanie, bo jak patrzę wstecz, to moje życie zawodowe tak właśnie jest skonstruowane: najpierw przez wiele lat aktorstwo, potem od 2005 roku śpiewanie i tworzenie muzyki... Wynika ewidentnie z wyliczeń, że czas teraz na kolejną zmianę. Tyle że ja nie chcę być do końca życia artystką. Choć mój ojciec planuje umrzeć na scenie i kropka. Myślę, że różnica między nami bierze się stąd, że w pewnym sensie jestem po prostu od niego starsza (śmiech). On jest młodą duszą, ja starszą i chciałabym dać sobie więcej życiowej przestrzeni. Tylko nie mogę tego zrobić tak, jak się wyciąga wtyczkę z kontaktu – do tego trzeba się porządnie przygotować. Nie gram już na przykład stu koncertów w roku, ale zmniejszam tę liczbę stopniowo. Oczywiście, teraz jest trudna sytuacja ekonomiczna, polityczna, więc Maria Peszek nie mogłaby tak czy owak grać tak często i dużo ostatniej płyty jak poprzednich, ale w gruncie rzeczy odpowiada mi to. Czas na nowe otwarcie.

Otwarcie na co?

Pociąga mnie pisanie, a na pewno ten rodzaj długofalowego skupienia związany z pisaniem, ograniczenie ekspresji, która jest niezbędna podczas koncertów, performowania. Ludzie przychodzą do mnie na koncerty po atomową energię, a ja na razie nie jestem w stanie znaleźć innego sposobu artykułowania siebie na scenie niż właśnie taki. ­Ekstremalnie energetyczny. Nawet jeśli założę, że moje występy będą mniej angażujące, to zawsze jest to rodzaj szamaństwa. A pisanie wymaga czegoś innego. Kompletnego wycofania.

To się w ogóle da zrobić?

W domu, który zbudowaliśmy z Edkiem, jest taka przestrzeń – miejsce z osobnym wejściem, wyabstrahowane z reszty domu, w którym panuje kompletna cisza, taka moja gawra. Gdybym mogła, nie wychodziłabym stamtąd i została radykalną pustelnicą, która coraz mniej i rzadziej je, żyje bez prądu... „Walden, czyli Życie w lesie” Henry’ego Davida Thoreau był dla mnie wstrząsającą lekturą – nigdy później nie miałam już tak intensywnych przeżyć czytelniczych. Taka radykalność ogromnie mnie pociąga. Myślisz, że to eskapistyczne?

Nie wiem, czy eskapistyczne, ale czy nie utopijne? Najchętniej słuchana polska raperka zostanie pustelnicą?

Rap też jest radykalnym środkiem wyrazu, ale żeby być skuteczną raperką, trzeba swoją wrażliwość włożyć w tajną przegródkę, a używać głównie „bezczelu”. To jest bardzo energochłonne. Mnie jest chyba bliżej punk poetry albo spoken word. W tym ostatnim marzyłabym, żeby zbliżyć się do jakości Kae Tempest.

Ale śpiewasz o sobie właśnie „radikal bezczel”.

Zmęczyłam się. Robienie takich totalnych projektów jak album muzyczny jest mało opłacalne na wielu poziomach – przede wszystkim energetycznym, o którym rozmawiamy. Ludzie nie potrzebują dziś concept albumów, nie kupują płyt, ja też nie kupuję płyt, bo nie ma jak ich słuchać. Stwarzanie światów składających się z kilkunastu utworów jest zbyt kosztowne i nigdy się nie zwraca, również finansowo – a to świadczy prawdopodobnie o tym, że odbiorcy mają inne potrzeby niż kiedyś. Pragną szybkich strzałów. Natychmiastowych emocji.

I co z tym zrobić?

Z uporem maniaka wierzę w sens większej całości. I głębi. Dlatego książka. Chciałam zrobić coś, w czym ludzie mogliby się ogrzać, żeby to było krzepiące, czułe, żarzące się w mroku. Coś, co będzie azymutem, przyniesie ulgę. Chciałabym też ludziom powiedzieć, że nieważne, jak trudne i niestandardowe są relacje, które tworzymy, one mogą być źródłem naszej siły. Chciałabym ośmielać – że nie ma niczego złego w gadaniu z bardzo bliskimi osobami o bardzo intymnych sprawach. Takie są nasze rozmowy z Janem. O tym jest moja książka.

Czy na te decyzje i nowe plany miała wpływ pandemia?

Tak, zadałam sobie wtedy pytanie, czy to, co robię, w ogóle ma sens. Czy takiej ilości śmierci wokół, takiej skali nadużyć, manipulowania emocjami, któremu podlegaliśmy, czy sztuka, która jest bardzo delikatnym bytem, może się temu wszystkiemu przeciwstawić? To był dla mnie interesujący czas obserwowania, jak katastrofa resetuje wszystko – moje poglądy, relacje. Jak relatywizuje sens uprawiania sztuki. Wydawało mi się, że bycie artystą jest w takich momentach aroganckie.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

ANNA GACEK, dziennikarka muzyczna: Gdy ze sceny dobiega świetny utwór, mam poczucie, że wszyscy jesteśmy dzieciakami, które skaczą i wrzeszczą. Na chwilę nie mamy twarzy i nazwisk. Jesteśmy wolni >>>>


Pamiętam długą rozmowę telefoniczną z tatą, która tego dotyczyła. To był moment totalnej izolacji, nie mogliśmy się spotkać, rodzice byli chorzy. Oni w Krakowie, ja w Warszawie, duży strach – co będzie. Rozmawiamy z Janem i mówię: „Wiesz, mam taki fantastyczny pomysł, zanurzam się w pracę. Zamknę się, nic mnie nie będzie rozpraszać, będę gotować zupy mocy, robić płytę i pisać książkę – wszystko naraz”.

I co na to Jan?

„Dziecko, to nie jest czas na tworzenie, tylko na ładowanie baterii, bo dopiero jak to się skończy, będzie nam potrzebna siła”. Oczywiście nie posłuchałam jego mądrej i proroczej porady. Zanurzyłam się w pracę, kompletnie się wyczerpałam i rozchorowałam.

Na zupełnym odludziu robiliśmy wtedy płytę „Ave Maria” i przeprowadziliśmy tam z producentem, Kamilem Paterem, mnóstwo rozmów właśnie na temat tego, po co my to w ogóle robimy. Odpowiedź, jaką natychmiast dla ­siebie znalazłam, była taka, że sztuka przynosi ukojenie, porządkuje strachy albo przynajmniej je minimalizuje. Sztuka jest szychtą, elementem organizującym. Stwierdziliśmy, że naszą misją – ­jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – jest dawanie ludziom światła, rozjaśnianie mroku.

Powiedziałaś, że tę płytę i tamten czas organizowało Ci pojęcie „rezyliencji” oznaczające zdolność do regeneracji, odzyskiwania straconych sił.

Tak, rezyliencja na tej płycie wzięła się stąd właśnie. Byliśmy wszyscy w procesie odkształcania spowodowanego pandemią, teraz mi się wydaje zresztą, że ono cały czas trwa. Doginanie, napinanie ludzkich wytrzymałości przez wojenne strachy, strachy gospodarcze, strach nienawiści, który jest paliwem polityki i którego cynicznie używają rządzący.

Wtedy wydało nam się, że to jest superproste: my, artyści, mamy przynosić ulgę. A z czego była skonstruowana Maria Peszek? Z buntu, krzyku, tarmoszenia ludzi, wytrącania ich z wygodnych, mieszczańskich czy hipsterskich egzystencji, ze wskazywania, że „hej, w życiu także o coś innego chodzi”, „musimy walczyć”. Ale Maria Peszek już to wszystko robiła. W książce chcę ją pokazać inną. Daję jej szansę być słabą. Nawet jeśli ludzie powiedzą: o, miała być twardzielką, a skamle, że jej źle.

Twardzielka, która idzie do ojca po mapę i kompas, pyta faceta: „Co robić, jak żyć?”.

Prawda? Wow, Maria Peszek kogoś potrzebuje! Wrzeszczała, krzyczała, a tu nagle stoi rozkraczona i bezradna. Przychodzi do ojca i mówi: niczego już nie wiem i nie mam siły, ratunku.

Co dostałaś od ojca?

Najważniejsza jest umiejętność podnoszenia się. Z nami Peszkami jest tak, że znój życia i cierpienie wnikają absolutnie w każdą naszą tkankę, chłoniemy je każdą komórką ciała. Potem następuje kryzys, zapaść, rozpacz – zazwyczaj to jest ekstremalne. A potem jest taki moment – też umiem już go w sobie rozpoznać – jakby człowiek zaczął wydostawać się spod lodu, roztrzaskujemy głową taflę. Jest się poranionym, ale się z tego kryzysu, z tej zapaści wychodzi. I jest się znowu wolnym. Kocham tę cechę, tę moc. Co jeszcze? ­Poczucie humoru, takie po bandzie, abstrakcyjne. Etos pracy. Praca jest świetnym narzędziem radzenia sobie z rzeczywistością.

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie z Janem?

Z plaży.

Patrzysz na rodziców i boisz się, że utoną.

Miałam dziewięć miesięcy, to bardzo wczesne wspomnienie. Pamiętam strach i potrzebę ochronienia rodziców, która na zawsze ze mną została. Mam zresztą wrażenie, że ona jest generacyjna, charakterystyczna dla mojego pokolenia. Nasi rodzice nie mogli w czasach młodości – w latach 70. i 80. – o tak wielu rzeczach decydować, ich życie było zanurzone w mroku. W rozmowach z równolatkami powtarza się to poczucie naszej współ­odpowiedzialności za ich przetrwanie.

„Kiedy byłam mała, Jan wyprawiał mnie do szkoły”, piszesz. „Ubierał mnie, czesał. Nie umiał pleść warkoczy, więc tamtego dnia zrobił mi kucyki. Lewy był tam, gdzie powinien, a prawy na czole. Przeczesywał parę razy, ale ciągle wychodziło tak samo. Obydwoje mieliśmy łzy w oczach. Pomięte wstążki, podrażniona skóra, czas się kończył. »Symetria jest pięknem idiotów« – nie wytrzymał w końcu tata”.

To było straszne (śmiech). Jak się jest młodym, chce się przynależeć do stada, przynależenie jest wszystkim, a stado wypycha, jak jesteś inna, odstajesz. Doskonale znam gorzki smak nieprzynależenia.

Ale gdy się uda zaprzyjaźnić z cechami, które nas odróżniają czy drażnią w nas samych, to okazuje się, że one mogą być też naszą siłą.

Spójrz, ja mam podbródek, który bardzo mnie irytuje. Gdyby go nie było, czułabym się sto tysięcy razy lepiej. Ale kiedyś usłyszałam, że to jest „mięsień mezzosopranowy” i on po prostu musi taki być (śmiech).


PRZECZYTAJ TAKŻE:

NASTRÓJ MOCY. ROZMOWA Z DYRYGENTKĄ ANNĄ SUŁKOWSKĄ-MIGOŃ >>>>


Cały czas uczę się pokazywania niedoskonałości ciała, to wyzwalające. Na przykład, jak kręciliśmy „Królową”, byłam bardzo zmęczona – to widać na ekranie, ale dzięki temu charakteryzacja była minimalna, a ja, jako Wiola, bardziej wiarygodna (śmiech). Zaufałam, że w spuchniętej twarzy może być coś wspaniałego.

Dlaczego wróciłaś na ekran?

Gra w „Królowej” była podszyta misyjnością poruszanego w tym serialu tematu, spłacam swój dług wobec społeczności LGBT, bo bardzo silnie zostałam przez nią ukształtowana, dużo jej zawdzięczam. To homoseksualiści – których tak wielu było zawsze wśród przyjaciół naszego domu, że właściwie mnie wychowywali – pokazali mi, że można ze swojej inności uczynić oręż i siłę. Byli inspirujący, bo udowadniali, że płeć nie jest ostateczną definicją człowieka, a tylko jednym z elementów, który cię określa. I że to ty możesz i masz prawo decydować, kim jesteś.

Skoro mówisz o decydowaniu, wróćmy jeszcze do litanii, od której zaczęłyśmy rozmowę. Wiele rzeczy, które Cię konstytuowały jako artystkę, wiele ról i kostiumów odrzucasz, pozwalasz, by przepadły. Co po tym resecie i czyszczeniu zostaje?

(Milczenie) Rdzeń. Mam w głowie taki obraz: stoję na odludziu, przewalają się wichury, deszcze, a ja trwam. Jeśli głębiej ukorzeniasz się w momencie, w którym akurat jesteś, życie staje się bardziej znośne, a nawet wspaniałe. W zasadzie w każdych okolicznościach można znaleźć piękno – to coś, czego jestem pewna. Nie ma takich okoliczności, w których nie można być szczęśliwym. To rdzeń Marii Peszek.

Pokazujesz teraz na brzuch.

Tam jest to światło, kulka żaru, matecznik, do którego zawsze można zajrzeć. Tylko trzeba o niego bardzo dbać. Dla mnie to jest miłość Edka, bliska relacja, nasza wspólna wędrówka przez życie, ale także pozwalanie sobie na huraganowe emocje w tej relacji.

Moim rdzeniem jest miłość, superważny element życia. Relacje z rodzicami i przyjaźń, bo jej nie ma zbyt wiele. Co jeszcze? Tworzenie, stwarzanie światów. Przydatność społeczna. Polska...

Na ostatniej płycie wyznajesz: „Nic nie będzie już o Polsce, Polski we mnie nie ma, Polska była i umarła, Polska się skończyła”.

Paradoksalne, ale można mówić mocno o Polsce, co nie zmienia faktu, że to ważny dla mnie „ukorzeniacz”. Wiem, że teraz jest moda na bycie najpierw Europejczykiem czy Europejką, a dopiero potem Polką czy Polakiem. To super brzmi, ale ja jestem najpierw Polką.

Co to dla Ciebie dzisiaj znaczy?

Czym jest dla Marii Peszek bycie Polką? Ciężką sprawą, bo dopiero teraz jawnie i uczciwie zdaję sobie sprawę, jak byłam naiwna, myśląc, że swoimi piosenkami mogę zmienić tę część Polaków, która jest przepełniona żalem. Nie zdawałam sobie sprawy z ogromnych podziałów w naszym społeczeństwie. Z tego, że jest tak duża grupa ludzi, która czuje się oszukana, zaniedbana, a siłą napędową jej nienawiści jest strach, poczucie porzucenia, wykorzystania. Byłam arogancka. Wydawało mi się, że wystarczy mówić do tej grupy z czułością, czasem agresją, żeby porwać ich czymś, żeby zrozumieli, i to wszystko załatwi. Tak się nie da.

Dlatego Twój „bezczel” się wyczerpał?

Byłam pyszna krzycząc, że wystarczy przestać wierzyć w Boga, żeby odzyskać siebie. Tak, to była moja droga, ateizm dał mi siłę. To przecież jeden z lejtmotywów mojej twórczości. Ale wydawało mi się, że to droga dobra dla wszystkich, że odzyskamy dzięki temu poczucie sprawczości, odpowiedzialności za siebie. Za Polskę. To było zbyt duże uproszczenie. I arogancja. Dzisiaj powiem raczej, że nie wiem, co trzeba zrobić. I fajnie jest powiedzieć, że nie wiem. Artyści nie mają patentu na to, jak ratować Polskę.

To co teraz?

Mnożyć znaki zapytania i wytrącać z pewności siebie powinni gówniarze. Ja już nie nadążam za generacyjnymi problemami i nie chcę ich śledzić. Chcę, żeby było mnie mniej. Będę się wspaniale starzeć i powoli marszczyć (śmiech). Być jak Vivienne Westwood – tak bym chciała. Obserwować siebie z uwagą, trwać w próbie lubienia przemian. Chcę być wolna, nieobliczalna do samego końca. Ale jeśli mam taka być, to nie mogę ciągle walczyć, tylko zaakceptować to, co nadchodzi. A przynajmniej być tego ciekawą i nie bać się. Czekam.©℗

MARIA PESZEK (ur. 1973) jest aktorką, piosenkarką i autorką tekstów. Nagrała pięć solowych płyt – wszystkie zyskały status co najmniej platynowych. Nagrany w czasie pandemii album „Ave Maria” zadebiutował na 1. miejscu listy OLiS. Ostatnio zagrała u boku Andrzeja Seweryna w serialu „Królowa” emitowanym na platformie Netflix. W październiku nakładem wydawnictwa Marginesy ukazuje się jej książka „Naku*wiam zen” – zapis rozmów z ojcem, Janem Peszkiem.

TRZY WCIELENIA MARII PESZEK

Agafia Tichonowna w „Ożenku” Mikołaja Gogola (2002)

W spektaklu Teatru Telewizji o względy Agafii rywalizują Jajecznica (Krzysztof Globisz), oficer marynarki Żewakin (Jerzy Trela) i oficer piechoty Anuczkin (Jan Peszek). Nieoczekiwanie wygrywa Podkolesin (Zbigniew Zamachowski), najbardziej niezdecydowany spośród zalotników. Za rolę kupieckiej córki na wydaniu Maria Peszek otrzymała wyróżnienie na sopockim festiwalu Dwa Teatry. Spektakl wyreżyserował Jerzy Stuhr.

Gejsza bez kimona w „Marii Awarii” (2008)

W niecały tydzień od premiery nagrany z Andrzejem Smolikiem i Michałem „Foksem” Królem album zyskał status złotej płyty. Nagrodzony za „śmiałą i oryginalną koncepcję języka” Paszportem „Polityki” początkowo miał nosić tytuł „Bezwstydnik do słuchania”. Od tej pory formalne zestawienie litanii, jakim często posługuje się Peszek, oraz erotyki – które wypełniają jej piosenki – stanie się znakiem rozpoznawczym artystki.

Córka Jana w „Naku*wiam zen” (2022)

Rodzinny album i zapis nagrywanych przez kilka lat rozmów z ojcem, Janem Peszkiem, o dzieciństwie, rodzinie, życiowych kryzysach, pracy i sztuce, dla których punktem wyjścia jest wyznanie bezradności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2022