Nastrój mocy. Rozmowa z dyrygentką Anną Sułkowską-Migoń

Dzwonią Paryż, Berlin i Nowy Jork, a ja zostaję w Krakowie. Dlaczego? Bo przecież właśnie dzięki temu, że mam w życiu coś więcej niż muzykę, mogę o tym w muzyce opowiedzieć.

06.06.2022

Czyta się kilka minut

Anna Sułkowska-Migoń, 1 marca 2021 r. / Joanna Gałuszka
Anna Sułkowska-Migoń, 1 marca 2021 r. / Joanna Gałuszka

MONIKA OCHĘDOWSKA: Jak wyjaśniłabyś dziecku, co robi dyrygentka?

ANNA SUŁKOWSKA-MIGOŃ: Macha rękami. Jeśli dyrygent dobrze macha, muzycy wiedzą, kiedy wejść oraz jak zagrać. Ręce dyrygenta są jak metronom. Wskazują, w jakim tempie ma grać orkiestra, a także za pomocą rodzaju gestu oddają charakter muzyki.

Przecież muzycy mają nuty.

Oczywiście, ale inaczej to, co gramy podczas prób czy koncertów słyszy siedzący z tyłu po lewej stronie waltornista, inaczej usadowiony z prawej kontrabasista, a jeszcze inaczej waltornistę z kontrabasistą będzie słyszało dwóch skrzypków tuż przy pulpicie dyrygenta. Sprawa się dodatkowo komplikuje w miejscach z trudną akustyką. Wzrok działa wtedy szybciej niż słuch i to jemu należy zaufać. Tylko ręka dyrygenta wskazuje właściwy czas. Poza tym dyrygent wykorzystuje niewerbalne znaki, by nadać muzyce odpowiedni charakter, zainspirować instrumentalistę.

Jak?

Wbrew pozorom to dość intuicyjne. Jak pokażesz, by zagrać ci kołysankę? Poruszysz dłońmi jakbyś naśladowała jednostajny ruch fal albo złożysz je jak do modlitwy, zbliżysz do policzka, prawda? Będziesz się kołysać. Zupełnie innym gestem poprosisz o marsz. Dłonie, a nawet pojedyncze palce w tańcu inaczej układają się na przykład do tanga, a inaczej, gdy chodzi o jive.

Co jeszcze jest ważne?

Oddech. Odliczam czas, biorąc oddechy. Oddech to czas. A czas to spokój, bez niego nie ma muzyki.

Mimika twarzy?

Tak. Jeśli teraz wezmę głęboki wdech i uśmiechnę się do ciebie albo zrobię poważną minę i zacisnę pięści – szybko odczytasz moje emocje i intencje.

Łatwo to wszystko pogodzić?

W pewnym momencie swoich studiów ćwiczyłam pokerową twarz, powstrzymywałam grymasy, bo zbyt wiele starałam się przekazać miną. Nadal uczę się utrzymywania balansu. Spójrz, nawet teraz, gdy rozmawiamy i zaczyna mi się spieszyć, bo chcę dogonić myśli, to zaczynam włączać do wypowiedzi ręce, gestykulować. To przychodzi naturalnie. Ważne, by ręce nie ginęły przed zespołem.

I żeby nie drżały.

Jeśli podczas wycieczki w górach przewodnik nagle powiedziałby grupie, że będzie przechodzić przez naderwany most, z którego tego dnia spadło już kilku turystów, szanse na przeżycie tej wycieczki też drastycznie maleją (śmiech). Słowem: jeśli nie będę pewna tego, co robimy, jest ryzyko, że orkiestra też się pogubi.

Nie czujesz stresu?

Przed koncertem dyplomowym w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej byłam tak zestresowana, że chciało mi się jednocześnie płakać i wymiotować, byłam przerażona. Pamiętam, jak stoję za kulisami, zapowiadają mnie, a potem otwierają się drzwi i w twarz biją światła reflektorów.

Wychodzę na scenę i nagle czuję przypływ energii, radości, ekscytacji – endorfiny. Wiem, że jestem u siebie. To doświadczenie za każdym razem się powtarza, rozpoznaję je już. Godzinę przed koncertem pojawia się stres, który ściska żołądek, ale potem wpadam w swój, jak to nazywam, nastrój mocy.

Zawsze tak było?

Mój tata jest dyrygentem, więc koncerty były naszą domową codziennością. Tata zabierał mnie też do opery, kiedy potrzebne były dzieciaki, często wtedy występowałam. Ale już wtedy wiedziałam, że diwa jest tylko jedna – to ona miała najpiękniejszą suknię, na niej skupiała się uwaga widowni. Marzyłam, by zostać śpiewaczką operową, śpiewać altem, najlepiej – główną rolę w „Carmen” ­Georges’a Bizeta…

Tymczasem w szkole podstawowej grałaś na skrzypcach, a na studiach Twoją specjalnością była altówka.

I jak grałam, zżerała mnie trema. Nie umiem powiedzieć, dlaczego. Gdybym dzisiaj miała zagrać przed publicznością solo, dałabym radę najwyżej z kolędą (śmiech). Poziom stresu byłby niewyobrażalny. Nie zagrałabym na sto procent, nie potrafiłabym udowodnić, że jestem przygotowana. Natomiast za pulpitem dyrygenckim czuję się jak ryba w wodzie.

Chodzi o to, że jesteś szefową?

Czasy się zmieniają i dyrygent nie równa się już szef. Może kilkadziesiąt czy jeszcze kilkanaście lat temu dyrygent mógł przyjść na próbę, wskazać kogoś palcem i powiedzieć: panu dziękuję, niech pan wraca do domu. Dzisiaj zespoły nie pozwalają sobie na takie traktowanie. Będąc dyrygentką pełnię jedną z ról w zespole, lidera – ale pamiętam, że cel łatwiej osiągnąć po prostu w dobrej atmosferze pracy. Dyrygent powinien wymagać i niech to robi, ale w kulturalny sposób.

Zresztą jeszcze grając na altówce, spotkałam się z tyloma dyrygentami, którzy nie darzyli szacunkiem zespołu, że rozumiem początkowy dystans orkiestry, gdy zaczynamy pracę – związany nie tylko z tym, że jestem kobietą, ale także z moim wiekiem.

Dyrygentura to zajęcie, w którym te najważniejsze, najbardziej prestiżowe stanowiska zajmują mężczyźni. Nie bez przyczyny międzynarodowy konkurs La Maestra, który w tym roku wygrałaś, przeznaczony jest tylko dla kobiet. Ma je wspierać w karierze.

Gdy zaczynasz karierę, nie od razu dzwoni z zaproszeniem Paryż, Barcelona, Londyn albo Filadelfia. Żeby zostać rozpoznawalną, trzeba zagrać mnóstwo koncertów, a do tego mieć sporo szczęścia. Udział i wygrana w tym konkursie pozwoliła mi bardzo szybko wskoczyć na poziom, na który normalnie musiałabym pracować jeszcze dwadzieścia lat. Jego finał oglądały osoby, o spotkaniu których nawet nie śniłam. Zresztą całe szczęście, że nie wiedziałam, kto go słucha i ogląda (śmiech)! La Maestra zapewniła mi rozpoznawalność i umożliwiła dalszy rozwój. Patrząc, jak dyryguję i pracuję z orkiestrą, wiele osób zrozumiało, że warto zaufać młodej dziewczynie i powiedzieć: dobra, nie będzie wstydu, gdy z nami zagra.

Jak w takim razie wygląda Twoja praca z zespołem?

Po pierwsze, dla dyrygenta koncert jest dużym projektem i ogromnym przeżyciem. Perspektywa muzyków jest zupełnie inna. Ktoś w piątek wieczorem zagrał, skończył się weekend, a w poniedziałek znów trzeba być w pracy, do tego szef wzywa jeszcze na jakieś dodatkowe spotkanie po południu. Zawsze staram się pamiętać o tym, że dla wielu osób to jest po prostu normalna praca, a moim zadaniem jest przemienić zwykły tydzień w nadzwyczajny (śmiech).

Mamy trzy do sześciu dni prób. Ale podczas pierwszego spotkania najważniejszy jest pierwszy kwadrans, podczas którego po prostu gramy. Często wybieram bardziej wymagający fragment partytury lub ostatnią część symfonii. Muszę usłyszeć, jak gra orkiestra, jaki ma balans. Z czym może mieć trudności, a w czym jest bezkonkurencyjna. To także moment, w którym zespół poznaje mnie od strony technicznej, uczy się moich gestów. Z każdym staram się choć przez chwilę nawiązać kontakt wzrokowy, pokazać, że go widzę.

Co jeszcze jest ważne?

Dyrygent przychodzi z partyturą, zna cały utwór, natomiast muzycy często – tylko swoje partie. Z tych sześćdziesięciu, siedemdziesięciu odrębnych głosów trzeba stworzyć symfonię. Na to nakłada się interpretacja, wybór tego, które fragmenty podkreślimy, dbałość o to, by rzeczy zapisane w partyturze przez kompozytorów były realizowane. No i emocje, ale to już ostatni etap…

Jak się nad nimi pracuje?

Są takie melodie, które we mnie coś poruszają, zwłaszcza w muzyce słowiańskiej. Są utwory, o których wiemy, że zostały skomponowane w ważnym momencie życia ich autora, na przykład w żałobie albo w czasie wojny. To może pomóc, ale dla mnie dużym przywilejem jest to, że mogę podczas koncertu przekazywać także własne emocje. Oczywiście to nie wygląda tak, że przychodzę na próbę i mówię: proszę państwa, w tym takcie będziemy opowiadać o miłości. Albo: tu opowiemy historię baletnicy, która zrezygnowała z pracy, by poświęcić czas rodzinie. Czasami zdarza się natomiast, że powiem: proszę państwa, gramy przecież miłosny temat, nie wierzę, że nie wiecie, o czym tu mówimy… Staram się nie narzucać skojarzeń muzykom, lubię łączyć emocje, które się pojawiają w trakcie gry.

Zawsze się udaje?

Nie każdy koncert jest idealny, w dodatku w muzyce zawsze można zagrać coś inaczej, lepiej, ale dla mnie za każdym razem najważniejsze jest to, że chciało nam się razem grać, a nie tylko odtworzyć to, co jest zapisane w nutach. Tydzień prób jest udany, jeśli mogliśmy z muzykami czerpać przyjemność ze spotkania, a na koncercie tworzymy jedność jako zespół. To się widzi i czuje – nie wierzę w muzykę bez międzyludzkich relacji, stąd tak ważny jest dla mnie kontakt wzrokowy z muzykami, wysłanie uśmiechu do osoby, która właśnie skończyła grać fragment solowy. Drobne gesty mają tu wielką moc.

Naprawdę masz w sobie na co dzień taki luz?

To chyba nie jest luz. Jeśli zostawiamy sobie przestrzeń na to, że coś może nie wyjść, to przestajemy się tego bać. Przed marcowym, konkursowym koncertem w Filharmonii Paryskiej powiedziałam zespołowi, że jakkolwiek wyjdzie, to będzie tak czy owak mój najpiękniejszy koncert w życiu, bo odbywa się właśnie w tym miejscu, z wyjątkową orkiestrą – to było spełnienie moich marzeń. Nawet jeśli ktoś wejdzie za szybko albo ze złą nutą, to nie ma znaczenia – mówiłam – proszę, żeby państwo się tym ze mną cieszyli. Wtedy poczułam, że nie tylko ze mnie, ale ze wszystkich zeszło ciśnienie. Oczywiście mówimy o orkiestrach na bardzo wysokim poziomie – graliśmy trudne utwory, na przygotowanie których mieliśmy jedynie godzinę, więc nie dało się wszystkiego przećwiczyć. Tak wyglądają konkursy.

A po tym koncercie?

Usłyszałam od jednego z członków jury, że nie wie, jak to zrobiłam, ale widać, że muzycy chcieli dla mnie grać. Zaskoczyło mnie to, nie chciałam, żeby ktoś grał „dla mnie”. Może to zabrzmi śmiesznie, ale przecież mało jest zawodów, w których można się tak często poczuć docenionym. Co tydzień jesteśmy gwiazdami czyjegoś wieczoru. Możemy się pięknie ubrać, a na zakończenie dostajemy oklaski. Pandemia nauczyła mnie pokory. Cieszę się z każdego koncertu, na który przychodzą ludzie, i z tego, że po prostu jest dla kogo grać. Jest z kim dzielić się muzyką. Człowiek odzyskuje determinację.

W takim razie zapytam inaczej: ­skąd w Tobie taki spokój?

To coś, czego mnie nauczył tata. Właściwie nie tyle nauczył, ile obserwowałam ten spokój i radość w jego pracy. Rodzice nigdy nie naciskali na to, co mam robić. Tak naprawdę dopiero dzisiaj, jak wracam wspomnieniami do czasów dzieciństwa, uważam to za niezwykłe… Mam mądrych rodziców i dziadków, którzy podchodzili do moich zajęć z dużą dozą pokory. Nie wyszło? Spróbuj czegoś innego, ale nie odpuszczaj w trudnych momentach, daj sobie szansę.

Po drugie, mama i tata nigdy nie dali nam poczucia, że praca jest ważniejsza od nas. Tata potrafił między koncertami w różnych częściach Europy przyjeżdżać do domu w Krakowie, by spędzić z nami chociaż dwa dni. Dopiero teraz widzę, że to musiało być przecież dla niego trudne. Po wygranej w konkursie mój kalendarz na cały następny sezon zapełnił się w ciągu dwóch tygodni.

Zwykle rodzina artysty musi się godzić na wiele poświęceń, nieobecności…

Reprezentuję zupełnie inny model, potrzebuję mieć wokół siebie bliskich. Błysk fleszy trwa pięć minut, nie wyobrażam sobie wracać po tym, gdy zgasną, do pustego domu. Powiem więcej – bez mojego męża i rodziców nie byłoby mnie w Paryżu. To oni dają mi poczucie bezpieczeństwa i taki luz, że mogę powiedzieć: no dobra, mam dość. Ale mam wrażenie, że sposób, w jaki myślę o życiu i pracy, nie jest ani zbyt współczesny, ani atrakcyjny.

Dlaczego tak uważasz?

Ponieważ nie definiuję siebie wyłącznie przez pracę, a takie są dziś oczekiwania, może szczególnie w przypadku kobiet. Kiedy mówię szczerze, że jestem szczęśliwa w związku i razem z mężem dajemy sobie przestrzeń na realizowanie pasji, ale też znajdujemy czas dla siebie, ludzie wciąż mają wątpliwości, jak to wszystko pogodzimy. Czy nie wolałabym robić kariery za granicą? Dzwonią Paryż, Berlin i Nowy Jork, a ja zostaję w Krakowie. Dlaczego? Bo przecież właśnie dzięki temu, że mam w życiu coś więcej niż muzykę, mogę o tym w muzyce opowiedzieć.

Po wygranej w Paryżu zapytano Cię, co poradziłabyś dziewczynkom, które marzą o karierze dyrygentek. Co odpowiedziałaś?

Żeby dbały o przyjaźnie i jeździły na długie wakacje. Słyszałaś o tzw. mafii dyrygenckiej? Tak się mówi o środowisku dyrygentów, którzy zaczynają przygotowywać się do zawodu w wieku 12 lat. Dziesięć lat później są geniuszami i obejmują kluczowe stanowiska w tym zawodzie. Gdybym miała teraz wymazać ze swojego życia wszystkie kolonie, obozy harcerskie, na które jeździłam, kajaki, wolontariaty, pielgrzymki, obijanie się zamiast ćwiczeń na instrumencie, spotkania z koleżankami… Nie oddałabym tego za żadne stanowiska. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być szczęśliwa i spełniona w swoim zawodzie, gdybym poza pracą nie miała po prostu życia. ©℗

ANNA SUŁKOWSKA-MIGOŃ jest laureatką pierwszej nagrody na tegorocznym Międzynarodowym Konkursie Dyrygentek La Maestra w Paryżu. Stypendystka Taki Alsop Fellowship 2022-24 oraz programu Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca „Dyrygent-Rezydent” w latach 2020-22. W tym roku nominowana do nagrody Młody Promotor Polski w kategorii kultura, wręczanej przez Fundację Teraz Polska oraz Pierwszą Damę RP Agatę Kornhauser-Dudę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2022