Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Szczególnie, gdy nie ma nas na balandze w typie tej ostatniej, w Operze Wrocławskiej. Bawiono się tam w obecności ministra, władz lokalnych oraz – co szczególnie nas ucieszyło – karnie przybyłych rektorów szkół wyższych Wrocławia.
Choć minister ogłosił, że to wsjo nieprawda, że n i c podobnego się nie wydarzyło, to jednak można na stronie pisma „Fakt” obejrzeć i posłuchać relacji i nagrań. Gdy słuchamy, jak jeden z najważniejszych twórców kultury wysokiej obecnej doby gwarzy jakby po polsku i śpiewa po chińsku piosenkę o tym, że wszyscy Polacy to jedna rodzina, gdy patrzymy, jak imprezowicze spożywają ze smakiem tzw. katering wyłożony wprost na operowej scenie, rozmawiając sobie o wielkości ministra oświaty, to, zaiste, żal nam wszystko ściska. Taka jest prawda.
Tego typu wrażenia, opisy osobliwych wydarzeń ze świata kultury, sztuki i oświaty polskiej prawicy dają nam zawsze poczucie, że wszyscy, jak tu ponuro siedzimy, jesteśmy ludźmi małej wiary i wyobraźni. Że oto świat tradycyjnego a nudnego konwenansu – przynajmniej w polityce – umarł i nie zmartwychwstanie. Kto się z tym nie zgadza, niech, jak mawiał ongiś A. Lepper, pionier i patron tego stylu – przeprowadzi się do Wersalu. Można by. Byliśmy, więc możemy tu powiedzieć, że dla każdego człowieka ciekawego świata i ludzi Wersal to strata czasu. W Wersalu było i jest, od czasu podpisywania traktatu wersalskiego, bardzo nudno i tak samo. A tu? Na odwrót: nie jest nigdy tak samo, od dawna nie jest nudno, a ludzie mają bardzo interesujące pomysły.
Przywódca partii rządzącej powiedział ostatnio najzupełniej serio, że niezagłosowanie na niego i jego kolesi przyniesie obowiązek jedzenia pasikoników i larw, zakaz schaboszczaków, mus jeżdżenia na rowerze i zabieranie ludziom nadprogramowych spodni. I rzec trzeba, że wielu jego zwolenników ogarnęło uczucie autentycznego lęku, by nie rzec: rozpaczy. Oczywiście, wielkie nagromadzenie i gęstniejąca częstotliwość podobnych bodźców mogą wywoływać przesyt i poszukiwanie jeszcze mocniejszych wrażeń. Tak, to prawda, że obserwujemy taki – za przeproszeniem – trend. Ktoś prosi o przykłady? Otwieramy nasz kapownik, w którym mamy osobny rozdział zatytułowany wielkimi kulfonami „Bodźce”. Cóż tam mamy? Chciałoby się wiedzieć, co? He, he. Ludziom się niestety wszystko ze wszystkim kojarzy, ale nie nam. Dość zatem żarcików. W dziale „Bodźce” ostatnio stworzyliśmy całkiem już rozrosły solidny poddział „Tunele”. Otóż każdy to wie, że wraz z szalonymi sukcesami na wszelkich niwach, w tym w budowlance, powstaje w Polsce coraz więcej tuneli drogowych. Są one w kraju nie lada atrakcją, co jest troszkę dziwne, ale jakoś jeszcze zrozumiałe.
Kiedyś, dawno, jeździło się do Warszawy obejrzeć ruchome schody, dziś naród wjeżdża do tuneli, często nadkładając drogi, i jest to, każdy przyzna – ciekawe, piękne i godne odnotowania. Tunele są święcone i nadawane im są imiona bohaterów narodowych, co takoż uważamy za fajne, bo niezbyt typowe. Jedźmyż jednak dalej, bo się ściemnia. Otóż w tunelach są ograniczenia prędkości i mnóstwo urządzeń kontrolujących szybkość jadących, a jednak ludzie w Polsce, w tunelu, świadomie i specjalnie, dociskają – za przeproszeniem – pedał gazu i dostają mandaty. Niemałe. To już nieco ciekawsze zjawisko, bo przecież z pogranicza sado-maso. Ale to wciąż mało. Do tuneli ludzie wjeżdżają, tam się zatrzymują, wysiadają z aut, gimnastykują się i robią sobie fotki – co się staje coraz powszechniejsze. Dziwne, prawda? Ale jest coś jeszcze ciekawszego: oto trzeba wjechać do tunelu pod prąd, zawrócić, stanąć w poprzek, a wszystko to najlepiej z czterema promilami alkoholu we krwi. To już komplet idealny do użycia jako przenośnia, to jest – powiedzmy wprost – czysta literatura. Polska literatura. To Polacy i świat, Polska i wszechświat. My i tunele, Polak w tunelu to wielkie zjawisko na skalę Drogi Mlecznej.©