Małżeństwo pod rygorem

Rzadko który dokument Magisterium Kościoła spotkał się ztak niejednoznacznym odbiorem jak potępiająca antykoncepcję encyklika "Humanae vitae. Tym bardziej że sprawę wnowym kontekście stawia epidemia AIDS. Wjakim miejscu się znaleźliśmy? Aby to zrozumieć, trzeba powrócić do ówczesnych sporów izapytać, przed jakim dylematem stanął prawie 40 lat temu Paweł VI.

24.07.2007

Czyta się kilka minut

Na zdjęciu na dole: papież Paweł VI / fot. KNA-Bild /
Na zdjęciu na dole: papież Paweł VI / fot. KNA-Bild /

Krótka prehistoria problemu rozpoczęła się w roku 1930, kiedy to na konferencji w Lambeth Kościół anglikański - a za nim inne wspólnoty protestanckie - zaakceptował antykoncepcję jako metodę regulacji poczęć w małżeństwie. Na reakcję Kościoła katolickiego nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w tym samym roku ukazała się encyklika "Casti connubii" Piusa XI - pierwszy w historii Kościoła doktrynalny dokument poświęcony w całości małżeństwu. Odniesienie do antykoncepcji było wyraźne - Papież, ubolewając nad "zakałą rozprężenia obyczajów", pisał: "ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie swoje grzechem ciężkim". Nauczanie to potwierdził Pius XII w głośnym przemówieniu do położnych z 1951 r., w którym jako jedyną moralnie dopuszczalną metodę regulacji poczęć zaakceptował korzystanie przez małżonków z okresów niepłodnych.

Sprawa antykoncepcji powróciła jednak z chwilą pojawienia się pigułki hormonalnej. Był to czas soborowej reformy Kościoła. Dla Jana XXIII nie ulegało wątpliwości, że Sobór powinien odnieść się do współczesnych problemów małżeństwa. Dlatego w 1963 r. powołał komisję ds. zaludnienia, rodziny i rozrodczości, która miała przygotować dla Ojców Soborowych odpowiedni materiał. Po śmierci Jana XXIII jego następca Paweł VI rozszerzył skład komisji do 75 osób. Oprócz teologów znaleźli się w niej specjaliści z dziedziny biologii, medycyny, socjologii, demografii. A także kilka małżeństw.

Ostatecznie Sobór wypowiedział się o regulacji poczęć ogólnie, zaznaczając jedynie, że "moralne postępowanie, tam gdzie chodzi o łączenie miłości małżeńskiej z odpowiedzialnym przekazywaniem życia, nie zależy od samej tylko szczerej intencji i oceny motywów, lecz powinno być określone na podstawie zaczerpniętych z natury osoby i jej czynów obiektywnych kryteriów" ("Gaudium et spes"; 51). O jakie konkretnie obiektywne kryteria chodzi, tego tekst Konstytucji nie precyzował. Wypowiedź ta została natomiast zaopatrzona w przypis, który zapowiada, że Papież sam zajmie się szczegółowo kwestią regulacji poczęć.

Paweł VI zapewne obawiał się, że problem dopuszczalności antykoncepcji ostatecznie podzieli biskupów i zablokuje prace Soboru. Że tak mogło się stać, świadczy wynik głosowania gremium szesnastu hierarchów, powołanego przez Papieża do rozpatrzenia wniosków z prac komisji. Dziewięciu głosowało za tym, że antykoncepcja nie jest wewnętrznie zła. Byli to kardynałowie: Julius Döpfner, Leo Suenens, Lawrence Shehan, Joseph Lefebvre; arcybiskupi: John Dearden, Claudius Dupuy, Jean Zoa oraz biskupi: Alfredo Mendez i Joseph Reuss. Trzech wstrzymało się od głosu: kard. John Heenan,­ kard. Valerian Gracias i abp Leo Binz. Za utrzymaniem dotychczasowego nauczania głosowali natomiast przedstawiciele Kurii Rzymskiej: prefekt odpowiedzialnego za czystość wiary Świętego Oficjum kard. Alfredo Ottaviani, abp Thomas Morris oraz osobisty doradca teologiczny Pawła VI

bp Carlo Colombo. Szesnastym hierarchą, który nie dotarł na obrady, był Karol Wojtyła. Nietrudno jednak domyślić się, jakie by zajął stanowisko.

Większość "za"

W wyniku kilkuletniej pracy komisji powstał raport postulujący zmiany nauczania i dopuszczenie antykoncepcji. Podpisało go 19 teologów przy aprobacie pozostałych członków komisji z wyjątkiem czterech moralistów: jezuitów Johna Forda, Marcelina Zalby i Stanislasa de Lestapisa oraz redemptorysty Jana Vissera. Ci ostatni sformułowali swoje votum separatum, tzw. "raport mniejszości". Szczegółową polemikę z tym tekstem podjęli z kolei trzej teologowie w "raporcie przygotowującym zmiany" - trzecim, powstałym w komisji dokumencie.

Autorzy "raportu większości" sugerowali, by problem regulacji poczęć rozstrzygnąć w podobny sposób, w jaki Sobór odniósł się do zagadnienia określania odpowiedniej wielkości rodziny: pozostawiając to sumieniu małżonków. Zgodnie z konstytucją "Gaudium et spes" (50), decydując o liczbie dzieci i czasie ich poczęcia, mają oni uwzględnić zarówno warunki materialne, jak i duchowe, swoje dobro, dobro dzieci, społeczeństwa i Kościoła, co wyklucza samowolę. Małżonkowie zatem powinni sami zadecydować, która z metod regulacji poczęć w ich konkretnych warunkach pozwoli im najbardziej harmonijnie i skutecznie pogodzić ze sobą troskę o "wszystkie podstawowe wartości małżeństwa". Raport powtarzał za tradycją, że najważniejszą wartością małżeństwa jest prokreacja, ale wskazywał jednocześnie, że w "odpowiedzialnym, hojnym i rozważnym rodzicielstwie" znaczenie ma przede wszystkim wychowanie dzieci, a nie samo biologiczne przekazywanie życia.

Rozwój nauk o człowieku, a także dowartościowanie seksualności pozwoliły w nowym świetle spojrzeć na wartość współżycia w małżeństwie: "Przez rozwijanie ich wspólnoty i zażyłości we wszystkich jej aspektach, małżonkowie są w stanie stworzyć środowisko miłości, wzajemnego zrozumienia i pokornej akceptacji, które jest koniecznym warunkiem autentycznego ludzkiego wychowania i dojrzewania". W analizie etycznej nie powinno się zatem stosunków seksualnych odrywać od kontekstu całego życia. "Skazanie pary małżeńskiej na długą i często heroiczną abstynencję, jako sposobu na regulację poczęć, nie może być oparte na prawdzie" - konkludowano.

Można by dodać, że wówczas jakby podcina się gałąź, która ma wydać i dźwigać owoce aż do ich pełnej dojrzałości. Raport sugerował, że moralna wartość współżycia nie jest "zależna bezpośrednio od płodności każdego poszczególnego aktu", gdyż dopuszczenie przez Kościół korzystania z okresów bezpłodnych (w wielu przypadkach niewystarczające) potwierdza, że problemem nie może być "oddzielenie aktu seksualnego, który jest zamierzony, od jego rozrodczego skutku, który rozmyślnie jest wykluczony". Interwencja małżonków w procesy fizjologiczne powinna być zatem dopuszczona: "Dla człowieka, stworzonego na obraz Boży, właściwe jest, by używał tego, co otrzymał w swojej fizycznej naturze dla dobra całej osoby".

Jak się to ma do wcześniejszych potępień antykoncepcji przez papieży? Zdaniem autorów raportu, potępienia te należy odnieść do "egoistycznej, hedonistycznej i antykoncepcyjnej postawy", która w ogóle odrzuca wartość rodzicielstwa i przez to jest zawsze naganna.

Trudno nie zauważyć, że komisja, mimo trzyletniej pracy, nie zdołała wypracować precyzyjnej argumentacji. Wielowiekowe zaniedbania w teologii relacji międzyosobowych, jurydyczny język, którym dotychczas opisywano małżeństwo, oraz nowość wielu zagadnień poważnie utrudniały analizę. Świadomość problemu (i wyrażający ją język) dojrzewała powoli.

Sumienie Papieża

Spójniej na tym tle wypadł "raport mniejszości", obrazował jednak mentalność, która nie mogła mieć w Kościele przyszłości. Dokument precyzyjnie formułował pytanie, na które Papież miał odpowiedzieć: czy antykoncepcja - rozumiana jako "zamierzone poprzez ludzką interwencję pozbawienie aktu małżeńskiego jego naturalnej mocy prokreacyjnej" - jest czynem wewnętrznie złym, czyli niemoralnym zawsze, niezależnie od okoliczności i motywów? Przypominał, że "nie można znaleźć ani jednego okresu historycznego, ani jednego dokumentu Kościoła, ani jednej szkoły teologicznej, ani nawet żadnego katolickiego teologa, który by zaprzeczał, że antykoncepcja jest zawsze poważnym złem". Autorzy raportu nie potrafili jednak podać argumentów za takim stanowiskiem - poza jednym: życie ludzkie, ze względu na swoją świętość, jest wyjęte spod panowania człowieka i ta nienaruszalność przechodzi na akty oraz procesy związane z prokreacją. Z tego względu - przypominano - tradycja stawiała działania antykoncepcyjne obok morderstwa.

Moraliści skupili się jednak głównie na rozważeniu konsekwencji zmiany nauczania. Raport przestrzegał: "Jeśli antykoncepcja nie byłaby uznana za wewnętrznie złą, trzeba by było uczciwie przyznać, że Duch Święty w latach 1930, 1951, 1958 asystował Kościołom protestanckim, a przez połowę wieku Pius XI, Pius XII i wielka część katolickiej hierarchii nie protestowała przeciwko poważnemu błędowi, najbardziej zgubnemu dla dusz; ponieważ w ten sposób wydawałoby się, że potępili nierozważnie pod karą wieczystych mąk miliony ludzkich aktów, na które teraz się zezwala. (...) Tak więc należy uważnie rozpatrzyć, czy proponowana zmiana nie pociągnie za sobą definitywnej deprecjacji nauczania moralności przez hierarchię Kościoła i czy nie otworzy się drzwi licznym poważnym wątpliwościom na temat samej historii chrześcijaństwa".

Z tą wypowiedzią związana jest anegdota, która dobrze ukazuje temperaturę dyskusji. Kiedy ojciec Zalba przedstawił powyższy argument, zamężna członkini komisji Patty Crowley ripostowała: "Czy rzeczywiście ojciec wierzy, że Bóg wykonywał wszystkie wasze rozkazy?".

Ostatecznie raport podważał samą wiarygodność małżonków. "W rzeczywistości, cel jednoczący można osiągnąć w inny sposób - przekonywali konserwatywni moraliści - o czym teoria antykoncepcji nigdy nie mówi; małżeńska miłość jest bowiem nade wszystko duchowa (jeśli jest prawdziwą miłością) i nie wymaga żadnego specjalnego gestu cielesnego, a tym mniej jego powtarzania z określoną częstotliwością. W rezultacie twierdzenie, że ów gest cielesny jest powodowany chęcią szczodrego oddania i że nie wchodzi w to hedonizm, jest podejrzane. Przecież istnieje intymna miłość drugiej osoby między ojcem a córką, bratem a siostrą, bez potrzeby cielesnych gestów".

W takim klimacie Paweł VI podejmował decyzję. Z jednej strony nieporadne propozycje zmian, z drugiej ugruntowane w kościelnej tradycji niezrozumienie natury małżeńskiego życia. Na tym tle rewolucyjnie brzmi - dzisiaj oczywiste - pierwsze zdanie z zawartej w encyklice charakterystyki miłości małżeńskiej: "jest to przede wszystkim miłość na wskroś ludzka, a więc zarazem zmysłowa i duchowa" (9). Gdy porówna się treść encykliki z treścią "raportu mniejszości", dostrzec można, jak ogromny wysiłek został włożony przez jej autora w dowartościowanie małżeństwa.

Papież dysponował nie tylko wnioskami komisji. Grupa lekarzy, zgromadzonych w 1967 r. na sympozjum w Ulm, przedstawiła wyniki badań (tzw. memorandum z Ulm), wskazujące na zdrowotne konsekwencje zażywania pigułki. Do Rzymu dotarł także memoriał krakowski, opracowany przez polskich teologów z inspiracji metropolity krakowskiego kard. Karola Wojtyły. Paweł VI stanął przed trudną decyzją. W encyklice napisał: "Wnioski, do których doszła komisja, nie mogły być uznane przez Nas za pewne i definitywne, ani też nie mogły zwolnić Nas z osobistego obowiązku rozważenia tego doniosłego problemu" (6). Co przeważyło?

Ważną wskazówką jest fragment jednego z przemówień wygłoszonych w trakcie przygotowywania encykliki. We wrześniu 1967 r. Papież przestrzegał: "Należy zważać, aby nie szerzyć wśród wiernych odmiennej opinii, jakoby po Soborze były dziś dozwolone pewne czyny, które dawniej Kościół uznał jako z natury złe. Któż bowiem nie dostrzega, że prowadziłoby to do godnego ubolewania relatywizmu moralnego, który mógłby łatwo podważyć całe dziedzictwo doktryny Kościoła?". Zatem już na dziesięć miesięcy przed ogłoszeniem encykliki można było przewidzieć, jakie Paweł VI zajmie stanowisko i dlaczego.

Nieusuwalny rygoryzm

Nie wystarczyło jednak opowiedzieć się przeciwko antykoncepcji. Trudności zaczęły się dopiero przy formułowaniu normy precyzyjnie wskazującej, które czyny są wewnętrznie złe. Paradoksalnie, do wykazania zła nowoczesnej hormonalnej antykoncepcji wystarczało ogólne potępienie ogłoszone przez Piusa XI w 1930 r. (a więc w czasach, kiedy o takich środkach nie było jeszcze mowy), gdyż sztuczne hormony, blokując na stałe owulację, tym samym "udaremniają naturalną siłę rozrodczą". Problem stanowiła natomiast doraźna antykoncepcja, nieingerująca bezpośrednio w biologiczne procesy (np. prezerwatywa), bo nie można z góry przewidzieć, czy taka ingerencja w konkretnym akcie seksualnym faktycznie blokuje płodność. Możliwość poczęcia jest bowiem okolicznością uzależnioną od czynników nieprzewidywalnych.

Przedstawmy konkretną sytuację: para małżeńska współżyje w dniu występowania wyraźnie płodnego śluzu szyjkowego, zabezpieczając się prezerwatywą. Oboje są przekonani, że w ten sposób udaremnili poczęcie. Tymczasem następnego dnia kobieta przypadkowo przeżywa silny stres, który na kilka dni wstrzymuje owulację. Zatem bez prezerwatywy również nie doszłoby do zapłodnienia. Materialnie nie dokonali więc żadnego zła. Sama zaś intencja uniknięcia zapłodnienia nie może być traktowana jako źródło zła moralnego, gdyż wówczas należałoby także zabronić małżonkom korzystania z taką intencją z okresów bezpłodnych.

Jak Papież rozwiązał tę trudność? Otóż, formułując normę, odwołał się nie do nieprzewidywalnej biologicznej płodności, tylko do idei "wewnętrznego przeznaczenia każdego aktu do prokreacji". To właśnie ta idea jest wartością bezpośrednio chronioną przez normę. W encyklice czytamy: "konieczną jest rzeczą, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego" (11). Zachowując "przeznaczenie", chronimy zarazem możliwość poczęcia, a jednocześnie taki wymóg możemy zastosować do każdego aktu, niezależnie od jego faktycznej płodności, precyzyjnie określając, które czyny są wewnętrznie złe. Mamy więc normę formalnie poprawną.

Koszty takiego rozwiązania są jednak wysokie, z czego coraz lepiej zdajemy sobie sprawę w miarę upływu czasu od ogłoszenia encykliki. To, co stanowi zaletę idei "wewnętrznego przeznaczenia", stanowi jednocześnie jej wadę. Kategoria ta, dzięki swojej pojemności, pozwala normie objąć wszystkie rodzaje działań antykoncepcyjnych, nie zważając na faktyczną płodność, ale zarazem sprawia, że norma ingeruje także w czyny niezwiązane w ogóle z płodnością i unikaniem poczęcia. Znów odwołajmy się do konkretnej sytuacji: małżeństwo boryka się z przewlekłą wirusową chorobą przenoszoną drogą płciową. Aby podczas żmudnej terapii nie dochodziło do wtórnych zakażeń, lekarze zalecają współżycie z prezerwatywą. Kobieta od kilku lat jest po menopauzie - o poczęciu nie może już być mowy. Jednak używając prezerwatywy, małżonkowie łamią normę, gdyż nie zachowują wewnętrznego przeznaczenia każdego aktu do przekazywania życia: według ogłoszonego w encyklice nauczania zło tkwi w samej czynności użycia prezerwatywy, a nie w ewentualnym skutku zablokowania płodności, który w ich sytuacji z natury jest już wykluczony.

Osoby takie mogą jednak pytać: dlaczego w przypadku konfliktu wartości chronić mają oderwaną od rzeczywistości ideę "wewnętrznego przeznaczenia" kosztem realnych dóbr małżeńskich? Nietrudno przewidzieć, że taki rygorystyczny wymóg w trudnych sytuacjach życiowych odbierany będzie przez małżonków jako narzucony arbitralnie i w konsekwencji - ignorowany w sumieniu.

Paradoks jednoczesności

Ostatecznie dylemat Pawła VI sprowadza się do alternatywy: albo zgodnie z sugestią większości komisji uznać, że moralna wartość stosunku małżeńskiego nie jest zależna od z konieczności nieprzewidywalnej biologicznej płodności, albo bronić normy rygorystycznej, która wprowadza ograniczenia nawet tam, gdzie nie jest to usprawiedliwione. Przyjrzyjmy się, jak Papież uzasadnia odwołanie się do kategorii "wewnętrznego przeznaczenia". W encyklice czytamy: "Nauka ta, wielokrotnie przez Nauczycielski Urząd Kościoła podana wiernym, ma swoją podstawę w ustanowionym przez Boga nierozerwalnym związku, którego człowiekowi nie wolno samowolnie zrywać, między dwojakim znaczeniem tkwiącym w stosunku małżeńskim: między oznaczaniem jedności i oznaczaniem rodzicielstwa. Albowiem stosunek małżeński z najgłębszej swojej istoty, łącząc najściślejszą więzią męża i żonę, jednocześnie czyni ich zdolnymi do zrodzenia nowego życia, zgodnie z prawami zawartymi w samej naturze mężczyzny i kobiety" (12). Na ostatnim zdaniu wspiera się cała argumentacja "Humanae vitae", zatem zasadnicze znaczenie dla normy ma owa wskazana "jednoczesność".

Można się domyślać, że Papież nie tyle mówi tu o płodnych stosunkach - w rzeczywistości bardzo rzadkich, ile o fakcie, że akt małżeński zapoczątkowuje samoistne, niezależne już od woli ludzkiej procesy związane z prokreacją (które jedynie w sprzyjających warunkach prowadzą do zapłodnienia). To owe procesy czynią małżonków "zdolnymi do zrodzenia nowego życia". Człowiek swoją ingerencją nie powinien rozdzielać jednoczącego działania seksualnego od owych procesów, gdyż w ten sposób niszczy to, co stanowi w ludzkiej naturze całość.

Mówiąc to, Paweł VI zakłada jednoczącą funkcję stosunku seksualnego jako daną, nie wgłębiając się w jej istotę. Tymczasem, jak się wydaje, właśnie ta cecha stanowi klucz do zrozumienia najgłębszej natury ludzkiej seksualności. Zauważmy najpierw, że ludzka seksualność może funkcjonować całkowicie niezależnie od procesów i wewnętrznych narządów odpowiedzialnych za prokreację. Potwierdzeniem tego jest możliwość satysfakcjonującego współżycia w okresie post-menopauzy czy po zabiegu histerektomii (usunięciu macicy i przydatków). Jeszcze istotniejszy jest fakt, że seksualność może tworzyć więź i jednoczyć właśnie dzięki owej niezależności. Gdyby nie ona, ludzka seksualność funkcjonowałaby na zasadzie rui, jak u zwierząt, gdzie nie ma mowy o jednoczeniu i budowaniu więzi. Stosunek małżeński z najgłębszej swojej istoty może zatem jednocześnie łączyć najściślejszą więzią męża i żonę oraz zapoczątkowywać procesy prokreacyjne tylko dlatego, że ludzka seksualność jednocześnie nie jest uwarunkowana prokreacją.

Ta druga "jednoczesność" jest głębiej wpisana w naturę człowieka niż pierwsza - wskazana przez Papieża. Sfera seksualna człowieka ma własny dynamizm i sens, przekraczający sens prokreacyjny i jedynie luźno z nim związany. I tak jest doświadczana przez małżonków. Wydaje się, że poczucie arbitralności sformułowanego w encyklice prawa moralnego ma swoje źródło właśnie tutaj: Paweł VI na terenie etyki połączył to, co jest względnie niezależne w samej naturze człowieka.

Dramat AIDS

Epidemia AIDS zaostrzyła pytania o sens zakazu sięgania po prezerwatywę. Wyzwanie dla Kościoła stanowi zwłaszcza sytuacja małżonków, którzy mimo faktu, że jedno z nich jest nosicielem wirusa HIV, świadomie decydują się na współżycie. Magisterium nie może im tego zabronić, gdyż nikt z zewnątrz nie potrafi ocenić, czym dla tych osób jest fizyczna bliskość. Z drugiej strony - nie może równocześnie zgodzić się na użycie prezerwatywy, zmniejszające ryzyko zarażenia. Powód jest zasadniczy. Przypomnijmy: encyklika "Humanae vitae" uznała takie czyny za wewnętrznie złe, a te z samej definicji zawsze powodują szkodę (duchową), której żadne, nawet najbardziej dotkliwe zewnętrzne skutki nie mogą przeważyć. Owa duchowa szkoda ma godzić bezpośrednio w najgłębszą naturę człowieka i jej dynamizm. Jaka wobec tego za tym nauczaniem kryje się wizja osoby ludzkiej, skoro aktów małżeńskich nie wolno naruszać nawet wobec zagrożenia dla życia? Czym ostatecznie jest seksualność dla człowieka?

Te pytania coraz bardziej natarczywie domagają się zrozumiałej odpowiedzi. W każdym razie, jakakolwiek zmiana nauczania Kościoła w chwili obecnej oznaczałaby w rzeczywistości powrót do punktu wyjścia: do dylematu Pawła VI.

Za pomoc w odnalezieniu i tłumaczeniu na język polski tekstów raportów dziękuję internautom o nickach Color i MagCzu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007