Mały wielki procent

Jeden procent podatków na rzecz organizacji pożytku publicznego możemy odliczać od pięciu lat. Czego się o sobie dowiedzieliśmy?

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Jeden procent naszych podatków możemy przekazać m. in. Fundacji WOŚP Jerzego Owsiaka / Fot. Paweł Terlikowski / Forum /
Jeden procent naszych podatków możemy przekazać m. in. Fundacji WOŚP Jerzego Owsiaka / Fot. Paweł Terlikowski / Forum /

Sporo. I o sobie, i o obowiązujących przepisach, czyli ustawie o działalności pożytku publicznego oraz wolontariacie. O sobie tyle, że z roku na rok stajemy się hojniejsi w obdarowywaniu jednym procentem stowarzyszeń i fundacji prowadzących m.in. hospicja, noclegownie i stołówki dla bezdomnych, gromadzące pieniądze na leczenie osób ubogich, dokształcające dzieci w regionach strukturalnego bezrobocia czy prowadzące działalność zbliżoną do Fundacji "Tygodnika Powszechnego", która m.in. zajmuje się naukowym opracowywaniem ponad 60-letniej historii pisma i związanych z nim ludzi.

Oto jak to widzi Ministerstwo Finansów. Rozliczając się za 2005 r., przekazaliśmy tym organizacjom 61 mln złotych; prawie 20 mln złotych więcej niż rok wcześniej, ale pięć razy mniej, niż faktycznie mogliśmy dać. Rok później z jednoprocentowej darowizny skorzystało niecałe pół miliona podatników więcej (1,6 mln z 20 mln osób płacących podatki). Rok temu cegiełki w postaci kilkunastu czy kilkudziesięciu złotych, bo takiej wysokości jest większość jednoprocentówek, złożyły się na całkiem ładną sumę 104 mln złotych. Tyle że gdyby wszystkim podatnikom przyszedł taki pomysł do głowy i znaleźli w sobie chęć jego realizacji, hospicja, noclegownie i fundacje dzieliłyby między siebie niemal 400 mln złotych (z tytułu podatku od dochodów osób fizycznych, obliczanego według skali podatkowej, Skarb Państwa otrzymał za 2006 r. ponad 37 mld złotych). Dla porównania: jak podała "Gazeta Wyborcza" w dodatku o 1 procencie z 2007 r., na Węgrzech z takiej formy wsparcia społeczeństwa obywatelskiego korzysta rocznie jedna trzecia podatników.

W tym roku powinno być lepiej (nie liczmy jednak na rekordy - w 2007 r. aż 71,5 proc. Polaków nie wsparło żadnej organizacji pozarządowej!). Po pierwsze, organizacje starają się o jednoprocentówki jeszcze intensywniej, po drugie - przekazywaniem pieniędzy zajmą się urzędy skarbowe. Wystarczy, że podatnik obliczy ów jeden procent od płaconego podatku i poda nazwę, adres, numer konta i numer wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego organizacji, której tę darowiznę chce przekazać. Prawie 35 procentom z nas (dane Millward Brown SMG/KRC z listopada 2007 r.) odpadnie wtedy ważny powód, dla którego nie wspierają organizacji pozarządowych: brak czasu. Bo to nieporównanie mniejsze zawracanie głowy niż do tej pory, kiedy 1 proc. trzeba było zapłacić samemu, najpóźniej w dniu złożenia zeznania podatkowego, uiszczając na dodatek opłatę bankową za przelew.

Przy okazji: z badań Millward Brown SMG/KRC, przygotowanych przez Stowarzyszenie Klon/Jawor i Centrum Wolontariatu, można się też dowiedzieć, że 33,6 proc. ankietowanych nie wspiera organizacji pozarządowych, bo "nigdy o tym nie pomyślało", a 14,3 proc. "musi najpierw zatroszczyć się o siebie i swoje rodziny", a więc czuje się za biedna, by pomagać innym. Najłatwiej jest nam wrzucić datek do puszki - z takiej drogi wsparcia skorzystało 65 proc. darczyńców. Widać, że wciąż łatwiej skupić nam wysiłki wokół niezobowiązującej formy pomagania rodem z XIX-wiecznej filantropii, niż obudzić w sobie zaangażowanie obywatelskie, które wymaga od nas więcej niż przekazanie pieniędzy.

Dobrze pokazała to dyskusja wokół możliwości przekazywania 1 proc. podatku na rzecz konkretnej osoby, która za pośrednictwem fundacji gromadzi pieniądze np. na leczenie czy rehabilitację. Nic w tym złego, że zamiast pomagać wszystkim, skupiamy się na konkretnych potrzebach znanej z imienia i nazwiska osoby. Tyle że w ten sposób 1 proc. zamiast jedynie wspierać państwo w rozwiązywaniu problemów, z jakimi borykają się jego obywatele, de facto to państwo zastępuje. A przecież możliwość przekazania 1 proc. podatku na rzecz OPP w niczym państwa w jego powinnościach wobec obywateli nie wyręcza. Taki sposób "obywatelskiego poruszenia" ma aktywizować społeczeństwo, by dołożyło swoją cegiełkę w rozwiązanie dotykających ich problemów, z którymi - choć z różnych przyczyn - ani samo państwo, ani sami obywatele sobie nie poradzą.

Ustawa o działalności pożytku publicznego stworzyła grunt pod partnerstwo publiczno-prywatne, m.in. dlatego, że ci drudzy, mając dodatkowe źródło finansowania w postaci 1 proc., mogą trochę poluźnić uścisk na klamce publicznego zleceniodawcy. Życie napisało jednak inny scenariusz. Współpraca często ogranicza się do odpłatnego zlecania pozarządowcom zadań publicznych przez samorządy (rzadziej administrację publiczną). Grunt pod powstanie partnerstwa okazał się równie urodzajny dla hierarchicznego modelu współpracy. Ciekawe byłoby poznać, dlaczego sprawniej tworzymy hierarchie niż układ partnerski. Dalej: coraz silniej marginalizowane są lokalne organizacje pozarządowe, które z reguły nie ubiegają się o status organizacji pożytku publicznego. Nie tylko, że nie mogą zyskać 1 proc. (ale wciąż mogą przyjmować darowizny - to 6 proc. od dochodu podlegającego opodatkowaniu), rzadziej otrzymują płatne publiczne zlecenia, są też lekceważone podczas konsultacji lokalnych czy przy wymianie informacji.

Grzegorz Makowski i Marek Rymsza, socjolodzy z Instytutu Spraw Publicznych, autorzy analizy "Jaki mamy pożytek z ustawy o działalności pożytku publicznego?", postulują więc zmianę prawa, która pomogłaby upowszechnić przekazywanie zadań publicznych organizacjom pozarządowym, ale przy pełnym finansowaniu kosztów ich realizacji. Mówią też o przekazywaniu jednorazowych dotacji małym organizacjom poza konkursem. Prawo to nie wszystko, są jeszcze postawy: administracji, która nie powinna odwracać znaczenia zasady pomocniczości, i samego trzeciego sektora, któremu nie powinno zależeć na wspieraniu działalności przede wszystkim "tych największych".

Ustawa o działalności pożytku publicznego zmieniła rozumienie pojęcia wolontariatu, wprowadzając m.in. ubezpieczenia wolontariuszy czy wystawianie zaświadczeń o wykonywaniu takiej pracy. To już norma. A wolontariat stał się instytucją, która pomaga młodym ludziom zdobyć pierwsze doświadczenia zawodowe i wejść na profesjonalny rynek pracy. Chciałoby się, by wolontariat działał tak samo wobec tych, którzy z tego rynku odchodzą, przedłużając ich aktywność. Trudno się też dziwić dalszym pomysłom, m.in. wliczania wolontariatu do stażu pracy, przekazywania nieopodatkowanego kieszonkowego albo szacowania stawki godzinowej pracy wolontariusza, która byłaby traktowana jako wkład własny organizacji w realizację zadań publicznych.

Jak widać, więcej tu norm kodeksu pracy niż tylko działalności dobroczynnej. Ale kto powiedział, że tak jest gorzej - ludzie nie zmieniają się przecież samoistnie. Przemieniają ich zasady.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008