Małe kroki arbitra

Donald Tusk przecenił swoją zdolność do pełnienia roli charyzmatycznego przywódcy. Nie on pierwszy - przydarzyło się to również Leszkowi Millerowi i Jarosławowi Kaczyńskiemu.

06.05.2008

Czyta się kilka minut

Minęło kilka tygodni od chwili, gdy przy okazji tzw. stu dni Donalda Tuska w mediach pojawiły się głosy krytykujące niejasną politykę rządu. Pytano: do czego ten gabinet zmierza i czego tak naprawdę Platforma Obywatelska chce.

Od tamtego czasu podobne wątpliwości są regularnie wypowiadane w mediach. W reakcji na krytykę, część sympatyków Platformy wskazuje na racjonalność strategii rządu, który nie wszczyna kolejnych rewolucji, nie wywraca wszystkiego do góry nogami, ale stara się przede wszystkim nie przeszkadzać ludziom, pozwalając na uwolnienie ich aktywności.

Dobry car

Znacznie ciekawsze jest jednak to, co na krytykę gabinetu PO-PSL odpowiada szef zespołu doradców strategicznych premiera - Michał Boni. Ostatnio przedstawił doktrynę rządu, nazwaną doktryną małych kroków. Zakłada ona, że nie będzie wielkich, spektakularnych i wywołujących duże emocje zmian. Mogłyby one pobudzić społeczną wyobraźnię, ale i sprowokować ostrą krytykę. Sprawy, z którymi poprzednicy nie mogli sobie poradzić przez całe lata, będą więc teraz rozwiązywane metodą małych kroków.

Takim zapowiedziom krystalizacji modelu rządzenia towarzyszą ewidentne wpadki ze strony poszczególnych ministrów. U jednych szefów resortów ta strategia wywołuje konsternację (jest np. sprzeczna z odczuciami kluczowych grup społecznych), u innych - jak np. u prof. Stanisława Gomułki - prowokuje do dymisji, bo w reformowaniu finansów publicznych Gomułka chciałby robić wielkie kroki, a nie zadowalać się małymi.

W zaistniałej sytuacji obowiązująca doktryna rządu została uzupełniona o nowy element. Donald Tusk jako premier przyjął na siebie rolę arbitra, który nie będzie się bezpośrednio angażował w realizację projektu takiego czy innego z ministrów, tylko jego zadaniem będzie rozstrzyganie pojawiających się w rządzie sporów. Przykładem tego jest zapowiedź rekonstrukcji rządu, która ma nastąpić w sierpniu.

Politolog Marek Migalski przyrównał tę strategię do znanego od wieków modelu rządzenia typu "dobry car i źli bojarzy". Z jednej strony to zarzut, z drugiej - skuteczna metoda utrzymania wysokiej popularności premiera. Widać to w sondażach: po niewielkim spadku popularności rządu przy okazji debaty nad traktatem lizbońskim, ostatnio poparcie dla niego wzrosło.

Kryzysy i awantury

Pojawia się jednak pytanie: czy na pewno jest to dobra metoda rządzenia? I nie chodzi tu tylko o "długość kroków". Rzecz w tym, czy przyjęta przez Tuska strategia dodatkowo nie osłabia ministrów jego gabinetu. Przecież większość z nich od początku nie miała mocnej pozycji. Ściągnięci do rządu jako tzw. bezpartyjni fachowcy nie posiadali jednak odpowiedniego doświadczenia i wyczucia politycznego, co często skutkowało i skutkuje niemożnością okiełznania ministerialnej biurokracji oraz rozpoznania możliwości zrealizowania postulowanych pomysłów. A przecież bez tych politycznych umiejętności minister łatwo może się znaleźć na przygotowanym przez zakorzenione w strukturach administracji grupy interesów polu minowym i zamiast małego kroku do przodu zrobi go wstecz albo co najwyżej w bok. Do tego jeszcze taki minister w każdej chwili może zostać wykorzystany jako szwarccharakter do budowania pozytywnego wizerunku premiera.

Czy wobec tych niepewności i poczucia tymczasowości ów minister będzie w stanie odpowiednio się zmotywować do pracy? On raczej tak, ale co do jego podwładnych pewności mieć już nie można. Bo przecież jeśli minister tylko "gra na siebie", to pracownikowi trudno utożsamiać się z jego celami. Zbyt wiele bowiem ryzykuje i w razie ostrego zakrętu może wraz ze swoim szefem wylecieć z fotela.

Przeciw takiemu modelowi przemawia także to, że oddaje on inicjatywę mediom i krytykom rządu. Brak głębszej wizji, która byłaby podstawą debaty w mediach, sprawia więc, że na plan pierwszy wysuwają się wszystkie drobne kryzysy i awantury.

Taki model rządzenia, czyli małe kroki plus premier jako arbiter, wygląda na dość racjonalny, i to zarówno z punktu widzenia politycznego PR, jak i z punktu widzenia diagnozy tzw. mikrobarier. Bariery te wprawdzie hamują rozwój kraju, ale nie warto strzelać do nich z armat "wielkich reform", skoro wystarczy systematycznie posługiwać się packami na muchy. Problem jednak w tym, że ten model sam w sobie jest jeszcze jedną barierą.

Racjonalizacja, bo nie ma alternatywy

W minionych latach Platformie Obywatelskiej, podobnie jak innym partiom, nie udało się wypracować rzeczywistego zaplecza do rządzenia - zaplecza, które byłoby w stanie samodzielnie przygotować poważne projekty lub zabezpieczyć się przed naciskami różnych grup interesów. Dlatego patrząc na obecny rząd trudno oprzeć się wrażeniu, że to, co w nim nazywane jest racjonalnością, jest raczej racjonalizacją w obliczu braku alternatywy.

Wygląda więc na to, że Donald Tusk najwyraźniej przecenił swoją zdolność do pełnienia roli charyzmatycznego przywódcy. Nie on pierwszy - przydarzyło się to zarówno Leszkowi Millerowi, jak i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jest jednak pewna różnica: Miller i Kaczyński, jako tzw. przywódcy zadaniowi, wprowadzając zmiany nie zadbali o akceptację społeczną. Uwierzyli, że jest im ona dana raz na zawsze. Tymczasem Tusk jest przede wszystkim przywódcą wspólnotowym, który koncentruje się na uznaniu grupy. Ale w zderzeniu z rzeczywistością sprawowania władzy okazało się, że nie ma ani pomysłów, ani charyzmy, żeby pociągnąć za sobą tłumy. Wrócił więc do odgrywania roli brata łaty.

Dziś wyraźnie widać, że w układzie rządzącym brakuje przywódcy zadaniowego - osoby pokroju Jana Rokity czy Zyty Gilowskiej, która mogłaby się stać politycznym yin do yang Donalda Tuska. Kogoś, kto założone cele realizowałby codziennie, a nie tylko w momentach medialnych kryzysów; kogoś, kto byłby ucieleśnieniem zamiaru, z którym można się nie zgadzać, ale którego nie sposób zignorować; kogoś, kogo premier mógłby osłaniać swą popularnością; kogoś, kto do Tuska głośnego "razem!" mógłby dodać stanowcze "tędy!".

Na razie jednak kogoś takiego nie ma. Nie widać go nawet na horyzoncie. Nic też na to nie wskazuje, że gdyby się nagle pojawił, zostałby przyjęty z otwartymi ramionami. To zresztą nie dziwi, bo jak dotąd wszyscy przywódcy naszych rządów woleli gonić za mirażem jednostkowego, charyzmatycznego przywództwa, niż dobrać się z kimś w zgrany duet.

Trwająca koniunktura gospodarcza, skostnienie PiS i rozkład LiD tworzą okoliczności, które jak nigdy dotąd i nikomu przedtem sprzyjają obecnemu premierowi. Dlatego do utrzymania władzy rządowa strategia może okazać się skuteczna. Tkwiąc jednak w takim politycznym błogostanie, Tusk łatwo może przegapić nadciągającą burzę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2008