Mała Syria w Smyrnie

Przychodzą, aby zapomnieć o samotności lub uczyć się tureckiego. A także po darmowy szampon przeciw wszom.

25.07.2016

Czyta się kilka minut

U góry: inauguracja Centrum WAHA w Izmirze; w złotej chuście Semira Güzüboyk. Na dole: Wafaa Mohammed (z lewej) i dr Hatice Karahan. / Fot. Marcelina Szumer
U góry: inauguracja Centrum WAHA w Izmirze; w złotej chuście Semira Güzüboyk. Na dole: Wafaa Mohammed (z lewej) i dr Hatice Karahan. / Fot. Marcelina Szumer

​Izmir – ścisłe centrum trzymilionowej tureckiej metropolii. Obskurna uliczka, biegnąca wzdłuż wielopoziomowego parkingu, postawionego bezmyślnie w sąsiedztwie antycznej Smyrny – miejsca, gdzie leżało starożytne miasto – nigdy nie pustoszeje.
Między obwoźnymi sprzedawcami mydła, migdałów i czereśni leżą zmęczone upałem psy i manewrują motorynki. Bose dzieci (buty nie są drogie, chodzi o efekt) biegają między stojącymi na czerwonym świetle autami, próbują sprzedać chusteczki higieniczne lub wodę mineralną.

Ich syryjska mama siedzi po turecku na „strategicznym” rogu i wzywa Allaha. Wybrała dobre miejsce: między biurem podróży organizującym pielgrzymki a sklepem sprzedającym artykuły dla pątników zamierzających udać się do Mekki. Każdy muzułmanin musi odbyć tę pielgrzymkę, ale może na nią ruszyć dopiero, gdy pomoże wszystkim, o których wie, że potrzebują pomocy. Teoretycznie każdy powinien dać jej kilka lirów. Jeśli nie da – trudno. Zawsze można będzie pójść do WAHA, to po sąsiedzku.

Wstrząsy i urzędnicy

Centrum Socjalne dla Syryjskich Kobiet i Dzieci zorganizowała w Izmirze francuska fundacja WAHA (Women and Health Alliance International). Na całym świecie, w rejonach konfliktów, wspiera ona leczenie kobiet i dzieci, organizuje np. mobilne szpitale.

Tutaj mieści się na tyłach piętrowego parkingu. Trudno pomylić drogę – wystarczy minąć sprzedawców, dzieci i psy, a potem skręcić w lewo przy rozsypującej się ruderze. Drugi budynek przy 1306. przecznicy to właśnie miejsce, w którym od kilku miesięcy spotykają się żyjące w Izmirze Syryjki.

Żadnych luksusów, choć biel świeżo malowanych ścian, czerwień wykładzin na schodach i baloniki w oknach kontrastują z przybrudzonym otoczeniem. – 11 tys. lirów miesięcznie za tę ruderę to przesada – denerwuje się doktor Hatice Karahan, teoretycznie ginekolog, praktycznie lekarka wszystkich specjalności, która tu pracuje.

Ma rację. Jedynym atutem budynku jest to, że syryjskie rodziny mają blisko, bo większość żyje w tanich mieszkaniach – w domach od lat stawianych nielegalnie między ruinami greckiej Smyrny a osmańską twierdzą Kadifekale.

Poza tym – siedziba nie spełnia głównego zadania, jakim jest doraźna pomoc medyczna. Choć rozmawiamy w gabinecie ginekologicznym (fotela brak, jest kozetka), okazuje się, że dr Hatice nie może legalnie badać tu pacjentek. – Kontrolerzy z Ministerstwa Zdrowia nie wyrazili zgody. Podobno nie spełniamy standardów przewidzianych dla przychodni i punktów medycznych, nie ma też zabezpieczeń na wypadek trzęsienia ziemi – lekarka wznosi oczy do nieba.

Pozwolenie udałoby się pewnie zdobyć za łapówki, ale Hatice, która medycynę kończyła w Niemczech i tam przez 30 lat praktykowała, odwykła od takiego myślenia. A Francuzi – płacący za wynajem i zatrudnienie mówiących po arabsku lekarzy, nauczycieli, psychologa, tłumaczki i pracownika socjalnego – o łapówkach nie chcą słyszeć.

– Już szukają nowego budynku i rozmawiają z prywatnymi szpitalami o udostępnieniu miejsca. Czeka nas pewnie przeprowadzka – mówi lekarka. Cieszy się, bo sponsorzy obiecali, że jeśli w nowej siedzibie znajdzie się miejsce, wygospodarują pieniądze na pensję dla arabskojęzycznego pediatry. Na razie Syryjki chodzą do lekarzy z tłumaczką.

Tęsknota za ogrodem

– Niektórzy się dziwią, skąd znam arabski. Myślą, że jestem Turczynką, bo tak dobrze mówię po turecku – śmieje się Semira Güzüboyk, która pochodzi z rodziny syryjskich Turkmenów.

Już wcześniej pomagała nieznającym języka rodaczkom podczas wizyt u lekarzy i w urzędach. Teraz dostaje za to pensję. Ma 35 lat, chusta szczelnie zakrywa jej włosy. Zwracam uwagę na modne dżinsy, kontrastujące ze „zgrzebnym” płaszczem, pod którym kryje się jej pełna sylwetka. – Allah çok şükür, dzięki Bogu mąż szybko znalazł pracę w fabryce odzieży – wyjaśnia, łapiąc moje spojrzenie. – Mąż przeciera dżinsy 12-14 godzin dziennie. Ciężko pracuje, ale jest przyzwyczajony, w naszym Aleppo też pracował w fabryce – opowiada. Ona, jak większość kobiet, nie pracowała. – Nie trzeba było. Jego pensja starczała na naszą szóstkę – Semira ma czworo dzieci: 5, 10, 12 i 13 lat.

Wspomina: – Mieliśmy wielki dom i ogród. Jak ja tęsknię za tym ogrodem! Nawet nie wiem, czy dom jeszcze stoi – zaciska usta, powstrzymuje się od płaczu. Trzy lata temu wzięli oszczędności i trochę ubrań, zabrali dzieci (najmłodsze niosła) i uciekli przed bombami do Turcji. – Poszliśmy, jak staliśmy – uśmiecha się smutno, ale zaraz bierze się w garść. – Jednak żyjemy. Wielu Syryjczyków narzeka na Turcję, ale nie ja.

– Chciałabym mieć jeszcze kiedyś własną szafę – rozmarza się Semira. – Mieszkamy w jednym pokoju, sześć osób na 30 metrach kwadratowych. Starczyło miejsca tylko na łóżka. Każdy trzyma ubrania przy łóżku. Ale przynajmniej dzieci uczą się porządku – żartuje.

Prócz szafy marzy też, by wojna się skończyła. – Gdybym mogła wrócić, ruszyłabym w tej chwili – Semira zapewnia, że inaczej niż większość rodaków nie wybiera się do Europy. – Nie zrobiłabym tego dzieciom. Już raz straciły dom. Ten nowy nie jest idealny, ale da się żyć. Mamy fajnych sąsiadów, dzieci chodzą do szkoły, mówią już płynnie po turecku. Nam tu dobrze.

Teraz, bo przez pierwszy rok w Izmirze miała depresję i prawie nie wychodziła z domu. – Jak to dobrze, że teraz WAHA opłaca psychologa – mówi z przekonaniem.

Z wojną w głowie

Jej entuzjazmu nie podziela doktor Hatice. Choć pierwsza pacjentka, która pojawiła się w Centrum WAHA po jego otwarciu, przyszła po skierowanie do psychiatry, u dwóch kolejnych zdiagnozowano stres pourazowy, a inne miały objawy depresji, to porady psychologiczne nie cieszą się wzięciem. A w założeniu Francuzów miały być jednym z największych dobrodziejstw tego miejsca.

– To chyba zbyt europejskie podejście – zastanawia się Hatice. – Myślimy: trauma, wojna, potrzebny psycholog. Tymczasem większość Syryjczyków w Izmirze to prości ludzie. Dla nich korzystanie z usług psychologa to jakiś wymysł.

– Nieprawda – protestuje Ahlam Mukdak, która dotąd bez słowa stała oparta o futrynę. – Żadna z nas po prostu nie chce tego znów przeżywać. Bomby, terroryści, naloty. Jaki jest sens gadać o tym, od czego uciekłyśmy?

Drobna Ahlam ma 39 lat, ale w białej chuście, czerwonym sweterku i ze słuchawkami w uszach wygląda jak nastolatka. Trudno uwierzyć, że jest już nie tylko wdową (mąż zginął, walcząc z reżimem Asada), ale i babcią. Troje dzieci jest z nią w izmirze. Z kolei zamężna 19-letnia córka została z mężem i dzieckiem w Aleppo.

Ahlam drży o nią, ale nie chce się rozklejać. A już na pewno nie chce wałkować tego z psychologiem. – My, Syryjki, oswoiłyśmy wojnę i śmierć. Większość z nas została sama. Może jesteśmy silniejsze niż kobiety, które płaczą, jak im choruje pies – rzuca zdenerwowana. Uważa chyba, że za dużo powiedziała, bo odwraca się i znika w kuchni. Idę za nią, ale unika mojego wzroku.

Turecki za darmo

Kuchenka, do której Ahlam uciekła, żeby nikt nie widział jej płaczu, przylega do klasy, gdzie codziennie odbywają się darmowe lekcje tureckiego.

Prowadzi je kobieta, która z pochodzenia jest w połowie Syryjką, a w połowie Turczynką, studia ukończyła na Uniwersytecie Egejskim. Dzięki temu poziom jest przyzwoity. Bo w mieście roi się od niby-korepetytorów, którzy usiłują za grube pieniądze udzielać rodakom lekcji.

– Mamy zapisanych 73 uczniów – cieszy się Olivia Speed, Francuzka ze stambulskiego Centrum WAHA. Raz na miesiąc zjawia się w izmirze podpisać dokumenty i zobaczyć, czy wszystko działa. Przywiozła też kartony z szamponem przeciw wszawicy.
Rzeczywiście, jej fundacja wpadła na praktyczne rozwiązanie. Syryjki przyprowadzają na lekcje dzieci. Gdy one się uczą, pracownik socjalny zajmuje się maluchami, stąd tak wielka frekwencja. W klasie gwar (wiadomo, same dziewczyny) i żarty, trwa przerwa. Kurdistan z Damaszku (w Turcji od trzech lat) przynosi herbatę. Poza tym przerwa jak w zwykłej szkole. Dziewczyny gadają o kredkach do oczu. Doktor Hatice, która też wpadła na herbatę, dopytuje o zabawne kwiatki z cyrkonii, połyskujące na paznokciach uczennicy.

Gdy zaczyna się lekcja, nauczycielka pozwala mi zostać w klasie. Z mówieniem nie ma problemów, większość kursantek zna podstawowe zwroty i osłuchała się z językiem. Ale lekcja ślimaczy się z powodu pisania. Te, które kiedykolwiek uczyły się angielskiego, dają radę. Reszta ma problem z literami alfabetu łacińskiego.

– Mówię im, żeby się nie poddawały – szepcze Semira, tu w roli tłumaczki. – Najgorsze to siedzieć w domu i nic nie robić. Trzeba opanować język, bo nie wiadomo, ile tu zostaniemy. Nie da się do końca życia chodzić do lekarza z tłumaczem.

Świerzb, grzybica, faktury

Ale na razie można i syryjscy uchodźcy skwapliwie z tego korzystają. WAHA płaci tłumaczom i pracownikom socjalnym za towarzyszenie pacjentkom w szpitalach. Jest nawet auto, którym w awaryjnych sytuacjach można zawieźć chorą do lekarza.
A spektrum problemów medycznych jest duże: od źle gojących się ran, przez świerzb, choroby skóry, grzybicę i inne schorzenia będące efektem fatalnych warunków mieszkaniowych, aż po raka. Ci, którzy mają legalne dokumenty pobytu, mogą korzystać z tureckiej służby zdrowia za darmo. Hatice Karahan przyjmuje codziennie ok. 70 kobiet i dzieci. Na wizytę nie trzeba się wcześniej umawiać. Ze skierowaniem od niej idzie się potem do specjalisty. Czas oczekiwania: maksimum trzy dni.

– Gorzej z tymi, które są tu nielegalnie – wzdycha Hatice. – Zwykle idą na ostry dyżur przy szpitalu, stamtąd ich nie odeślą, nawet jak nie mają dokumentów. Ale ostatnio przyszła dziewczyna i zażądała skierowania do prywatnego szpitala. Pytam, dlaczego, a ona, że unieważniono jej pozwolenie na pobyt. Okazało się, że pojechała sobie do Syrii na ślub siostry! No czy to jest poważne?

Ponadto, co wyjaśniają mi (anonimowo) tureckie pielęgniarki, łatwo o przekręty, bo Francuzi są ponoć naiwni. Proszą tylko o faktury i zwracają za wszystko, w ogóle ich nie przeglądając. Do głowy im nie przyjdzie, że znajomi znajomym wydadzą fakturę nieprawdziwą lub zawyżoną, a różnica wędruje do kieszeni co bardziej obrotnych Syryjczyków (WAHA, która nie ma jeszcze oficjalnej akredytacji w izmirze, współpracuje tu z kilkoma innymi fundacjami prowadzonymi przez Syryjczyków). – W życiu nie zgadniesz, ile kosztował nasz kosz na śmieci i komplet długopisów! – prycha jedna z rozmówczyń. – Zupełnie jakby były ze złota!

Kwestia przyzwyczajenia

Tureckie pracownice Centrum w ogóle są ostatnio zdeprymowane. Nie tylko gdy patrzą na cwaniaków, cwaniacy są wszędzie. Chodzi o roszczeniową postawę, z jaką się spotykają. Bo obok tych potrzebujących pomocy są tacy, którzy nadużywają sytuacji. – Gdy trwał ramadan, jedna z pacjentek powiedziała, że jest gorąco, ona pości i mamy ją zawieźć do lekarza, bo nie zamierza w tych warunkach jechać autobusem – mówi dr Hatice, nieco zrezygnowana.

Do tego niekończące się ciąże. – Przychodzi dziewczyna z trójką maluchów, najmłodszego jeszcze karmi, a już jest w kolejnej ciąży. Tłumaczymy, proponujemy antykoncepcję, ale nie chcą. Podobno się boją, że jeśli nie będą rodziły, mężowie je porzucą – tłumaczy pielęgniarka.

Ale Wafaa Mohammed, farbowana blondynka w t-shircie, która z Syrii przybyła trzy lata temu i w Centrum jest pracownikiem socjalnym, zaprzecza. – To przyzwyczajenie. Syryjski model rodziny to 2+4. Łatwo było utrzymać tyle dzieci, bo przed wojną pieluszki, ubrania i inne rzeczy były śmiesznie tanie – wzrusza ramionami.

Ona dzieci nie ma, ale rozumie rodaczki. Choć nie wszystkie. Dla tej, która ostatnio domagała się sfinansowania procedury in vitro, nie była tak wyrozumiała. I powiedziała jej do słuchu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2016