Grecja za pół ceny

Bose dzieci żebrzą na ulicach, dorośli nerwowo czekają na telefon od przemytników. Tak wygląda Izmir – największe tureckie miasto tranzytowe dla ludzi pragnących dostać się do Europy.

28.02.2016

Czyta się kilka minut

Od lewej: Merfat chciałaby kiedyś wrócić do Syrii; Kurdistan i Zerih chcą dotrzeć do Szwecji; Abdulhak Sen pomaga w Izmirze Syryjczykom. Luty 2016 r.  / Fot. Marcelina Szumer
Od lewej: Merfat chciałaby kiedyś wrócić do Syrii; Kurdistan i Zerih chcą dotrzeć do Szwecji; Abdulhak Sen pomaga w Izmirze Syryjczykom. Luty 2016 r. / Fot. Marcelina Szumer

Kıbrıs Caddesi, jeden z najbardziej ruchliwych deptaków w izmirskiej dzielnicy Alsancak. W bocznej uliczce prowadzącej do przystani promowej, między kościołem Matki Bożej Różańcowej a sklepem z iPhone’ami, bawi się grupka dzieci. Chłopcy, może 10-letni, mają buty; na bosych stopach dziewczynek widać jedynie plastikowe klapki. Bawią się różowym mopem, zostawionym przez sprzedawcę telefonów. Końcówka mopa wiruje, bryzga wkoło brudną wodą, dzieci zanoszą się śmiechem. Z jednego kubka popijają pepsi, którą ktoś litościwie kupił im w pobliskim Burger Kingu.

Gdy tłum pasażerów, który przypłynęli właśnie z zamożnej dzielnicy Bostanlı, wysypuje się z promu, mop idzie w odstawkę, a kubek ląduje na chodniku. Czas ruszać do akcji. Może ktoś, poruszony nieszczęściem małych syryjskich uchodźców, kupi od nich za jednego lira opakowanie chusteczek higienicznych...
 

Nora, ale własna

Syryjczyków, na stałe mieszkających w Izmirze – to znaczy tych zarejestrowanych – jest dziś już 170 tys. Statystyki nie obejmują setek tysięcy, które są tu przejazdem, w drodze do Grecji. Pośród tych objętych statystyką jest kilkanaście tysięcy dzieci. Ich liczba rośnie: co miesiąc rodzi się w Izmirze średnio 250 małych Syryjczyków.

– Prawie wszystkie dzieci pracują – mówi Muhemed Salih, Syryjczyk, który w Turcji mieszka od przeszło 20 lat. A także założyciel i prezes działającego od trzech lat Stowarzyszenia Solidarności z Syryjskimi Uchodźcami. – Sprzedają chusteczki, czyszczą buty, handlują ciastkami pieczonymi nocami przez ich matki – wylicza Salih. – Inaczej rodziny nie byłyby w stanie się tu utrzymać, bo najwyższa stawka, którą dostaje Syryjczyk, to jakieś tysiąc lirów. Co to jest na 4-, 5-osobową rodzinę?

Salih na co dzień prowadzi fabrykę i sklep z butami na największym izmirskim bazarze Kemeraltı. Kilka dni temu załatwił pracę 17-letniemu Ekremowi, który po śmierci ojca (zginął w bitwie o Kobane) sam utrzymuje matkę, młodszą siostrę i niepełnosprawnego brata. – Chłopak powinien chodzić do szkoły, ale co zrobić? – mówi Salih.

Pracują nie tylko dzieci. Choć oficjalnie syryjscy uchodźcy nie mają pozwolenia na pracę – rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju dopiero obiecała wprowadzić zezwalające na to przepisy – w praktyce większość jakoś zarabia. Pośredniczy stowarzyszenie. – Zgłaszają się do nas właściciele fabryk, sadów, warsztatów. Mówią, ilu robotników i na kiedy potrzebują. My informujemy chętnych – mówi Salih. – A że to praca na czarno? Lepsze niż nic, prawda?

– Nawet gdy ktoś ma legalne pozwolenie na pracę, firmy zatrudniają go na czarno – opowiada Ahmad Cundi, który w Turcji jest od półtora roku. Sam pracuje w fabryce szyjącej podróbki Lacosty i innych znanych marek. – Po 13-15 godzin dziennie bez ubezpieczenia, za 1200 lirów. A wynajem mieszkania to 600 lirów, do tego opłaty i przedszkole córki za 150 lirów. Ile zostaje na życie? – mówi zdenerwowany.

W porównaniu do innych Syryjczyków Ahmad z rodziną i tak jest w dobrej sytuacji. Ci, których w ogóle nie stać na mieszkania, gnieżdżą się w obskurnych klitkach bez wody, prądu i toalety w Basmane i Agorze, najgorszych dzielnicach.

– Tam wynajem kosztuje 200 lirów miesięcznie. O meble czy naprawy właścicieli nie ma nawet co prosić, bo jedyna reakcja, jakiej doczeka się Syryjczyk, to: „Jak się nie podoba, wynocha” – mówi Abdulhak Sen, wiceszef stowarzyszenia. Dodaje, że ci, którzy nie mają pieniędzy, konstruują prowizoryczne domy ze znalezionych cegieł, desek i folii.
 

Tęskniąc za szkołą

Najwięcej takich nielegalnych budynków stanęło w dzielnicy Kedifekale, na zboczach wzgórza, na którym stoi zabytkowa twierdza.

– Tam właściwie nie usłyszysz już tureckiego. Tylko arabski – wyjaśnia Sen, pokazując mi zdobiące ściany jego biura zdjęcia Syryjczyków mieszkających w Izmirze. Wśród fotografii przedstawiających przeważnie chore, niepełnosprawne, ale uśmiechające się do kamery dzieci, kilka szczególnie rzuca się w oczy. Na przykład ta pokazująca chłopca z dziwnymi drutami okalającymi gołą łydkę.

– To Mumin, ma 12 lat. Odłamki bomby, która spadła na jego szkołę, wbiły mu się w nogę i nie było pewne, czy jej nie straci. – Miał już 12 operacji, za dwa tygodnie ostatnia – cieszy się Sen i wyjaśnia, że przynajmniej na opiekę zdrowotną w Turcji Syryjczycy nie mogą narzekać. Państwo płaci szpitalom, które ich leczą.

Na kolejnej fotografii widać dwóch chłopców z plastikowymi miskami wypełnionymi zrobionymi z fistaszków ciastkami. Odręczny napis, z błędami, ale po turecku: „Ach szkoło! Gdyby tylko Turcja otworzyła arabską szkołę i moglibyśmy skończyć z tym zajęciem!”.
 

Byle do Szwecji

– Widziałaś te bose dzieci żebrzące wśród samochodów stojących na światłach? – pyta Kurdistan Mahmoud, Kurdyjka, która z mężem i trojgiem dzieci uciekła z ostrzeliwanych przedmieść Damaszku. – Nigdy, nigdy nie pozwolę na to moim dzieciom. Cała trójka ma chodzić do szkoły i się uczyć! – mówi kategorycznym tonem, a jej 11-letnia córka Zerih przewraca oczami.

Dziewczynka wygląda na starszą, powinna chodzić do piątej, ale uczy się w czwartej klasie podstawówki w dzielnicy Yaganeler. W swojej szkole w Syrii, która dziś już nie istnieje, była najlepszą uczennicą. Tu radzi sobie średnio.

– To dlatego, że nie znam jeszcze dobrze tureckiego. Mama też nie. Czasem w odrabianiu prac domowych pomagają sąsiedzi, ale nie zawsze mają czas – żali się dziewczynka.

Dodaje, że nauczyciele są mili i pomocni, za to gorzej z kolegami i koleżankami z klasy. Gdy oni szaleją na przerwach, ona stoi sama w kącie: – Nie chcą się ze mną bawić, bo jestem z Syrii.

Zerih, tak jak jej mama, ma jedno marzenie: pojechać do Szwecji, gdzie mieszka jej tata. Półtora roku temu zapłacił przemytnikom i łodzią dostał się do Grecji. Stamtąd do Włoch, a w końcu do szwedzkiego ośrodka dla uchodźców.

– Może pojedziemy za miesiąc, a może za pół roku? Modlę się, żeby jak najszybciej – mówi Kurdistan.

– W Szwecji będzie cudownie, lepiej niż tu – dodaje podekscytowana Zerih. A że nie zna szwedzkiego? – To nic, nauczę się. I będę miała wreszcie fajnych kolegów. Tata mówi, że w Szwecji nikomu nie będzie przeszkadzać, że jestem Syryjką.
 

Gdyby tak wrócić do domu

Merfat Halabi nigdzie się nie wybiera. To znaczy – wybiera się z powrotem, do rodzinnej Latakii w Syrii.

– Zawsze będę wdzięczna Turcji, że nas przyjęła, ale gdy tylko wojna się skończy, natychmiast wrócimy do domu – deklaruje Syryjka, która w Izmirze mieszka od trzech lat. Marzy, aby jej dzieci, córka Mawia, która studiowała anglistykę, i syn Hadi, przyszły (Inszallah! Jak Bóg pozwoli!) inżynier chemik, wróciły na uniwersytet.

Znajomość angielskiego przydaje się Mawii zwłaszcza teraz. Dziewczyna zarabia jako tłumaczka z arabskiego na angielski i turecki, bo i ten język nieźle już opanowała. Dobra praca, bo zleceń jest tyle, ilu syryjskich uchodźców. Raz trzeba tłumaczyć dokumenty, to znów pójść z kimś do lekarza.

Pracuje też Hael, mąż Merfat. Z wykształcenia ekonomista, łapie się dorywczych prac, które znajduje za pośrednictwem stowarzyszenia. Ostatnio przy rąbaniu drewna. Chciałby przetłumaczyć dyplom i znaleźć w Turcji lepszą robotę. Ale może być trudno, bo po co komu ekonomista, który nie zna tureckiego?

– Jesteś dziennikarką? Ja też piszę – cieszy się Hael, który przez lata drukował w syryjskich gazetach. Teraz też pisuje, gdy tylko znajdzie czas. Jego teksty publikuje arabskojęzyczny magazyn z Wielkiej Brytanii. – Wyślij mi swoje artykuły, przetłumaczę sobie w Google’u.
On też, mimo że polubił Turcję i spotkał tu życzliwych ludzi, chciałby już wrócić do domu.

Choć przypuszcza, że jeszcze długo zabawi w Turcji. Zawieszenie broni, zapowiedziane w ubiegłym tygodniu? – Tylko Allah wie, jak to się skończy – mówi mężczyzna. – Allah, Rosja i USA – dodaje. – Ale ja w szybkie zaprowadzenie pokoju już nie wierzę.
 

Złudny raj?

Nie wierzą też ci, którzy ruszają z Izmiru, Aliaği, Çeşme i Ayvalıku na greckie wyspy. Jest ich codziennie jakieś dwa tysiące, znowu z tendencją rosnącą, bo pogoda się polepsza. W minionym tygodniu w ciągu tylko dwóch dni do greckiego portu Pireus dotarło ich z wysp aż dziewięć tysięcy.

– Wielu naszym wydaje się, że w Europie czeka ich raj. Płacą gigantyczne pieniądze, ryzykują życie, i co? Potem wysyłają mi wiadomość, że żałują, że w Turcji było im lepiej – twierdzi Abdulhak Sen. I przywołuje arabskie przysłowie, które można przetłumaczyć jako: „Z daleka wszystko jest piękne”.

– Turecka kultura jest Syryjczykom bliższa niż wasze zwyczaje. Tam trzyma się ich w obozach i ośrodkach dla uchodźców. Niektórzy nie mogą tego znieść. Mówią: „W Turcji mogłem chociaż pracować, byłem samodzielny”. Ale wracają tu rzadko, choć Europa z pewnością chętnie by ich odesłała – mówi Sen.

Boi się nawet myśleć, co będzie, gdy pogoda jeszcze trochę się poprawi. – Pamiętasz, co działo się latem przy dworcu Basmane? Tych wszystkich ludzi śpiących na chodnikach? Pranie rozwieszone na parkanach Targów Izmirskich? Oni nawet nie myśleli, by zostać w Izmirze na dłużej. Spali na trawnikach, czekając na telefon od przemytnika – mówi Sen.

Gdy pytam o policję, straż przybrzeżną i władze Izmiru, które zgodnie z turecko-unijnymi umowami powinny zatrzymać falę uchodźców, tylko się uśmiecha: – Na chwilę zebrali tych wszystkich ludzi z centrum na stadionie imienia Atatürka, do prowizorycznego ośrodka dla uchodźców, i do Torbali, gdzie taki ośrodek mieści się na stałe (obecnie przebywa w nim ok. tysiąca uchodźców). Ale przecież nikt nie zabroni im stamtąd wychodzić – wzrusza ramionami. – Jak sobie wyobrażasz pilnowanie kilkuset kilometrów wybrzeża Morza Egejskiego? To niewykonalne. Żołnierze? Bardziej są potrzebni na turecko-syryjskiej granicy.

– Sen daje do zrozumienia, że deklaracje Turcji, iż zatrzyma u siebie uchodźców, jeśli dostanie więcej pieniędzy, to złudzenie.
 

Przemytnicy czekają na sezon

Latem 2015 r. przy drogach wjazdowych do Izmiru działały punkty kontrolne, w których musieli się „meldować” Syryjczycy pragnący dostać się do miasta. Jeśli ktoś wjechał inną drogą, był odsyłany do obozu dla uchodźców. Od czasu do czasu policja „zgarniała” też pomieszkujące na ulicach syryjskie rodziny, wywożąc je do obozów w Foçe, Torbali i innych, których lokalizacji nie ujawniono. „Nie walczymy z uchodźcami, tylko z przestępcami, którzy chcą ich wykorzystać” – deklarowały wtedy władze metropolii.

Jak na razie to mało skuteczna walka. Gazety ani razu nie doniosły o rozbiciu gangu przemytników. Jedyny – głośno odtrąbiony sukces ostatnich dni – to likwidacja fabryki fałszywych kamizelek ratunkowych w parku przemysłowym dzielnicy Çiğli.

– No i co? To teraz popłyną bez niczego – prycha Ahmad Cundi i raczej ma rację.

– Teraz, gdy jest zimno, przemytnicy mają mniej klientów, więc schodzą z ceny. Zamiast za tysiąc dolarów, do Grecji pływają nawet za pół ceny – przekonuje Muhemed Salih.

Gdy opuszczam siedzibę stowarzyszenia, mijam siedzącą na krawężniku kobietę z dzieckiem na ręku i wypchanym plecakiem. Z przezroczystej foliowej siatki wystaje pomarańczowa kamizelka ratunkowa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2016