Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Liczby są ważne, ale ważna jest też ich dynamika.
Gdyby dziś odbyło się referendum niepodległościowe, wówczas, według różnych sondaży, za zerwaniem z Wielką Brytanią głosowałoby 46-50 proc. Szkotów. Nie jest to większość. Ale jednak więcej niż w poprzednim referendum, w 2014 r. (wtedy: 44,7 proc.). Ponadto, rzecz w dynamice: gdy ruszała poprzednia kampania zwolenników niepodległości było zaledwie 23 proc.
Ale nic nie jest przesądzone: wiele zależy od terminu referendum, jak też od tego, jak będzie przebiegać procedura Brexitu – jej uruchomienie jest coraz bliżej. Zwłaszcza że również w Szkocji – gdzie w czerwcu większość opowiedziała się za pozostaniem w Unii – przybywa eurosceptyków.
Gdzie spojrzysz, tam nieznane
Problem również w tym, że twardych faktów, na których wyborcy mogliby się oprzeć, nie ma. Nie wiadomo właściwie nic. Nieznany jest nie tylko termin referendum, które najpierw musi przegłosować lokalny szkocki parlament. W chwili zamykania tego numeru „Tygodnika” głosowanie jeszcze się nie odbyło, ale Szkocka Partia Narodowa, formacja premier Nicoli Sturgeon, może liczyć tu na wsparcie Zielonych i większość głosów.
Potem jednak zgodę musi wyrazić Londyn. Z tym może być gorzej. „Teraz na to nie czas” – orzekła brytyjska premier Theresa May. Co zrobi Sturgeon? Poczeka? I tak je przeprowadzi? Precedens jest: w Katalonii głosowanie o oderwaniu się od Hiszpanii odbyło się w 2014 r. bez zgody Madrytu (choć bez mocy prawnej).
Ale największą niewiadomą pozostaje Brexit, czyli warunki wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Mimo że aktualne pozostają też pytania z poprzedniego głosowania: jaka byłaby przyszłość niepodległej Szkocji? Na czym oprze gospodarkę? Co z emeryturami? Z długiem publicznym, członkostwem w strukturach międzynarodowych...? Lista jest długa.
O ile więc w 2014 r. Szkoci wybierali między kuszącą niewiadomą (niepodległość) a spowszedniałą pewnością (pozostanie w brytyjskiej unii), to teraz mieliby wybierać między samymi niewiadomymi.
Lęki osobiste i publiczne
Według ankiety przeprowadzonej przez YouGov, Szkoci są najbardziej zestresowanymi mieszkańcami Wielkiej Brytanii. Powodów tego niepokoju jest oczywiście wiele: od zgubienia smartfona po narodziny dziecka... Ale także w przypadku konkretnego pytania o Brexit jako źródło stresu okazuje się, że Szkoci niepokoją się bardziej niż Walijczycy i Anglicy.
Teraz powodów do niepokoju będą mieli więcej. Z sondaży wynika, że mimo trudnej sytuacji przedbrexitowej, zwolenników kolejnego referendum niepodległościowego jest dziś niewielu (ok. 25 proc.). Pytanie zatem, dlaczego Sturgeon zdecydowała się na ten krok i dlaczego teraz.
O takiej możliwości oczywiście mówiono, a premier szkockiego rządu używała jej jako straszaka wobec Londynu. Ale jej deklaracja z minionego tygodnia porównywana jest przez komentatorów do wrzucenia granatu do sali posiedzeń parlamentu – i to w chwili, gdy wszyscy koncentrowali się na planowanym uruchomieniu procedury wyjścia z Unii przez Theresę May.
Sturgeon mogła uznać, że nie miała wyboru – regionalny szkocki parlament nie zyskał bowiem prawa do udziału w dyskusji o Brexicie, propozycje Szkotów zlekceważono, pojawiły się też niepokojące sygnały, że po wyjściu z Unii część spraw, które regulowała Bruksela, może trafić w gestię Londynu, a nie Edynburga (w tym ważne dla Szkotów rybołówstwo). A to by znaczyło, że po Brexicie szkocki rząd może mieć praw mniej, a brytyjski więcej.
Nicola Sturgeon mogła też obawiać się, że lepszego momentu już nie będzie: że jeśli ma poderwać zwolenników niepodległości do jeszcze jednej wielkiej batalii, musi zrobić to już teraz. Zamiast biernie czekać, zdecydowała się więc zrobić pierwszy ruch.
Nicola kontra Theresa
Decyzją o rozpoczęciu starań o kolejne referendum Sturgeon rzuciła na szalę także własną przyszłość. W razie przegranej będzie musiała pewnie odejść. Jej błyskotliwa kariera, która nabrała ostatnio tempa, będzie skończona.
Na marginesie: ciekawe jest, że Sturgeon stanęła na czele Szkockiej Partii Narodowej i na czele lokalnego rządu po tym, jak do dymisji po przegranym referendum w 2014 r. podał się Alex Salmond. Analogicznie Theresa May została premierem i liderką konserwatystów w 2016 r., gdy po przegranym referendum ws. Brexitu ustąpił David Cameron. Teraz obie panie muszą w pewien sposób po nich „posprzątać” i wyprowadzić Wielką Brytanie oraz Szkocję (jako część Brytanii lub nie) na stabilną prostą.
Muszą też zmierzyć się ze sobą nawzajem: na charyzmę, zdecydowanie i odporność psychiczną. Trudna sprawa i niepewny wynik.
W ubiegłym roku w Szkocji imię Nicola było wybierane dla dziewczynek znacznie częściej niż Theresa. Tylko czy to coś znaczy? ©℗