Lista 500

Mamy nową listę agentów. Ujawnił jej istnienie sam prezes IPN Janusz Kurtyka, a premier Jarosław Kaczyński wręcz zalecał jej ogłoszenie. Miała ona bowiem zawierać spis sprzedajnych autorytetów bądź osób uchodzących za autorytety. Rzecz w tym, że prezes Kurtyka szybko wyjaśnił, iż taki katalog właściwie nie istnieje. A gdyby istniał, to i tak pozostawałby tajny, bo tak nakazał Trybunał Konstytucyjny, który w ogóle przeciwny jest tworzeniu list agentów bez rzeczowych uzasadnień, możliwych tylko w profesjonalnych opracowaniach (do których IPN jest szczególnie zobowiązany). Listy więc nie ma, ale przecieki już są (choć wyklucza to prezes Kurtyka), a przoduje w tym Polskie Radio, publikując, jako pierwsze, kilka nazwisk - tak się składa - polityków lewicowych. Dowodów współpracy nie ma, a więc i szans na obronę dobrego imienia nie ma. Mamy za to wierzyć na słowo. Pytanie tylko - czyje?

26.06.2007

Czyta się kilka minut

I tak cofnęliśmy się z lustracją do punktu wyjścia sprzed kilkunastu lat. Nie obchodzą nas orzeczenia sądu lustracyjnego ani to, czy przyznano komuś status pokrzywdzonego - bawimy się tak od nowa, wpisując jakieś nazwiska, nie wiadomo wedle jakich kryteriów. Jeśli jednak wierzyć owym przeciekom, są to głównie nazwiska z dawnej listy sędziego Bogusława Nizieńskiego piastującego nieistniejące już stanowisko Rzecznika Interesu Publicznego. Sęk w tym, że sędzia Nizieński nie przesłał odpowiednich wniosków do sądu lustracyjnego, gdyż uznał - zgodnie z obowiązującą wykładnią - że fakt samej tylko rejestracji w wykazach SB nie czyni jeszcze człowieka agentem. Nawet IPN uważa obecnie, że można było wpisać kogoś, np. jako "kontakt operacyjny", bez jego wiedzy i zgody. Wydawałoby się więc, że czegoś się już - z trudem - nauczyliśmy. Tymczasem wśród nazwisk, które obecnie przeciekły, znów są ludzie oczyszczeni na drodze sądowej bądź rejestrowani tylko jako "kontakt operacyjny", a nie jako TW.

Po listach Macierewicza i Wildsteina mamy znów do czynienia z jakąś listą, która miesza wszystko ze wszystkim, uniemożliwiając ustalenie, kto naprawdę był winien i w jakim stopniu. Poza tym, tego rodzaju listy mają to do siebie, że raz ujawnione tracą moc niczym zwietrzały proch. Lista Macierewicza nie stała się w najmniejszym stopniu ustrojowym przełomem: losy polityków tam wymienionych rozmaicie się potoczyły, ale bynajmniej nie dlatego, że byli na liście. Lista Wildsteina nie przyczyniła się do moralnego odrodzenia narodu i któż właściwie - poza wtedy skrzywdzonymi - dziś o niej pamięta? Także obecna lista (jeśli istnieje) zasługiwałaby jedynie na wzruszenie ramion, gdyby nie była przejawem niekończącej się lustracji, której skutkiem będą w przyszłości kolejne siejące niepokój listy. Równie bezwartościowe, co politycznie użyteczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007