Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I tak cofnęliśmy się z lustracją do punktu wyjścia sprzed kilkunastu lat. Nie obchodzą nas orzeczenia sądu lustracyjnego ani to, czy przyznano komuś status pokrzywdzonego - bawimy się tak od nowa, wpisując jakieś nazwiska, nie wiadomo wedle jakich kryteriów. Jeśli jednak wierzyć owym przeciekom, są to głównie nazwiska z dawnej listy sędziego Bogusława Nizieńskiego piastującego nieistniejące już stanowisko Rzecznika Interesu Publicznego. Sęk w tym, że sędzia Nizieński nie przesłał odpowiednich wniosków do sądu lustracyjnego, gdyż uznał - zgodnie z obowiązującą wykładnią - że fakt samej tylko rejestracji w wykazach SB nie czyni jeszcze człowieka agentem. Nawet IPN uważa obecnie, że można było wpisać kogoś, np. jako "kontakt operacyjny", bez jego wiedzy i zgody. Wydawałoby się więc, że czegoś się już - z trudem - nauczyliśmy. Tymczasem wśród nazwisk, które obecnie przeciekły, znów są ludzie oczyszczeni na drodze sądowej bądź rejestrowani tylko jako "kontakt operacyjny", a nie jako TW.
Po listach Macierewicza i Wildsteina mamy znów do czynienia z jakąś listą, która miesza wszystko ze wszystkim, uniemożliwiając ustalenie, kto naprawdę był winien i w jakim stopniu. Poza tym, tego rodzaju listy mają to do siebie, że raz ujawnione tracą moc niczym zwietrzały proch. Lista Macierewicza nie stała się w najmniejszym stopniu ustrojowym przełomem: losy polityków tam wymienionych rozmaicie się potoczyły, ale bynajmniej nie dlatego, że byli na liście. Lista Wildsteina nie przyczyniła się do moralnego odrodzenia narodu i któż właściwie - poza wtedy skrzywdzonymi - dziś o niej pamięta? Także obecna lista (jeśli istnieje) zasługiwałaby jedynie na wzruszenie ramion, gdyby nie była przejawem niekończącej się lustracji, której skutkiem będą w przyszłości kolejne siejące niepokój listy. Równie bezwartościowe, co politycznie użyteczne.