Lek na całe zło

Od roku zbierały się czarne, groźne chmury i grzmiało nieustannie, a skończyło się tak jakoś nijako i wręcz głupio. Nawet Prezydent Lech Kaczyński przedstawiając przez półtorej godziny raport o likwidacji i weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych, wyraźnie tonował i niuansował, zastrzegając się raz po raz.

20.02.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Coś, co miało ujawnić sławetny układ, a nas wszystkich porazić, okazało się zdaniem prezydenta zaledwie "ciekawe". Trafnie też zauważył Prezydent, że gdyby ów złowrogi układ wywodzący się z WSI zapanował rzeczywiście nad państwem i jego gospodarką, to on, Lech Kaczyński nie mógłby po prostu przemawiać jako Prezydent III Rzeczypospolitej.

Antoni Macierewicz, twórca raportu, też w swym wystąpieniu pogubił kły i był tylko zadowolony z siebie. Najbardziej skonfundowany i zniesmaczony był, występujący w TVP, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, któremu pokazano (zgodnie z ustawą) raport na dwa dni przed jego publikacją, ale i tak jako jedyny zdołał wprowadzić do niego swoje poprawki ratujące powagę tekstu.

Za jakie grzechy?

Raport jest obszerny i chaotyczny. Miesza sprawy ważne z niepoważnymi. Tak naprawdę składa się z ciężkich oskarżeń sformułowanych ogólnikowo i wyraźnie słabej warstwy dowodowej. Otóż teza, że WSI były realnym zagrożeniem (i więcej niż zagrożeniem) dla Polski lat 90., była w dużej mierze założona przez autorów przed przystąpieniem do pracy. Potwierdzeniem tej pierwotnej tezy mają być dwa zastosowane w raporcie chwyty. Pierwszym jest świadomie płynne przejście od wyliczania prawdziwych grzechów wojskowych służb PRL, od postawienia im konkretnych zarzutów (choćby dotyczących zagrożeń dla wrogów Polski ze strony GRU, działającego w oparciu o liczną bazę sowiecką w PRL), od analizy rozlokowania dwóch i pół tysięcy współpracowników wojskowych służb PRL w, przeważnie cywilnych, instytucjach - do stanu po przełomie lat 1989-90, czyli początków III RP. Czytelnik raportu ma mieć więc przekonanie, że po roku 1989 nic się nie zmieniło. Ani ludzie, ani metody, ani liczebność agentury. Krótko mówiąc, raport epatuje danymi za czasów PRL, a odpowiedzialnością obarcza w dużej mierze suwerenną Polskę. Ale też na 1990 roku kończą się w raporcie nie tylko dane liczbowe i "twarde dowody", zaczyna się natomiast świat domysłów, poszlak i pojedynczych przykładów mających zastąpić inne dowody w sprawie. Wiadomo jednak, że jakiś przykład można znaleźć zawsze na poparcie dowolnej tezy. Autorom nie przeszkadza też fakt, że WSI powstało dopiero w 1991 r., więc część zarzutów ich po prostu nie dotyczy.

Drugim chwytem mającym ugruntować przekonanie o wielkiej szkodliwości WSI jest założenie, że wszyscy oficerowie, którzy przeszli szkolenie lub kursy w ZSRR (w pojedynczych przypadkach w Federacji Rosyjskiej), są równie niebezpieczni i de facto są potencjalnymi końmi trojańskimi rosyjskiego wywiadu. W raporcie zakłada się, że taki oficer w praktyce nie może być lojalny wobec wolnej i demokratycznej Polski. I nic to, że, jak wynika z raportu, oficerowie ci byli w trakcie moskiewskiego szkolenia inwigilowani, że im najzwyczajniej nie ufano, nic to, że nie sposób mówić o aktach zdrady interesu Rzeczypospolitej, że co najwyżej możemy mówić o stosunkowo częstych przypadkach nielegalnego dbania o interesy nie obcych służb, lecz o interes własny. Te przypadki (dotyczące nie tylko absolwentów szkół sowieckich) należałoby zbadać. Powoływanie się zaś na jeden przypadek odmowy przyjęcia naszego attaché wojskowego w Niemczech jako osoby mało wiarygodnej nie brzmi - mówiąc delikatnie - przekonująco.

Autorzy raportu sugerują też, że to dopiero oni uwalniają Polskę od zagrożenia ze strony oficerów WSI szkolonych w ZSRR. Otóż raport wyraźnie stwierdza, że takich oficerów (wymienionych imiennie) było w 1990 r., a więc przed powstaniem WSI, trzystu, a w 1998 r. zostało ich jeszcze stu pięćdziesięciu. Ale wówczas wdrożono, wyszydzaną przez raport jako pozorną, operację "Gwiazda", która doprowadziła do odejścia ze służby przygniatającej większości oficerów, o których chodzi. W rezultacie do 2006 r. dotrwało ich w WSI "kilkudziesięciu", jak enigmatycznie "precyzują" to autorzy raportu. Charakterystyczne, że w raporcie nie pada w tym kontekście nazwisko ministra obrony ani szefa WSI, którzy dokonali tej radykalnej "czystki". Dla ministra Antoniego Macierewicza nie ma to żadnego znaczenia, bo i tak uważa on ministra Janusza Onyszkiewicza za przestępcę.

Nieznani sprawcy

Raport zarzuca WSI zaniechanie kontrwywiadowcze (no bo jak mieli tacy oficerowie ścigać szpiegów rosyjskich?), mieszając dokładnie zdarzenia z PRL (kontakty z oficerami sowieckimi stacjonującymi w Polsce), z niejasnymi polsko-rosyjskimi spotkaniami z początków lat 90., o których jednak trudno powiedzieć, czy więcej było tu prywatnego biznesu, czy też działań operacyjnych polskiego wywiadu.

Tak naprawdę dowiadujemy się z raportu o jednym przypadku niejakiego A.B. - hochsztaplera z podstawowym wykształceniem, robiącego ciemne interesy i służącego nieustalonym służbom wywiadowczym. Sprawy istotnie nigdy nie rozwikłano, bo może nie chciano, jak twierdzą autorzy raportu, lub może rozwikłać się nie udało. Zresztą wszelkie niepowodzenie w rozwikłaniu spraw operacyjnych służy w raporcie do formułowania jak najostrzejszych zarzutów. W ogóle natomiast nie dowiadujemy się, czy WSI miało jakiekolwiek sukcesy i czy przypadkiem nie przysłużyło się swojemu krajowi, chociażby w Iraku. I znów całkiem na marginesie można by zapytać, czy autorzy raportu są świadomi, że prawdziwym sukcesem kontrwywiadu jest nie tyle schwytanie i ujawnienie szpiega (to raczej ostateczność), co kontrolowanie jego działalności (szczególnie łączności z centralą), a najlepiej przewerbowanie go na swoją stronę.

Niewątpliwe jest jedno: przejmowanie kontroli nad armią, a szczególnie nad wojskowym wywiadem i kontrwywiadem postępowało wolno - zbyt wolno - bo też napotykało na znaczy opór materii dyktowany często troską o swoje stołki i swoje interesy. Widać to najwyraźniej w tak delikatnej dziedzinie jak handel bronią. Nie chodzi tu nawet o ten całkiem nielegalny, lecz właśnie o handel w ramach legalnie działających spółek nadzorowanych i wspieranych z natury rzeczy przez służby wojskowe. Ale ten raport nie pozostawia wątpliwości: sprzedając bądź kupując broń za pośrednictwem spółek, często pozornie tylko dbano o interes państwa. Przede wszystkim powiększano własny fundusz operacyjny. Ponadto raport oskarża niektórych oficerów o zagarnięcie większych lub mniejszych pieniędzy.

Rzecz w tym, że trudno to udowodnić konkretnym ludziom, co widać z raportu. Nie pozostaje więc autorom nic innego, jak formułować dość ogólnikowe zarzuty, obarczać odpowiedzialnością (wraz z powiadomieniem prokuratury wojskowej) nie sprawców ewentualnych przestępstw, lecz ich zwierzchników czyli kierownictwo WSI, kolejnych ministrów obrony i wreszcie prezydentów jako zwierzchników sił zbrojnych. Nie wiadomo dokładnie jak było, ale to oni - "osoby zajmujące kierownicze stanowiska państwowe" - są winni. A czego są winni, to się dopiero okaże.

Winni i niewinni

Jakoś tak wynika z raportu, że za służby wojskowe w latach 1989-90 odpowiadał Lech Wałęsa, mimo że jako żywo prezydentem był wówczas gen. Wojciech Jaruzelski, a ministrem obrony naprzód gen. Florian Siwicki, potem admirał Piotr Kołodziejczyk. Ale postkomuniści tak naprawdę mało interesują autorów raportu, bo prawdziwy wróg znajduje się w centrum, a nie na lewicy. Więc o prezydencie Wojciechu Jaruzelskim nie ma właściwie nic. Ale na przełomie lat 1990-91 zwierzchnikiem sił zbrojnych rzeczywiście zostaje prezydent Lech Wałęsa i to w sierpniu 1991 r. powstają złowrogie WSI za jego niewątpliwą aprobatą. Tyle tylko że w momencie powstania WSI szefem kancelarii prezydenta był Jarosław Kaczyński, a szefem kluczowego w tej sytuacji Biura Bezpieczeństwa Narodowego był minister stanu Lech Kaczyński, już wówczas znany zwolennik lustracji. Raport milczy wszakże o tym, czy obaj Kaczyńscy ostrzegali i protestowali przeciwko powstaniu WSI. Rzeczywiście nikt o tym nie słyszał. Natomiast jedyny rozliczeniowy i rzetelny dokument dotyczący likwidowanej wówczas Wojskowej Służby Wewnętrznej (czyli kontrwywiadu), przytoczony zresztą z respektem w raporcie, powstał w nadzwyczajnej podkomisji sejmowej kierowanej, tak się składa, przez posła, a potem senatora Unii Demokratycznej Janusza Okrzesika.

Na jesieni 1991 r. Lech Wałęsa rozstał się z braćmi Kaczyńskimi, a prawica idąc do władzy pod przewodnictwem Jana Olszewskiego (wkrótce premiera) nawiązała osobiste kontakty z oficerami WSI. Jak wynika z raportu w rozmowach prowadzonych przez płk. Czaplińskiego i jego oficerów brali udział: Jan Olszewski, Romuald Szeremietiew, Jan Parys, Józef Szaniawski. Te - w sposób oczywisty - dobrowolne kontakty byłyby w przypadku innych polityków czymś nagannym, ale autorzy raportu uważają je w tym wypadku za coś naturalnego i pożytecznego. Jednakże niedobre WSI okazały się niewdzięczne i w pierwszej połowie 1992 r. inwigilowały rząd Jana Olszewskiego, a mimo to jego ministrowie obrony - Parys i Szeremietiew nie reorganizowali, ani nie oczyszczali WSI, a raczej korzystali z ich usług.

Obaj ci ministrowie akurat nie figurują na liście ministrów obrony podejrzanych o czyny przestępcze, o czym świadczą wnioski do prokuratury. Natomiast ówczesny minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz aż nadto był zajęty ściganiem agentów SB wśród polityków, by móc przyjrzeć się temu, co się działo w WSI. Upadł rząd Jana Olszewskiego i WSI - zdaniem raportu - otwarcie już zajmowały się mnożącymi się ugrupowaniami prawicowymi oraz braćmi Kaczyńskimi i była to oczywiście działalność na zamówienie polityczne. Natomiast gdy z czasem przedmiotem inwigilacji stali się politycy lewicy wraz z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, kwalifikacja działalności WSI całkiem się zmienia: chodziło już tylko o biznesowe wchodzenie sobie w drogę przy okazji przekrętów gospodarczych.

Oczywiście ludzie WSI przekraczali często dozwolone ramy, ale były one w istocie mgliste, bo opierano się wciąż na ustawie z 1967 r., znowelizowanej w 1991 r. Właściwa ustawa o WSI została uchwalona dopiero w 2003 r., a za to opóźnienie odpowiadają politycy wszystkich opcji. Jeżeli jednak same ramy działalności WSI były chwiejne, to jak można było żądać od obywatela, nawet jeżeli był dziennikarzem, pełnego rozeznania, kiedy jego współpraca (np. ekspertyzy) z legalnymi służbami demokratycznej Polski była niedozwolona. Tym bardziej że nie miał on wpływu na to, w jakim kontekście może zostać spożytkowana jego współpraca i jej owoce.

"Patria" i "Zen"

Tu dochodzimy do rozbudowanego w raporcie wątku dziennikarskiego. I w nim także pomieszano beztrosko postawy i działania z czasów PRL ze współpracą z WSI. Nazwiska z dalekiej przeszłości albo nic już nie mówią, albo potwierdzają dotychczasowe opinie, a nazwiska współczesne przeciekły już dawno z nieszczelnej komisji Antoniego Macierewicza. Tak więc w przypadku Andrzeja Grajewskiego popełniono coś obrzydliwego, poświęcając mu dłuższy mętny wywód, a nawet jedynie jemu dając możliwość quasi-obrony, ale za to konsekwentnie uchylając się od wyraźnego stwierdzenia, czy ten konkretny człowiek przysłużył się interesom naszego państwa, czy też popełnił przestępstwo. Dotyczy to także redaktora Krzysztofa Mroziewicza, który nawiązał, jako ambasador w Indiach, współpracę z WSI. No i co z tego ma wynikać?

Najbardziej żałosny jest casus Jerzego Marka Nowakowskiego, zresztą członka PiS, który został zamieszczony w raporcie, jako że ośmielił się podzielić swoimi poglądami na temat PiS i PO. Ale to nie wszystko. Agenci WSI, wedle raportu, byli umieszczani (samo uplasowanie jest widocznie karygodne) w mediach, by kształtować i nadawać im kierunek znany wyłącznie szefom WSI. Przytacza się więc przykład dziennikarza prasy wojskowej, który ośmielił się (wiadomo na czyje polecenie) pochwalić kołowy transporter opancerzony "Patria", na który ostatecznie zdecydowała się armia. Autorzy raportu uważają ten zakup za wielką machlojkę, ponieważ ich zdaniem ów pojazd jest nic niewart. A może by tak, Panowie Autorzy, zamiast potępić dziennikarza, po prostu sprawdzić, jak ów pojazd zachowuje się w warunkach bojowych. Inne przykłady zamieszczone w raporcie nie są wcale poważniejsze.

Jak widzimy, WSI były nieokiełznane i groźne a w dodatku działały do połowy 2006 r. I już za rządów PiS zdołały omamić i oszukać Premiera i Prezydenta, sprzedając im dość fantastyczną choć kosztowną operację "Zen", zmierzającą od paru lat do unieszkodliwienia międzynarodowego centrum terrorystycznego w oparciu o, niestety mało wiarygodne, źródło. Ale profity polityczne, sojusznicze i wreszcie finansowe miały być ogromne. Pomyśleć: prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski tolerowali (jeśli nie wspomagali) WSI w przeciwieństwie do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który po prostu został niecnie oszukany. Więc odpowiedzialności nie ponosi. Także rząd Jarosława Kaczyńskiego nie może ponosić jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, że WSI niszczyła akta jeszcze w maju 2006 r.

***

Doprawdy nie warto ciągnąć analizy tego czegoś, za co niebacznie wziął odpowiedzialność Prezydent, a pośrednio Premier, Wicepremierzy, Marszałkowie Sejmu i Senatu. I nie pomoże teraz tchórzliwe dystansowanie się Andrzeja Leppera i Romana Giertycha - ich protestów we właściwym czasie nie usłyszeliśmy. Pozostanie mieć nadzieję, że Antoni Macierewicz przestanie się wreszcie zajmować WSI, a skupi się na tym, do czego został powołany. Mianowicie, mimo ewidentnego i zamierzonego osłabienia wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (choćby przez ujawnienie nazwisk części oficerów i części agentury), ma on zapewnić maksymalną osłonę kontrwywiadowczą naszym żołnierzom w Iraku i Afganistanie. I tu już winy na nikogo nie będzie można zrzucić. A procesy wytoczone mu przez poszczególnych ludzi ujętych w raporcie zapewne przegra. Tak jak je przegrał po sławetnej lustracji polityków w 1992 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007