List do M.

Dlaczego nie piszę? Bo się boję pisać. Szczególnie w listopadzie. Listopad to nie jest miesiąc, żeby coś zaczynać. To nie jest też miesiąc, żeby coś kończyć. To w ogóle nie miesiąc, tylko udręka.

24.11.2014

Czyta się kilka minut

Nasz poeta Julian Tuwim pisał, że listopad to jeden z dotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku.

W listopadowym mieście M. piękne były tylko wczesne poranki, kiedy szliśmy ulicą w dół, ku rzece, w poszukiwaniu taksówki. Domy były jeszcze cieniami. Światło odbijało się od wody w specyficzny sposób. Szukaliśmy kiedyś na palecie barw tego koloru. Pervenche płynny, trudny do opisania.

Ostatnie papierosy. Palimy wolno. Za chwilę nadjedzie auto. Czas się pożegnać. Papierosowy dym miesza się z mgłą znad rzeki. Rozmowa koniecznie musi być banalna. Należy mówić tak, żeby nie zepsuć wspomnienia nocy: – Palenie szkodzi. – Szkodzi. – Po co więc palić? – Już nie będę. – Obiecujesz? – Tak, tylko ta ostatnia paczka.

Auto nadjeżdża. Delikatna dłoń dotyka moich ust: – Tylko nic nie mów, proszę. – Nic? – Ani słówka. Znów zapłacisz za dużo...

Powinienem zapłacić za dużo. Wyda mnie nieostrożne słowo, niezdarnie postawiony akcent. Obcy tu płacą więcej – tak jest sprawiedliwie. Zawsze w taksówce uświadamiałem sobie, że przecież jestem tu obcy. – Nie możesz zostać? Będzie taki poranek, że kiedyś odjedziesz na zawsze.

W listopadzie szykowaliśmy się do zimy. W ciepłej kuchni. Na rozchybotanych taboretach. Wyjadając pielmienie widelcem z fajansowej miski. Słodką herbatą popijając wódkę. Patrząc przez okno, jak cały świat coraz bardziej zamarzał. Lód pokrywał gałązki drzew, a czasem serca, ale przecież nigdy nie wdarł się do kuchni.

Dlatego M. nigdy nie była dla mnie bezduszną metropolią pełną robotów tłoczących się w metrze. Nie stała się też symbolem samodzierżawnej stolicy. Polityka i wojny były odległym, nieważnym tłem. Sens M. był inny. Była sumą mikroświatów: mieszkań, klatek schodowych, knajpek, zaułków i sklepów otwartych o każdej porze. I naiwnego przekonywania, że jestem już swój: – Obcych nie zaprasza się na kuchnię. Obcy siedzą w wygodnych fotelach, w zimnym salonie. Ty na taborecie. Oprócz wódki i pielmieni dostajesz co wieczór kawałeczek naszej duszy.

Wyjechałem prawie bez pożegnania. Nie pozwoliłem nikomu odprowadzać się na dworzec. Udawałem, że to nie ma sensu, bo przecież jadę tylko na chwilę. Na rok, może dwa. Tak naprawdę to nie chciałem, żeby ktoś kładł mi rękę na ustach. Miałem ochotę zapłacić za wszystko tak jak cudzoziemiec, boleśnie przekonać się, że jestem obcy. Uzasadnić i ułatwić sobie ucieczkę.

Śmiesznie, bo wiózł mnie kierowca z Kaukazu. Mówił tak kiepsko, że długo nie łapał mojej obcości. W końcu i on się domyślił: – Nie nasz? – Nie wasz – odpowiedziałem. – A pan skąd? – Ja tutejszy.

Pamiętam bardzo romantyczną opowieść o tym, jak Adam Mickiewicz przytulał się do Aleksandra Puszkina. Dwaj młodzi poeci, w deszczu, stali okryci jednym płaszczem, trzymali się za ręce i patrzyli na pomnik Piotra I w Petersburgu. Rozmawiali o listopadowej powodzi, która dotknęła miasto. I o carze. Byli sobą tak zafascynowani, że nie rozumieli, iż patrząc na miedzianego jeźdźca spinającego konia, mają w duszy zupełnie różne obrazy. Puszkin był wyznawcą Realpolitik, a Mickiewicz był w całości real romantic. Gdy wybuchło Powstanie Listopadowe, wieszcz rosyjski pisał, że boi się o Mickiewicza, „jedynego Polaka, który go obchodzi”. Że wolałby, aby przyjaciel został jednak w Rzymie i nie patrzył na agonalne drgawki swojej ojczyzny. Puszkin uważał, że powstanie jest piękne „w sensie poetyckim”, zaś z punktu widzenia politycznego bardzo opłacalne: „Nasi starzy wrogowie zostaną wytępieni”. Niepokoiło go tylko, że sprawa przeciąga się niepotrzebnie: „Należy ich zdusić i dręczy mnie nasza opieszałość” – pisał. „Oczywiście prawie wszystkim rządom wygodnie jest trzymać się w tym wypadku zasady nieinterwencji, tj. unikać bólu głowy po cudzej uczcie; ale ludy aż rwą się i ujadają. Patrzeć tylko, jak wczepi się w nas Europa...”.

Dziś brzmi to bardzo znajomo. „Odmienił się Puszkin wskutek zaszłych wpadków, wskutek oddziaływania nań przebudzonych w rosyjskiem społeczeństwie uczuć patryotycznych, które wstrząsły masami i parły je w pewną stronę z całą mocą rozkazującego, niewyrozumowanego prawie instynktu” („Mickiewicz i Puszkin przed pomnikiem Piotra Wielkiego”, odczyt Włodzimierza Spasowicza z marca 1886 r.).

Boję się pisać, bo nie wiem, czy mam do kogo. I wracać, bo nie wiem, co zastanę. Są jeszcze kuchnie czy tylko salony? Czy na kuchnie zapraszacie jeszcze obcych?

Nie mogę jednak nie myśleć. Niedawno śniła mi się M. Jeszcze raz błąkałem się po zaułkach, potem schodziłem w dół szerokim prospektem ku rzece. Znów paliliśmy papierosy. Czy coś między nami pękło? A może to nigdy nie działo się naprawdę?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014