Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mistrz Polski, warszawska Legia, mierzyć się będzie tej jesieni z klubami-legendami: Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem Lizbona. Dla kibiców będzie to okazja zobaczenia na żywo wielkich gwiazd klubu z Hiszpanii, Garetha Bale’a czy Cristiana Ronaldo. Dla trenerów – szansa przyjrzenia się pracy świetnego taktyka z Dortmundu, Thomasa Tuchela. Dla działaczy – możliwość przemyślenia lizbońskich metod szkolenia młodzieży (trzon reprezentacji Portugalii, która zdobyła tegoroczne mistrzostwo Europy, wyszedł wszak ze szkółki Sportingu). Dla księgowych wreszcie: gwarancja sfinansowania – dzięki wpływom z LM – kolejnych inwestycji w klubową infrastrukturę, np. w budowę akademii piłkarskiej i boisk treningowych.
Ale niewątpliwy sukces Legii ma też wymiar paradoksalny: drużyna z Warszawy awansowała w ogromnej mierze dzięki losowaniu – i po fatalnej grze, zwłaszcza w rewanżowym meczu z irlandzkim Dundalk. Dumie z awansu towarzyszy więc obawa przed kompromitacją w starciu z potęgami, to po pierwsze. Po drugie, w kolejnych latach o powtórzenie tego osiągnięcia będzie trudniej: od 2018 r. format rozgrywek zmieni się, by zagwarantować więcej miejsc w Lidze Mistrzów przedstawicielom najsilniejszych lig kontynentu – droga kolejnych mistrzów Polski na europejskie salony stanie się więc o wiele bardziej wyboista.
Na razie jednak wypada się cieszyć z co najmniej trzech wielkich świąt futbolu w Warszawie – i szkoda tylko, że tak niewielu chętnych będzie miało okazję usłyszeć słynny haendlowski hymn rozgrywek na 31-tysięcznym tylko stadionie przy Łazienkowskiej. ©℗