Liechtensteinowie chcą do Czech

Historyczny ród Liechtensteinów nie składa broni w walce o swoje dobra na ziemiach czeskich, skonfiskowane po II wojnie światowej.

15.04.2019

Czyta się kilka minut

Zamek Šternberk, kiedyś własność Liechtensteinów / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Zamek Šternberk, kiedyś własność Liechtensteinów / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Doprawdy, jest o co walczyć: chodzi o obszar niemal czterokrotnie większy niż samo Księstwo Liechtenstein. A do tego o zamki i pałace, o zbiorach sztuki nie wspominając.

Fundacja zarządzająca majątkiem rodu Liechtensteinów złożyła 20 grudnia ubiegłego roku w 26 czeskich sądach skargi, w których domaga się wydania rodowego majątku, używanego jej zdaniem przez czeskie państwo nielegalnie.

Dobra te zostały skonfiskowane po II wojnie światowej na mocy tzw. dekretów Beneša, ówczesnego prezydenta Czechosłowacji, jako niemieckie, gdyż ich właściciele – arystokratyczna dynastia żyjąca od średniowiecza na obecnych ziemiach czeskich – zostali uznani przez władze czechosłowackie za Niemców. Wbrew zapewnieniom samych Liechtensteinów, że Niemcami nie są i nigdy nie byli, oraz że w czasie niemieckiej okupacji odmówili podpisania volkslisty (niemieckiej listy narodowościowej).

Liechtensteinom chodzi zwłaszcza o 600 km2 lasów, w tym o – znajdujący się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO – lednicko-valticki krajobraz kulturowy na południu Moraw. Jest on co najmniej tak rozległy, jak leżące na obszarze 160 km2 Księstwo Liechtenstein. Skarga dotyczy też czterech pałaców – w Valticach i Lednicach, w oddalonych 30 km na wschód od Brna Bučovicach oraz w Velkich Losinach pod Jesenikami – a także zamku Šternberk niedaleko Ołomuńca.

Rzecznik prasowy fundacji Liechtensteinów oznajmił, że skargi dotyczą wyłącznie tej części rodowego majątku, która dziś znajduje się w rękach czeskiego państwa. Fundacja nie domaga się natomiast ani działek i nieruchomości użytkowanych przez samorządy oraz osoby prywatne, ani też gruntów, przez które dziś przebiegają autostrady.

Sądowe skargi poprzedziły wezwania przedsądowe do zwrotu majątku, które fundacja rozesłała 6 grudnia do instytucji państwowych, dając im siedem dni na spełnienie roszczeń. Zostały jednak zignorowane jako nieuzasadnione przez zarządzający państwowym majątkiem urząd ÚZSVM.

Książę Alojzy liczy na negocjacje

„Lepiej by było, gdybyśmy nie musieli tych skarg składać, bo jesteśmy zdania, że w interesie Czech i Liechtensteinu leży znalezienie rozwiązania tej kwestii” – mówił czeskiej agencji prasowej CTK książę dziedziczny Alojzy, który od 2004 r. pełni obowiązki głowy państwa w zastępstwie ojca, księcia Jana Adama II. Okazją do rozmowy z dziennikarzami była 300. rocznica istnienia Księstwa Liechtenstein, które powstało 23 stycznia 1719 r.

Jak mówił książę Alojzy, fundacja została zmuszona do wejścia na drogę sądową za sprawą nowelizacji czeskiego kodeksu cywilnego, która skróciła terminy wnoszenia takich roszczeń. Gdyby tego nie zrobiła, z końcem 2018 r. uległyby przedawnieniu.

Ale Liechtensteinowie wciąż uważają, że problem można rozwiązać bez wchodzenia na drogę sądową i deklarują gotowość do negocjacji. „Oczywiście ucieszyłoby nas, gdybyśmy w interesie i dla dobra obu stron znaleźli jakieś rozwiązanie tej otwartej kwestii” – powtórzył książę Alojzy.

Książę uważa, że współpraca jego kraju z Czechami rozwija się dobrze, choć spory majątkowe ją komplikują.

Problem z wzajemnym uznaniem

Ale to i tak ogromny postęp, bo właśnie z powodu sporów majątkowych oba państwa nie uznawały się wzajemnie i nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych przez 17 lat – od momentu podziału Czechosłowacji i powstania niezależnej Republiki Czeskiej. Z Czechosłowacją było zresztą podobnie. Pośrednikiem między Vaduz a Pragą przez cały ten czas była Szwajcaria.

Gwoli ścisłości należy dodać, że w 1990 r. Liechtenstein zaoferował Czechosłowacji odnowienie stosunków dyplomatycznych, o ile Praga zgodzi się zająć roszczeniami obywateli tego kraju, dotyczącymi zwrotu zagrabionego im majątku. To jednak spotkało się z odmową.

Dwa lata później usamodzielniającej się Republice Czeskiej zależało jednak na uznaniu jej suwerenności. Czekała bowiem na głosowania w międzynarodowych organizacjach o przyjęciu do grona ich członków. Praga obwarowała jednak nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Vaduz niezwykłym warunkiem: była gotowa uznać suwerenność Księstwa od 1993 r., choć Liechtenstein uzyskał ją w 1806 r., kiedy to odłączył się od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego (likwidowanego wtedy z woli Napoleona).

„W tej sytuacji Liechtenstein nie kiwnął nawet palcem w bucie, żeby uznać Czechy” – tłumaczył 10 lat temu w rozmowie z dziennikiem „Mladá fronta Dnes” Pavél Jurzík, prezes Historycznego Stowarzyszenia Liechtenstein i autor książek o rodzie Liechtensteinów oraz ich posiadłościach.

Profesor Horčička zlicza majątek

Do nawiązania stosunków dyplomatycznych doszło dopiero 10 lat temu, 8 września 2009 r. I to pomimo, że w zasadniczej kwestii nic się nie zmieniło. Liechten- steinom nie udało się bowiem odzyskać żadnej, nawet najmniejszej części majątku. Republika Czeska nie zgodziła się także uznać za nieważne, czy choćby nieobowiązujące, te z dekretów Beneša, na mocy których doszło do jego konfiskaty.

– Myślę, że to nie był przypadek, iż do tej decyzji rządu doszło w czasie, gdy ministrem spraw zagranicznych był książę Karol Schwarzenberg – mówi „Tygodnikowi” prof. Václav Horčička z Instytutu Historii Światowej Uniwersytetu Karola w Pradze. Horčička zastrzega jednak, że nie jest całkiem wtajemniczony w tej materii.

Czesko-Liechtensteińska Komisja Historyków, powołana do życia wraz z podpisaniem porozumienia o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych, zleciła profesorowi opracowanie historii powojennych konfiskat liechtensteińskiego majątku.

Trzy miesiące później doszło także do wzajemnego uznania suwerenności i nawiązania stosunków dyplomatycznych między Liechtensteinem i Słowacją, drugim państwem-sukcesorem Czechosłowacji. W tym przypadku przeszkodą był nie tyle majątek, którego Liechtensteinowie tam praktycznie nie mieli (poza jedną cegielnią w okolicach Bratysławy), lecz wciąż obowiązujące również i w tym kraju dekrety, na mocy których ród został pozbawiony ogromnego majątku.

Dekrety automatyczne

Oficjalnie nazywane są dekretami prezydenta republiki. Wydawał je Edvard Beneš – najpierw prezydent na uchodźstwie, a potem także po powrocie do kraju, do 28 października 1945 r. – czyli do dnia, w którym ukonstytuowało się Tymczasowe Zgromadzenie Narodowe.

Dekretów było sto kilkadziesiąt. Większość z nich po prostu regulowała działanie państwa i nigdy nie budziła żadnych kontrowersji. Lecz kilka ma szczególny charakter: na ich mocy ludzie zostali pozbawieni praw i majątku ze względu na swą narodowość, a nie popełnione (lub nie) czyny.

W siódmym tomie publikacji wspomnianej komisji historyków Václav Horčička napisał, że z punktu widzenia Liechtensteinów, którzy nie byli obywatelami Czechosłowacji, decydującą rolę odegrały dwa z nich: dekret nr 5/1945 („o nieważności niektórych działań majątkowo-prawnych z czasu niewoli i o narodowym zarządzie dóbr majątkowych Niemców, Węgrów, zdrajców i kolaborantów oraz niektórych organizacji i instytucji” z 19 maja 1945 r.) oraz dekret nr 12/1945 („o konfiskacie i przyspieszonym rozdzieleniu majątku rolnego Niemców, Węgrów, jak też zdrajców i nieprzyjaciół narodów czeskiego i słowackiego” z 21 czerwca 1945 r.).

Pierwszy z tych aktów prawnych wprowadził pojęcie osób nielojalnych wobec państwa, na pierwszym miejscu stawiając „osoby narodowości niemieckiej lub węgierskiej”. Dopiero drugi dekret zdefiniował, o kogo konkretnie chodzi: „Za osoby narodowości niemieckiej lub węgierskiej należy uważać osoby, które w którymkolwiek spisie powszechnym od roku 1929 przyznały się do niemieckiej lub węgierskiej narodowości, lub stały się członkami grup narodowych lub formacji albo partii politycznych stowarzyszających osoby narodowości niemieckiej lub węgierskiej”.

Wobec Niemców i Węgrów dekrety były stosowane automatycznie. Zdrajcom i kolaborantom narodowości czeskiej i słowackiej oraz innym Słowianom (Polakom, Rusinom) winę trzeba było udowodnić.

Wpis w spisie

W przypadku Liechtensteinów o ich przynależności narodowej zadecydował wpis dokonany z 1929 r.

– W spisie powszechnym z Velkich Losin książę Franciszek Józef II, wówczas jeszcze książę dziedziczny, a nie panujący, jest zapisany razem z rodzicami i rodzeństwem jako osoba narodowości niemieckiej – mówi dziś prof. Horčička.

Jednak tego wpisu nie dokonał nikt z Liechtensteinów.

– Ten arkusz – dodaje czeski historyk – jest podpisany przez dyrektora tamtejszego gospodarstwa, a nie osobiście przez ojca Franciszka Józefa II, księcia Alojzego. To była powszechna praktyka. Otwartą kwestią pozostaje, w jakim stopniu ten spisowy arkusz jest materiałem dowodowym – zastanawia się profesor. To jego zdaniem temat dla prawników, a nie tylko historyków.

Fakt, że spisowej adnotacji nie dokonał osobiście książę, nie martwił, jak się zdaje, zanadto tych, od których zależało wywłaszczenie ogromnego majątku, wycenionego wówczas na 350 mln franków szwajcarskich. – Nie licząc zbiorów sztuki – podkreśla Horčička.

Gdy niemal pół wieku później, w 1993 r., czescy dziennikarze rozmawiali z księciem Janem Adamem II, ocenił on wartość skonfiskowanego majątku na miliard dolarów. „Powiedzmy, że zaczniemy od negocjacji na temat kwoty 300 mln franków szwajcarskich” – powiedział wtedy Jan Adam II w rozmowie z gazetą „Mladá fronta Dnes”.

Jak dotąd, nie miał z kim rozpocząć takich rozmów.

Ani Niemcy, ani zdrajcy...

Jeszcze w drugiej połowie lat 40. XX w. Liechtensteinowie usiłowali obalić decyzję o konfiskacie przed czechosłowackimi sądami. Argumentowali, że nigdy nie byli Niemcami, lecz mieli odrębną narodowość – właśnie liechtensteińską. Oraz że trudno im zarzucić zdradę, skoro nie tylko odmówili podpisania volkslisty, ale też nie uznali nigdy likwidacji Czechosłowacji.

– Książę Franciszek Józef II, który stanął na czele rodu w 1938 r. po śmierci księcia Franciszka I, powoływał się po wojnie wielokrotnie na fakt, że Liechtenstein, w odróżnieniu od Szwajcarii, żadnym oficjalnym aktem nie uznał powstania Protektoratu – przypomina prof. Horčička (Protektoratem Czech i Moraw Niemcy nazwali okupowane ziemie czeskie).

Wychodzi zatem na to, że zdrajcami też nie byli. Pozostaje rozstrzygnąć, czy może Liechtensteinowie byli kolaborantami.

Czeski historyk podkreśla, że urzędy czechosłowackie po wojnie nigdy się nie zajmowały poważnie udowadnianiem im kolaboracji, co najwyżej bardzo mgliście. Natomiast sami Liechtensteinowie przedstawili szereg dowodów, że pomagali swoim prześladowanym pracownikom czeskiej narodowości.

– Takim przykładem może być doktor Svoboda, centralny dyrektor dóbr liechtensteińskich, który był sądzony przez Volksgericht [hitlerowski sąd specjalny – red.] we Wrocławiu. Karol Alfred, brat księcia, osobiście zeznawał na jego korzyść i z całą pewnością pomógł go uratować, bo Svoboda nie tylko nie został stracony, ale nawet wypuszczono go na wolność – mówi prof. Horčička i dodaje, że Liechtensteinowie przedstawiali po wojnie więcej podobnych przypadków.

Jego zdaniem nie można dziś jeszcze definitywnie powiedzieć, jakie było stanowisko Liechtensteinów wobec okupacji, Niemiec i wobec nazizmu w ogóle. – Z tego, co wiemy dziś, nie ma żadnej możliwości udowodnienia im rzeczywistej kolaboracji podczas nazistowskiej okupacji – dodaje.

Pyrrusowe zwycięstwo hrabiego

Przez całe lata 40. Liechtensteinowie zabiegali więc o anulowanie konfiskaty ich majątku i jego zwrot. Ostatecznie przegrali w 1951 r. – w trzy lata po puczu, w wyniku którego komuniści definitywnie przejęli pełnię władzy w Czechosłowacji.

W podobnej sytuacji jak oni znalazł się hrabia Adam Stadnicki – Polak, właściciel zamku we Vranovie nad Dyją na południu Moraw. Podobnie jak Liechtensteinowie, odmówił podpisania volkslisty – i to pomimo, że w jego przypadku był to warunek, jaki Niemcy postawili, by mógł zachować własność.

– Zamek został skonfiskowany wraz z przyległościami i sprzedany niemieckiemu generałowi za dwa miliony reichsmarek – mówi „Tygodnikowi” jego wnuk Andrzej Stadnicki, który dziś żyje na Dolnym Śląsku. – A potem, już jako własność niemiecka, został skonfiskowany na mocy stosownego dekretu Beneša.

Zamek w Mikulovie

Podobnie jak Liechtensteinowie, także Stadnicki usiłował po wojnie odzyskać własność. I podobnie jak w ich przypadku, proces przeciągnął się tak, że końca dobiegł dopiero po komunistycznym puczu. W odróżnieniu od Liechtensteinów, w 1949 r. Stadnicki wygrał. Ale, tak jak Liechtensteinowie, majątku nie odzyskał. Ani jego potomkowie po 1989 r.

„Po prostu nie rozumiem…”

„Ta sprawa jest tak jasna, że po prostu nie rozumiem, dlaczego Stadniccy nie siedzą dziś we Vranovie” – powiedział wiele lat temu wspomniany książę Schwarzenberg, który po upadku komunizmu odzyskał leżący 80 km na południe od Pragi zamek Orlík oraz 13 tys. hektarów lasów i pól. Do jego rąk nie wróciły jedynie ruiny leżącego 10 km dalej na południe zamku Zvíkov.

Różnica polegała na tym, że Schwarzenbergom majątek zabrali komuniści już po 1948 r., zamek Stadnickiego zaś skonfiskowały władze teoretycznie demokratycznej jeszcze Czechosłowacji przed tymże rokiem. Po aksamitnej rewolucji jesienią 1989 r. Czesi i Słowacy uznali bowiem, że nie są w stanie naprawić wszystkich krzywd popełnionych w przeszłości, a co najwyżej te, które wyrządzili komuniści po tym, jak przejęli władzę 25 lutego 1948 r.

Dlatego też władze Czech bronią się dziś przed każdą decyzją, która mogłaby doprowadzić do stworzenia precedensu i przełamania tej granicznej daty, a zwłaszcza doprowadzić do naruszenia dekretów Beneša. Dlatego zarówno Stadniccy, jak i Liechtensteinowie pewnie jeszcze długo będą mogli wejść do swoich zamków tylko jako turyści.

Dziesięć księstw Liechtenstein

Ale Liechtensteinowie nie godzą się na taki obrót spraw. Nadal walczą o swoje. Mają nadzieję na ugodę z czeskim rządem, ale przygotowują się też do batalii sądowej.

Profesor Horčička mówi, że o ile mu wiadomo, książę Jan Adam II nie wyklucza także podważenia pierwszej reformy rolnej z czasów przedwojennej Czechosłowacji, w wyniku której Liechtensteinowie stracili jeszcze niemal o połowę więcej niż wskutek dekretów Beneša. Bo przedtem należało do nich łącznie 1600 km2 włości na obszarze dzisiejszej Republiki Czeskiej. To równo dziesięć razy więcej, niż liczy sobie Księstwo Liechtenstein.

– Ale zasadniczo to, czego obecnie się Liechtensteinowie domagają, to majątek, który został w ich rękach po pierwszej reformie rolnej – podkreśla czeski historyk.

Jest więc o co walczyć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2019