Własność na służbie narodowej

Po sporach o pamięć przyszła kolej na uregulowanie zobowiązań materialnych. I nie chodzi wcale o żądania niemieckiego Związku Wypędzonych czy Pruskiego Powiernictwa, ale o roszczenia wysuwane przez Polaków pod adresem własnego państwa.

01.08.2004

Czyta się kilka minut

Wilanów /
Wilanów /

Pod koniec czerwca Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał prawo Polaka-zabużanina do odszkodowania za mienie pozostawione przez jego rodzinę na terenach byłego ZSRR. Zobowiązanym do uregulowania należności jest oczywiście Skarb Państwa. Kilkanaście dni później sąd w Lubartowie potwierdził prawo do spadkobrania ruchomości przez potomków ostatniego ordynata kozłowieckiego - Aleksandra Zamoyskiego. Rodzina zapewnia, że nie ma zamiaru rozpraszać kolekcji zgromadzonej w pałacu w Kozłówce, a muzeum jest rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Niewykluczone natomiast, że po uporządkowaniu spraw spadkowych (prawdopodobnie konieczny będzie sądowy podział majątku) wystąpią do Skarbu Państwa z pozwem o rekompensatę.

Reforma rolna obowiązuje

Historia obecnych zobowiązań zaczęła się 6 września 1944 r., kiedy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego wydał dekret o przeprowadzeniu reformy rolnej. Zgodnie z nim nieruchomości ziemskie, które były własnością lub współwłasnością osób fizycznych i prawnych, jeżeli ich obszar przekraczał 100 ha powierzchni ogólnej lub 50 ha użytków rolnych, przechodziły bez odszkodowania na własność Skarbu Państwa. De facto podlegały parcelacji albo tworzono z nich PGR-y. Na terenie województw poznańskiego, pomorskiego lub śląskiego w każdym przypadku przejmowano własność większą niż 100 ha.

Wykonanie dekretu z reguły dalekie jednak było od litery prawa. Właścicielom nie tylko nie pozostawiano wspomnianych 50 ha, ale wypędzano ich z domu, bez możliwości zabrania nawet rzeczy osobistych (choć do ruchomości nikt im praw nie odebrał), nakazując osiedlić się np. 40 km od miejsca zamieszkania, bez prawa jego odwiedzin. Pozostawiony majątek traktowano jako “mienie opuszczone i poniemieckie", też przejmując je na własność Skarbu Państwa.

Dopuszczano się tego, mimo że w 1945 r. minister rolnictwa i reform rolnych wydał rozporządzenie do dekretu, w którym stwierdzano, że “przejęciu od właścicieli ziemskich nie podlegają przedmioty służące do osobistego użytku właściciela i jego rodziny (...) nie mające związku z prowadzeniem gospodarstwa rolnego oraz jeżeli nie posiadają wartości naukowej, artystycznej lub muzealnej".

Rządy III Rzeczypospolitej nie podważyły ustaleń reformy rolnej. Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z 2001 r. stwierdził m.in.: “Akty normatywne tych organów [PKWN, KRN, Rządu Tymczasowego] były podstawą rozstrzygnięć indywidualnych, które m.in. ukształtowały strukturę własnościową w obszarze własności rolnej, a także stosunki w innych dziedzinach życia społecznego. Upływ czasu, który z punktu widzenia prawa nie jest zjawiskiem obojętnym, nadał tym stosunkom trwałość i dziś są one podstawą ekonomicznej i społecznej egzystencji społeczeństwa polskiego".

Jeśli natomiast chodzi o kolekcje, dzieła sztuki, biblioteki i zbiory archiwaliów, w latach 90. uznano, że stosowanie wobec nich rozporządzenia z 1945 r. jest niezgodne z prawem. Jednak w wyniku decyzji sprzed lat wspomniane dobra trafiły np. do publicznych zbiorów i państwowych archiwów. Od początku lat 90. mnożą się więc pozwy sądowe dawnych właścicieli. Ponieważ żaden z rządów wolnej Polski nie okazał się na tyle zdeterminowany, aby doprowadzić do uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej, od złożenia pozwu do odzyskania własności droga jest długa. Z danych Departamentu Reprywatyzacji i Udostępniania Akcji w Ministerstwie Skarbu Państwa wynika, że do listopada 2002 r. wpłynęło prawie 55 tys. wniosków reprywatyzacyjnych, których wartość szacuje się na 35 mld złotych (bez roszczeń zabużańskich i tzw. gruntów warszawskich). Autorzy części z nich zamierzają odzyskać wyposażenie dawnych siedzib rodowych.

Do kogo należy Wilanów?

Od muzealnej kolekcji dzieł sztuki i pamiątek narodowych stworzonej w Wilanowie w 1805 r. starsza jest tylko puławska Świątynia Sybilli księżnej Izabeli Czartoryskiej. Nie zachował się testament Stanisława Kostki Potockiego, który udostępnił zbiory społeczeństwu, ale z poczynań jego spadkobierców można wnioskować, że chcieli, by służyły one dobru wspólnemu. Następni właściciele, Braniccy, w XX w. dekompletowali zbiory. Jednak według szacunków sprzed kilku lat wartość wilanowskich muzealiów wynosi 800 mln złotych.

Po 1945 r. interesy rodziny reprezentowała wdowa po ostatnim właścicielu, Beata Branicka, zawsze podkreślając, że zgodnie z obowiązującym prawem domaga się zwrotu dóbr osobistych, nie roszcząc pretensji do kolekcji muzealnej. Jednak w 1998 r. spadkobiercy pozwali muzeum o zwrot blisko 6,5 tys. muzealiów.

- Spadkobiercy nadal zapewniają, że kolekcja to “rzecz święta i niepodzielna", ale w pozwie domagają się odzyskania całości. Jak ocenić ich intencje? - pyta Paweł Jaskanis, dyrektor Muzeum Pałacu w Wilanowie. - Wilanów, i podobne muzea, działały w dobrej wierze w systemie prawnym PRL. Współczesne oceny ich działalności, np. w wyrokach sądowych, w których stwierdza się, że pozwane muzea przejmując znacjonalizowane ruchomości działały w złej wierze, rodzą pytania co do przyszłości niektórych kolekcji i dzieł.

Taki wyrok zapadł w sprawie Dzikowa, należącego przed wojną do rodziny Tarnowskich, którego wyposażenie trafiło do rzeszowskiego Muzeum Okręgowego i do Łańcuta. W 2004 r. po procesie trwającym od początku lat 90. Jan Artur Tarnowski odzyskał m.in. pamiątki rodzinne od Muzeum Okręgowego. Z pozostałych roszczeń zrezygnował, ale Bożena Gąsiorowska, główny inwentaryzator muzeum, przypuszcza, że gdyby podjął starania, bez trudu odzyskałby resztę kolekcji. Tarnowski ubiega się też o tę część kolekcji, która trafiła do Łańcuta.

Czy Branickim może się tak powieść jak Tarnowskiemu? Chyba nie będzie to takie proste. Przed wojną blisko 10 tys. ha dóbr wilanowskich stało się przedmiotem wielu zastawów. W 1937 r. Braniccy byli zadłużeni na ponad 20 mln ówczesnych złotych zarówno w bankach, jak u osób prywatnych. Przed wybuchem wojny tylko dług na ruchomościach wynosił 5 mln złotych. Najdalej dwa lata później Wilanów by zlicytowano.

- To zadłużenie musi być wzięte pod uwagę, jeśli coraz częściej podnosi się prawo do reprywatyzacji czy roszczeń z tego tytułu - przypomina prof. Stanisław Waltoś, prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrektor Muzeum Uniwersyteckiego. - A nie tylko Braniccy mieli problemy finansowe. Jeśli nie jestem nadmiernie ostrożny, 70 proc. majątków w Polsce było mniej lub bardziej zadłużonych, także Kozłówka Zamoyskich. Gdy więc nagle przyszły zmiany lat 1944-45, skończyła się nie tylko radość posiadania, ale i smutek kłopotów.

Komuniści uporali się z problemem szybko: wydali specjalny dekret umarzający długi obciążające majątki wielkich posiadaczy. Wydaje się jednak, że dawni właściciele nie powinni korzystać z tego dobrodziejstwa, jeśli zamierzają odzyskać własność lub starać się o odszkodowanie z tytułu jej utraty.

- Na razie jest tak, że dawni wierzyciele lub ich spadkobiercy przychodzą z pretensjami do muzeum - mówi Jaskanis. - Gdy tłumaczę im, że powinni pertraktować ze spadkobiercami Branickich, słyszę, że wierzyciele mają moralne prawo i pierwszeństwo do zbiorów wilanowskich. Jeszcze nie jesteśmy stroną w sporze, więc nie możemy ocenić, czy zgłaszające się osoby mają też prawo upominać się o prawa majątkowe do muzealiów. Dzięki wierzycielom poznajemy jednak przedwojenne i wojenne losy kolekcji.

Tu pojawia się nowy problem: dawni właściciele sprzedali pewne dzieła i dziś może się pojawić ich ówczesny nabywca z dokumentem świadczącym, że jego przodkowie legalnie zakupili eksponat znajdujący się w kolekcji. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w Wilanowie nie określono proweniencji niektórych przedmiotów, które trafiły tam po wojnie. Spór sądowy o ruchomości w Wilanowie toczy się bez odpowiedniej dokumentacji, poświadczającej ciągłość praw własności wobec każdego przedmiotu. Fakt, że dane dzieło sztuki objęte jest pozwem sądowym, nie przesądza, że muzeum pozyskało je w “masie znacjonalizowanej" w Wilanowie. Konieczne więc jest udowodnienie ciągłości własności każdego przedmiotu objętego pozwem.

Muzealnicy porównują siebie do lekarzy: starają się, by powierzone im dzieła sztuki żyły jak najdłużej. Temu służy wypełnianie misji publicznej, wystawienniczej i edukacyjnej. Czy będą w stanie to robić, jeśli większość ich sił będą pochłaniać kosztowne i czasochłonne rozprawy sądowe?

Strony sympatycznie usposobione

Chętnych zgłaszających roszczenia do Wilanowa nie brakuje. Niektórzy są potomkami dawnych właścicieli, inni spadkobiercami ich wierzytelności, jeszcze inni prawdopodobnie się podszywają. Muzeum ich nie odróżnia, m.in. dlatego nie ustalono podstaw prawnych zasadności roszczeń.

Nikt nie podważa faktu, że wywłaszczenie sprzed 60 lat było krzywdzące dla przedwojennych właścicieli. Czy jednak ofiarą kolejnej zmiany ustroju mają stać się muzea działające przecież w interesie publicznym? Jeśli sąd zasądzi zwrot dzieła, muzea nie wykluczają wystawienia rachunków za utrzymanie zabytków, ich konserwację, magazynowanie, ochronę, naukowe opracowanie etc. Tym bardziej, że mogą się spodziewać ze strony dawnych właścicieli pozwów o odszkodowanie za wyrządzone szkody lub utracone korzyści. Poza zwrotem upaństwowionych dzieł sztuki być może czekają nas jeszcze wydatki z budżetu państwa lub samorządów terytorialnych na te cele, a także np. badania dokumentów prawnych i postępowania sądowe.

Utraty zainwestowanych pieniędzy obawia się także wojewoda małopolski, sprawujący pieczę nad zamkiem w Wiśniczu, należącym przed wojną do rodziny Lubomirskich. Choć kalkulacja jest niekompletna, oblicza się, że chodzi o przynajmniej 53 mln złotych.

Zjednoczenie Rodowe Lubomirskich kupiło zniszczony zamek na początku XX wieku. W księgach wieczystych jako właściciele widnieje właśnie Zjednoczenie i Hieronim Lubomirski. Coś robili przy zamku, ale nie za wiele, jedno ze skrzydeł nawet runęło. Po wojnie nie ustalono własności, zaś w latach 70. i 80. rozpoczęto postępowanie o stwierdzenie nabycia tej nieruchomości przez Skarb Państwa na mocy dekretu o majątkach opuszczonych i poniemieckich. W 1989 r. sąd wojewódzki w Tarnowie sprawę zawiesił. W drugiej połowie lat 90. rozpoczęło się drugie postępowanie o zasiedzenie, które też zawieszono, gdy sąd uznał, że Zjednoczenie Lubomirskich zachowało ciągłość prawną. Do rozwiązania sprawy nie było jednak bliżej i w 2002 r. dawni właściciele, drogą zajazdu, próbowali przejąć zamek: przyszła ekipa z ochroniarzami, próbowano odebrać klucze od zarządcy, zawieszono flagę rodu.

- Doszliśmy do porozumienia, że nie jest to sposób odzyskiwania własności na miarę XXI wieku - zapewnia Janusz Sepioł, marszałek województwa małopolskiego. - W efekcie jednak nie mogliśmy przedłużyć umowy z dzierżawcą, który prowadził w zamku hotel, ponieważ województwo nie jest jego właścicielem. Skarb Państwa też nie. Mamy zamek bez właściciela.

Województwo zajmuje zamek prawem kaduka, ograniczając się do zabezpieczenia budynków przed skutkami czasu i pogody, zaś muzeum w Nowym Sączu zajmuje się obsługą ruchu turystycznego. O podjęciu poważnych prac adaptacyjno-remontowych nie ma mowy przed uregulowaniem kwestii własności.

- Skarb Państwa mógłby wygrać postępowanie o zasiedzenie, ale czy to jest politycznie najlepsze rozwiązanie? - mówi marszałek Sepioł. - Pertraktowaliśmy z Lubomirskimi, aby utworzyć fundację, do której oni wnieśliby prawo dysponowania nieruchomością (własności wnieść nie chcieli), a województwo skapitalizowane nakłady Skarbu Państwa. Strony są być może sympatycznie do siebie usposobione czy gotowe do działania, jednak nie dysponują walorami, które pozwoliłyby utworzyć fundację. Jesteśmy w pacie, po prostu.

Zapewnia jednak, że województwo jest gotowe na wiele, także zwrócenie nieruchomości Lubomirskim, ale tylko wtedy, gdyby Zjednoczenie gwarantowało, że prace na zamku ruszą. Na razie państwo włożyło w zamek poważne sumy i może nic z tego nie mieć.

Najlepiej powołać fundację

Na Rogalin nikt zajazdu nie urządzał. Kontakty Raczyńskich z Muzeum Narodowym w Poznaniu, któremu pałac w Rogalinie podlega, zawsze były bardzo dobre. Kiedy w 1989 r. pojawił się problem własności wyposażenia rogalińskiego pałacu, uregulowanie spraw wzięły na siebie dwie osoby: prof. Konstanty Kalinowski, ówczesny dyrektor MN w Poznaniu, i były prezydent RP na uchodźstwie - Edward Raczyński. Już w 1990 r. powołano Fundację im. Raczyńskich, której statut prawnicy uważają za wzorcowy w materii kontaktów: muzeum - dawni właściciele i darczyńcy.

- Cele fundacji sformułowano zwięźle: fachowa ochrona dóbr, przede wszystkim dzieł sztuki, i zapewnienie do nich dostępu polskiemu społeczeństwu - mówi prof. Wojciech Suchocki, dyrektor poznańskiego MN. - Z drugiej strony zarząd fundacji ma nieskrępowany wgląd we wszystkie istotne sprawy dotyczące Rogalina, prawo opiniowania i formułowania wymagań, które muzeum ma realizować. Powołanie w tej dziedzinie fundacji to w ogóle dobre rozwiązanie, szkoda jednak, że nie wszędzie się sprawdziło. U nas nie ma z tym kłopotu, chyba także dlatego, że w oparciu o statut zawarliśmy szereg umów, w tym m.in. umowę między muzeum a fundacją i umowę depozytu. W ich ramach staraliśmy się uregulować wszystkie sprawy, jakie mogą się pojawić między obu instytucjami.

Statut zabezpiecza też kolekcję przed rozproszeniem i reguluje zasady udostępniania dzieł należących do fundacji - jedynego źródła dochodu fundacji.

Ustawa reprywatyzacyjna do Rogalina odnosić się już nie będzie, ale dyrektor Suchocki zna niepokoje innych muzealników, czekających na rozstrzygnięcia w tej sprawie. Z reguły pokrzywdzeni prywatni właściciele rozpoczynają przewód cywilno-prawny dla potwierdzenia praw własności i odzyskania dóbr.

- Ich krzywdy nikt nie neguje - zapewnia prof. Suchocki. - Gdzie jednak podziała się troska np. o udostępnienie społeczeństwu obiektów o czasami fundamentalnym znaczeniu dla kultury polskiej? Nie wszystkie eksponaty muszą być w muzeach, jednak dostęp do nich powinien być gwarantowany. Ministerstwo Kultury od lat zastanawia się nad powołaniem funduszu wykupywania wartościowych dzieł. Poza ustawicznym “podnoszeniem problemu" nic jednak się nie dzieje.

“Nie dzieje się" przypuszczalnie dlatego, że regulacja prawna musiałaby dotyczyć wszelkiego rodzaju roszczeń i rewindykacji o charakterze reprywatyzacyjnym, a naszym rządom, jak dotychczas, zabrakło determinacji i wyobraźni, aby uregulować je w formie ustawy. Może wejście do Unii i jej wymagania dotyczące stanu prawnego w państwach członkowskich nakłonią władze do energiczniejszych działań?

- Zawinił ustawodawca - ocenia jednoznacznie prof. Waltoś. - Powinien był to zrobić przed przyjęciem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka w 1993 r. i uchwaleniem Konstytucji w 1997 r., które wywindowały prawo do własności niesłychanie wysoko, nadając mu status taki, jak innym prawom człowieka. Teraz już trudno wyobrazić sobie, że obędzie się bez odszkodowań. Z wszystkich Sejmów, jakie wybraliśmy, tylko jeden de facto nadawał się do tego, żeby sprawę załatwić spokojnie i roztropnie - kontraktowy. Szkoda, że rozwiązano go przed upływem kadencji.

Dyrektor Jaskanis z Wilanowa wspomina projekt ustawy reprywatyzacyjnej opracowany przez rząd premiera Jerzego Buzka, która mogła rozstrzygnąć np. przyszłość Wilanowa. Na projekcie jednak się skończyło.

Zamki zostały, zaplecze przepadło

W Krakowie zabrakło dobrego statutu, a może wyobraźni? Tyle tylko można jednoznacznie powiedzieć po kilku tygodniach od wybuchu sporu między Muzeum Narodowym w Krakowie a Fundacją Czartoryskich. Sporu, w którym Fundacja argumentuje, że Muzeum Czartoryskich jest zaniedbane i nie cieszy się zbyt wysoką frekwencją. Zarząd zamierza więc oddzielić się od MN, stawiając na samodzielne zarządzanie placówką. Jak zapewniają prezes Adam Zamoyski i wiceprezes Maria Osterwa-Czekaj, w niczym nie podważa to woli fundatora, który w akcie założycielskim muzeum oddał kolekcję na służbę narodowi, nikt nie myśli też o rozproszeniu zbiorów.

Jak trudne jest samodzielne utrzymywanie zabytkowych pałaców czy znajdujących się w nich kolekcji, przekonuje przykład VI księcia von Pless, Bolka Grafa von Hochberga, potomka książąt w Pszczynie i Książu. Niemieccy przyjaciele księcia zazdroszczą mu, że jego siedziba rodowa jest pod opieką państwa, bo jest w dobrym stanie, a kolekcje bezpieczne. Oni mają swoje zamki i pałace na własność, ale nie są w stanie ich utrzymać i niejednokrotnie patrzą bezsilnie na ich niszczenie.

- Zamki miały potężne zaplecze - przypomina Maciej Kluss, dyrektor Muzeum Zamkowego w Pszczynie. - Na Pszczynę i Książ “pracowało" kilkadziesiąt tysięcy hektarów ziemi i lasów, huty, kopalnie, gorzelnie, browary - gigantyczne mienie. Hochbergowie należeli do najzamożniejszych rodzin w Europie. Bez zbliżonych nakładów zamek-muzeum z takim wystrojem jak pszczyński, gdzie zachowało się blisko 80 proc. wyposażenia z przełomu XIX/XX wieku, jest nie do utrzymania.

Książę Bolko nie zgłasza żadnych roszczeń, wręcz przywozi rodzinne pamiątki i eksponaty do muzeum, oddając je w depozyt. Jest wiceprzewodniczącym Rady Muzeum, a że mieszka w Monachium, przygotowano dla niego w zamku pszczyńskim apartament, gdzie zatrzymuje się podczas każdego pobytu.

Wielu dawnych właścicieli, zdając sobie sprawę, jakie sumy wchodzą w grę, nie zabiega o przejęcie kosztownych budynków i kolekcji. Chcą jedynie, aby w aktach prawnych znalazła się adnotacja, że to dar lub depozyt ich rodziny. Marcin Zamoyski - syn XVI ordynata Ordynacji Zamoyskiej i prezydent Zamościa - czekał na coś takiego kilka lat. Chodziło o część księgozbioru z dawnej Biblioteki Ordynacji Zamoyskiej, która znajdowała się w Lublinie. Po kilku latach udało się to też wobec obrazów wiszących w muzeum w Zamościu, w dużej mierze pochodzących z letniej rezydencji Zamoyskich w Klemensowie.

Podobnie Jan Artur Tarnowski, starając się o kolekcję dzikowską, oczekiwał jedynie potwierdzenia praw do niej, zamierzając pozostawić ją w depozycie Muzeum Okręgowemu w Rzeszowie, które musiałoby jednak starać się każdorazowo o zgodę na wystawianie czy prace konserwatorskie. Ale kompromis ten muzeum uznało za niekorzystny.

- Jesteśmy pozostawieni sami sobie - mówi Bożena Gąsiorowska z Muzeum Okręgowego. - Ministerstwo nie interesuje się nami. Powinny nas finansować samorządy, ale te naciskają, żebyśmy szukali prywatnych sponsorów. Prace konserwatorskie są drogie. Kogo mamy prosić o zwrot kosztów, gdy po gruntownej konserwacji pojawi się właściciel i zażąda zwrotu dzieła?

Godna pozazdroszczenia jest więc sytuacja Anny Tulei, dyrektor samorządowego muzeum w Żywcu, która nie musi się martwić o swoją placówkę. Maria Krystyna Habsburg powróciła do Żywca niedawno. Otrzymała od miasta skromny apartament w zamku należącym niegdyś do jej rodziców i nie rości pretensji do ruchomości. Przeciwnie, podarowała muzeum kolekcję obrazów, niektóre z nich kupiła na aukcji. Nota bene spadkobierczyni Habsburgów żywieckich ma skromne środki do życia, toteż władze miasta wystąpiły do premiera Leszka Millera z prośbą o emeryturę dla księżnej, która w latach 80. organizowała pomoc dla Polski. Pani Habsburg emerytury nie otrzymała.

Dyrektor Zamku-Muzeum w Łańcucie Wit Karol Wojtowicz też jest spokojny. Stanisław Potocki, bratanek przedwojennego właściciela Łańcuta, mieszkający w Peru, publicznie zaprotestował przeciw działaniom, który rozproszyłyby zbiory, choć w latach 90. Sąd Najwyższy i NSA stwierdziły, że przepisy dekretu o reformie rolnej nie pozwalały m.in. na odbieranie wyposażenia wnętrz, więc i większości dzieł z obecnej kolekcji łańcuckiej. Jej wartość materialna jest ogromna, tym bardziej, że tworzy całość z miejscem, z dekoracją ścian, sufitów i podłóg. Część zbiorów pochodzi z zakupów powojennych, darowizn albo jest depozytem różnych muzeów. Ponadto Łańcut posiada część kolekcji z Dzikowa Tarnowskich (sporne!) i Przeworska Lubomirskich. Pole do ewentualnych pozwów byłoby więc spore...

To należy do nas wszystkich

Marcin Zamoyski rozpoczął starania o odzyskanie części utraconych po wojnie dóbr, m.in. pałacu w Klemensowie i ratusza w Zwierzyńcu, wynajętego jeszcze przez jego ojca miastu. Nie ukrywa rozgoryczenia.

- Wszystko trwa wiele lat. Jeśli jednak nie ma woli zwrotu dóbr dawnym właścicielom, dlaczego fundacja, która powstała w Kórniku i podlega Polskiej Akademii Nauk, tak szybko przejęła dobra? Zrobiono to w taki sposób, że mogę to określić tylko jako uwłaszczenie na kawałku ziemi i stworzenie prywatnego folwarczku.

Fundacja Kórnicka, o której mowa, powstała trzy lata temu. Nawiązuje w statucie do Fundacji Zakłady Kórnickie, założonej w 1925 r. przez Władysława Zamoyskiego i jego matkę. Na majątek składało się 20 tys. hektarów pól i lasów, jeziora w Kórniku i Zakopanem, biblioteka i park kórnicki. W 1953 r. Rada Ministrów zdecydowała, że bibliotekę oraz mienie ruchome i nieruchome należące do Fundacji przejmuje PAN. Ziemię przejęły w większości PGR-y.

- Rozumiem rozgoryczenie pana Marcina Zamoyskiego, ale dzięki temu, że powstała fundacja, udało się ocalić dawny majątek kórnicki i przypomnieć idee fundatorów - tłumaczy prof. Andrzej Legocki, prezes PAN i przewodniczący rady kuratorów fundacji. - PAN podjęła się pilotowania tego projektu, choć opór materii był niezwykły, tymczasem stworzenie fundacji to była jedyna szansa zachowania jako własności publicznej dawnych dóbr Działyńskich i Zamoyskich. Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, które wydzierżawiała te tysiące hektarów, wystawiłaby zapewne te dobra na sprzedaż. Dzierżawcom też na tym zależało i nie raz zdarzało mi się blokować takie kroki w ostatniej chwili. Niech gospodarują jak na swoim, ale też pamiętają, że to zapewne już pozostanie własność narodowa, publiczna - nas wszystkich.

Fundacja, jak chciał Władysław Zamoyski, zajmuje się wspieraniem nowoczesnego rolnictwa. Czuwa nad nią rada fundatorów, którą tworzą przedstawiciele m.in. prezydenta, prymasa, ministra nauki, skarbu państwa, wojewody wielkopolskiego, PAN - pełniąc swoje funkcje wyłącznie społecznie.

Zamoyskiemu chodzi jednak o coś innego. Całość dóbr ma służyć państwu, bo tak chciał fundator. O dzierżawcach nie było w statucie mowy.

***

Kwestie reprywatyzacji i ocalenia kolekcji muzealnych już przerabialiśmy: w latach 20. XX wieku. Po 1918 r. wielu liczyło na odzyskanie dóbr skonfiskowanych przez zaborców. Ustawodawca okazał się jednak stanowczy: “Nie będzie zwrotów". Ziemia znalazła się przecież w obrocie prawnym (np. sprzedano ją lub zabudowano), a poza tym nie chciano nakręcać nowej spirali krzywd - obywatelami II RP byli także potomkowie Rosjan, którzy od kilku pokoleń gospodarowali na owych majątkach. Last but not least: państwo było zbyt biedne, aby wypłacać odszkodowania.

Ustawodawca powinien rozwiać niepokój o los najcenniejszych kolekcji jako całości nie podlegających podziałowi i rozproszeniu. Pozostawianie sądom badania roszczeń i naprawiania krzywd jest drogą sprawiedliwą, lecz czasem nie odpowiada poczuciu sprawiedliwości. W zbiorowej wrażliwości etycznej nie sposób pomijać roli państwa jako gwaranta ochrony dóbr kultury i dostępu do nich. W Niemczech np. pozostawiono dwudziestoletnią karencję na uregulowanie stosunków własnościowych - by przeprowadzić badania archiwalne, naukowe itd. i zbadać, czy oświadczenia spadkobierców są prawdziwe, a w końcu wynegocjować kompromis i znaleźć środki publiczne na wykup tych dzieł i kolekcji, które po wytypowaniu powinny być własnością publiczną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2004