Niemcy się pogubili

Anna Kwiatkowska, ekspertka ds. Niemiec w Ośrodku Studiów Wschodnich: Rząd w Berlinie musi udowadniać swoją wiarygodność sojuszniczą.

14.02.2022

Czyta się kilka minut

Minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock w zniszczonym miasteczku Szyrokino na linii frontu w Donbasie, 8 lutego 2022 r. / THOMAS KOEHLER / GETTY IMAGES
Minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock w zniszczonym miasteczku Szyrokino na linii frontu w Donbasie, 8 lutego 2022 r. / THOMAS KOEHLER / GETTY IMAGES

AURELIUSZ M. PĘDZIWOL: Jest Pani rozczarowana? W Niemczech zmienił się rząd, ale nie polityka wobec Wschodu. Na Ukrainę leci broń z USA, Wielkiej Brytanii, Czech ­czy Polski. Tymczasem szefowa niemieckiego MSZ Annalena ­Baerbock, w której pokładano wiele nadziei, leci do Kijowa i tam wyklucza dostawy broni z Niemiec. Potrafi Pani sobie wyobrazić, że Niemcy zmienią stanowisko w tej kwestii?

ANNA KWIATKOWSKA: Jeszcze w czasie kampanii wyborczej wybuchła ogromna debata na ten temat, gdy Robert Habeck – ówczesny współprzewodniczący partii Zielonych, a dziś wicekanclerz oraz minister gospodarki i klimatu – pojechał na Ukrainę, także na linię frontu w Donbasie, a po powrocie właśnie to zaproponował. Choć Habeckowi chodziło tylko o broń defensywną, skrytykowała go większość partyjnych kolegów, włącznie z obecną minister spraw zagranicznych.

Niemcy zasłaniają się przepisami, które nie pozwalają im na wysyłanie broni w rejony konfliktów. Uważają, że byłoby to dolewanie oliwy do ognia. Mówią, że preferują rozwiązania polityczne i dyplomatyczne. Wygląda na to, że nie zmienią zdania nawet mimo silnej presji sojuszników i samych Ukraińców. Także przed niedawną podróżą do Waszyngtonu kanclerz Olaf Scholz potwierdził, że Niemcy nie przekażą broni Ukrainie. Co więcej, na razie blokują nawet dostarczanie broni przez innych, np. Estonię. Chce ona oddać Ukraińcom haubice, które wcześniej otrzymała z Niemiec, stąd konieczna jest zgoda Berlina.

Na ile wiarygodne jest tu argumentowanie „historyczną odpowiedzialnością” Niemiec wobec Rosji? Przecież w czasie II wojny światowej wśród narodów Związku Sowieckiego największe straty w stosunku do liczby ludności poniosły Białoruś i właśnie Ukraina, gdzie zginęła, odpowiednio, jedna czwarta i jedna szósta mieszkańców.

Dokładnie takie kontrargumenty przytaczają Ukraińcy w odpowiedzi na tę niemiecką wykładnię historyczną. Mówią Niemcom: „Jeśli już koniecznie chcecie używać tego argumentu, to używajcie go także wobec nas”. Ale w świadomości niemieckiej Ukraińcy nie istnieją jako ofiary tamtej wojny. Nawet prezydent Frank-Walter Steinmeier skompromitował się, usprawiedliwiając Nord Stream 2 zadośćuczynieniem za napaść nazistowskich Niemiec na Związek Sowiecki.

Berlin mógłby zmienić stanowisko, gdyby doszło do nowej inwazji rosyjskiej?

Wtedy być może Niemcy skorzystaliby z przepisu, który pozwala im przekazywać broń w celu samoobrony. Ale na pewno woleliby to robić nie w relacji dwustronnej Berlin–Kijów, lecz z poziomu NATO czy Unii Europejskiej. Generalnie Niemcy preferują podejmowanie tego typu niewygodnych dla nich decyzji z poziomu Wspólnoty czy Sojuszu.

I wtedy stają po właściwej stronie?

Wtedy stają po stronie, po której, miejmy nadzieję, tak naprawdę stoją. Choć przyznaję, że ich pierwsze reakcje na rosyjskie żądania rewizji ładu bezpieczeństwa europejskiego były niespójne i asekuranckie. Nie doszło do zapowiadanej przez nowy rząd zmiany polityki wobec Rosji. Z jednej strony było uzgodnione z USA, NATO i Unią wspólne stanowisko wobec roszczeń Moskwy, a w nim tzw. czerwone linie. Z drugiej zaś strony pojawiały się niepokojące sygnały w sprawie sankcji na Rosję, zwłaszcza dołączenia do nich kwestii uruchomienia gazociągu Nord Stream 2 czy wykluczenia Rosji z międzynarodowego systemu płatniczego SWIFT. Czyli spraw, które byłyby bolesne także dla niemieckiej gospodarki.

Z Niemcami jest jeszcze inny problem. Mają skłonność proponowania siebie jako mediatora w konfliktach między Rosją a Unią. Takie podejście jak gdyby wyjmuje ich z Unii czy szerzej z Zachodu. Jeśli ktoś jest mediatorem, to nie może przecież być stroną w sporze.

Obecne podróże Scholza do Waszyngtonu, Kijowa i Moskwy są właśnie taką próbą mediacji?

Raczej bym to odczytywała jako ustępstwo wobec nacisków na rząd, a zwłaszcza na kanclerza, płynących zarówno od niemieckich ekspertów i innych polityków krajowych, ale także, a nawet przede wszystkim, od sojuszników z zagranicy. Scholz jest kanclerzem od dwóch miesięcy, a już stracił w sondażach 17 punktów procentowych, co niewątpliwie świadczy o podważeniu jego kompetencji jako przywódcy.

W tej sytuacji zdecydował się na błyskawiczną ofensywę zarówno w mediach, jak i dyplomatyczną. Stąd jego długa lista spotkań: podróże do Bidena do Waszyngtonu, potem do Kijowa i Moskwy, w międzyczasie szczyt Trójkąta Weimarskiego z Macronem i Dudą w Berlinie, a także berlińskie rozmowy z przywódcami państw bałtyckich. Do tego dochodzą stałe konsultacje z prezydentem Francji i premierem Wielkiej Brytanii.

To wszystko ma pokazać, że wątpliwości sojuszników dotyczące postawy Niemiec w sprawie sankcji są nieuzasadnione, że Niemcy będą stać w jednym szeregu ze wszystkimi sojusznikami, że odpowiedź będzie wspólna i silna, że wszystkie opcje są na stole. Czyli także Nord Stream 2 i SWIFT. Ale broni nie będą dostarczać…

...tylko hełmy? Ale może chociaż więcej niż pięć tysięcy?

Być może. Na pewno dobrym znakiem jest deklaracja niemieckiej minister obrony o wzmocnieniu niemieckiego kontyngentu w ramach sił NATO na Litwie. Ciekawą rzecz dało się zauważyć w niedawnych wystąpieniach Annaleny Baerbock, która podzieliła sojuszników według zadań. Litwa czy Polska mają inne zadania niż Francja, Włochy czy Niemcy. Między wierszami Niemcom przypisała rolę „dobrego policjanta”. Bo mają budować odporność Ukrainy w inny sposób, wspierając reformy państwa, restrukturyzację gospodarki i modernizację energetyki. I są największym dawcą pomocy rozwojowej dla Ukrainy, dali na nią prawie 2 mld euro. I będą nadal pomagać – właśnie tak, a niekoniecznie dostawami broni. Dlatego mówienie, że Niemcy nic nie robią, jest jej zdaniem niesprawiedliwe.

Baerbock uzgodniła ten podział ról w NATO z Jensem Stoltenbergiem?

Tego nie wiem. Ale zapewne go powiadomiła, że Niemcy tak widzą swoją rolę. I na pewno jest to uzgodnione z partnerami w rządzie, zwłaszcza z SPD. Tę narrację widać już także w wywiadach Scholza, np. w tych, których udzielił przed wylotem do Waszyngtonu.

Spadek popularności Scholza jest związany z polityką wobec Rosji i Ukrainy?

Na to złożyło się kilka czynników, ale to chyba był najważniejszy powód. I wcale nie chodziło o broń, której rząd nie chce dostarczać Ukrainie. Wręcz przeciwnie, prawie 80 proc. Niemców uważa, że ich kraj nie powinien tego robić. Ale też grubo ponad połowa z nich sądzi, że kanclerz powinien być bardziej aktywny, że powinien polecieć do Putina, do Zełenskiego, dogadać się z Macronem, u Bidena coś załatwić. Przecież obiecywał większą aktywność, większe niż za Merkel zaangażowanie międzynarodowe, więcej niemieckich inicjatyw. I w końcu, myślą Niemcy, przecież mamy specjalne relacje z Rosją. Niech jedzie i niech działa. Tymczasem Scholz początkowo zamilkł, zniknął czy zaniknął. To podważyło w oczach Niemców jego kompetencje przywódcze.

A jak było naprawdę?

Tego nie wiem, ale myślę, że on po prostu liczył, że da się przeczekać, że ma czas, by kluczyć, a jednocześnie wybrał zakulisowe działania. Posłał swojego doradcę ds. bezpieczeństwa i polityki zagranicznej Jensa Plötnera, by doprowadził do ożywienia tzw. formatu normandzkiego [negocjacje w sprawie Donbasu z udziałem Ukrainy, Rosji, Niemiec i Francji – red.]. Sądził, że właśnie tak, a nie w publicznych debatach, da się załatwić najwięcej. I czekał na efekty. A może na moment, gdy wszyscy już się wypowiedzą, aby się potem objawić z jakimś pomysłem. A czekając, milczał. To zostało jednak odczytane nie jako przemyślana strategia, lecz asekuranctwo, a nawet tchórzostwo.

Problem polega na tym, że wszyscy sojusznicy już się zebrali i idą jednym frontem. Przynajmniej w tej chwili tak jest i miejmy nadzieję, że tak pozostanie. Trzeba więc jasno i zdecydowanie opowiedzieć się po którejś ze stron, a nie mówić o tym tylko półgębkiem w wywiadach. Bo nie ma już żadnych tabu, wszystko zostało położone na stole – i ten Nord Stream, i ten SWIFT. Teraz konieczny jest już tylko jasny przekaz. Temu miało tak naprawdę służyć spotkanie z Bidenem w Waszyngtonie. Scholz pojechał tam głównie po to, by zapewnić i sojuszników, i opinię publiczną na świecie, że na Niemcy można liczyć, że Niemcy to Zachód. Choć Scholz wypadł nieźle, to miałam jednak wrażenie, że bardziej o wiarygodności Niemiec przekonywał Biden niż sam kanclerz.

Baerbock była ostatnio w Moskwie i dwa razy w Kijowie, wznowiono rozmowy w formacie normandzkim, na razie na szczeblu doradców. Z niemieckiej inicjatywy powstał też z martwych Trójkąt Weimarski. Może więc ta strategia Niemiec ma sens?

Nie podważam jej sensu. Przeciwnie, cieszę się, że Niemcy się wreszcie obudzili, że są te ofensywy dyplomatyczne Baerbock i Scholza. Zwłaszcza szefowa MSZ wydaje się autentyczna w tym, co robi. Tylko że to wciąż za mało. A przede wszystkim o jakieś trzy tygodnie za późno. Straty są już duże.

A stosunek Niemiec do Nord Stream 2?

Niemcy usiłują prowadzić dwutorową politykę i nie łączyć energetyki z polityką, ale coraz gorzej im to wychodzi. Wprawdzie Angela Merkel przyznała wreszcie w ubiegłym roku, że Nord Stream 2 jest również projektem politycznym. Ale potem przyszedł Scholz i znów zaczął przedstawiać go jako czysty biznes. I to w kontekście eskalacji rosyjskiej u granic Ukrainy. Wycofał się pod ostrzałem krytyki, a nawet uznał, że w obecnych negocjacjach z Rosją kwestia gazociągu może być elementem nacisku na Władimira Putina.

Nord Stream 2 jest ewidentnym błędem politycznym i dewastuje wizerunek Niemiec. W kontekście możliwej rosyjskiej agresji prasa niemiecka pisze teraz, że ten gazociąg to „przygotowanie do wojny”.

Generalnie opinia w Niemczech jeszcze do niedawna była taka, że uzależnienia od Rosji się nie boimy, gdyż Rosjanie są wiarygodnymi dostawcami surowców energetycznych i nic nam nie zagraża. Jednak niedawny ogromny skok cen gazu, spowodowany m.in. grą ­Putina na rynkach, uświadomił Niemcom, co to znaczy, że aż 55 proc. gazu importują z Rosji. A ten gaz jest im potrzebny zwłaszcza w przemyśle i do ogrzewania. Transformacja energetyczna tylko pogłębi ten problem, zwłaszcza po rezygnacji z atomu i węgla.

Wicekanclerz Habeck otwarcie ­opowiada się dziś za ograniczeniem zależności Niemiec od rosyjskiego gazu. Ale kanclerz jest z SPD. Czy wyobraża sobie Pani, że Scholz mógłby nie dopuścić do otwarcia Nord Stream 2?

Gdyby nastąpiła nowa inwazja wojsk rosyjskich na Ukrainę, to myślę, że uruchomienie Nord Stream 2 byłoby niemożliwe.

Słowa Habecka potwierdzają, że Niemcy wykazali się strategiczną ignorancją, tak bardzo uzależniając się od Rosji. Bo zdywersyfikowali jedynie drogi przesyłu gazu, a nie jego źródła. Gdyby pomyśleli strategicznie i zdecydowali się na terminale LNG, byliby teraz w innej sytuacji. Ale wtedy było w Niemczech dużo głosów, że Nord Stream 2 jest zwalczany tylko z powodów finansowych i gospodarczych, rzekomo dlatego, bo Ukraina i Polska martwią się o swoje wpływy z opłat za tranzyt, które im się skończą po uruchomieniu gazociągu po dnie Bałtyku. I że USA chcą wcisnąć Niemcom swój drogi gaz. Gdyby Niemcy pomyśleli bardziej długofalowo, nie popełniliby tego błędu. I nie oddaliby jednej czwartej pojemności swoich magazynów gazu na terenie RFN w ręce spółek kontrolowanych przez Rosję.

Domyślam się, że za takim myśleniem Berlina stało przekonanie, iż skoro taki wróg jak kiedyś Związek Sowiecki nigdy nie nawalił jako dostawca, tym bardziej nie zrobi tego Rosja.

Dokładnie takie były argumenty: „Przecież nawet w czasie zimnej wojny Rosjanie dostarczali nam gaz, więc teraz też będą”. Nie zadziałała też wiara w niewidzialną rękę rynku. Przecież gdyby Rosjanie kierowali się zyskiem, powinni właśnie teraz pompować gaz do Europy, gdy jego ceny są wysokie, i gdy dostaliby za niego duże pieniądze. Ale tak nie robią.

W Niemczech popularny jest pogląd, że wielkich światowych konfliktów nie da się rozwiązać bez Rosji.

To opinia dyskusyjna, delikatnie mówiąc. W Polsce mamy trochę inną percepcję. Rosja może jest niezbędna do rozwiązywania konfliktów globalnych, ale także dlatego, że sama je stwarza. Gdyby zmieniła postawę, wielu problemów by nie było. Prosta recepta. A Niemcy chcą pokoju i stabilizacji, by prowadzić interesy nie tylko z Rosją, ale i z Ukrainą, Biało- rusią, Chinami i z całym światem.

Zapewne chcą tego nie tylko Niemcy, ale zostańmy przy nich. Jak to jest z Zielonymi, że widzą Rosję inaczej niż stare partie?

Nie tylko oni, ale także część liberałów i chadeków, a nawet niektórzy socjaldemokraci. Dziś podziały na zwolenników ostrzejszej polityki wobec Rosji i na tych bardziej prorosyjskich biegną w poprzek tych partii. Jeśli chodzi o Zielonych, to w rządzie więcej jest polityków z tzw. skrzydła Realos, „realistów”, którzy mówią, że Rosja potrafi być destrukcyjna, a Nord Stream jest szkodliwy i anty­unijny.

I czego się domagają?

Postulują zaostrzenie stanowiska wobec reżimów autorytarnych w Rosji czy Chinach. Chcą też spójnej polityki unijnej prowadzonej w sojuszu z USA, wspierają przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy oraz demokratyczne dążenia Białorusinów. Zawsze też stawiają na dialog i oni także wierzą w moc współpracy gospodarczej, stąd oferty wysuwane pod adresem i Rosji, i Ukrainy, np. w rozwijaniu energetyki wodorowej. Ale realne działania niemieckiego rządu w pierwszych tygodniach jego istnienia nie są imponujące. Przez własne kunktatorstwo Niemcy podważyły swój wizerunek partnera godnego zaufania i na wschodzie Europy, i u sojuszników z NATO. Pogubiły się i dopiero teraz powoli się ogarniają.

Czy w takim razie niemiecka polityka wobec Rosji może się jeszcze zmienić?

Sojusznicy tego oczekują. A także duża część niemieckiej opinii publicznej i ekspertów. Dialog z Rosją jest ważny, ale pozbawianie się instrumentów odstraszania już na poziomie dyskusji jest przeciwskuteczne. Zwłaszcza w negocjacjach z takim partnerem jak Putin. Także dlatego, że Rosjanie nie oszczędzają Niemców. Upadł właśnie mit o nietykalności Niemiec w rosyjskich szantażach gazowych. A wcześniej było jeszcze zabójstwo czeczeńskiego dysydenta w parku Tiergarten w Berlinie, były cyberataki na Bundestag i posłów. Cały czas trwa rosyjska kampania dezinformacyjna, dzieląca społeczeństwo Niemiec. Ostatnio Moskwa zamknęła też rosyjskie biuro rozgłośni Deutsche Welle.

Widać, że ani „pragmatyczne” podejście do Rosji, ani „strategiczna cierpliwość” już nie wystarczają. Niemcy muszą dokonać poważnych i momentami bolesnych korekt w polityce wschodniej. Pożegnać się z dawną Ostpolitik. A dynamika wydarzeń nie daje im na to tyle czasu, ile by chcieli.©

Wywiad ukończono 9 lutego.

Dr ANNA KWIATKOWSKA pracuje od 2005 r. w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, gdzie stworzyła Zespół Niemiec i Europy Północnej, którym do dziś kieruje. W latach 1997-2001 była sekretarzem wykonawczym Polsko-Niemieckiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Regionalnej i Przygranicznej. Studiowała arabistykę w Taszkiencie i lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Wiedeńskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2022