Beneš, RAF i husyci

O tym kraju mówi się, że wszystkie ważne procesy zachodzą wcześniej niż u sąsiadów. Przykład polityki historycznej pozornie mógłby to potwierdzać: przeszłość wraca tu jako "temat numer jeden co kilka lat. Jednak nie odgrywa większej roli - ani w polityce, ani nawet w kulturze.

07.11.2006

Czyta się kilka minut

Wrzesień 1940: czeski pilot podczas bitwy o Anglię /fot. internetowe muzeum RAF /
Wrzesień 1940: czeski pilot podczas bitwy o Anglię /fot. internetowe muzeum RAF /

W 2002 r. w Czechach (i za granicą) rozpisywano się o tzw. dekretach Beneša. Potem sprawa przycichła - mimo że nie odbyły się tu jeszcze społeczne debaty poświęcone takim trudnym kwestiom, jak choćby zbrodnie popełnione w czasie realizacji owych dekretów.

Dekrety, które do dziś wzbudzają tyle kontrowersji, to trzy akty prawne wydane przez prezydenta Edvarda Beneša latem 1945 r., na podstawie których Niemców i Węgrów - o ile nie udowodnili, że nie współpracowali z nazistami - pozbawiono obywatelstwa i majątku. Około 2,5 mln Niemców i kilkadziesiąt tysięcy Węgrów zostało wygnanych. Wiadomo, że w czasie ich wysiedlania dochodziło do pogromów, choć nie było to zjawisko masowe.

Dekrety wzbudzają kontrowersje za granicą, w Niemczech i Austrii. W Czechach na ich temat panuje konsens: wszystkie partie polityczne i społeczne autorytety, z byłym prezydentem Václavem Havlem na czele, uważają je za niepodważalne.

Ostatni raz dyskusja na temat dekretów nasiliła się w 2002 r., gdy ówczesny premier Miloš Zeman stwierdził, że wypędzenia były i tak łagodnym potraktowaniem Niemców sudeckich, jeśli zważyć, że zdradę kraju karze się śmiercią. Ostra wymiana zdań przetoczyła się na linii Praga-Berlin i Praga-Wiedeń i ucichła po wejściu Czech do Unii. Dyskusji wśród samych Czechów nie było. - Dekrety Beneša to właściwie jedyny temat zdolny wywołać publiczną debatę w Czechach - mówi Tomáš Zahradníček, historyk, członek rady redakcyjnej magazynu "Dějiny a současnost". - Teraz jednak ta fala zainteresowania wygasła. Oczywiście, kiedyś może wrócić, jeśli jakiś polityk będzie chciał wykorzystać poczucie zagrożenia, jakie Czesi nadal odczuwają wobec Niemców.

Ekscentryczny Zeman w ogóle lubił popisywać się erudycją. Pod koniec lat 90. odwołał się publicznie do sporu, który od XIX w. określał czeskie życie intelektualne: "Czechy husyckie" (a więc antyhabsburskie, antykatolickie i antyniemieckie) kontra "tradycja św. Wacława", monarchy, który młode średniowieczne królestwo związał z Rzeszą Niemiecką.

Tylko pozornie spór ten dotyczy średniowiecza. W rzeczywistości na husytyzm powoływała się nacjonalistyczna i liberalna Czechosłowacja międzywojnia, a symboliczną postać św. Wacława jako sprzymierzeńca Rzeszy przyswoiło sobie środowisko kolaborantów, ideologów uzależnionego od hitlerowców Protektoratu Czech i Moraw. Rzecz jasna, obie strony historią manipulowały, czego współczesna historiografia ma już pełną świadomość. Zeman takiej świadomości jednak chyba nie miał, bo przy okazji jakiegoś mało znaczącego sporu nagle zaszokował opinię publiczną gwałtowną szarżą przeciw św. Wacławowi - traktowanemu właśnie jako symbol kolaboracji z Niemcami czy szerzej - z tym, co germańskie.

Wybryk premiera szybko poszedł w zapomnienie, ale jest wart wzmianki: był to właściwie na przełomie stuleci jedyny w publicznych debatach ślad sporu, który wtedy toczył się w wąskim środowisku czeskich historyków. Upraszczając nieco, dotyczył on tego, czy po końcu nacjonalizmu i po upadku komunizmu można już zacząć uprawiać "historiografię" i uczyć historii bez przymiotników, czy też nadal, jak w XIX w., należy budować "narodową" wizję historii, gdzie przeszłość służy do umacniania tożsamości społeczeństwa. Spór pozostał bez rozstrzygnięcia, ale też nie odbił się w społeczeństwie szerszym echem.

- Na naszej historycznej mapie nadal mamy białe plamy - konstatuje Pavel Žáček, historyk zajmujący się najnowszymi dziejami Czech. - Aby je zlikwidować, brakuje jednak finansowego wsparcia dla badań. Na przykład ciągle nie mamy dokładnego omówienia czeskiego ruchu oporu z czasów II wojny światowej.

Systematycznie i gruntownie czeską historią ostatnich kilkudziesięciu lat miałby się zająć Instytut Pamięci Narodu (ÚPN), wzorowany na polskim i słowackim odpowiedniku. Projektem ustawy w tej sprawie wkrótce zajmie się niższa izba parlamentu. I tu jednak kryje się problem. - Nie wiadomo, jakim okresem ÚPN miałby się zajmować - zwraca uwagę Žáček. - Że do roku 1989, to jasne. Ale od którego momentu? Od początku II wojny światowej, czy od roku 1948, gdy władzę przejęli komuniści?

Logiczne wydawałoby się objęcie działalnością Instytutu również czasu wojny. Ale problemem jest okres między końcem okupacji niemieckiej a komunistycznym puczem (1948 r.). Prezydentem był wtedy przecież demokrata, pełniący tę funkcję od połowy lat 30. Edvard Beneš - zarówno autor niedemokratycznych dekretów, jak i usunięty ze stanowiska przez komunistów obrońca demokracji. Jeśli więc ÚPN powstanie, to możliwe, że sprawa wypędzenia Niemców znów podniesie temperaturę w Czechach.

Raczej ona - a nie czas komunizmu. Bo wbrew temu, co wydaje się nieraz Polakom - zauroczonym legendą Havla - dla Czechów dzieje ich walki z komunizmem wcale nie są jednoznaczne. O ile pozytywnie ocenia się Praską Wiosnę i rok 1968, to np. co do późniejszej antykomunistycznej opozycji zgodności już nie ma. Tworzyli ją głównie intelektualiści i artyści - i może dlatego tak łatwo komunistom było przekonać społeczeństwo, że jest to jedynie banda długowłosych obiboków.

Ta opinia ciągle jeszcze pokutuje w Czechach i tym można chyba tłumaczyć także wielką nieobecność dawnych dysydentów w polityce. Po odejściu Havla w 2003 r. na scenie politycznej zostaje jeszcze tylko Petr Pithart, dziś wiceprzewodniczący Senatu. Próżno by szukać nazwisk innych sygnatariuszy manifestu czechosłowackiej opozycji, jakim była "Karta '77".

W styczniu 2007 r. od podpisania "Karty" przez pierwszych sygnatariuszy minie 30 lat. - To jednak nie jest już temat - mówi Zahradníček. - Przez całe lata 90. debata o historii w czeskiej polityce toczyła się na linii Havel-Klaus. Havel jako ówczesny prezydent symbolizował "kartystów", a Klaus, obecny prezydent, tak zwanych zwykłych ludzi, którzy za komunizmu zajmowali się codziennym życiem, a nie prawami człowieka. Teraz, kiedy Havla już w polityce nie ma, nie ma też sporu.

Ostatnio, z okazji 70. urodzin Havla, prezydent Klaus - kiedyś jego wróg polityczny numer jeden - zaprosił go na kolację. Relacja ze spotkania dwóch Václavów znalazła się następnego dnia na pierwszych stronach wszystkich gazet. Pytanie, czy takie samo zainteresowanie mogłyby wzbudzić obchody 30. rocznicy "Karty 77"? Chyba nie.

Nie znaczy to, że Czesi nie potrzebują bohaterów. Szukają ich jednak nie wśród dawnych opozycjonistów, ale np. wśród czeskich lotników walczących w RAF-ie w czasie wojny. Kiedy kilka lat temu Jan Svěrák nakręcił o nich film - "Ciemnoniebieski świat" (emitowany również w polskiej telewizji), jego premiera stała się okazją do manifestacji patriotyzmu: na pokaz opowieści o kilku Czechach, którzy po 1939 r. uciekli na Zachód, by walczyć z Niemcami, przybył nie tylko prezydent Havel, ale także weterani, o których nagle sobie przypomniano. Dla nich to była taka chwila, jak dla polskich powstańców otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego. A dla przeciętnego Czecha - powód do dumy, że jednak w czasie wojny walczyli. W zeszłym roku z kolei Czesi przypomnieli sobie historię braci Mašinów, którzy wraz z kilkoma kolegami na piechotę uciekli z komunistycznej Czechosłowacji do RFN. Dziennikarz jednego z tygodników ruszył nawet "trasą Mašinów".

Być może chodzi zatem o to, by przeszłość odpowiednio atrakcyjnie przedstawić? Na razie jednak historia nie odgrywa większej roli w Czechach - zarówno w polityce, jak i w kulturze. Może kiedyś ktoś wpadnie na pomysł, że można zrobić film o Havlu?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (46/2006)