Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pascal powiedział kiedyś: „zaprawdę złem jest posiadanie mnóstwa wad, ale dużo większym złem jest posiadanie mnóstwa wad i nieprzyznawanie się do nich”. Może ci się wydaje, że ma rację, ale jego uwaga nie ma zastosowania do ciebie. Zanim tak zareagujesz, zastanów się, jak byś odpowiedział na pytania: „Czy można poznać siebie samego?” i „Czy można poznać innego człowieka?”. Bez nich trudno mówić o poważnym rachunku sumienia, ale one same jeszcze nie wystarczą, abyś dobrze przeżył sakrament pojednania w odpowiedzi na wielkopostny apel Jezusa: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 4, 17).
Zdecydowana większość badanych Polaków i Polek odpowiedziała na te pytania twierdząco (badania prof. Wiesława Łukaszewskiego). Kobiety nieco częściej od mężczyzn uważały, że łatwiej poznać siebie niż innych, z kolei mężczyźni, że łatwiej poznać innych niż siebie. Na pytanie, w jakim stopniu (procentowo) możliwe jest poznanie siebie, obie grupy odpowiedziały niemal zgodnie, że jest to możliwe i w dużej mierze trafne (w granicach 80 proc.), i łatwiejsze od poznania innych – choć w tym drugim przypadku mężczyźni znacząco (ponad 60 proc.) różnili się od kobiet (50 proc.).
Psychologia nie pozostawia złudzeń: takie deklaracje nie trzymają się faktów. Wiele badań wskazuje na to, że poznawanie siebie jest zafałszowane przez tendencję do unikania niekorzystnych informacji dotyczących własnej osoby. W naszej naturze leży „upiększanie siebie”, bo zawsze występujemy w podwójnej roli: aktora i obserwatora. Z tej perspektywy łatwiej jest przyjąć biblijne nauczanie o grzechu, w świetle którego ludzie dzielą się na dwie kategorie – ale nie, jak sądzi większość, na „winnych” i „niewinnych”, raczej na dwa różne typy winnych: świadomych swego grzechu i usprawiedliwiających go.
Ojcowie pustyni podkreślali, że „im bardziej człowiek zbliża się do Boga, tym lepiej, wyraźniej dostrzega swoją grzeszność”. Nasz optymizm co do własnej sprawiedliwości bierze się z tego, że nie pozwalamy „prześwietlić się” Bogu. Nasze „lustra” to inni ludzie, a my jesteśmy wyspecjalizowani w oszukiwaniu i często pozostajemy zaślepieni. Nie chodzi jednak o wmawianie człowiekowi grzechu przez Kościół w celu uzasadnienia konieczności pójścia do spowiedzi. Bóg nie prowadzi śledztwa w sprawie grzechu przeciwko ludzkości. Jak powiedział Jezus Nikodemowi: „Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony” (J 3, 17). Wynika z tego, że jeżeli grzech nie wyjdzie na jaw, nie może zostać uzdrowiony. W języku psychologii oznacza to, że Bóg wymazuje winę świadomą, jednocześnie uświadamiając nam uległe represji – czyli wyparciu do podświadomości – przewinienia. Mówienie o grzechu oznacza więc wyjaśnienie doświadczenia, że każdy z nas „naturalnie” jest skupiony na sobie; że grzech ma naturę nałogu; że żyjąc w grzechu cierpimy, ale grzech może zostać przebaczony, a my uzdrowieni. Często zapominamy, iż w chrześcijaństwie nie mówi się o grzechu i winie, aby obciążyć ludzi brakiem radości, lecz aby ową radość odzyskać i pogłębić.
Zapamiętajmy przestrogę „specjalisty od konfesjonału” świętego Proboszcza z Ars: „Nie należy prosić o ukazanie nam naszej własnej nędzy. Moim nieszczęściem jest to, że moja prośba została wysłuchana i przez całe lata musiałem znosić pokusę pogrążenia się w rozpaczy!”. Poznanie grzechu jest łaską, jeśli myśli się o Bogu, a nie o sobie. Spowiedź w Wielkim Poście jest więc szansą: Chrystus przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, i się za nas nie czerwieni, lecz gdy On nas przyjmuje, nie możemy pozostać takimi, jakimi byliśmy. Czy masz odwagę na takie spotkanie? ©℗