Łagodna królowa

Najważniejsza kobieta wśród polskich fotoreporterów XX wieku. Portrecistka Peerelu. Życie codzienne dokumentowała dla pieniędzy, artystyczne – dla przyjemności. Właśnie wraca z zapomnienia.

13.01.2014

Czyta się kilka minut

Zakład poprawczy dla dziewcząt na wyspie Rokola w Otwocku Wielkim (1959) / Fot. Irena Jarosińska
Zakład poprawczy dla dziewcząt na wyspie Rokola w Otwocku Wielkim (1959) / Fot. Irena Jarosińska

Kilkanaście lat po śmierci Ireny Jarosińskiej w Ośrodku Karta zadzwonił telefon: na strychu warszawskiej kamienicy przy Orlej odnaleziono jej archiwum. Filmy zwinięte w szarym papierze albo schowane w kopertach i koszulkach, odbitki upchnięte w pudłach, stykówki ułożone w stertach. Wszystko wymieszane, niedatowane, opisane skrótowo: „Henio”, „przeprowadzka”, „wystawa”, „spotkanie”. Razem 40 tys. zdjęć.

W większości czarno-białych, kwadratowych, idealnie zakomponowanych. Na jednym z nich niedźwiedzie w praskim zoo: ich sierść lśni w pełnym słońcu, patrzą na rząd pozostających poza kadrem widzów, których cienie odbijają się na skałach. Na innym Rynek Starego Miasta jak geometryczna kompozycja: kilka czarnych samochodów i ciemnych sylwetek na bieli śniegu poprzecinanego śladami opon. Na jeszcze innym naga kobieta: leży wygięta na podłodze, profil jej ciała widać od piersi do łydek, nad nią stoi fotograf planujący kadr. Na kilku Sławomir Mrożek nad Wisłą: chuda, długa sylwetka w czarnym garniturze, z fajką, w księżycowym krajobrazie wydm. I Mrożek samotny, miniaturowy: nad nim plażowicze, wyżej wstęga rzeki, jeszcze wyżej panorama Warszawy z Pałacem Kultury pośrodku. Obok zdjęć reporterskich fotografie całkiem prywatne: sceny rodzinne, autoportrety, własne akty.

Jerzy Gumowski (w latach 70. był uczniem Jarosińskiej w Studium Fotografii ZPAF): – Była jednym z najciekawszych fotoreporterów tamtych czasów. Z tym że jej fotoreportaże można dzisiaj włożyć do teczki z napisem „sztuka”.

Andrzej Michałowski (także uczeń Jarosińskiej, pod koniec lat 80. podróżował z nią po Azji): – Jej zdjęcia kojarzą mi się z ludowymi świątkami: jest w nich niezwykła prostota. Ale Irenę można nazwać artystką multimedialną: rzeźbiła też w drewnie, malowała na płótnie i tkaninie, robiła happeningi.

Tadeusz Rolke (poznał Irenę pod koniec lat 50., później pracowali razem w miesięczniku „Polska”): – Odnoszę wrażenie, że bardziej była zaangażowana w to, co robiła poza redakcją, w sprawy środowiska artystycznego. W niektórych jej zdjęciach redakcyjnych zauważałem pewną niedbałość, jakby nie przywiązywała wielkiego znaczenia do techniki.

NAGANA REWOLUCYJNA

Niska, zaokrąglona szatynka o twarzy przypominającej twarze aktorek niemych filmów: małe wydęte usta, pełne policzki, cienkie zdziwione brwi. Nosiła długie suknie własnego projektu i wykonania. Na przykład z lnianego płótna, pomalowane tuszem w abstrakcyjne wzory odrysowane ze ścieżek drążonych w drewnie przez korniki.

Rolke: – Przeciętnej urody. Na pierwszy rzut oka nie robiła wrażenia, dopiero z rozmowy można było odczytać, że jest indywidualnością. Styl miała trochę offowy.

Michałowski: – Jak wyglądała? Trudno powiedzieć. Jak każda kobieta: różnie. Poznałem ją, kiedy już była starsza, zresztą nigdy nie patrzyłem na nią w kategoriach urody.

Gumowski: – Na jej wygląd chyba nikt nie zwracał uwagi. Uwagę zwracała ciepłym głosem, uśmiechem, szczerością, otwartością. Ze wszystkimi była na „ty”, nie wyobrażam sobie, żeby do niej powiedzieć „pani Ireno”. Chociaż była redaktorką, a redaktorów w tamtych czasach traktowano nabożnie, jak proboszcza na wsi.

Jej biografia znana jest tylko w zarysie. Rzadko mówiła o sobie i nigdy nie było wiadomo, czy mówi prawdę. Michałowski: – Później okazywało się, że jej opowieści nie miały pokrycia w faktach, oględnie mówiąc.

Urodziła się 3 października 1924 r. w majątku Szybene na Huculszczyźnie, pod nazwiskiem Małek. W połowie lat 30. przeprowadziła się z rodzicami do Warszawy; ojciec został urzędnikiem Elektrowni Warszawskiej. W czasie okupacji uczyła się na tajnych kompletach, najpierw w Liceum Fotograficznym i Liceum Matematyczno-Przyrodniczym, później na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Podobno była wtedy związana z akowcem przygotowującym zamach na Kutscherę – jednym z tych dwóch, którzy otoczeni po akcji na moście Kierbedzia, skoczyli do Wisły i utonęli.

Po wojnie wyszła za urzędnika Stanisława Jarosińskiego (rozwiedli się po kilku latach), w 1948 r. urodziła syna Marka. Pracowała wtedy jako fotografka w Ministerstwie Rolnictwa i Reform Rolnych, później – w Ministerstwie Kultury; od początku lat 50. fotografowała dla prestiżowego tygodnika „Świat”. Robiła zdjęcia propagandowe, ale nie była wierna socrealistycznej estetyce. Na jednej z jej fotografii zaorane pola przypominają abstrakcyjny obraz; na innej traktorzystka śpi wyczerpana w szoferce, z gumofilcami wystawionymi przez okno.

W 1952 r. Związek Polskich Artystów Fotografików udzielił jej nagany za „niski poziom artystyczny i techniczny” prac nadesłanych na wystawę w Rio de Janeiro. Kiedy próbowała wytłumaczyć się „rewolucją w smaku artystycznym”, Związek odpowiedział: „Prezydium Zarządu ZPAF i Komisja Artystyczna ZPAF w pełni rozumieją trudności, z jakimi boryka się część twórców, zwłaszcza wychowanych w duchu ideologii idealistycznej, twórców, którzy reprezentowali w swej długoletniej twórczości kierunki sztuki dziś nam całkiem obce, a nieraz nawet wrogie (...) Prezydium Zarządu co drugą środę i w każdy poniedziałek prowadzi szkolenie ideologiczne i artystyczne, które w dużym stopniu przyczynia się do zrozumienia istoty walki, jaką obecnie toczymy o sztukę socrealistyczną. Udział Koleżanki w tych wieczorach pomógłby jej na pewno w przezwyciężaniu trudności artystycznych i technicznych”.

Do ZPAF wprowadził ją artysta i teoretyk sztuki Zbigniew Dłubak, oficer Gwardii Ludowej, więzień Mauthausen i Auschwitz, który pierwszą wystawę zorganizował w obozowym baraku. Przez kilka lat byli związani prywatnie i zawodowo – razem fotografowali PGR-y i zakładali artystyczną Grupę 55.

W CZERWONYM MROKU

W październiku 1956 r., kiedy pod Politechniką tłumy skandowały „Wiesław” ku czci Gomułki, Jarosińska miała swoją pierwszą wystawę, w słynnej Galerii Krzywego Koła. Wkrótce została zatrudniona w zachodniej wersji miesięcznika „Polska”, jako jedyna kobieta wśród fotoreporterów (przepracowała tam ponad trzydzieści lat). Dostała służbowego rolleiflexa z 12-obrazkową kliszą. Co miesiąc po kolegium redakcyjnym zabierała go „w teren”: razem z autorami tekstów odwiedzała miasta na „Ziemiach Odzyskanych”, plany filmowe, pałace, muzea, fabryki. Wielu kolegów zazdrościło jej tej pracy – naśladująca „Life” i „Paris Match”, „Polska” miała wysoki budżet i ciekawe tematy. Wydawana na świetnym papierze, z okładkami projektowanymi przez najlepszych grafików, była folderem reklamowym Peerelu. Czytano ją w Anglii, Niemczech, Francji, Hiszpanii i Szwecji.

Mając stałą dobrą pensję Jarosińska nie musiała się już martwić o utrzymanie syna i matki; mogła sobie nawet pozwolić na pracownię.

Urządziła ją na poddaszu siedmiopiętrowej kamienicy na rogu Orlej i Świerczewskiego (dziś Aleja Solidarności).

 Mała kuchnia, duży pokój z szerokim łóżkiem i starym radiem. Na ścianach obrazy Stażewskiego i Tarasina, na półce nad oknem drewniane rzeźby, na stoliku do kawy zachodnie magazyny i albumy. Osobno ciemnia, w której Irena spędzała całe wieczory. W czerwonym mroku, w oblepiających skórę oparach amoniaku, w napiętym oczekiwaniu, aż kształty twarzy i miejsc wyłonią się z bieli papieru. Koledzy żartowali, że „śpi w utrwalaczu”. Nie chciała oddawać klisz laborantom – pewnie dlatego większość jej zdjęć została w negatywach.

Gumowski: – Pracownia Ireny była niebywale przyjaznym miejscem. W nim się bardzo miło siedziało, rozmawiało, paliło papierosy, piło wódkę. To miejsce ściągało ludzi.

Rolke: – Dzisiaj byśmy powiedzieli: dom otwarty.

Irena urządzała tam przyjęcia, na które zapraszała śmietankę warszawskiej awangardy: Henryka Stażewskiego, Ernę Rosenstein, Edwarda Krasińskiego, Włodzimierza Borowskiego, Mirona Białoszewskiego. Z fotografikami ze ZPAF nie utrzymywała podobnych kontaktów. Pod koniec 1958 r. została skreślona z listy członków z powodu zaległości w składkach i „braku aktywności twórczej”. „Jaskrawa sprzeczność tego twierdzenia z ogólnie znanymi faktami nie wymaga dowodów” – napisała oburzona w odwołaniu. Prawa członkowskie przywrócono jej dopiero w 1965 r.

W 1967 r. wyszła za dziennikarza radiowego Stanisława Pieniążka – byli bardzo dobrym małżeństwem. Wkrótce jej syn zachorował na raka. Tadeusz Rolke: – Byłem świadkiem tego nieszczęścia. Pojechałem z nią odwiedzić go w sanatorium pod Warszawą. Obserwowałem cierpienie matki, żegnającej jedyne dziecko.

Marek zmarł w 1969 r. Miał 21 lat. Irena nie mówiła o tym prawie nigdy – ale wszyscy wiedzieli.

JAKA PIĘKNA KATASTROFA

Po tej stracie zaczęła opiekować się młodymi fotografami: wybierała ich spośród zgłaszających się do Studium Fotografii przy ZPAF i zapraszała na Orlą. Gumowski: – Była dla nas, długowłosych hippisów, dobra i tolerancyjna. Uczyła nas, że każde zdjęcie powinno powstawać przed naciśnięciem migawki – że najpierw trzeba je wymyślić, a potem na nie poczekać.

Nie ograniczała się do wykładów: poznawała swoich uczniów z malarzami, filozofami i reżyserami, prosiła, żeby pomagali jej w ciemni, podpisywała ich nazwiskami niektóre własne zdjęcia drukowane w „Polsce”. I aranżowała im pierwsze wernisaże. Dzieliła je na dwie części: najpierw prosiła autora, żeby opowiedział o swoich pracach, później dzwoniła dzwonkiem, zapraszając publiczność do pytań. Czasem przychodziło po kilkadziesiąt osób. Pod nogami stłoczonych plątała się jamniczka, z którą Jarosińska się nie rozstawała (zabierała ją nawet na zdjęcia). Gumowski: – Irena była na tych spotkaniach królową. Brylowała. Wszyscy przychodzili się jej kłaniać.

Ze swoimi wychowankami spędzała też weekendy i wakacje. Zawoziła ich trabantem do leśniczówki w Grobkach na Mazurach: pruskiego gospodarstwa w środku ogromnego starego lasu. Przez okno kuchni można było zobaczyć jelenia, za płotem stado dzików. Znajomi mówią o tym miejscu: „genialne”, „zaczarowane”, „szczególne”. I „twórcze”: ludzie, którzy nigdy nie malowali, siadali tam do sztalug, którzy nie rzeźbili – brali dłuto. I wszyscy robili zdjęcia.

Gumowski: – Irena dawała nam swojego służbowego hasselblada z wymiennymi obiektywami, aparat wtedy dla nas nieosiągalny, i uczyła nas jego obsługi.

Zadawała też tematy.

Gumowski: – Pamiętam, przyjechałem z kolegą i jego dziewczyną, rozmawialiśmy. Irena uwielbiała takie rzeczy: zaczęła tak nami kierować, że w pewnym momencie dziewczyna sama zaproponowała, żebyśmy jej porobili akty. A ja, zawsze niechętny tego typu zdjęciom, nagle się przełamałem. To są jedyne akty, jakie w życiu zrobiłem. Odkryłem je parę lat temu: nagość wkomponowana w przyrodę, w las, stare dęby. Widać w nich rękę Ireny.

Podobną sytuację zapamiętał Tadeusz Rolke. Był w Grobkach z partnerką, Irena zaprowadziła ich do szopy, kazała dziewczynie położyć się nago na stercie drewna, innej znajomej – chwycić siekierę, Tadeuszowi – fotografować. Powstała scena trochę z baśni, trochę z Biblii, trochę z filmu pornograficznego: piękna naga dziewczyna leży z zamkniętymi oczami w pozie Chrystusa zdjętego z krzyża, nad nią stoi z siekierą starsza kobieta o wyglądzie wiedźmy.

Ale przez większość czasu w Grobkach Jarosińska odpoczywała od fotografii. Gumowski: – W ogóle żyliśmy tam jak w komunie. Rąbanie drewna, noszenie wody ze studni, zabijanie kury na obiad. I zbieranie grzybów – tego też nas uczyła.

Michałowski: – Siedziało się przy lampie naftowej i gadało do późna. Fantastycznie.

Gumowski: – Czasem zresztą pożyczała nam trabanta i jeździliśmy tam sami – z dziewczynami, potem z żonami i dziećmi. A czasem mówiła wprost, że chce pobyć sama. I robiła to tak łagodnie, że nikt nie miał pretensji. Zresztą zawsze była łagodna, nic jej nie wytrącało z równowagi. Pamiętam taką sytuację: na zakręcie niedaleko Grobek miałem wypadek, podwójne dachowanie. Zajeżdżam pod dom skasowanym maluchem bez dachu, a Irena ze schodów woła z uśmiechem: „Jaka piękna katastrofa!”.

Lubiła też wyjeżdżać w góry. W wypełnionej w latach 90. ankiecie dla twórców, w rubryce „podróże” napisała: „1956–1980: wspinaczki górskie. Doświadczenia transcendentalne, istnienie człowieka, boga. Brak fotografii”.

PORNOGRAFIA I ORIENT

Niezależna w poglądach, nie wstąpiła ani do partii, ani do Solidarności. Kiedy w stanie wojennym padł pomysł, żeby na Orlej założyć redakcję podziemnego pisma fotograficznego, nie zgodziła się. Gumowski: – Była bardzo przeciwna. Jej kompletnie nie interesowała polityka w takim kształcie, jaki przybrała w latach 80. Sceptycznie odnosiła się do Solidarności. Wtedy właściwie nasz kontakt się urwał.

Opozycjonistów zapraszała do pracowni, nazywanej teraz – od numeru na drzwiach – „Galerią 10A”. Szczególnie zapamiętano trzy wystawy. Pierwsza: seria dużych zbliżeń intymnych fragmentów niemłodego kobiecego ciała. Jarosińska mówiła z uśmiechem, że to pornografia; oglądający szeptali, że to jej własne akty. Druga: „Polacy stanu wojennego” Michała Browarskiego. Cykl zdjęć legitymacyjnych klientów warszawskiego zakładu fotograficznego. Twarze bez nadziei. Trzecia: „Czerwone”. Dwadzieścia płócien różnych artystów, dobranych pod względem koloru. Zachodni dziennikarze dopytywali o podtekst polityczny; Irena wybuchała śmiechem.

Pod koniec lat 80., już jako emerytka i wdowa (Pieniążek zmarł wcześnie, w 1980 r.), zaczęła podróżować po Azji – do Malezji, Singapuru, Indii, Nepalu, Kaszmiru, Pakistanu, Afganistanu. Czasem sama, czasem z którymś z młodszych fotografów. Robiła tam zdjęcia, także wojenne, ale nie uważała ich za ważne. We wspomnianej ankiecie napisała: „Indie: zmiana stosunku do twórczości, do tzw. dzieła. Człowiek czuje się bardziej uczłowieczony niż w Europie. Fotografia robiona mechanicznie oddaje powierzchnię. Od tego momentu rejestracja zjawisk okiem, a nie aparatem”. Michałowski: – Kiedy byliśmy w Indiach, powiedziała mi, że tam by chciała umrzeć.

Chora na raka, nie zajęła się porządkowaniem dorobku, nie zadbała o spadkobierców. Przygotowywała retrospektywną wystawę „Warszawa – ludzie i miasto, 1945–1989”. Nie zdążyła. Pogrzeb odbył się 18 lutego 1996 r. na warszawskim cmentarzu Północnym.

Zdjęcia zostały w pracowni przy Orlej, przejętej przez znajomego fotografa. Gdy zmarł, jego córka przekazała kolekcję do Karty. Po kilku latach archiwizacji, w 2012 r., część fotografii pokazano na wystawie „Warszawski ferment”; pod koniec 2013 r. ponad dwieście opublikowano w pięknym, nawiązującym graficznie do wydawnictw z przełomu lat 50. i 60. albumie „Irena Jarosińska. Pismo obrazkowe”.

Michałowski: – Nie można powiedzieć, że została zapomniana. Po prostu nie było wiadomo, jak sprawę jej spuścizny formalnie rozwiązać.

Gumowski: – I w sumie bardzo dobrze się stało, że jej zdjęcia nie trafiły do rodziny, tylko do Karty. Będzie miał kto o nie zadbać.

***

W papierach Jarosińskiej zachowały się zaproszenia na jej wystawy. Na jednym wydrukowany jest wiersz „Życiorys”.

Nazywam się Irena – (sens nazwy nie wyszedł)

Chciałam być tancerką – nie wyszło.

(Niech wyjdzie taniec wokół mnie.)

Chciałam być chemikiem – jestem nikiem.

Chciałam być malarzem –

byłam reporterotragarzem.

(...)

PS. Marzenia uczuciowe

psują głowę.

(1 był. 2 był. 3 był. 4 był.)

Jest performance

Korzystałam m.in. z: archiwum Ośrodka Karta, archiwum Centrum Sztuki Współczesnej, artykułu Doroty Jareckiej „Kobieta, która spała w utrwalaczu”, opublikowanego w Dużym Formacie, nr 108/2012. Za pomoc dziękuję Agacie Bujnowskiej z Ośrodka Karta.

Album „Irena Jarosińska: pismo obrazkowe” Koncepcja, oprac. merytor., wybór zdjęć: Agata Bujnowska, Joanna Łuba, oprac. graficzne: rzeczyobrazkowe.pl, wyd. Fundacja Ośrodka Karta, Warszawa 2013.

 


 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2014