Kultura za trzy grosze

To nie kultura potrzebuje ćwiczeń z przedsiębiorczości, lecz rynek - rewolucji kulturalnej.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

"Dama z gronostajem", fotografia z wystawy zbiorowej "Kultura fotograficzna" ilustrującej "Raporty o stanie kultury" prezentowane w ramach Kongresu Kultury Polskiej 2009 / fot. Tomasz Żurek /
"Dama z gronostajem", fotografia z wystawy zbiorowej "Kultura fotograficzna" ilustrującej "Raporty o stanie kultury" prezentowane w ramach Kongresu Kultury Polskiej 2009 / fot. Tomasz Żurek /

André Malraux powiedział w jednym z wystąpień, że zmiana w kulturze jest możliwa tylko wtedy, gdy poprzedza ją namysł nad językiem, za pomocą którego definiujemy jej istotę i powinności. Jeśli nie odmienimy zawczasu języka, jeśli nie przeprowadzimy pojęciowej rewolucji - powiada francuski pisarz, ale też minister kultury w rządzie de Gaulle’a - nasze reformatorskie starania zakończą się porażką.

Możemy bowiem z łatwością zaprowadzić nowy porządek w instytucjach, inaczej zorganizować ich sposób działania, zwiększyć bądź obciąć dotacje, a nawet wymienić ludzi, ale bez językowej rewolty nie uda się nam zapleść na nowo węzła, który połączy kulturę z aktualną sytuacją społeczną. Ten węzeł jest nieustannie zrywany. Nowe warunki cywilizacyjne dezaktualizują stare języki kultury (co nie oznacza, że należy się tych ostatnich całkowicie pozbyć, ale z pewnością trzeba znaleźć dla nich nowe zastosowanie).

Żeby kultura stała się narzędziem kształtowania świadomości społeczeństwa (zarówno w rękach twórców, jak i polityków), trzeba wprzódy stworzyć dla niej eksperymentalne warunki, w których przetestowane zostaną nowe rozwiązania. Nie ma pewności, że taki kulturalny eksperyment zakończy się powodzeniem, o czym doskonale wiedzą artyści, a z czym nie zawsze potrafią pogodzić się politycy. Jednak odpowiedzialny polityk musi podjąć to ryzyko, o ile - rzecz jasna - zależy mu na tym, by kultura odgrywała w społeczeństwie znaczącą rolę.

Jeśli Kongres Kultury jest dziś potrzebny, to nie tylko dlatego, że - jak przekonują jego organizatorzy - musimy przeanalizować dorobek ostatniego dwudziestolecia, ocenić stan kulturalnych instytucji, lecz przede wszystkim dlatego, że brakuje nam nowego języka, za pomocą którego moglibyśmy opowiedzieć o tym, co we współczesnej kulturze naprawdę istotne.

Tocząca się od kilku miesięcy medialna debata o reformie pokazała skalę tego problemu. Ci, którzy zabierali głos, zwracali uwagę na kontrowersje związane z propozycjami nowych sposobów finansowania kultury. Jedni obawiali się, że reforma odbierze ich organizacjom ministerialne pieniądze, inni mówili o niebezpieczeństwach wynikających z rynkowego myślenia o aktywności kulturalnej.

Niewzruszone ministerstwo zaś udostępniało kolejne raporty o poszczególnych dziedzinach kultury.

Nikt jednak nie zwrócił uwagi na język zarówno samej debaty, jak i rządowych dokumentów. Problemy pojawiły się już na poziomie komunikacji między środowiskami twórczymi a reformatorami. Owszem: od pewnego momentu ministerstwo dokładało starań, by w możliwie przejrzysty sposób przedstawić swą wizję reformy. Organizowane były konferencje, spotkania z artystami i przedstawicielami instytucji kulturalnych. Minister Bogdan Zdrojewski w kolejnych wywiadach wysubtelniał argumenty. A jednak trudno pozbyć się wrażenia, że dyskusja toczyła się (i nadal toczy) w warunkach zerwanego porozumienia.

Źródłem komunikacyjnego impasu jest zderzenie dwóch całkowicie różnych języków. Z jednej strony mamy rządową wizję kultury, wspierającą się na pragmatycznych podstawach. Zgodnie z nią, jeśli już coś zmieniać, to przede wszystkim struktury organizacyjne. Jeśli robić rewolucję, to w modelach zarządzania i sposobach finansowania poszczególnych sektorów kultury. Z drugiej strony mamy tych, którzy stawiają pytania o pozarynkową wartość twórczości artystycznej; wartość rozumianą tradycyjnie (piękno, moralność), ale także krytycznie. Jak język kultury przedstawia rzeczywistość, w której żyjemy? Czy ją legitymizuje, czy raczej podważa? Afirmuje czy krytykuje?

W konfrontacji z argumentami reformatorów te pytania zdają się nieadekwatne, na co wskazywały wypowiedzi niektórych polityków, sugerujących, że środowiska twórcze skupiają pięknoduchów, którzy wysuwają nierealistyczne postulaty. Chodzi wszak o to, by znaleźć skuteczne rozwiązania, a niekończące się dyskusje na temat powinności kultury rzekomo w tym przeszkadzają.

Absurdem byłoby pomijanie w dzisiejszej dyskusji finansowych sposobów funkcjonowania kultury, ale jeszcze większym absurdem jest rezygnacja z namysłu nad jej funkcją społeczną (czyli polityczną, egzystencjalną, duchową, estetyczną etc.). Tego namysłu nie można scedować na artystów. Jest potrzebny także po stronie ministerstwa. Z punktu widzenia rozwoju społeczeństwa (także jego rozwoju gospodarczego) najistotniejsze powinny być te formy kulturowego działania, które polegają na spontanicznej aktywności jednostek i grup. W ten sposób stworzona zostanie przestrzeń do samorealizacji i dialogu. Znajdzie się w niej miejsce zarówno dla dziedzictwa narodowego (które wcale nie musi być - jak mówił Gombrowicz - skansenem przeczasiałych form symbolicznych), jak i dla nowych propozycji artystycznych, na które powinniśmy zwrócić szczególną uwagę.

Kultura narodowa zawsze może liczyć na pomoc - opieka nad nią jest częścią misyjnej działalności ministerstwa. Urynkowienie przyczyni się bez wątpienia do rozwoju tych dziedzin kultury, które są nakierowane na masowego odbiorcę. Natomiast nowa sztuka - wykraczająca poza klasyczne standardy i formułę kultury masowej - będzie zmuszona bronić się przed marginalizacją.

Poprzedni rząd był za utrzymaniem państwowego mecenatu i wzmocnieniem pozycji ministerstwa. Miał ambicje kształtowania obowiązującej wizji kultury, co w praktyce oznaczało, że na przychylność decydentów mogły liczyć tylko te projekty, które mieściły się w ideologicznych ramach władzy. W tym kontekście deklaracje PO o decentralizacji i ograniczeniu funkcji państwa mogły brzmieć obiecująco, ponieważ dawały nadzieję, że ideologiczna żarliwość ustąpi miejsca większej swobodzie ideowej. Ale szybko okazało się, że owa swoboda jest pozorna, albowiem punktem odniesienia dla tej wizji kultury stała się logika rynkowa.

W wywiadzie udzielonym "Tygodnikowi Powszechnemu" min. Zdrojewski podkreślał, że w naszym myśleniu musimy uwzględnić przede wszystkim społeczne zapotrzebowanie na usługi kulturalne. Jeśli zatem środowiska twórcze spotykają się z zarzutami o wysuwanie nierealistycznych postulatów, to dlatego, że ich problemy w ocenie polityków nie przekładają się na problemy całego społeczeństwa, które ma inne oczekiwania i potrzeby. Z punktu widzenia rządu kultura jest jedną z wielu dziedzin życia społecznego - i to wcale nie najważniejszą.

Wektor aktywności kulturalnej został zatem odwrócony, w czym dostrzegam lęk przed ryzykiem, które według Malraux stanowi wyzwanie dla każdego polityka. Nie idzie bowiem tylko o to, że pieniądze wydane na kulturę mogą się nie zwrócić, nie tylko o to, że konsekwencje aktywności artystycznej są często nieprzewidywalne (a więc z perspektywy polityka potencjalnie niebezpieczne), ale także o to, że w punkcie wyjścia trzeba jasno powiedzieć, dlaczego wspiera się właśnie tę, a nie inną działalność kulturalną. Potrzebne są do tego wyrazista wizja kultury i język, w którym wyraz "usługa" nie wyparł jeszcze słowa "twórczość".

Kładę nacisk na związek języka kultury z aktualną sytuacją społeczną, ponieważ właśnie "aktualna sytuacja" jest argumentem za urynkowieniem kultury. Skoro w innych dziedzinach życia rynek dyktuje warunki, to i kultura powinna zostać poddana ćwiczeniom z przedsiębiorczości, powiadają reformatorzy.

A gdyby tak odwrócić tę sytuację i poddać kulturalnym ćwiczeniom sam rynek? ­Malraux nakłaniał do pracy nad językiem kultury, który mógłby stanowić krytyczną odpowiedź na współczesne wyzwania i zagrożenia. To według niego główne zadanie kulturalnej aktywności. Dzięki niej - jak mawiał wielokrotnie - przestajemy być zwierzętami, dziś głównie zwierzętami konsumpcjonizmu.

W "Rozmowach z Brechtem" Walter Benjamin opisuje spór, jaki pewnego dnia wybuchł między nim a autorem "Opery za trzy grosze". Benjamin czytał Dostojewskiego, a Brecht Haška. Kiedy Benjamin zachorował, Brecht przekonywał go, że to na pewno z powodu lektury "Zbrodni i kary", bo Dostojewski ma zgubny wpływ na samopoczucie, natomiast "Przygody dobrego wojaka Szwejka" stawiają na nogi. Przebywali podówczas w Drag?r na duńskiej prowincji. Zamiast spacerować po okolicznych ścieżkach, kłócili się zaciekle przez całe popołudnie, prowokując się wzajemnie (Brecht z pewnością powtórzył swą ulubioną maksymę, że należy nawiązywać nie do tego, co stare i dobre, ale do tego, co nowe i złe). Tak sobie myślę, że nie ma sensu rozstrzygać, który z nich miał rację. Ważniejsze było to, że potrafili o kulturze rozmawiać z taką żarliwością. Dobrze by było, gdyby na Kongresie Kultury szala przechyliła się na korzyść nierynkowego myślenia o sztuce i takich właśnie zaciętych dyskusji.

I żeby jeszcze zdobyta w ten sposób przewaga środowisk twórczych miała później przełożenie na ostateczny kształt nowej ustawy o kulturze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009