Kto wysadził tamę na Dnieprze?

Być może historycy uznają kiedyś, że to, co 4 i 6 czerwca rozegrało się w tych dwóch miejscach – Nowodoniecku i Nowej Kachowce – to symboliczny początek ukraińskiej kontrofensywy.

06.06.2023

Czyta się kilka minut

Wysadzona tama w Nowej Kachowce / Associated Press/East News

Pierwsi byli Rosjanie. Od godzin przedpołudniowych w poniedziałek 5 czerwca rosyjskie źródła – na czele z ministerstwem obrony i państwową agencją informacyjną TASS – zaczęły rozpowszechniać komunikaty, których kolejne wersje z godziny na godzinę brzmiały coraz bardziej triumfalistycznie.

Oto dzień wcześniej armia rosyjska miała skutecznie odeprzeć „wielką ofensywę” ukraińską w okolicy wsi Nowodonećke – w spolszczonej wersji: Nowodonieck, w południowo-zachodniej części obwodu donieckiego – i zadać atakującym poważne straty.

Pod Nowodonieckiem...

Według bodaj najnowszej z kolejnych podawanych przez Rosjan wersji, atakujący mieli stracić aż półtora tysiąca żołnierzy (gdy w wersji pierwszej było to trzystu „zniszczonych” Ukraińców) oraz prawie czterdzieści czołgów i bojowych wozów piechoty, a także kilkadziesiąt samochodów. Wśród zniszczonych maszyn miało znaleźć się kilka leopardów („produkcji niemieckiej”, jak podkreślał komunikat) i czołg kołowy („produkcji francuskiej”). Upubliczniono też nagrania z dronów, mających pokazywać zniszczenie kilku ukraińskich pojazdów. 


ZOBACZ TAKŻE:

BITWA O BACHMUT SPEŁNIŁA SWOJĄ ROLĘ. Niezależnie od tego, czy Jewgienij Prigożyn mówi prawdę i jego Grupa Wagnera zajęła cały Bachmut, czy też Ukraińcy bronią nadal jednej lub drugiej ulicy – trwająca od dziewięciu miesięcy bitwa o to niewielkie miasto w obwodzie donieckim spełniła swoją rolę >>>>


Liczby te brzmiały o tyle fantastycznie, że w innym miejscu podano, iż w owej „wielkiej ofensywie” uczestniczyć miało kilka ukraińskich batalionów zmechanizowanych i jeden batalion pancerny. Znaczyłoby to zatem, że atakujący zostali wybici niemal do nogi, tracąc też mniej więcej połowę sprzętu pancernego, jaki etatowo jest na wyposażeniu tylu jednostek.

Oficjalna strona ukraińska długo milczała, nie komentując komunikatów z Moskwy. Dopiero po południu wiceminister obrony Hanna Malar powiedziała, że armia ukraińska przeszła do „działań ofensywnych”. Zaprzeczyła przy tym doniesieniom o wielkich stratach i zasugerowała, że punkt ciężkości owych działań ofensywnych jest zupełnie gdzie indziej – mianowicie w okolicach Bachmutu.

W międzyczasie w przestrzeni informacyjnej zaczęły pojawiać się informacje – podawane przez różne źródła: ukraińskie, rosyjskie (albo też: udające rosyjskie) i światowe – z których można było wnosić, że armia ukraińska rzeczywiście podjęła jakieś działania, a nawet że mogła odnieść pewne sukcesy, właśnie pod Nowodonieckiem. Czy za cenę takich właśnie (lub jednak mniejszych) strat? Tego nikt nie próbował nawet wyjaśniać – ukraińska polityka informacyjna właściwie od początku inwazji kieruje się założeniem (skądinąd zrozumiałym), aby nie informować ani o własnych stratach, ani o nieudanych operacjach.

...i nad Dnieprem

Tym razem pierwsi byli Ukraińcy. Od bardzo wczesnych godzin porannych we wtorek 6 czerwca źródła ukraińskie – na czele z kanałami w komunikatorze Telegram – podawały, że Rosjanie wysadzili tamę na Dnieprze w Nowej Kachowce.

Zbudowana w latach 50. XX wieku tama i towarzysząca jej elektrownia wodna uchodziły za wyjątkowo solidne (słyszymy teraz, że aby ją wysadzić, potrzebne były naprawdę duże ilości materiałów wybuchowych). Miały zapewniać południowo-wschodniej Ukrainie zarówno prąd, jak też stabilny dostęp do zasobów wodnych – ten region, czyli południowe części obwodów donieckiego i zaporoskiego, a także obwód chersoński, Krym i region Odessy, był przed rosyjską inwazją „zagłębiem” owocowo-warzywnym dla całej Ukrainy. Zbiornik Kachowski – liczący ponad 200 km długości i szeroki czasem nawet na 20 km – stał się rezerwuarem wody dla regionu. Także do chłodzenia sześciu reaktorów Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, położonej ok. 150 km na północny wschód od tamy.

Osiemnaście kilometrów sześciennych: taka ilość wody miała znajdować się w Zbiorniku Kachowskim, zanim 6 czerwca około godziny drugiej nad ranem (czasu polskiego) tama została wysadzona.

„Pamiętajmy o zwierzętach!”

Telegram to w tej chwili chyba najbardziej na Ukrainie popularne źródło informacji. Zawdzięcza to prostocie i funkcjonalności – swoje własne kanały mają w Telegramie nie tylko politycy, media i influencerzy, ale także władze niewielkich nawet miejscowości, jak np. miasteczka Berysław nad Dnieprem. Mieszkaniec Chersonia nad Dnieprem, gdzie na linii frontu żyje wciąż kilkadziesiąt tysięcy ludzi, może korzystać z kilku kanałów, w tym administracji, na których jest informowany o wszystkim, co ważne. Kiedyś taką funkcję pełniły lokalne radia czy telewizje, dziś można być na bieżąco, mając smartfon, który sygnalizuje przychodzące powiadomienia – także o alarmie przeciwlotniczym.

Od tego wtorkowego świtu smartfony mieszkańców miast, miasteczek i wsi położonych wzdłuż Dniepru brzęczały nieustannie. Informowały o tym, jak szybko podnosi się stan wody, jakie działania podejmują władze. A gdy sytuacja była już krytyczna – gdzie podstawiane są samochody mające ewakuować mieszkańców danej wioski czy miasteczka. Komunikaty były zwykle krótkie, bez zbędnych emocji: „Zbiórka koło cmentarza!”. „Słuchajmy poleceń policji i DSNS!” (Państwowej Służby Sytuacji Nadzwyczajnych). „Jeśli nie możemy zabrać zwierząt, pamiętajmy, żeby je wypuścić. Dajmy im szansę przeżycia!”.

Wkrótce na „naddnieprzańskich” kanałach Telegrama zaczęły pojawiać się pierwsze nagrania: woda zalewająca kolejne miejscowości – oraz kolumny ludzi, opuszczających swoje wioski. Około południa spiętrzona fala Dniepru zaczęła zalewać jedną z dzielnic Chersonia. A także nadrzeczne lasy – pojawiły się zdjęcia i nagrania uciekających zwierząt. Ktoś nagrał młodego jelenia, jak pozwala się złapać ludziom i odstawić na suchy ląd.

A to dopiero początek.

Kto i dlaczego?

Strona ukraińska twierdzi, że tamę wysadzili Rosjanie; prezydent Zełenski mówi o kolejnej rosyjskiej zbrodni wojennej. Z kolei strona rosyjska (Kreml, TASS, ministerstwo obrony) twierdzi, że za wysadzenie tamy odpowiadają Ukraińcy – miałby to być ukraiński „akt dywersji”. (Warto zwrócić uwagę na ten dobór słów: Moskwa nie mówi np. o ataku rakietowym – to byłoby weryfikowalne – lecz o dywersji. Tymczasem jak taka mogłaby wyglądać? Do wyobrażenia byłby chyba tylko jeden scenariusz: że ukraińscy dywersanci dostają się na teren tamy – bez wątpienia pilnie strzeżonej – i detonują założone na niej przez Rosjan jeszcze jesienią 2022 r. ładunki, bo przecież fizycznie niemożliwe byłoby, aby przynieśli ze sobą setki ton trotylu; mimo to w rosyjskiej przestrzeni publicznej nikt nie ubolewa nad takim niewątpliwym blamażem...).

Są też pierwsze reakcje ze świata. Kanclerz Olaf Scholz nazwał wysadzenie tamy „nowym wymiarem” tej wojny – nie pozostawiając wątpliwości, że wpisuje się to w dotychczasowy rosyjski modus operandi. Rafael Grossi, dyrektor Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, chce wysłać szybko (kolejną) misję Agencji do okupowanej Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, aby sprawdzić, czy opadający poziom wód w Zbiorniku Kachowskim może wpłynąć na system chłodzenia reaktorów.


ZOBACZ TAKŻE:

SZCZYT PRZYWÓDCÓW W MOŁDAWII. RAMIĘ W RAMIĘ. Spotkanie liderów europejskich odbyło się 30 km od granicy separatystycznego Naddniestrza, której strzegą też rosyjscy żołnierze, oraz 50 km od granicy ukraińskiej. To sygnał dla Kremla, który nadal uważa Mołdawię za część swojej strefy wpływów >>>>


Jaki zysk miałaby strona ukraińska, wysadzając tamę? Wprawdzie fala powodziowa dotyka bardziej lewy brzeg Dniepru – a więc ten okupowany przez Rosjan (bo jest on położony trochę niżej niż prawy brzeg) – ale trudno powiedzieć, co Ukraińcy mieliby na tym zyskać.

Można natomiast wyobrazić sobie powody, dla których interes w wysadzeniu tamy mają Rosjanie. Pierwszy i najczęściej wymieniany: miałaby to być reakcja na coraz bardziej intensywne w ostatnich tygodniach i dniach ukraińskie działania ofensywne.

Reakcja – według jednych – wynikająca z paniki oraz z obawy przed ukraińskimi desantami przez Dniepr. Jak do tej pory, prowadzone tam przez armię ukraińską akcje dywersyjno-rozpoznawcze doprowadziły do zajęcia szeregu wysp i wysepek, bardzo licznych na tym odcinku rozlanego Dniepru, który powoli zbliża się już do Morza Czarnego – teraz te ostrowia znajdą się pod wodą i Ukraińcy muszą je opuścić.

Reakcja – według innych – nie dyktowana paniką, lecz chłodna, cyniczna, wykalkulowana (w tej kalkulacji ignorująca własne koszty): według takiej interpretacji wysadzenie tamy byłoby rodzajem „odpowiedzi asymetrycznej”. Czyli działaniem niespodziewanym, mającym wywołać po stronie ukraińskiej chaos, a przy tym destrukcyjnym – i być może mającym stanowić też rodzaj sygnału i dla Ukrainy, i dla Zachodu: patrzcie, do czego jesteśmy zdolni – jeśli poczujemy się, że przyciskacie nas do ściany, jesteśmy gotowi nawet na coś takiego.

W tym sensie komentarz mówiący o „nowym wymiarze” tej wojny – uderzającym przede wszystkim w cywilów, a także w środowisko, w ekosystem tego regionu – wydaje się trafny.

Tylko – czy Rosjanie rzeczywiście czują się słabi, że sięgają po takie środki? Albo – czego aż tak się boją?

Mgła kontrofensywy

Historycy piszący o dawnych konfliktach używali czasem określenia „mgła wojny”: miało opisywać rodzaj chaosu, w jakim poruszali się zarówno walczący w linii (widzący z reguły tylko tyle, ile byli w stanie ogarnąć osobiście), jak też ich dowódcy, którzy musieli podejmować decyzje w oparciu o informacje na temat przebiegu tak opóźnione, że już w oczywisty sposób nieaktualne.

Dziś żołnierze w linii „widzą” więcej (w sensie dosłownym za sprawą powszechnie używanych dronów, jak też szerzej – mając smartfony, mogą śledzić wydarzenia i na całym froncie, i w domu), a ich dowódcy mogą śledzić na bieżąco przebieg działań i podejmować decyzje w czasie niemal rzeczywistym. Jednak pojęcie „mgła wojny” nadal jest aktualne – także na tej wojnie. Tyle że znaczy coś innego. Dziś „mgła wojny” to jakby „mgła informacyjna” – wytwarzana celowo (przez obie zresztą strony) zarówno dla mylenia przeciwnika, jak też dla utrzymania kontroli nad przekazem kierowanym do własnych społeczeństw, a także do innych państw.

Taką „mgłę kontrofensywy” stworzyła i podtrzymywała potem przez wiele miesięcy strona ukraińska. Początkowo, jak się zdaje, miała ona dawać nadzieję w ciężkich zimowych miesiącach, gdy niemal codzienne rosyjskie ataki na infrastrukturę krytyczną szły w parze z ponurymi doniesieniami o własnych ofiarach ponoszonych pod Bachmutem czy Wuhłedarem.

Z czasem, gdy nastały ciepłe dni, gdy ziemia już podeschła, ale spodziewane wielkie kontruderzenie wciąż nie następowało, dało się odczuć – także w krajach zachodnich – jakby narastające znużenie tym tematem, trochę nawet rozczarowanie. W pewnym momencie ukraińscy politycy i wojskowi zaczęli nawet otwierać „wentyl bezpieczeństwa”, jakby chcieli dać ujście narastającej presji (którą sami stworzyli), studząc oczekiwania.

Kumulacja i synergia

Po czym, od mniej więcej połowy maja – od czasu, gdy siły ukraińskie uzyskały pewne lokalne sukcesy w okolicach Bachmutu – temat kontrofensywy powrócił, aby coraz bardziej narastać, z coraz większą intensywnością. W efekcie powstawała coraz większa „mgła informacyjna”, ale teraz towarzyszyły jej także konkretne działania, coraz bardziej intensywne.

Po pierwsze, kolejne ataki na rosyjską logistykę na zapleczu frontu, także przy użyciu nowych rakiet dalszego zasięgu, prowadzone na różnych kierunkach. Po drugie, coraz intensywniejsze ataki przy użyciu dronów na cele głęboko w Rosji, z Moskwą włącznie – wyrządzane przez nie szkody były zwykle niewielkie, ale miały (mają) znaczenie psychologiczno-polityczne: pokazują słabość Rosji.

Wreszcie, po trzecie: przeprowadzony w ostatniej dekadzie maja spektakularny rajd na przygraniczne tereny Federacji Rosyjskiej – w wykonaniu „białych” Rosjan z jednostek ochotniczych, walczących przeciwko reżimowi Putina – szybko okazał się nie jedynie pojedynczym incydentem, ale początkiem serii kolejnych podobnych akcji.


ZOBACZ TAKZE:

DO ROSJI WJECHAŁO OKOŁO STU UZBROJONYCH LUDZI I KILKA OPANCERZONYCH TRANSPORTERÓW >>>>


Choć z czysto wojskowego punktu widzenia ograniczone w skutkach, mają one jednak duży wymiar polityczno-psychologiczny – i tworzą wrażenie, że strona ukraińska testuje tutaj rosyjską obronę, i że może rozważać na poważnie atak np. na Biełgorod, Woroneż czy Kursk. Bo właściwie – dlaczego by nie miała uderzyć także na tych kierunkach? 

Być może historycy uznają więc kiedyś, że to, co 4 i 6 czerwca rozegrało się w tych dwóch miejscach – w Nowodoniecku oraz na tamie w Nowej Kachowce – to symboliczny początek ukraińskiej kontrofensywy.

Symboliczny, gdyż wiele wskazuje, iż ukraińska kontrofensywa w istocie trwa już od jakiegoś czasu. Tyle tylko, że nie zaczęła się w taki sposób, w jaki być może wyobrażaliśmy sobie jej początek, mając w pamięci filmy o II wojnie światowej. Nie było więc wielkiej nawały artyleryjskiej, po której do ataku ruszają kolumny pancerne wsparte piechotą, by przełamać pozycje wroga. Zamiast tego była (jest) kumulacja i synergia wielu różnych działań, na wielu różnych poziomach.

Zaczęło się

Także na poziomie, który można by nazwać niejako klasycznym, gdy główną rolę odgrywają czołgi, artyleria i piechota.

Od wielu dni armia ukraińska prowadzi bowiem takie lądowe operacje, które wojskowi nazwaliby „rozpoznaniem bojem”: to lokalne ataki, prowadzone na różnych odcinkach frontu. Sądząc po dostępnych źródłach, ich punkty ciężkości leżą głównie (choć nie tylko) w obwodzie donieckim i zaporoskim. Ich celem może być jednak nie tylko rozpoznanie słabych punktów w rosyjskiej obronie, ale też tworzenie wrażenia, że decydujące uderzenie – to najważniejsze, przełamujące – może nastąpić w wielu różnych miejscach (w ten sposób wróg musi rozpraszać siły).


ZOBACZ TAKŻE:

ZACZYNA SIĘ NOWY ETAP WOJNY. ROSJA JEST SŁABSZA, NIŻ SIĘ WYDAJE. Kolejne ukraińskie ataki na cele w Rosji są częścią przygotowań do kontrofensywy. Jej wynik zadecyduje co najmniej o przebiegu tej fazy wojny >>>>


Zresztą – nie można wykluczyć i takiej sytuacji, że armia ukraińska zgromadziła dziś na froncie i na jego zapleczu tak duże siły, kompletowane, dozbrajane i szkolone przez ostatnie miesiące, że może sobie pozwolić na uderzenie nie na jednym, ale na dwóch czy nawet trzech kierunkach. Albo też – na symulowanie uderzenia w jednym miejscu po to, by faktycznie uderzyć w innym. Front jest długi, ma ponad tysiąc kilometrów, ale jego ukształtowanie – wielki wygięty łuk – sprawia, że Ukraińcom łatwiej jest elastycznie reagować na sytuację oraz na pojawiające się możliwości, i przerzucać rezerwy (po wewnętrznych, krótszych liniach tego łuku).

Niewykluczone zatem, że to, co stało się pod Nowodonieckiem – bo że coś tam się stało (nadal dzieje?), to pewne – było właśnie jednym z wielu działań o charakterze zwiadu bojem. A takie rozpoznanie zwykle jest bardzo kosztowne – tak uczą klasycy literatury wojennej.

Podobnie jak fala powodziowa, która spływa teraz Dnieprem. Wątpliwe jednak, by zatrzymała to, co – jak się wydaje – już ruszyło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023