Kto rządzi światem

Jest autorem bestsellerów, gwiazdą filmów dokumentalnych i ekspertem rozchwytywanym przez biznes i politykę. Wydaje się, że Niall Ferguson podpisał cyrograf z diabłem.

09.03.2020

Czyta się kilka minut

Niall Ferguson, Nowy Jork, 2011 r. / MATT CARR / GETTY IMAGES
Niall Ferguson, Nowy Jork, 2011 r. / MATT CARR / GETTY IMAGES

Nasz bohater powiedział: „Ronnie, dziękuję ci bardzo za to wprowadzenie! Dziękuję też za wspomnienie o tym, że moja żona jest bardziej interesującą osobą ode mnie”. Śmiech sali, odgłosy radosnego ożywienia. Jest 9 stycznia 2020 r. Publiczność zgromadzona na szczycie Asia Society Hongkong wyraźnie cieszy się, że Niall Ferguson wreszcie wkroczył na mównicę, zastępując na niej Ronniego C. Chana – przewodniczącego stowarzyszenia, któremu wprowadzenie gościa wieczoru zajęło niemal dziesięć minut. „Wiesz, Ronnie, kiedy usłyszałem, jaką opłatę pobierasz za bilety na to wydarzenie, byłem w szoku. Zwłaszcza że nie dostaję nawet jednego procenta z tego. A pierwotna idea Hong Kongu była przecież taka, że Szkoci wykorzystywali Chińczyków, a nie odwrotnie!”.

Oto Niall Ferguson w pigułce. Dowcipny, doskonale ubrany i cholernie świadomy swojej wartości. A między błyskotliwe analizy przepływów pieniężnych i sieci społecznych zawsze zdoła wpleść jakąś uwagę, która słuchającym każe się zastanowić, czy ten pełen dystansu do siebie Szkot przypadkiem faktycznie nie tęskni za czasami, gdy nad Imperium Brytyjskim nigdy nie zachodziło słońce, a poddani każdego dnia z uśmiechem pracowali ku chwale Korony.

Czytelnicy w Polsce zyskali właśnie okazję do zapoznania się z najnowszą książką Fergusona. „Rynek i ratusz” to niewątpliwie pozycja warta lektury. Uważnej.

Dzień z życia gwiazdy

Ferguson zaczyna od następującej historii. W dniu, w którym kończył pierwszą wersję przedmowy do książki, uczestniczył w wydarzeniu organizowanym przez byłego burmistrza Nowego Jorku, gdzie zaprosił go redaktor naczelny agencji Bloom­berg News, z którym znali się jeszcze z czasów studiów na Oxfordzie. Ferguson starannie wymienia, z kim miał okazję przywitać się i porozmawiać podczas wydarzenia, a następnie wyjaśnia, czemu go właściwie zaproszono: „Sam fakt, że pracowałem na wielu znanych wyższych uczelniach – takich jak Oxford, Cambridge, New York University, Harvard czy Stanford – automatycznie gwarantuje mi przynależność do licznych sieci absolwentów tych uniwersytetów”. Ale to dopiero początek.

„Jestem też członkiem trzech różnych klubów w Londynie i jednego w Nowym Jorku. No i należę do rad nadzorczych trzech firm albo instytucji” – kontynuuje. Na marginesie Ferguson nie omieszkał wspomnieć, że jest też właścicielem firmy doradczej i firmy producenckiej: „Kiedy się okazało, że kariera akademicka nie niesie ze sobą takich profitów, jakich najwyraźniej spodziewały się po mnie kobiety mojego życia, zacząłem się rozglądać za innymi źródłami dochodu (...). To właśnie przedsiębiorczość najlepiej odpowiadała mojemu zamiłowaniu do wolności”. I wreszcie Ferguson był wtedy także ojcem czworga – a teraz już pięciorga – dzieci („ale mój wpływ na przynajmniej troje z nich – nie mówiąc już o realnej władzy – jest w zasadzie minimalny”). Co z tego wynika? Po co Ferguson wymienia wszystkie te zaszczyty, przynależności i powiązania? Czy podczas wydarzenia nieoczekiwanie spotkał jedno ze swych dzieci w towarzystwie dawnego klienta, który okazał się też kolegą z Oxfordu? Nic z tych rzeczy!

Anegdota o spotkaniu u burmistrza po prostu się urywa bez żadnej puenty. A mimo to stanowi idealne wręcz wprowadzenie do książki. Bo taki właśnie klucz „Rynek i ratusz” proponuje do wyjaśniania naszej przeszłości i teraźniejszości. To, kim jesteś, nie zależy od twoich cech charakteru, ani dokonań, ani nawet od stanu posiadania. Zależy przede wszystkim od ludzi, których znasz. I od tego, kogo z kolei znają ci ludzie. Jesteśmy zdeterminowani przez pozycję społeczną, ale niekoniecznie w ściśle hierarchicznym sensie. Ważne rzeczy mogą przydarzyć się nie tylko wodzom i bogaczom, ale także kluczowym łącznikom – osobom pośredniczącym między różnymi grupami.

Hierarchia i sieć

Wielopiętrowa wieża (ratusz) przeciw otwartemu placowi (rynek), na którym spontanicznie nawiązują się transakcje. Na tej dychotomii opiera się cała książka.

Fergusona interesują przede wszystkim sieci relacji społecznych, w których węzłami są poszczególne osoby. Najpotężniejszą siłą tworzącą sieci społeczne jest homofilia, czyli zasada „ciągnie swój do swego”. Najchętniej otaczamy się ludźmi pod jakimiś względami podobnymi do nas. Jednak w miarę rozrastania się struktur społecznych sieci stają się coraz bardziej skomplikowane. Jedne są gęstsze, inne mają mniej połączeń. W samych sieciach występują też węzły lepiej i gorzej skomunikowane z pozostałymi.

A teraz niespodzianka. Ferguson już na samym początku przyznaje, że hierarchia także jest pewną siecią. Tyle że specyficzną – taką, która ma postać korzeni drzewa. Od jednego punktu na szczycie rozchodzą się kolejne rozgałęzienia. Im niżej ktoś znajduje się w strukturze, tym mniejsza jest jego istotność. Węzły na samym dole nie komunikują się bezpośrednio ze sobą, tylko raportują w górę do przełożonych. W ten sposób cała władza i decyzyjność skupiają się na samym szczycie. To struktura wojska czy korporacji, ale też – jak przekonuje Ferguson – rozbudowanego aparatu administracyjnego współczesnego zachodniego państwa.

Sieci i hierarchie mają swoje słabe i silne strony. Rozproszona sieć adaptuje się szybko, hierarchia – wolno. Hierarchia z kolei gwarantuje bardziej trwały porządek, nadając się też lepiej do przeprowadzania operacji na monumentalną skalę.

Droga do ratusza

Ferguson ma dopiero 56 lat. W silnie zhierarchizowanym świecie nauk humanistycznych to w zasadzie wiek młodzieńczy. Aż trudno w to uwierzyć, bo statusem gwiazdy Szkot cieszy się już od ponad dwóch dekad.

Specjalizuje się w historii gospodarczej. Stąd zapewne jego niezwykle ożywcza inklinacja, by historię opisywać poprzez kryteria rozumowe i możliwie ilościowe. Pod jego piórem logika dziejów okazuje się raczej mechanistyczna niż metafizyczna. Nie ma tragedii, są tylko błędy w obliczeniach.

Swoje badania Ferguson rozpoczął w przepastnych hamburskich archiwach, gdzie – jak sam przyznaje po latach – przytłoczyły go i zanudziły niekończące się dokumenty finansowe. Na szczęście za sprawą przypadkowej znajomości otrzymał dostęp do listów jednego z dawnych potentatów hamburskiej bankowości. Prywatna korespondencja pozostanie jego ulubionym materiałem badawczym po dziś dzień. To właśnie tam, podczas pracy nad rozprawą doktorską, narodzi się wiara Fergusona w znaczenie sieci prywatnych relacji jako przedmiotu badań i sposobu na życie. Ferguson jest doskonałą ilustracją tezy, w którą głęboko wierzę, choć trudno ją udowodnić, bo przybiera różne, zaskakujące często formy: badacz staje się ostatecznie podobny temu, co bada.

Rozprawa doktorska Szkota zaowocowała genialną publikacją na temat przyczyn inflacji w Niemczech na przełomie XIX i XX stulecia. Niedługo potem Ferguson opublikował też obszerną biografię rodziny Rothschildów. Prawdziwym przełomem w jego karierze była jednak książka „The Pity of War” z 1998 r., w której 34-letni wówczas historyk zastosował metody analizy ekonomicznej do wyjaśnienia geopolitycznych przyczyn I wojny światowej. W publikacji stwierdza między innymi, że wojna mogła skończyć się szybciej i lepiej, gdyby Wielka Brytania nie wtrąciła się w sprawy kontynentu. Zabicie jednego wroga kosztowało państwa Ententy średnio 36 485, 48 dolarów, podczas gdy Niemcy i ich sojusznicy potrzebowali na uśmiercenie przeciwnika tylko 11 344, 77 dolarów. Ponad trzy razy taniej. Rachunek jest prosty. Byłoby sensowniej, gdyby Niemcy wygrali.

Trudno się dziwić, że takie podejście do historii wywołało burzliwą reakcję. Starsi koledzy Fergusona nie zawsze byli zachwyceni. Za to prasa oszalała, z miejsca ogłaszając go wschodzącą gwiazdą historii. W 1999 r. jego sylwetkę w „New Yorkerze” zatytułowano „Pomyśleć to, co nie do pomyślenia”. Dwa lata później reporter „Guardiana” pytał go już nie o wojny i handel, a o to, jak to jest być sławnym i bogatym, bo Ferguson właśnie podpisał umowę na trzy kolejne książki i odebrał zaliczkę opiewającą na pół miliona funtów. Jak zawsze perfekcyjnie ubrany Ferguson odpowiedział, że oczywiście przyjemnie. A potem swoim zwyczajem przeskoczył płynnie do historii, podkreślając, że przepaść ziejąca dziś między szeroką publicznością i akademikami to dziwaczna nowość. W XIX wieku było oczywiste, że historycy zajmują się pisaniem bestsellerów.

Ferguson pozostaje wierny tej idei. Nową książkę publikuje w zasadzie co roku. Jak tego dokonuje? „Wstaję rano i pracuję. Zastanawiają mnie ludzie, którzy potrzebują dziesięciu lat, by napisać książkę. Co oni właściwie robią całymi dniami?”. A w dodatku jest gwiazdą popularnych filmów dokumentalnych i ekspertem rozchwytywanym przez biznes i politykę. Czasem wydaje się, że niektórzy ludzie po prostu podpisali cyrograf z diabłem. Za takim sukcesem musi przecież czaić się jakiś mroczny sekret...

Porządek dziejów i mroczne sekrety

Historia świata przedstawiona w „Rynku i ratuszu” okazuje się naprzemiennym następstwem okresów, w których dominowały hierarchie, i takich, gdy istotniejsze były sieci. „Ujmując rzecz możliwie prosto: kiedy światem rządzi hierarchia, jedynym sposobem, by coś w nim znaczyć, jest mozolne wspinanie się po szczeblach systemu władzy politycznej, korporacji czy innej uporządkowanej pionowo organizacji albo instytucji. Kiedy zaś do głosu dochodzą sieci, można mieć tyle wpływów, ile zdoła się osiągnąć, wyrabiając sobie pozycję w jednej z wielu ustrukturyzowanych poziomo grup społecznych”.

Pierwszym kluczowym momentem, któremu Ferguson przygląda się w nowej książce, jest epoka renesansu i wielkich odkryć geograficznych. Wynalezienie druku umożliwiło całkiem nowe formy sieciowania, które rozbiły tradycyjne struktury. Okres chaosu trwa aż do Kongresu Wiedeńskiego. XIX wiek to z kolei okres względnego spokoju dzięki ustanowieniu mocnej hierarchii (rządy pięciu europejskich mocarstw) i scementowaniu jej przez rozległe sieci. Dynastia sasko-koburska i skoligaceni z nią sojusznicy obsadzili trony od Wielkiej Brytanii po Grecję i od Portugalii do Bułgarii. Z kolei ród Rothschildów, którego dzieje Ferguson zna jak mało kto, oplótł cały kontynent siecią finansowych wpływów i kurierów zapewniających błyskawiczny przepływ informacji.

Na początek XX wieku przypada eksplozywny rozwój hierarchii, którego ukoronowaniem stały się totalitarne państwa Hitlera i Stalina, ale też, na co zwraca uwagę Ferguson, powojenna wizja mocnego rządu ingerującego w gospodarkę. Biurokratycznemu państwu stawiali czoło tylko nieliczni, jak Henry Kissinger, sekretarz stanu u prezydenta Nixona i Forda, jeden z ulubionych bohaterów Fergusona, który i w tej książce doczekał się interesującego rozdziału mapującego oczywiście sieci społeczne genialnego dyplomaty.

Ferguson przekonuje, że od lat 70. rozpoczyna się kolejny upadek hierarchii związany przede wszystkim z nieefektywnością nadmiernie rozbudowanego państwa (autor jest zdeklarowanym fanem Margaret Thatcher). To właśnie erozja hierarchicznego modelu otwiera drzwi do cyfrowej rewolucji. Epoka internetu, której analiza wypełnia ostatnie rozdziały książki, pod wieloma względami przypomina pierwszą globalizację, jaka dokonała się w epoce renesansu. I tak koło się zamyka. Dostrzeżenie analogii między następstwami druku a współczesną epoką cyfrową i zaproponowanie języka do ich opisu jest niewątpliwą zasługą Fergusona.

Ale to nie koniec zalet „Rynku i ratusza”. Autor uchwycił bowiem w swojej pracy nie tylko dzieje instytucji, lecz także historyczną rolę nieformalnych sieci, która zwykle wymykała się historykom, jako że mniej lub bardziej tajne związki rzadko pozostawiają po sobie obszerne archiwa.

Ferguson pisze o iluminatach (słaba sieć, mocna legenda), lożach masońskich, niemieckim planie wywołania dżihadu w okresie I wojny światowej (porażka) i analogicznym planie tychże Niemiec, dotyczącym przemycenia Lenina do Rosji (spektakularny sukces, który niestety przerósł oczekiwania). Analizuje też kluczowe połączenia w sieci Al-Kaidy czy strategie ataków hakerskich. Równie ważne jak spiski okazują się dla autora kryzysy. Analiza ostatniego załamania finansowego zaproponowana przez Fergusona sugeruje, że u jego źródeł stało między innymi mylne rozumienie struktury sieci organizującej rynek finansowy.

Jak skutecznie walczyć z rozległym sieciowym przeciwnikiem? Jak zapobiegać kryzysom, których źródło jest rozproszone? Jak pokonać stugłową hydrę? Otóż skuteczna walka z sieciami może dokonywać się wyłącznie przez inne sieci. Przepisem na porażkę jest więc strategia podobna do tej, jaką Amerykanie przyjęli w Wietnamie. Regularna armia nigdy nie pokona partyzantów na ich terenie. Godnym naśladowania wzorem jest natomiast działalność generała Waltera Walkera – dowódcy brytyjskiej operacji na Borneo (1962-65), który swych podwładnych sam zorganizował na wzór rozproszonych po dżungli partyzantów.

Sieć Fergusona

Wróćmy do samego Fergusona. Najnowsza książka może posłużyć za atrakcyjny klucz do wyjaśnienia sukcesu autora. Ferguson jest dzieckiem hierarchii, a zarazem błyskotliwym partyzantem, w pełni korzystającym z sieciowych struktur. Jako absolwent, a później wykładowca najbardziej prestiżowych uniwersytetów na świecie ma ułatwione zadanie. Ale zapewne istotne są także inne kontakty. Przyjrzyjmy się więc sieci Fergusona, tak jak on przyglądał się innym.

W wieku 23 lat, na długo przed pierwszymi spektakularnymi sukcesami, Ferguson ożenił się z siedem lat starszą od siebie Susan Douglas, która była już wówczas uznaną redaktorką „The Sunday ­Times”, na łamach którego Ferguson stawiał pierwsze kroki w dziennikarstwie. To właśnie Douglas wzięła na siebie większość ciężaru opieki nad ich trójką dzieci, gdy Ferguson obejmował kolejne zagraniczne posady („Zawsze tak było – przekonywał historyk w jednym z wczesnych wywiadów – żeglarze, kupcy...”).

Po latach podsumuje tę sytuację jeszcze bardziej dobitnie: „Nie sposób napisać książki takiej jak »Cywilizacja«, pracując trzy godziny dziennie. Musimy bardziej uczciwie mówić o tym, że to coś za coś. Gdy się żenisz i masz dzieci, to musi w sposób dogłębny zaszkodzić przynajmniej jednej karierze. Taka jest prawda. Ktoś musi wziąć na siebie ten cios”.

Czy Ferguson rozważał wzięcie ciosu na siebie? Dziennikarce „Guardiana”, która zadała mu to pytanie niemal dekadę temu, Ferguson odpowiedział: „Nigdy! Nigdy też nie mówiłem, że mógłbym to zrobić. Taka jest okrutna prawda. Czułbym się kurewsko żałośnie [I would have been miserable as fucking sin], stwierdzając: dobra, teraz będę sobie przez resztę życia młodszym wykładowcą. Ale przecież gdybym był taki straszny, to moje dzieci byłyby już wszystkie na terapii...”. Genialny brytyjski historyk Raphael Samuel napisał kiedyś, że za każdym sukcesem historyka skrywa się praca wielu par niewidzialnych rąk. Tak się jakoś dziwnie składa, że większość z nich należy do kobiet.

W 2008 r. Sue Douglas w wyniku upadku z ukochanego konia niemal traci wzrok, ma poważne kłopoty z pamięcią. Przez miesiąc znajduje się w śpiączce. Gdy się budzi, dowiaduje się, że Ferguson zdecydował się porzucić ją dla Ayaan Hirsi Ali – błyskotliwej holenderskiej posłanki pochodzenia somalijskiego, feministki i działaczki na rzecz praw człowieka.

Ostatnio Ferguson dał się poznać jako przeciwnik „poprawności politycznej” i obrońca zagrożonej jego zdaniem wolności słowa. Historyk stanął w obronie m.in. Jordana Petersona i zmarłego niedawno Rogera Scrutona. Obaj mężczyźni byli oskarżani o nietolerancję z powodu swojej krytyki islamu. Petersonowi odmówiono czasowej posady na Cambridge po tym, jak pozował do zdjęcia z chłopakiem noszącym koszulkę z napisem „jestem dumnym islamofobem”. „Nowa Armia Czerwona wyruszyła, by uciszyć debatę – ostrzegał Ferguson przed kilkoma miesiącami. – Musimy powstać i stawić jej czoło. 70 lat temu NATO powstało, by ochronić zachodnią Europę i wolność jej mieszkańców przed sowieckim komunizmem. Teraz staje się dla mnie jasne, że potrzebujemy podobnej organizacji, która broniłaby zachodnich intelektualistów przed narastającym zagrożeniem akademickiej wolności”. Jak wyjaśnić radykalizację Fergusona, który stopniowo przesuwa się w prawo?

Być może odpowiedzią jest właśnie związek z Ayaan Hirsi Ali. To właśnie o niej Ronnie C. Chan powiedział, że jest ciekawsza niż sam Ferguson. To niełatwe zadanie. Urodzona w Somalii Hirsi Ali wytrwale walczy z barbarzyńskim okaleczaniem kobiet, jest ofiarą gróźb i zastraszania. W 2004 r. fanatyk religijny poderżnął na ulicy Amsterdamu gardło jej współpracownika Theo van Gogha, do piersi ofiary przybił list z wyrokiem śmierci na Hirsi Ali. Ferguson ma naprawdę solidne powody, by deklarować sceptycyzm wobec mechanizmów integracji społeczności muzułmańskiej w Europie.

Ale na islamie się nie kończy. Od kilku lat historyk nie szczędzi razów liberalnym elitom. Uderza w Unię Europejską, administrację Baracka Obamy, oberwało się także Grecie Thunberg, którą historyk porównał do złowrogiego bóstwa domagającego się ofiar... Ferguson głosi pogląd, że ze zmianami klimatycznymi wygramy nie poprzez ograniczenie konsumpcji, lecz szybki postęp, rozwój nauki i rozbudowę infrastruktury. Zachód redukując emisje jeszcze bardziej osłabi swoją pozycję względem reszty świata – twierdzi historyk.

Zachód i cała reszta

Czy można już powiedzieć, że „wkurzanie lewicy” jest jego hobby? Sam Ferguson zapytany o to, czy lubi to robić, stwierdził niedawno: „Nie, to oni uwielbiają być przeze mnie prowokowani. Serio! Są znacznie bardziej zadowoleni z życia, gdy mogą mi przypiąć łatkę reakcyjnego sukinsyna. To taki substytut myślenia”. Prywatna krucjata Fergusona doskonale łączy się z jego drogą intelektualną.

W swoich poprzednich książkach – zwłaszcza „Cywilizacji” i „Wielkiej degeneracji” – Ferguson przekonuje, że źródłem siły Zachodu od 1500 r. była elastyczność, którą obecnie tracimy na rzecz przerostu regulacji i administracji. W „Rynku i ratuszu” Ferguson wraca do tego wątku, łącząc dwa ważne źródła intelektualne: zaczerpnięty ze Spenglera, Toynbeego czy Huntingtona opis historii jako ciągu zderzeń cywilizacji oraz przejętą od Smitha i Hayeka wizję wolnego rynku jako panaceum na wszelkie zmartwienia. To ciekawe klucze, często pozwalające Fergusonowi na otworzenie zamkniętych dotychczas drzwi. Problem z kluczami zaczyna się wówczas, gdy ktoś próbuje je na siłę wepchnąć do wszystkich zamków.

Ferguson ma do tego tendencję. Nie sposób obronić wywodu, w którym zachwyca się efektywnością i umiarem brytyjskiej administracji kolonialnej, której do zarządzania 400 mln poddanych wystarczyło zaledwie tysiąc ludzi.

Niemal równie skandaliczną ślepotą na ludzką krzywdę historyk wykazuje się, opisując amerykańskie regulacje rynku, które przelicza wyłącznie na (zatrważającą) liczbę stron makulatury. Tymczasem pozostawiony wolnemu rynkowi amerykański system służby zdrowia jest po prostu nieefektywny. Dane porównawcze pokazują wyraźnie, że Amerykanie wydają na ochronę zdrowia absurdalnie dużo, otrzymując w zamian mniej niż mieszkańcy wielu innych krajów. „Za czas narodzin państwa administracyjnego można uznać początek lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to Kongres zaczął powoływać kolejne nowe ciała regulujące, takie jak Environmental Protection Agency (Agencja Ochrony Środowiska) czy Consumer Product Safety Commission (Urząd Ochrony Bezpieczeństwa Konsumentów)” – czytamy w „Rynku i ratuszu”. Otóż we wspaniałych czasach przed powołaniem tych instytucji firmy chemiczne i wydobywcze mogły po prostu wylewać ścieki do rzek i pozostawiać nieusunięte toksyczne hałdy gdzie popadnie. Czy przemysł był wtedy bardziej konkurencyjny? Z pewnością. Ale tylko dlatego, że ukryte koszty ponosili wszyscy, zwłaszcza ci najbiedniejsi, którzy nie mogli upomnieć się o swoje prawa.

Historyk na każdym kroku podkreśla, że wolność jest dla niego wartością najwyższą. Ale wolność to często nieoczywista sprawa. Nie jest wcale punktem, do którego możemy dążyć, lecz właśnie siecią transakcji, z których wiele pozostaje ukryte.

Zwierciadło

W biografii i twórczości Fergusona odbija się jak w zwierciadle współczesna Wielka Brytania: kluczowe znaczenie koterii z Cambridge i Oxfordu, Unia Europejska postrzegana wyłącznie jako nieefektywny moloch, a przede wszystkim upor­czywe gloryfikowanie kolonialnej przeszłości. W kolejnych badaniach opinii publicznej niemal połowa Brytyjczyków uważa Imperium za świetny czas i powód do dumy. Jakże było wspaniale, gdy poddani na całym globie każdego dnia pracowali na chwałę Korony!

Pracowali, bo za bardzo nie mieli wyjścia. Rozbudowana administracja nie była potrzebna, bo nawet pokojowe manifestacje sprzeciwu mogły zostać krwawo spacyfikowane. Jak ta w Amrit­sarze, gdzie do tłumu po prostu otworzono ogień, zabijając na miejscu niemal 400 osób i raniąc ponad 1000 kolejnych. Choć oczywiście Brytyjczycy znali też efektywniejsze sposoby mordowania. Nie zapominajmy, że wśród wielkich wynalazków, jakie świat zawdzięcza Imperium, są także obozy koncentracyjne. Wszystko to blednie jednak w porównaniu z współudziałem kolonizatorów w zagłodzeniu ponad 20 mln poddanych. W samym tylko 1943 r. z głodu umarło około 3 mln Bengalczyków, podczas gdy administracja Churchilla przestawiła gospodarkę kolonii na tryb wojenny, wywożąc z nich przy okazji tony żywności do rozdartej konfliktem Europy.

Za wolnością jednego bardzo często kryje się niewola drugiego. Deregulacja dla jednych oznacza brak wyboru dla innych. Ktoś, gdzieś wykonuje za nas niewidzialną pracę. Ktoś nie dostaje swojej szansy. Ktoś ostatecznie ponosi koszty naszej wolności. To, że skutecznie usuwamy je z pola widzenia, nie znaczy, że przestają istnieć. Nie ma nic za darmo. ©

Niall Ferguson, RYNEK I RATUSZ. O UKRYTEJ SIECI POWIĄZAŃ, KTÓRA RZĄDZI ŚWIATEM, przeł. Wojciech Tyszka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020