Księżowski freestyle

Nowy film Jana Komasy sięga do współczesnej przypowieści ewangelicznej i pytając „co z tym klerem?” przygląda się z bliska rodzimemu katolicyzmowi w jego ludowym wydaniu.

07.10.2019

Czyta się kilka minut

Bartosz Bielenia jako ks. Tomasz w filmie „Boże Ciało” / KINO ŚWIAT / MATERIAŁY PRASOWE
Bartosz Bielenia jako ks. Tomasz w filmie „Boże Ciało” / KINO ŚWIAT / MATERIAŁY PRASOWE

Wedle relacji z planu filmowego, kiedy w podkarpackich Jaśliskach kręcono zdjęcia do „Bożego Ciała”, chodzący w koloratce aktor Bartosz Bielenia brany był przez miejscowych za autentycznego kapłana. Jak na ironię, w najnowszym filmie Jana Komasy („Sala samobójców”, „Miasto 44”) gra on księdza udawanego – czyżby ten biały kołnierzyk miał aż tak wielką moc, że był w stanie przebić się przez podwójne nawet przebranie? Grubymi nićmi szyta mistyfikacja okazuje się jednak tylko zaczynem opowiedzianej w filmie historii. Z rozpędu można by ją nazwać antytezą „Kleru”, gdyby nie to, że podobnie jak dramat Wojciecha Smarzowskiego sięga do współczesnej przypowieści ewangelicznej, i pytając „co z tym klerem?” jednocześnie przygląda się z bliska rodzimemu katolicyzmowi w jego ludowym wydaniu.

Jest jednak różnica zasadnicza. Nagrodzony w Wenecji i Gdyni, reprezentujący dziś Polskę w oscarowych zmaganiach tytuł skłania widzów do przemyślenia na nowo zarówno swojej religijności, jak i antyreligijności. Dlatego zdecydowanie bliżej mu do minimalistycznego w środkach i empatycznego w wyrazie kina braci Dardenne niż do ostrych, bolesnych diagnoz w wykonaniu twórcy „Wesela” czy Małgorzaty Szumowskiej w „Twarzy”. Co bowiem istotne, nie ma w spojrzeniu Komasy żadnego poczucia wyższości, w formie czy to kąśliwej satyry, czy moralnej nagany.

Kiedy Daniel po wyjściu z poprawczaka zamiast zakładu stolarskiego wybiera małomiasteczkową plebanię, kamera przejmuje niejako jego punkt widzenia: natchnionego, choć samozwańczego kaznodziei, który ucieka się do podstępu, by przejąć rząd zagubionych dusz. Oczywiście, mając w tyle głowy kryminalną przeszłość bohatera, brutalne sceny z domu poprawczego tudzież chwilowe zachłyśnięcie się wolnością (impreza, kreska białego proszku, szybki seks), można przez chwilę podejrzewać, że chodzi o czysto materialną uzurpację. Zwłaszcza, że dotychczasowy proboszcz (Zdzisław Wardejn) zdążył wygodnie się umościć na księżowskiej doli i to właśnie jego nadmierna słabość do pigwówki stwarza okazję, ażeby Daniel zajął jego miejsce na ołtarzu, w konfesjonale i między ludźmi.

Niewiarygodne? Naciągane? Zbyt umowne? Na poziomie suchego streszczenia pewnie tak, jednakże Komasa i Mateusz Pacewicz, autor scenariusza, a wcześniej reportażu „Kamil, który księdza udawał” („Duży Format” 2014) potrafią nakreślić dla tej historii przekonujące tło, powołując do życia zamkniętą, straumatyzowaną społeczność, która z żałoby uczyniła swoją religię. Przede wszystkim perspektywę i ostrość ustawia w tym filmie sam Bielenia. Ostrzyżony na krótko, androgyniczny z wyglądu aktor, znany dotąd głównie z teatru i zaprawiony już w księżowskich rolach, nadaje swojej postaci niepokojącą wieloznaczność i charyzmę. Ze swoim szklistym, nieruchomym wzrokiem bywa demoniczny i święty, nieporadny i porywający, współczujący i gniewny. Bywa podejrzany (bo tak traktuje go kościelna grana przez Aleksandrę Konieczną), a zarazem pożądany (przez jej córkę, dziewczynę po przejściach, odtwarzaną przez Elizę Rycembel). Jego wytatuowane, poorane bliznami i często eksponowane przed kamerą ciało może, choć przecież nie musi kojarzyć się z męką Chrystusa. Gdy pod kapliczką upamiętniającą tragiczną śmierć młodych ludzi w wypadku samochodowym „ksiądz Tomasz” próbuje zrytualizować zbiorowy ból czy gniew, jest niczym psychoterapeuta, szaman i zaangażowany społecznik jednocześnie. Jego improwizowane kazania brzmią niczym chrześcijański freestyle – może właśnie dlatego tak łatwo znajdują bezpośrednie podłączenie do serc słuchaczy.

Albowiem Daniel intuicyjnie wyczuwa potrzeby i frustracje wspólnoty, zaniedbane czy prześlepione dotychczas przez instytucjonalny Kościół. Grając księdza, którym legalnie nie mógłby zostać z racji swego burzliwego życiorysu, dociera do jakiejś utopijnej istoty kapłaństwa. Zwracając się ku najbardziej podstawowym przekazom religii chrześcijańskiej, pomaga przepracować rządzące małomiasteczkową codziennością pierwotne mechanizmy: napiętnowania, odrzucenia, wyparcia, ślepego odwetu. Ich główną ofiarą pada w filmie wdowa po kierowcy odpowiedzialnym za śmierć nastolatków (w tej roli Barbara Kurzaj), pozbawiona prawa do pochówku na miejscowym cmentarzu. Tytułowe Boże Ciało, które ma być świętem celebrującym obecność Chrystusa w eucharystii, staje się w filmie Komasy procesją osieroconych Polaków, uwięzionych w podwójnej moralności i postfeudalnych zależnościach, szukających choćby namiastki duchowego przewodnictwa, bo samodzielnie niezdolnych do wypełnienia „ciałem” powtarzanych w kościele formuł.

Intensywna, cielesna obecność Bieleni na ekranie, jak i „księdza Tomasza” w życiu lokalnej społeczności, staje się synonimem wcielenia, rozumianego w sensie religijnym. Równocześnie trudno do końca rozgryźć i przygwoździć tę postać, która nosi w sobie potencjał mesjański, choć ostatecznie zostaje on przekierowany czy wręcz unicestwiony. „Każdy z nas jest kapłanem Chrystusa” – słowa księdza granego przez Łukasza Simlata, który w placówce resocjalizacyjnej czuwał nad religijnym przebudzeniem Daniela, pozostają w ewidentnym rozziewie z dominującym w filmie przesłaniem, że księdzem może być dzisiaj każdy, byle ukończył seminarium. Dostrzeże to w końcu – ale czy naprawdę zrozumie? – wysłany na odwyk „legalny” proboszcz. Naznaczy to – ale czy na trwałe odmieni? – tutejszych parafian. Twórcy dopisują tej historii kolejne zakończenia, zwodzą konwencjonalnym napięciem (oszustwo musi kiedyś wyjść na jaw), igrają z przeznaczeniem uosabianym przez postać Pinczera (Tomasz Ziętek), czyli prześladowcy Daniela z poprawczaka. Wreszcie, co najbardziej „Bożemu Ciału” służy, nieustannie odwracają i rozszczepiają wektory poszczególnych racji. Nie pozwalają widzowi okopać się na wygodnej pozycji kogoś, kto przejrzał na wylot tę zbiorową „grę w księdza” i teraz sam chciałby udzielać pokuty i rozgrzeszenia poszczególnym jej uczestnikom. ©

BOŻE CIAŁO – reż. Jan Komasa. Prod. Polska 2019. Dystryb. Kino Świat. W kinach od 11 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2019