Krzesło van Gogha

Wejść do wnętrza obrazu – to jedno z pragnień, które pojawia się, gdy mamy do czynienia z absolutnym dziełem sztuki. Dziełem zasysającym nas swoją intensywnością i tajemnicą.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Twój Vincent” / NEXT FILM
Kadr z filmu „Twój Vincent” / NEXT FILM

Niewielkie formatem malarstwo van Gogha ma taką właśnie moc. Co więcej: te wszystkie falujące łany, kłębiące się chmury czy migoczące światła lamp potrafią spowodować w patrzącym złudzenie ruchu. A ten, jak wiadomo, jest samą istotą kina. Nic więc dziwnego, że kino szczególnie interesuje się van Goghiem. W 1990 r. Akira Kurosawa postanowił zmaterializować swoją fantazję i w jednej z nowelek filmu „Sny” wpuścił bohatera do namalowanego świata. Japoński student podczas wizyty w galerii tak bardzo zapatrzył się w płótna mistrza, że przekroczył ich ramy: zanurzył się w ożywionym na ekranie prowansalskim pejzażu, odbył wędrówkę przez kolejne obrazy, by w końcu spotkać w polu samego mistrza, granego przez Martina Scorsese. Ówczesna technologia nie pozwalała na więcej niż zdjęcia w plenerze czy wklejenie sylwetki aktora w nieruchome reprodukcje. Dziś za sprawą CGI (obrazów generowanych komputerowo) czy techniki 3D możliwe stało się już wszystko.

Twórcy filmu „Twój Vincent” wybrali drogę o wiele trudniejszą. Takiego filmu, czyli pełnometrażowej animacji złożonej z 65 tysięcy klatek namalowanych techniką olejną na płótnie, jeszcze nie było. Zaangażowanych zostało aż 125 malarzy, nie tylko z Polski, a każda sekunda filmu wymagała nawet dziesięciu dni pracy.

Te liczby robią wrażenie, najważniejsze jednak, że powstał film, w którym malarstwo nie jest wyłącznie tematem czy tłem opowieści, ale w sposób organiczny ją tworzy. Scenariusz, którego współautorem był pisarz Jacek Dehnel, najpierw został sfilmowany z udziałem aktorów (główną rolę w międzynarodowym składzie gra Robert Gularczyk, aktor teatralny z Legnicy), a następnie każda klatka została poddana rotoskopii, czyli w tym przypadku – przemalowaniu przez malarza na podobraziu, po czym gotowe obrazy sfotografowano i puszczono w ruch metodą tradycyjnej animacji poklatkowej. Cała historia wykorzystuje około 130 płócien van Gogha bądź ich fragmentów, nie licząc czarno-białych retrospekcji pozbawionych odniesienia do obrazów. Oczywiście pisanie fabuły pod konkretne płótna było dla twórców sporym ograniczeniem, dlatego podczas seansu ma się czasem wrażenie pewnej mechaniczności, z jaką potraktowano dorobek malarza.

Kim był naprawdę autor „Słoneczników”? To pytanie przybiera na ekranie postać prywatnego śledztwa, które rok po śmierci van Gogha podejmuje niejaki ­Armand Roulin, syn listonosza z Arles, sportretowany ongiś w żółtej marynarce. Ma za zadanie dostarczyć Theo, młodszemu bratu artysty, ostatni list napisany doń przez Vincenta. Poszukiwania adresata prowadzą bohatera do Auvers-sur-Oise, gdzie malarz spędził ostatnie dni życia. Badając okoliczności śmierci artysty, Armand spotyka różne osoby związane z van Goghiem i uwiecznione przez niego na płótnach. W ten sposób ożywa na naszych oczach doktor Gachet, jego córka Marguerite czy Adeline Ravoux. Ze wspomnień, plotek, anegdot, listów wyłania się migotliwy portret malarza. Wszystko to już znamy, również z kina: sromotne początki, skomplikowane relacje z Theo, kłopoty finansowe, eksplozję geniuszu i coraz większe problemy z samym sobą. Nie mogło zabraknąć wzmianki o kobietach, syfilisie i odciętym uchu.

Ambicją twórców „Twojego Vincenta” nie jest jednak kolejna ekranowa biografia, ale uniwersalna, przepełniona melancholią opowieść o samotności artysty. Ten zamiar udał się połowicznie. Za rzemieślniczym mistrzostwem przedsięwzięcia nie nadąża sama historia, która dopiero w finałowych scenach nabiera rumieńców. Zawodzi też polski dubbing – kto ma możliwość obejrzenia wersji oryginalnej, mówionej po angielsku, powinien wybrać ten wariant. „Krzesło van Gogha nie opowiada mi historii krzesła, lecz ukazuje świat van Gogha, w którym namiętności mają kolor, ponieważ kolory są namiętnościami, i w którym wszelkie przedmioty zdają się cierpieć z powodu niespełnionej sprawiedliwości” – pisał filozof sztuki ­Michel Dufrenne. W filmie Kobieli i Welchmana niby mamy wszystko: jest krzesło, są namiętności, kolory, grube pociągnięcia pędzlem, jest też oczywiście sam van Gogh. Brakuje może tylko tej iskry szaleństwa, która odróżnia starannie wykonaną kopię od dzieła wywołującego prawdziwy dreszcz.©

TWÓJ VINCENT (Loving Vincent) – reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman. Prod. Polska/Wielka Brytania 2017. Dystryb. Next Film. W kinach od 6 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017