Pomyślny upał. Van Gogh w Rzymie

Van Gogh malował od świtu do nocy, pomimo ataków choroby, o której do dzisiaj nie wiemy nic, choć napisano o niej tysiące książek... Może taka była cena za wiedzę, że „życie jest gdzie indziej”.

07.11.2022

Czyta się kilka minut

Siewca o zachodzie słońca. Arles, czerwiec 1888 r. / DOMENA PUBLICZNA
Siewca o zachodzie słońca. Arles, czerwiec 1888 r. / DOMENA PUBLICZNA

Jesienny Rzym wita słońcem. Po niedawnych wyborach do parlamentu ani śladu: żadnych afiszy, ulotek czy banerów. Teraźniejszość brutalnie daje jednak znać o sobie w drzwiach do ­księgarni wydawnictwa Feltrinelli – na ­regale z nowościami przykuwają uwagę trzy tytuły: „Ostatnie dni Europy” Antonio Scuratiego, „Noce zarazy” Orhana Pamuka, „Mussolini. Przywódca gangu” Aldo Cazzullo... Wystarczy, żeby usiąść i zapłakać. Jak ten stary człowiek z obrazu Vincenta van Gogha, który oglądać można na czasowej wystawie w Palazzo Bonaparte przy Piazza Venezia.

Piętra

Co porabia van Gogh w Rzymie, na kilka miesięcy przed sto siedemdziesiątą rocznicą swoich urodzin? Kiedy żył, nie ciągnęło go nad Tybr, mimo że z szacunkiem odnosił się do swoich wielkich poprzedników, którzy tu pielgrzymowali. Dziś zjawia się w ślad za swoim dziełem: pięćdziesięcioma rysunkami i obrazami ze zbiorów holenderskiego Kröller-Müller Museum. Liczniejszą kolekcją poszczycić się może jedynie Muzeum van Gogha w Amsterdamie. Zbiór zgromadzony przez Helene Kröller-Müller (1869-1939) przechowywany jest w sercu Holandii, we wsi Otterlo, do której dotrzeć z Polski jest nieco trudniej niż do... Rzymu. Jeśli zatem w ciągu najbliższych pięciu miesięcy drogi nas tu zawiodą, należy skorzystać z okazji, aby spotkać się z van Goghiem na wystawie zorganizowanej przez agencję Arthemisia.

Jej kuratorki, Maria Teresa Benedetti i Francesca Villanti, postanowiły trzymać się chronologii: w wyciemnionych salach na pierwszym piętrze wiszą obrazy i rysunki powstałe w Holandii i Paryżu w latach 1881-1886, na drugim – te z okresu pobytu w Arles i Auvers-sur-Oise w latach 1888-1890. Chronologiczny klucz znajduje swoje wyraźne odbicie w kolorze płócien. Czernie, szarości i brązy z pierwszego piętra zmieniają się na drugim w żółcie, róże, błękity i czerwienie. Wystawę otwierają jednak nie dzieła van Gogha, a trzy niewielkie płótna, coś w rodzaju zastępczych wizytówek kolekcji z Otterlo: „La Madrilèna” Picassa, „W kawiarni” Renoira i „Atiti” ­Gauguina. Obok nich duża tablica z tekstem, który zapoznaje zwiedzających z historią zbiorów Helene Kröller-Müller. Dzięki­pieniądzom męża, Antona Kröllera, prezesa spółki Wm. H. ­

Müller & Co – międzynarodowego koncernu z siedzibą w Hadze – na początku XX wieku ­Helene była jedną z najbogatszych kobiet w Holandii. Korzystając z doradztwa niejakiego Henka Bremmera (1871-1956), malarza, edukatora i krytyka sztuki, stworzyła kolekcję, której inwentarz – w chwili, gdy na rok przed śmiercią w 1939 r. przekazywała ją państwu – liczył 11 500 pozycji, z czego 91 obrazów oraz 180 rysunków i szkiców było autorstwa van Gogha.

Mroczne tonacje

Dowiedziawszy się co nieco o zbiorach Helene Kröller-Müller, zanurzamy się na chwilę w świat kreowany przez van Gogha. Najpierw w Holandii, a potem w Paryżu. To świat kogoś, kto skończył 27 lat i dopiero niedawno poczuł „tęsknotę do krainy obrazów”, kogoś, kto postanowił, że nie będzie już głosił nikomu kazań, jak to robił wcześniej w Borinage, i że od teraz zajmie się własnym rozwojem duchowym. Z wiarą, że jedyną drogę do tego rozwoju otwierają przed nim rysunek i malarstwo.

Zaczynamy zatem zwiedzanie wystawy od pierwszych nieporadnych szkiców węglem, od pierwszych obrazów olejnych, takich jak „Martwa natura ze słomkowym kapeluszem” z 1881 r. To dopiero jego drugi „olej”, van Gogh wie, że jest „u początku początków”, o czym wspomina w liście do brata. Terminuje wtedy w Hadze, już po kłótni z ojcem, u swego kuzyna i znanego malarza, Antona Mauve’a. W tym czasie poznaje Sien, prostytutkę w ciąży, która zostaje jego kochanką i modelką. „Chciałbym też raz mieć przy sobie kobietę, nie mogę żyć bez miłości” – pisze i rysuje „Kobietę siedzącą przy piecyku”. To Sien: z papierosem w ręku, siedzi smutna na podłodze, jakby przeczuwając, że za chwilę Vincent pójdzie swoją drogą... I tak się dzieje.

Van Gogh wraca do rodziców, do Neunen, nie rozstaje się ze szkicownikiem, ustawia sztalugi w warsztatach tkackich. Patrzymy na „Krosno z tkaczem” z maja 1884 r., jedno z kilku płócien o tej samej tematyce. W liście do Theo z 30 kwietnia 1884 Vincent pisał: „Mam nadzieję, że wkrótce zabiorę się za dwóch kolejnych tkaczy, ale tym razem postać będzie wyglądała zupełnie inaczej (...). Widziałem ich, jak tkają w świetle lampy, wieczorem, co daje bardzo rembrandtowski efekt”. Rembrandt i Jean-François Millet to jego mistrzowie.

Bohaterkę „Głowy kobiety w białym czepku” rozpoznamy za chwilę w gronie „Jedzących kartofle”. To pierwsza wersja znanego obrazu z maja 1885 r. (druga wisi w Amsterdamie), jedynego płótna z holenderskiego okresu twórczości, które van Gogh naprawdę cenił. O obrazach, akwarelach i szkicach z tego czasu pisał w „Fajce van Gogha” Wojciech Karpiński: „W okresie holenderskim malował mroczne płótna: wiejskie chaty jakby wrośnięte w ziemię, kobiety schylone na polu pod ołowianym niebem, tkaczy skupionych nad warsztatem, ciemnobrązowe gniazda wtopione w jeszcze ciemniejsze tło (...). Mroczna tonacja obrazów z Neunen stanowiła świadomy wybór, odpowiadała jego naturze. Tak widział rzeczywistość pod niebem Północy, taki był jego świat wewnętrzny. Ciągle nie znalazł miejsca dla siebie”.

Spalony słońcem

Van Gogh chce „robić postępy”, w marcu 1886 r. przyjeżdża do Paryża. Zostanie tu przez dwa lata. Pod opieką brata Theo. Jego paleta rozjaśnia się, chociaż nadal nie jest to ten van Gogh, który odnajdzie siebie na Południu. Stajemy na dłuższą chwilę przed „Wnętrzem restauracji” z lata 1887 r. Gdyby nie powyginane nogi krzeseł ustawionych przy stolikach, można by pomyśleć, że to ­Georges ­Seurat. Krzesła malowane zdecydowanym pociągnięciem pędzla, cała reszta to kwintesencja pointylizmu. Van Gogh nadal szuka swojego „języka”: zapomniawszy na chwilę o lekcjach Milleta, odkrywa malarstwo impresjonistów. Efekt tego odkrycia widzimy wyraźnie na znanym „Autoportrecie” z czerwca 1887 r., który zamyka pierwszą część wystawy.

Po koniec lutego 1888 r. van Gogh wsiada w pociąg i wyrusza na Południe, do Arles. Podczas gdy my wspinamy się wysokimi schodami na drugie piętro Palazzo Bonaparte, on, przez okno kuszetki, obserwuje oczyma malarza mijane krajobrazy: „Zauważyłem wspaniałe czerwone tereny z winnicami na tle gór o najdelikatniejszych liliowych barwach. Pejzaże w śniegu, z białymi szczytami na tle nieba równie świetlistego jak śnieg, były jak zimowe pejzaże malowane przez Japończyków”. Południe i śnieg... O tak, takich paradoksów życie van Goghowi nie szczędziło!

Przed nami kilkanaście obrazów malowanych w Arles, w Saint-Rémy-de-Provence, w Auvers-sur-Oise – kilkanaście świadectw spotkania ze słońcem, ze światem Południa. „Mamy tu teraz cudownie bezwietrzny upał, po mojej myśli. Słońce, światło, które z braku precyzyjniejszej nazwy określam jako żółte – blada siarczana żółć, bladozłota cytryna” – pisze van Gogh w liście do brata. Nie wie, że przed nim jeszcze dwa lata życia. Marzy o Atelier du Midi, o Pracowni Południa, do której zaprosi Gauguina i innych malarzy.

Gauguin wytrzyma z nim tutaj tylko przez chwilę. Ucieknie, przerażony widokiem zabandażowanej twarzy Vincenta... A ten, spalony słońcem, będzie odtąd malował jeden obraz dziennie, aż do tej feralnej niedzieli, 27 lipca 1890 r., kiedy na polu pszenicy pod Auvers-sur-Oise postrzeli się w brzuch z sześciostrzałowego rewolweru Lefaucheux, spłoszy krążące nad polami kruki, które malował tydzień temu, a za dwa dni umrze.

Grawitacja

Maluje od świtu do nocy, pomimo ataków choroby, o której do dzisiaj nie wiemy nic, choć napisano o niej tysiące książek... Alkoholizm? Dwubiegunowa choroba uczuć? Czy może cena za wiedzę, że „życie jest gdzie indziej”, jak napisze w liście z 10 września 1889 r.? Pamiętając o wszystkim, co przeżył i czego dokonał na Południu van Gogh, oglądamy teraz m.in. cytrynowy księżyc wschodzący nad stogami pszenicy, kawiarnię w Arles pod gwiaździstym niebem, siewcę, „Portret młodej kobiety” z czerwca 1890 r. (obraz, o którym wiemy dzisiaj, że w kilku miejscach zmienił barwę z powodu niezbyt trwałego pigmentu – eozyny, której używał Vincent), „Miłosiernego Samarytanina” malowanego wg Milleta, „Kochanka”, czyli portret porucznika Millieta, któremu van Gogh udzielał lekcji rysunków, zazdroszcząc przystojniakowi (wiemy to z listu do brata), że „mógł mieć wszystkie arlezjanki, jakie chciał”. Wystawę zamyka portret rozpaczającego staruszka z twarzą ukrytą w dłoniach. Zatrzymujemy się przy nim na dłużej, sięgając raz jeszcze po „Fajkę van Gogha” Karpińskiego: „»U progu wieczności« stanowi portret van Gogha jako człowieka i artysty. Czerpiąc inspirację z siebie, z siebie przyglądającego się kiedyś biedzie i ludzkim nadziejom, przekazuje na płótnie (...) coś, co jest zmienne i trwałe, odkrywcze i odwieczne, bliskie, zaczerpnięte stąd, spod powiek, ze snów i jawy każdego z nas – i odległe, z Północy bądź z Południa, z czyjegoś przeżycia, z czyichś nadziei, z czyjejś rozpaczy, z jego, van Gogha, pamięci i wyobraźni, z jego sztuki”.

Czuję pewien dyskomfort po obejrzeniu tej wystawy. Wszystko za mało, by objąć okiem i sercem dzieło i życie geniusza, który w ostatnim, już niewysłanym liście do ukochanego brata napisał: „Za moje malarstwo płacę ryzykiem życia, ono zabrało mi połowę rozumu”. Nie mam ochoty, aby kończyć spotkanie z van Goghiem. Zawołał mnie rok temu w Arles, gdzie pracowałem przez miesiąc w budynku dawnego szpitala, tym samym, w którym zamknięto go na żądanie przerażonych mieszkańców miasta. Obecnie ma tu swoją siedzibę m.in. Międzynarodowe Kolegium Tłumaczy. Co mam mu odpowiedzieć? Cisną mi się jedynie na usta słowa ­Artauda o świecie, który po przejściu przezeń van Gogha nie jest już w stanie „zachować tej samej spokojnej grawitacji”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2022