Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdzie jest Joe Biden?” – to pytanie krążyło na Twitterze wśród ludzi czekających na reakcję prezydenta, gdy w zamachu na kabulskim lotnisku zginęli Afgańczycy i Amerykanie [patrz dział Świat – red.]. Gdy Biden wreszcie zabrał głos, nie zabrakło mocnych słów, porównywanych do tych George’a W. Busha po atakach na WTC w 2001 r. „Nie zapomnimy, nie wybaczymy, będziemy was ścigać i sprawimy, że zapłacicie za to” – mówił Biden. Wkrótce potem amerykański dron zabił dwóch dowódców Państwa Islamskiego Prowincji Chorasan (IS-Ch), które wzięło odpowiedzialność za zamach. W niedzielę zabito kolejnego zamachowca, planującego atak na lotnisko.
Te zdecydowane działania zdają się kontrastować z mową ciała Bidena: pod koniec przemowy w Białym Domu, zrezygnowany oparł głowę na rękach, słuchając zarzutów jednego z dziennikarzy. Prezydenta, krytykowanego za chaotyczną ewakuację z Afganistanu, nie oszczędzają nawet przychylne dotąd media: wytykano mu kłamstwa, gdy np. twierdził, że nie dostał ostrzeżeń przed błyskawicznym zajęciem Kabulu przez talibów; że obywatele USA nie mają trudności z dotarciem na lotnisko, i że w Afganistanie „nie ma już Al-Kaidy” (według ONZ obecna jest w 15 z 34 afgańskich prowincji).
AFGANISTAN: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Kryzys – co najmniej wizerunkowy – Bidena wykorzystują Republikanie. Tuż po zamachu na kabulskim lotnisku członkowie tej partii wezwali prezydenta do rezygnacji z urzędu (według kongresmenki Elise Stefanik „ma krew na rękach”), a niektórzy żądali wszczęcia wobec niego procedury impeachmentu. Bidena krytykują też Demokraci, ale raczej w kuluarach. Według „Washington Post” nie brakuje głosów, że Pentagon zbyt mocno polegał na talibach w kwestii ochrony lotniska w Kabulu; pojawiły się też propozycje, by za ten kryzys zapłacił dymisją sekretarz stanu Antony Blinken albo doradca ds. bezpieczeństwa Jake Sullivan.
Przed przyszłorocznymi wyborami do Kongresu Demokraci boją się, że ostatnie wydarzenia trwale nadszarpną wizerunek Bidena jako stabilnego lidera, co może odstraszyć umiarkowanych wyborców, kluczowych dla utrzymania przez nich przewagi w obu izbach parlamentu. Sondaże budzą ich niepokój: według Gallupa poparcie dla prezydentury Bidena wynosi 49 proc., o 7 punktów mniej niż w czerwcu. Przebieg ewakuacji z Afganistanu pozytywnie ocenia tylko jedna czwarta respondentów.
Zawiedli się również ci, którzy wierzyli w szybką odbudowę przywództwa USA w świecie. Biden rozczarował działaniem w Afganistanie bez konsultacji z sojusznikami i odpornością na apele, by przedłużyć obecność militarną w Kabulu po 31 sierpnia (do tego czasu nie było możliwe wywiezienie wszystkich Afgańczyków, których powinna objąć pomoc). Pojawiły się też pytania, czy w obecnej sytuacji tacy sojusznicy jak Japonia i Korea Południowa mogą polegać na gwarancjach bezpieczeństwa USA. Choć Biden uspokaja, że jest „fundamentalna różnica” między Afganistanem a krajami Indo-Pacyfiku, w tych ostatnich pojawiają się apele o zwiększenie wydatków na obronność. Oliwy do ognia dolewają chińscy oficjele, sugerujący, że USA są po prostu słabe.
Trudno ocenić, czy ten kryzys przełoży się długofalowo na pozycję Bidena w kraju i za granicą. Jedno jest pewne: temat Afganistanu szybko nie zniknie. Bo jak ostrzega Leon Panetta, były sekretarz obrony, prędzej czy później Stany muszą rozprawić się z IS-Ch: „Możemy zostawić pole bitwy, ale walka z terroryzmem się nie skończyła”. ©