Kraj marzeń wujka Xi

Siedemdziesięciolecie Chińskiej Republiki Ludowej to dla rządzących rocznica prestiżowa. Przygotowania do celebry trwają od miesięcy. Jednak „chiński model” natrafia na coraz to nowe trudności.

23.09.2019

Czyta się kilka minut

Przewodniczący Xi Jinping wśród dzieci z prowincji Guangdong, październik 2018 r. / JU PENG / XINHUA / AFP / EAST NEWS
Przewodniczący Xi Jinping wśród dzieci z prowincji Guangdong, październik 2018 r. / JU PENG / XINHUA / AFP / EAST NEWS

Miasto Shenzhen zajmuje symboliczne miejsce w najnowszej historii Chin. W 1992 r. wybrał się tam ówczesny przywódca kraju Deng Xiaoping i przesądził o rynkowym kursie reform. „Socjalizm nie oznacza biedy” – mówił. Dalsza historia jest znana: po kilku dekadach spektakularnego wzrostu Chiny stały się obok USA jednym z dwóch mocarstw światowych.

Pozycja Denga jako „ojca reform” wydawała się dotąd niepodważalna. Jednak nowa narracja historyczna wydaje się to kwestionować. Muzeum Historii i Kultury Ludowej w Shenzhen kilka razy modyfikowało ostatnio swoją główną wystawę, poświęconą reformom. Najpierw zwiedzających witała wielka rzeźba Denga. Potem ją usunięto i na ścianach pojawiły się cytaty z obecnego przywódcy Xi Jinpinga. Po miesiącu znowu dokonano zmiany: przy wejściu stali wspólnie Deng i Xi. Teraz, wedle najnowszych doniesień, wrócono do pierwotnej wersji.

Natomiast Pekińskie Narodowe Muzeum Sztuki w centrum ekspozycji poświęconej reformom w ChRL umieściło obraz, na którym dominuje postać Xi Zhongxuna – ojca obecnego przywódcy, który po tym, jak zasłużył się w komunistycznej partyzantce, po powstaniu ChRL w 1949 r. pełnił różne funkcje państwowe. W postawie stojącej, Xi senior (zmarły w 2002 r.) przedstawiał wizję nowych Chin, a przy stole siedzieli zasłuchani towarzysze – wśród nich Deng Xiaoping. Tę ekspozycję również zmieniono: gdy kilka tygodni temu zwiedzałem to muzeum obrazu już nie było. Nad wystawą dominuje teraz Xi Jinping.

Czytanie z roszad

W kraju, w którym nie ma otwartej debaty politycznej, takie roszady pełnią ważną funkcję zastępczą. Pokazują układ sił, napięcia w obozie władzy i tworzenie obowiązującej wersji historii.

Jest to istotne zwłaszcza w tym roku, kiedy kumulują się ważne dla Chin rocznice. Od stulecia Ruchu 4 Maja (czyli demonstracji studentów za reformami w duchu „demokracji i nauki”), poprzez przemilczaną i oficjalnie niebyłą masakrę na placu Tiananmen (w czerwcu minęło 30 lat), aż po 70. rocznicę powstania ChRL. To ostatnie wydarzenie, przypadające 1 października, jest rzecz jasna dla władz najważniejsze. Przygotowania do obchodów trwają od miesięcy. Na różnych polach: zmobilizowano 190 tys. policjantów, telewizja emituje we wrześniu filmy i widowiska o patriotycznej treści, cenzura ze zdwojoną uwagą wyłapuje niepoprawne treści z internetu, a protestujący w Hongkongu nie mogą liczyć na wyrozumiałość (o realizacji ich wolnościowych postulatów już nawet nie mówiąc).

W samą rocznicę, we wtorek 1 października, Xi Jinping odbierze na placu Tiananmen (tym samym) wielką defiladę wojskową i wygłosi przemówienie. Od ostatniej okrągłej celebry w 2009 r. Chiny urosły gospodarczo blisko trzykrotnie, kolejne miliony obywateli wyszły z biedy, a pozycja międzynarodowa kraju jest dużo silniejsza. Wszystko to powinno być dla władz powodem do dumy i potwierdzać słuszność obranych reform. A jednak Chiny znalazły się dziś w najtrudniejszym dla siebie momencie od czasu przełomu 40 lat temu. Odpowiedzialność za to w dużym stopniu obciąża Xi Jinpinga, który skupił w ręku całą władzę – w skali porównywalnej jedynie z Mao Zedongiem, twórcą ChRL.

„Tygrysy” aresztowane

Początki Xi jako przywódcy zapowiadały raczej kontynuację dotychczasowej drogi. Tuż po objęciu władzy w 2012 r. pojechał do Shenzhen, by pokłonić się przed pomnikiem Denga. Wkrótce na plenum partyjnym podkreślił „decydującą rolę rynku” w rozwoju gospodarki. Nawet gdy ogłaszał „chińskie marzenie” jako swą sztandarową wizję odnowy kraju, wydawało się to – mimo jej nacjonalistycznego zabarwienia – naturalnym potwierdzeniem aspiracji wielkiego narodu, który zasługuje na dobrobyt i szacunek. Skoro jest American dream, dlaczego nie może być jego chińskiej wersji?

Ale potem nastąpiła sekwencja zdarzeń wskazujących, że wymarzone Chiny Xi będą jego programem autorskim. Dzwonkiem alarmowym dla tego, co wkrótce nastąpi, powinna stać się już jego poufna wypowiedź z pierwszej wizyty w Shenzhen, której przeciek trafił do internetu: „Przekreślić historię Związku Sowieckiego i Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego to przekreślić Lenina i Stalina, to przekreślić wszystko inne, to historyczny nihilizm. Burzy to nasze myśli, podminowuje organizację partyjną na każdym szczeblu”. Xi będzie wielokrotnie wracał do upadku Związku Sowieckiego. Dla niego morał z tej lekcji jest jasny: chińscy komuniści nie tylko nie mogą dokonać żadnej rewizji historycznej, lecz rola partii musi jeszcze ulec wzmocnieniu.

Xi zabrał się do rządzenia od walki z korupcją wśród elit władzy. Problem istniał, ostrzegał przed nim już poprzedni przywódca Hu Jintao. Ale wyjątkowość działań Xi polega na ich intensywności. Kampania antykorupcyjna trwa nieprzerwanie. Zaangażowano w nią 800 tys. urzędników, dochodzenie wszczęto wobec 2,7 mln ludzi, z czego 1,5 mln aresztowano. Wśród nich jest kilkuset tzw. tygrysów: ludzi o najwyższym państwowym statusie (np. 20 generałów, z których dwóch stracono). Nowe przepisy regulują dopuszczalną wielkość domu dla urzędników, długość zagranicznych podróży służbowych, a nawet liczbę dań na kolacjach biznesowych.

Społeczeństwo zdaje się wspierać ten twardy kurs. Wątpliwości budzi jednak, że prawie nigdy o korupcję nie są oskarżani ludzie powiązani politycznie z Xi. Oznacza to, że celem kampanii jest też konsolidacja władzy, zbudowanie wokół przywódcy lojalnego obozu poparcia. Jest to o tyle łatwe, że do walki z korupcją i dyscyplinowania urzędników służą instytucje partyjne, wyłączone z władzy sądowniczej. Pracę można więc stracić za posiadanie kochanki czy kochanka, na co nie ma paragrafu w kodeksie karnym.

Słusznie czy nie, swoją pozycję utraciło zatem wielu VIP-ów, również na prowincji, często osadzonych w gęstej lokalnej sieci powiązań. „Xi zniszczył miliony ludzi z elit, którzy teraz pałają żądzą osobistej zemsty” – pisze znawca tematu, australijski publicysta Richard McGregor.

Szczególny status

„Dość już z tymi starcami, którzy sprawują władzę do śmierci, dość z dożywotnymi przywódcami” – mówił Orianie Fallaci w 1980 r. Deng Xiaoping. Krytykował też kult jednostki, podkreślając zalety kolektywnego przywództwa.

Xi złamał oba dogmaty Denga. Nie tylko objął wszystkie najważniejsze funkcje w państwie i obsadził Biuro Polityczne partii swoimi ludźmi. Zniósł też limit dwóch kadencji dla przewodniczącego (to odpowiednik prezydenta) – dziś 66-letni, może więc rządzić do śmierci. Status swój przypieczętował wpisaniem własnej myśli do konstytucji, jako pierwszy przywódca od czasów Mao.

Omniprezencja Xi każe pytać, czy nie rodzi się nowy kult jednostki. Za wcześnie, by o tym przesądzać, szczególny status Xi stwarza jednak ku temu możliwości. Z jednej strony jest on głową współczesnej dynastii, dzierżącej monopol na władzę, patriotyzm, prawdę i moralność. Z drugiej, za sprawą swych działań antykorupcyjnych przeciwko elitom cieszy się uznaniem Chińczyków. I korzysta z tego: potrafi wyjść do nich, porozmawiać jak „Xi Dada” (wujek Xi), stanąć w kolejce po jedzenie. Jest nie tylko formalnym przywódcą, ale też kimś w rodzaju przywódcy ludowego. Taki jego obraz kreują też media.

Jak najwięcej kontroli

A przede wszystkim: wyjątkowa pozycja umożliwia „wujkowi Xi” forsowanie własnej wizji Chin, czyli kontrolowanie za pomocą partii jak największych obszarów życia. 70 proc. prywatnych firm w Chinach, także zagranicznych, ma zakładowe komórki partyjne. „Te firmy również mają obowiązek samodoskonalenia” – mówił Xi. Plakaty z sierpem i młotem spotkać można w takich korporacjach jak L’Oreal, Disney czy Walmart (w USA ta sieć supermarketów nie ma nawet organizacji związkowej).

O ile wcześniej rolą sekretarzy partyjnych w firmie było polityczne dyscyplinowanie pracowników albo organizowanie kampanii społecznych, w erze Xi coraz częściej angażują się oni w decyzje biznesowe. Partia „sugeruje” firmom inwestycje w region lub branżę, które chce dla dobra kraju rozwijać, co niekoniecznie musi być opłacalne dla przedsiębiorstwa. „Podważa to autorytet kadry zarządzającej” – skarży się Izba Handlowa Unii Europejskiej w Chinach.

Dużo łatwiej jest partii kontrolować rodzime firmy prywatne. Nie dziwią laurki dla władz od szefów wielkich korporacji, którzy wiedzą, że w razie nieposłuszeństwa ich biznes albo oni sami znajdą się w tarapatach.

Dla zagranicy istotne jest, że nawet w przypadku prywatnych chińskich inwestorów nie zawsze łatwo rozróżnić, czy kierują się oni tylko chęcią zysku, czy realizują też wolę państwa. Wielu kapitalistów jest zresztą członkami partii, jak miliarder Jack Ma, który kilka lat temu kupił znany dziennik z Hongkongu „South China Morning Post”. Gazeta publikuje teraz więcej artykułów przyjaznych Chinom – to niezależna decyzja czy ręka Wielkiego Brata?

Mimo zwiększonej kontroli nad sektorem prywatnym Xi wyraźnie faworyzuje firmy państwowe, np. dostępnością kredytu. Blisko połowa z nich jest nierentowna. Duszą one wzrost gospodarczy, ale stabilizują rynek pracy i umożliwiają realizację strategicznych projektów, jak Nowy Jedwabny Szlak. Nie jest też tajemnicą, że część z tych firm kontrolują rodziny partyjnych notabli. Inaczej trudno byłoby im za pensję o równowartości 20 tys. dolarów rocznie (tyle zarabia członek Biura Politycznego) posyłać dzieci na elitarne uczelnie USA.

System wartości społecznej

„Media muszą kochać partię, chronić ją i blisko współdziałać z przywództwem partyjnym” – mówił Xi w 2016 r. po odwiedzeniu kilku redakcji. Oznacza to, że za jego czasów cenzura, w której pracuje ok. 2 mln ludzi, została nie tyle zaostrzona, co sprofilowana, by ukazujące się w mediach i internecie polityczne treści miały jednoznacznie propartyjny przekaz.

Chiny blokują dostęp do Twittera, Googla czy Facebooka (choć Xi ma tu profil przeznaczony dla zagranicy), forsują jednak rozwój internetu i nowoczesnych technologii komunikacji do słusznych (dla władz) celów, np. biznesowych. Albo do kontrolowania ludzi.

Xi Jinpinga kojarzy się tu głównie z tzw. systemem social credit, który za pomocą kamer zainstalowanych w całym kraju będzie miał możliwość rozpoznania każdego Chińczyka, odczytania na miejscu jego życiorysu i jego „wartości społecznej”. Program jest wciąż w fazie pilotażu, ale już dziś 10 mln Chińczyków nie może wsiąść na pokład samolotu czy superszybkiej kolei, system wykazuje bowiem, że np. zalegają z długami. Obawy rodzi rzecz jasna stosowanie takich metod do politycznej inwigilacji czy ingerowania w prywatność. Ma to już zresztą miejsce w prowincji Xinjiang, gdzie tamtejsza ludność islamska jest poddana ścisłej kontroli i brutalnej „reedukacji” za pomocą nowoczesnych technologii.

Błędem byłoby jednak sądzić, że nowe formy kontroli społecznej budzą wśród Chińczyków gwałtowny opór, że robią wszystko, by się z niej wymknąć. Nie ma rzetelnych przekrojowych danych, ale z wycinkowych badań, publikowanych również w zachodnich mediach, wynika, że wielu obywateli dostrzega zalety systemu w zwalczaniu przestępczości, zaprzestania oferowania wybrakowanych produktów czy w budowaniu zaufania społecznego, np. przez ograniczenie nagminnego zwyczaju wyłudzania pieniędzy.

Głosy protestu

Jeśli coś budzi sprzeciw w programie Xi, zwłaszcza u części elit, to jego totalność, powszechna penetracja i skupienie wielkiej władzy w jednym ręku. Dziś można już zapomnieć o dysydentach z lat 90., ich żądaniach wprowadzenia liberalnej demokracji. Nawet w porównaniu z początkiem XXI w. istnieje poczucie, że przestrzeń na swobodniejszą wymianę politycznych poglądów jest dużo węższa.

Na kongresie partii dwa lata temu pojawił się anonimowy list dwudziestu kilku osób, krytyczny wobec Xi i wzywający do jego ustąpienia. W zeszłym roku serię petycji do władz, stylizowanych na czasy cesarstwa, skierował zaś profesor uniwersytetu Tsinghua Xu Zhangrun. Wymienia tam powody sukcesu modernizacji Chin w ostatnich dekadach. Obok przywrócenia własności prywatnej i zachowania „pewnych” swobód politycznych, petycje uderzają wprost w Xi – mowa jest w nich, że limit dwóch kadencji dla przywódcy był słuszny i ostrzegają, że zacieśniająca się kontrola doprowadzi kraj do upadku. Pojawia się też postulat ujawnienia majątków notabli partyjnych, zniesienia ich przywilejów i odejścia od kultu jednostki.

Profesor Xu został zawieszony w pracy i jest przesłuchiwany, mimo wsparcia kilkudziesięciu intelektualistów. Jednak jesienią tego samego roku pojawił się kolejny krytyczny głos. Syn Deng Xiaopinga, Deng Pufang, wezwał – nie wprost, ale jednak – aby wrócić do bardziej koncyliacyjnego stylu rządzenia swojego ojca, który powtarzał, aby budować siłę Chin po cichu i nie zadzierać z zagranicą. Wypowiedź młodego Denga ocenzurowano.

Wobec siły Xi Jinpinga i jego popularności w społeczeństwie można by te głosy zlekceważyć – gdyby nie to, że gospodarka wyraźnie zwalnia i coraz więcej krajów z niepokojem przygląda się zachowaniu Chin za granicą.

Wreszcie, być może pierwszy raz w swojej karierze, Xi Jinping napotkał rywala wagi superciężkiej – Donalda Trumpa.

Nowe starcie mocarstw

Jest paradoksem, że to Trump, krytykowany za unilateralizm („America First”) i za rzekome sympatie do autokratów, stał się dziś główną przeszkodą mogącą pokrzyżować Xi budowę Chin jego marzeń.

Prezydent USA nie tylko definitywnie porzucił ideę, że bogacenie się i aktywny udział Chin w świecie doprowadzą je do wolnościowych przemian. Uznał, że trzeba się im przeciwstawić już teraz, gdy nie jest na to jeszcze za późno. Co więcej, pogarszające się wyniki chińskiej gospodarki, także na skutek twardej polityki USA, każą na nowo pytać o granice rozwoju chińskiego modelu.

Tuż po zaprzysiężeniu Trumpa Xi przyjechał na forum gospodarcze do Davos, gdzie przekonywał o zaletach globalizacji, w tym wolnego handlu, próbując wbić klin między USA a resztę Zachodu. Pojawiły się nawet głosy, że oto wystąpił nowy lider globalnego świata.

Chiny, owszem, wspierają globalizację, ale na swoich warunkach. Przez wiele lat, a zwłaszcza po wstąpieniu do Światowej Organizacji Handlu w 2011 r., korzystając z liberalnych reguł światowej gospodarki, mogły bez ograniczeń eksportować towary, inwestować za granicą i zaopatrywać się tam, nie zawsze legalnie, w najnowsze technologie. Równocześnie stawiały bariery na własnym rynku, blokując wejście obcym firmom albo wypychając je, np. przez dumping, gdy po przekazaniu technologii nie były już potrzebne.

Trump nie krytykuje Chińczyków za takie zachowanie – zarzuca raczej naiwność poprzednim prezydentom USA, którzy np. hołdując dewizie handlu wolnego, ale niekoniecznie sprawiedliwego (fair), przyczynili się do zbudowania chińskiej potęgi. Cła na towary z Chin tylko nieznacznie obniżą ich stopę wzrostu. Dużo bardziej szkodliwe dla Pekinu może być opuszczanie kraju przez zagraniczne firmy i ogólne tąpniecie nastrojów gospodarczych. A wszystko to przy długu wewnętrznym na poziomie 300 proc. PKB.

Strach przed Pekinem

Czy Chiny są jednak gotowe, by wypełnić pustkę po USA i stać się odpowiedzialnym liderem, na początek choćby w Azji? Można mieć wątpliwości. Co sądzić bowiem o zlekceważeniu przez nie niekorzystnego dla siebie werdyktu Trybunału w Hadze, który Filipinom przyznał sporną część Morza Południowochińskiego? Mimo sprzeciwu okolicznych państw, Pekin tworzy tam sztuczne wyspy, stawiając na nich bazy wojskowe.

Dalej: chińskie kredyty i inwestycje bez wątpienia wspierają rozwój wielu biedniejszych krajów Afryki i Azji. Chińczycy mają pieniądze, działają szybko, nie zważając, co lokalny partner sądzi o demokracji czy prawach człowieka. Podobnie jak w czasach cesarstwa, gdy Chiny zwasalizowały większość sąsiadów, potrafią teraz przekupywać lokalne elity, oferując im prezenty i gotówkę. Kłopot w tym, że często robią to zbyt szczodrze, wiedząc, że druga strona nie jest w stanie się wypłacić, i stąd tylko krok do trwałego uzależnienia od Pekinu. To dlatego premier Malezji Mahathir po objęciu stanowiska zaciągnął hamulec na chińskie inwestycje.

Jeśli „chińskie marzenie” Xi przewiduje zatem również odbudowę sinocentrycznego ładu, to może on mieć z tym kłopot. Inaczej niż kiedyś, w Azji rozbudzone są dziś nacjonalizmy, często zwrócone przeciwko Chinom. Wiele krajów regionu ma też demokrację, może niedoskonałą, ale gwarantującą swobody polityczne, o których w Chinach pod rządami Xi można tylko marzyć. Trudno się więc dziwić, że większość krajów Dalekiego Wschodu widzi na razie w USA gwaranta swojego bezpieczeństwa.

Strach przed Chinami sięgnął także Europy, nawet Niemiec, które na rozwoju chińskiej gospodarki bardzo skorzystały (np. Volkswagen sprzedaje tam 40 proc. swoich aut). Dzwonki alarmowe w Berlinie włączyły się w 2016 r., gdy okazało się, że Chiny przejmują niemieckiego producenta robotów Kuka, a Niemcy nie mają nawet ustawy, by się przed tym obronić. W latach 2011-16 wartość chińskich inwestycji w Niemczech, głównie w zaawansowane technologie, wzrosła dziesięciokrotnie, do 7 mld euro. W 2018 r. tylko za udziały w Mercedesie chiński producent aut Geely zapłacił 9 mld dolarów.

Berliński think tank Mercator opublikował w tym czasie raport, ostrzegając, że na ekspansji Chin w nowoczesne branże za granicą i na wypychaniu obcych konkurentów ze swojego rynku najbardziej ucierpią właśnie Niemcy i Korea Południowa. Berlin w pośpiechu przystąpił do zmiany prawa, by utrudnić Chinom przejmowanie swoich firm.

Niepokoje o przyszłość

Zapewne o takiej ostentacyjności, która przysporzy Chińczykom wrogów, mówił syn Deng Xiaopinga, krytykując obecne władze. Jednak zmianę mentalną w Chinach, na bardziej asertywną wobec zagranicy, dało się wyczuć już za rządów Hu Jintao. Istotne były lata 2008-09: Pekin najpierw perfekcyjnie zorganizował olimpiadę, a potem USA i Europa ­popadły w kryzys, którego Chiny uniknęły. Coraz więcej głosów zaczęło wieścić schyłek Zachodu i nastanie ery chińskiej hegemonii. Autorzy nacjonalistycznych książek w Chinach („Chiny, które powiedzą: nie”, „Nieszczęśliwe Chiny”) przekonywali, że rodzimy model rozwoju jest lepszy od zachodniego i to Chiny powinny narzucać światu swoje wartości. Xi przynajmniej część z tych nastrojów skanalizował.

Pytanie, czy postąpił słusznie? Czy w polityce wewnętrznej i zagranicznej nie poszedł za szybko, za ostro, czy Chiny pod jego przywództwem nie przeceniły swojej siły i wpływów?

Głównym filarem, na którym partia komunistyczna od czasów Denga opierała swój mandat do władzy, były sukcesy gospodarcze. Tymczasem wzrost PKB jest najsłabszy od 27 lat, a niepokoje o przyszłość rosną. Chiny mają wciąż duży wewnętrzny potencjał rozwoju, ale uwolnienie go wymagałoby prorynkowych reform. To z kolei kłóci się z instynktowną wręcz, zwłaszcza u obecnego przywództwa, chęcią kontrolowania gospodarki.

Drugim filarem był i jest nacjonalizm. W Chinach obejmuje on dumę z wielkiej historii, utrzymanie integralności granic (w tym Hongkongu) i godnościową kompensację za krzywdy doznane od obcych w wiekach XIX i XX. Z definicji nacjonalizm zakłada jednak uczucie, nawet fanatyczne, do narodu, a nie do władz, choć te obecne próbują stawiać tu znak równości. Znaczy to, że są okoliczności, gdy lud, kierując się nacjonalizmem, może zwrócić się przeciw rządzącym.

Xi musi mieć pełną głowę tych dylematów. Mówi teraz o czekającym kraj 30-letnim trudnym marszu. I to w sytuacji, gdy 1 października przemówi do narodu jako absolutny przywódca najpotężniejszych Chin od 200 lat.

W innych perspektywach

Chiny nieraz potrafiły zaskoczyć świat. Operują w innych perspektywach czasowych niż kraje, gdzie mandat do rządzenia wymaga ciągłego odnawiania w demokratycznych wyborach. Być może Xi Jinping znajdzie więc metodę na urzeczywistnienie swojego „chińskiego marzenia”.

Choć i dla świata, i dla zwykłych Chińczyków byłoby bez wątpienia lepiej, gdyby przybrało ono łagodniejszą formę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2019