Kraina wielkiej fikcji

Obecna formuła egzaminu maturalnego jest ślepą uliczką, w którą twórcy wpędzili uczniów, a także nauczycieli-egzaminatorów. Wprowadzenie nowej matury przesunięto o trzy lata, ale nic to nie dało, choć krytyka była słyszalna przez cały ten czas i zawsze podnoszono te same jej słabości. Zarzuty odbijały się jednak od gmachu ministerstwa jak groch o ścianę... Reforma oświaty stała się fetyszem.

29.05.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Oczekiwania twórców nowej matury spełniły się przede wszystkim w tym sensie, że egzamin po prostu się odbył. Ich zamierzenia, przynajmniej jeśli chodzi o maturę z języka polskiego, znacznie odbiegały jednak od oczekiwań metodyków, polonistów uniwersyteckich, także części nauczycieli. Twórcy nowej matury wymyślili ją sobie jako egzamin wieńczący naukę szkolną i wydający certyfikat dojrzałości. Metodycy i poloniści, od kiedy tylko poznali jej formułę, ostrzegali, że jest źle przygotowana i nieadekwatna do rangi egzaminu maturalnego. Ich zdaniem matura powinna sprawdzać dojrzałość myślenia, mówienia, pisania, interpretowania, a także pewną erudycję. I wcale nie były to oczekiwania wygórowane, ale konieczne, by uzasadnić jej nazwę, jako egzaminu dojrzałości.

Szczegółowo, z racji zainteresowań i doświadczeń zawodowych, przyjrzałem się maturze z języka polskiego. Z tego, co wiem od nauczycieli, którzy do niej przygotowywali, a także z kontaktów z egzaminatorami, matura zdecydowanie nie spełniła ich oczekiwań. Choć składa się z trzech części, właściwie każdą z nich należałoby zakwestionować, ponieważ nie odzwierciedla rzeczywistości wykształcenia ani osobowości egzaminowanego. Daje ograniczone i mocno zafałszowane świadectwo tego, kim maturzysta w istocie jest.

Wszyscy mówią, że jest w porządku

Egzamin ustny polega na przygotowaniu prezentacji. Ponieważ uczniowie przedstawiali je pod koniec kwietnia, doprowadziło to do poważnych perturbacji w szkołach: część młodzieży nie mogła mieć przez jakiś czas lekcji. Koszty są nieuniknione, ale w tym przypadku cena była zbyt wysoka. Na dodatek egzamin okazał się fikcyjny, ponieważ nauczyciele nie mogli sprawdzić, a nawet gdyby to było możliwe, nie mogli udowodnić, że uczeń przygotował prezentację samodzielnie. Skądinąd wszyscy wiedzą, że rynek handlu prezentacjami bujnie się w ostatnich miesiącach rozwinął. Mam w domu ogłoszenia, które reklamowały usługodawców; zresztą młodzież jest operatywna i via e-mail docierały, także do pracowników uniwersyteckich, prośby o pomoc przy napisaniu pracy, konspektu czy sporządzeniu bibliografii. “Przestraszone nastolatki", jak nadawcy przedstawiali się w listach, prosiły o pomoc, bo nie radziły sobie z pracą...

Faktem stało się powstanie rynku płatnych usług maturalnych. Moi studenci otrzymywali takie propozycje; część z nich twierdziła, że szlachetnie odmawia, mówiąc, że może pomóc w inny sposób. Ale takimi “kontrpropozycjami" nie interesowano się. Inicjatywa Małopolska im. Króla Władysława Łokietka, której jestem członkiem, jest szczególnie uwrażliwiona na kwestię handlu wszelkimi pracami dyplomowymi. Przez wiele miesięcy skłanialiśmy prokuraturę do zajęcia się tym procederem (choć nie w kontekście prac maturalnych), dostarczając “twardych" dowodów. Zdecydowanie trzeba ten “czarny rynek" likwidować, co wydaje się trudne, bo teraz jeszcze się on poszerzył o sektor maturalny. Pojawił się popyt, rynek zareagował, brakuje zaś poważnej reakcji odpowiednich władz, w tym przypadku także oświatowych.

Egzaminator komisji oceniającej prezentacje mógł się jedynie w trakcie rozmowy zorientować, na ile maturzysta zna temat, o którym mówi. Jeśli wiedza rażąco odbiegała od poziomu pracy, oceniał egzamin o kilka punktów niżej, ale nie było podstaw, by go nie zaliczyć. Zresztą, co takiego sprawdza ta prezentacja? Umiejętność pamięciowego opanowania tekstu? Rzetelną wiedzę? Do trudności sprawdzenia autentyczności pracy dochodzi niemożność zapoznania się z obfitą bibliografią przyniesioną przez ucznia i zbadania stopnia jej związku z pracą. Okazji do takich “prezentacji", poświęconych książkom czy zainteresowaniom młodzieży, jest zresztą w ciągu roku sporo, nie ma powodu, by awansować tę formę pracy ucznia do rangi egzaminu maturalnego, zwłaszcza jeśli jego formuła budzi tyle wątpliwości czy stwarza sytuację kryminogenną. Last but not least: punkty uzyskane podczas prezentacji nie są wliczane do ogólnej oceny maturalnej.

W takim razie: po co ta mistyfikacja? Wszyscy udają, że jest w porządku, choć przecież zdają sobie sprawę, że tak nie jest. To sytuacja głęboko antywychowawcza: jeżeli uczniowie wiedzą, że nauczyciele wiedzą, a nauczyciele wiedzą, że uczniowie wiedzą, że oni wiedzą, to chyba wszyscy robią do siebie oko udając, że sprawa jest czysta... Dodajmy zresztą, że powstał już “wtórny" rynek prezentacji - tegoroczni maturzyści oferują je w internecie młodszym kolegom.

Paraliżująca obecność klucza

Egzamin pisemny składa się z dwóch części. Pierwszą jest tekst sprawdzający umiejętność czytania ze zrozumieniem - to mogłaby być część egzaminu gimnazjalnego dla 16-latków czy nawet absolwentów podstawówek, jeśli chciałoby się sprawdzić uwagę, spostrzegawczość, umiejętność śledzenia tekstu - ale licealistów?

Kością niezgody jest jednak analiza i interpretacja tekstu, a raczej towarzyszący jej tzw. klucz określający poprawność odpowiedzi. Od lat przeprowadzam ze studentami ćwiczenia, na których rozwiązujemy owe testy sprawdzające czytanie ze zrozumieniem i zawsze mamy istotne wątpliwości, czy pytanie precyzyjnie sformułowano i czy klucz zamieszczony w arkuszu egzaminacyjnym trafia w sedno odpowiedzi. Nierzadko zdarza się, że klucz zawęża możliwości. Przecież nawet w tekście publicystycznym, który rozumie się na ogół jednoznacznie, pewne sformułowania są wieloznaczne i czytelnik rozumie tekst poprawnie, choć niekoniecznie literalnie tak samo jak kolega. Niemal we wszystkich wersjach tego testu znajdowaliśmy usterki. Wątpliwości budziła też punktacja zero-jedynkowa, czasami zero-dwójkowa. Ostatecznie nie dziwiłem się studentom, którzy mówili, że woleliby nie zdawać tego egzaminu, bo konieczność wstrzelenia się w to, co wymyślił egzaminator, przerastałaby ich możliwości. Wątpliwości dotyczące klucza potęgują się przy drugiej części egzaminu - analizie i interpretacji tekstu, kiedy uczeń otrzymuje teksty literackie immanentnie niosące ze sobą ładunek wieloznaczności.

Nie dziwię się też działaniom uelastyczniającym klucz, o których ostatnio słyszymy. Wszystkie sprawdziany przedmaturalne wykazywały ograniczoną kompetencję młodzieży w trafianiu w odpowiedzi zawarte w modelu. Świadomość jego istnienia nie pomaga uczniowi, bo ma on odpowiadać zgodnie z tym, co sądzi czy jak interpretuje tekst, a nie błądzić w poszukiwaniu “odpowiedzi z klucza". W szkole uczy się wszak samodzielności myślenia i odwagi w zetknięciu z tekstem; nie jest tajemnicą, że ta śmiałość powstanie tylko wówczas, gdy uczeń będzie świadomy, że do zrozumienia tekstu literackiego wiodą różne drogi. Tak zresztą wychowujemy studentów: mają wyrosnąć na nauczycieli, którzy ośmielają się w kontakcie z tekstem. Tymczasem rygorystyczny klucz szkodzi uczniom myślącym niezależnie, twórczo, ale przecież poprawnie. Nie pozwala im nawiązać z tekstem gry. Sama świadomość, że muszę “trafić", może być paraliżująca.

Pierwsze relacje egzaminatorów potwierdzają obawy w dwójnasób. Okazało się, że stali się maszynami do przydzielania punktów. Seria szkoleń uświadomiła im, że pewne słowa mają rozumieć tak, inne inaczej. Ich inwencja czy wrażliwość polonistyczna została na jakiś czas unieważniona, zamiast tego mają się odwoływać do jakichś nadzorców czy super-interpretatorów, którzy ustalili wzorzec. Nie bez kozery w piątek przed maturą odbyło się kolejne szkolenie egzaminatorów; masa tych szkoleń źle zresztą świadczy o samej materii egzaminu. Spodziewam się procederu “rozszczelniania" klucza, bo gdyby oceniano ściśle według niego, rezultaty nie odbiegałyby od fatalnych wyników matur próbnych. Ponieważ przekonano się, że dotychczasowy klucz niszczy prace, konieczne stało się uczynienie go bardziej “wariantywnym". Byle to podsycone strachem majstrowanie nie prowadziło do drugiej skrajności - akceptacji wszystkiego, co napisze uczeń. Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym mankamencie wspomnianego klucza i systemu oceniania - prowadzi on (co już się potwierdziło) do uśredniania, spłaszczania wyników. Giną indywidualności, prace słabe w punktacji niewiele różnią się od oryginalnych, bo oryginalność “przycina" klucz.

Walory za cztery punkty

Obecna formuła egzaminu maturalnego jest ślepą uliczką, w którą jej twórcy wpędzili uczniów, a także nauczycieli, chcąc nie chcąc podejmujących się roli egzaminatorów. Wprowadzenie nowej matury przesunięto o trzy lata, ale nic to nie dało, choć głosy krytyczne były słyszalne przez cały ten czas i zawsze podnoszono te same jej słabości. Zarzuty odbijały się jednak od gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu jak groch o ścianę... Reforma oświaty stała się fetyszem. Nikt nie chciał się od niej odwrócić czy ją zmodyfikować. Może obawiano się etykiety wstecznictwa, nie-nowoczesności?

Doszło do tego, że matura z języka polskiego stała się wielką fikcją; wyrządzono krzywdę maturzystom (oni i tak się wystarczająco bali, bo są wszak rocznikiem eksperymentalnym), jasne jest też, że matura nie spełnia wiązanych z nią oczekiwań: nie ocenia rzetelnie wiedzy i umiejętności uczniów. Ci zresztą domyślali się, że tę maturę można napisać, nie wykazując się wiedzą. Za konteksty pozaliterackie, np. wiedzę historyczną lub filozoficzną, maturzysta może uzyskać tzw. walory, czyli maksimum cztery punkty. Czy o to warto się bić - czytaj: pielęgnować swoją erudycję? Może lepiej dać sobie spokój, a nawet nie czytać lektur, bo nowa matura ich znajomości nie sprawdza.

W jakiej sytuacji stawia to polonistów, którzy wiedzą, że ich młodzież zdaje sobie sprawę z tego, iż wiedza z lektur na maturze sprawdzana nie będzie? Przecież już teraz nierzadko tylko troje-czworo uczniów w klasie zna omawianą lekturę. Nauczycielom opadają ręce: wobec nieznajomości całych książek trzeba omawiać fragmenty, kserować teksty i dokonywać ekwilibrystycznych wysiłków, żeby lekturę omówić. Albo pokazuje się film. Nawet metodycy idą na układy z rzeczywistością i sugerują polonistom omówienie części lektury w oparciu o adaptację. Wymuszanie czytania lektur formułą dawnej matury było, owszem, rygorem formalnym, ale budowało szacunek do literatury; kształtowało świadomość, że aby być człowiekiem dojrzałym, pewne teksty trzeba znać czy po prostu - czytać książki.

Nie bijąc się w piersi...

Starą formułą matury nauczyciele byli znużeni; narzekali, że nie chciało im się sprawdzać po raz kolejny prac pisanych na podobne tematy. Poza tym był to egzamin wewnętrzny, co nie raz i dwa prowadziło do zafałszowań (wszak pojawiają się wtedy, gdy sprzyjają temu warunki). Obecna matura jest zewnętrzna - to jej plus i tego należy bronić. Krytyka nowej formuły bynajmniej nie oznacza tęsknoty za “minionym a bliskim", tylko konieczność modyfikacji kierunku wyraźniejszego punktowania wiedzy, znajomości lektur i samodzielności czytania literatury.

Nowa matura powinna skupiać się na analizie i interpretacji dzieła literackiego, bo tego głównie uczymy w szkole. Chcemy jednak, by szkołę opuszczał absolwent, który bez lęku formułuje własne zdanie i potrafi je obronić; ceni literaturę; uważa, że jest w życiu potrzebna i ma nawyk jej czytania. Pragniemy, by był to ktoś, kto lubi literaturę, choć nie zawsze musi to być literatura najwyższych lotów, bo przecież każde zetknięcie z książką jest formujące. Nowa matura z języka polskiego powinna dawać satysfakcję tym, którzy mają odwagę samodzielnie myśleć i tym, którzy w szkole zdobyli wiedzę. Na razie tak nie jest.

Szkoda, że zmarnowano czas, jaki mieliśmy, by wprowadzić zmiany. Tak zwolennicy, jak przeciwnicy przedstawili przecież argumenty i... na tym się skończyło - strony się ze sobą nie zgodziły, nie zadając sobie jednak trudu rozmowy o tym, co je różni. Może chęć weryfikacji ustaleń blokowała świadomość wydanych na zmiany w edukacji pieniędzy...

Nie oczekuję jednak czyjegoś bicia się w piersi czy schylenia głowy przed rzeczywistością, która komu innemu przyznała rację. Chcę tylko, by powyborcze MENiS uwolniło maturę od niszczącej ją i odbierającej rangę poważnego egzaminu fikcyjności. Jak na mocy tak ułomnego egzaminu uczelnie mają przyjmować kandydatów? Idea “mierzalności" i porównywalności wyników, która leży u podstaw obecnego kształtu matury z języka polskiego, okazała się utopią. Dla dobra uczniów i szkoły trzeba to zmienić.

Dr WITOLD BOBIŃSKI jest adiunktem w Instytucie Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego (Katedra Polonistycznej Edukacji Nauczycielskiej); wieloletnim nauczycielem, autorem podręczników do języka polskiego i historii dla szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum, książek pomocniczych do nauczania języka polskiego i poradników dla nauczycieli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2005