Koszyk coraz cięższy

Czy skupimy się na prywatnych rachunkach kosztów utrzymania czy też na oficjalnych wskaźnikach inflacji, wniosek jest jeden: ceny rosną dużo szybciej niż rok czy dwa lata temu. Z czego to wynika?

08.07.2008

Czyta się kilka minut

Jeszcze dwa lata temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że przywódcy najważniejszych krajów świata, czyli tzw. Grupy Siedmiu, mogliby się zajmować cenami żywności. Dziś wydaje się to całkiem naturalne: wzrost notowań ropy naftowej, droga żywność oraz inflacja to obecnie najważniejsze problemy gospodarki światowej. Dotkliwie odczuwa je także gospodarka polska.

Drogo na świecie, drogo w Polsce

W 2006 r. inflacja w Polsce wynosiła tylko 1 proc. W maju tego roku sięgnęła już 4,4 proc., a w sierpniu, jak przewiduje część analityków, może wzrosnąć nawet do 5 proc. To wprawdzie nadal znacznie mniej niż na Łotwie czy Ukrainie (17 i 30 proc.), ale w porównaniu z tym, do czego przyzwyczailiśmy się w ostatnich latach - dużo. Zwłaszcza że tzw. cel inflacyjny banku centralnego (czyli poziom inflacji, jaki stara się utrzymać NBP) wynosi 2,5 proc., z możliwością odchylenia o 1 punkt procentowy w dół lub w górę.

Tę górną granicę przekroczyliśmy już kilka miesięcy temu. I nie wygląda na to, by szybko udało się nam do niej wrócić. Skutki dotykają nas wszystkich, zwłaszcza że najbardziej drożeją akurat te towary i usługi, bez których na co dzień nie sposób się obyć.

Przez cały 2006 r. ceny żywności zwiększyły się tylko o 0,6 proc, czyli prawie wcale. Tymczasem w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, do maja 2008 r., poszły w górę

o 7 proc. W przypadku pieczywa, nabiału, olejów i tłuszczów oraz owoców podwyżki sięgały co najmniej kilkunastu procent. W podobnej skali, czyli o 11-13 proc., podniesiono w tym czasie opłaty za prąd i gaz, a także ceny opału.

Tych parę przykładów wystarczy, żeby uzmysłowić sobie napięcia pojawiające się w domowych budżetach. Przeciętna polska rodzina około 26 proc. wydatków przeznacza przecież na żywność, a czynsz, opłaty za prąd, wodę, gaz i ogrzewanie mieszkania to kolejne istotne pozycje. Im uboższe gospodarstwo domowe, tym większą część dochodów pochłaniają te niezbędne wydatki - i tym boleśniej odczuwa się obecny wzrost cen.

Ale także zamożniejsi dociekliwie czytają paragony ze sklepu spożywczego, wytrwale szukają tańszej stacji benzynowej - i z niedowierzaniem przyjmują oficjalne dane o inflacji. Każdy z nas bierze przecież pod uwagę własny "koszyk towarów i usług", a nie ten uśredniony, jakim posługuje się Główny Urząd Statystyczny przy obliczaniu wskaźników inflacji. I porównuje, o ile podrożał chleb w piekarni za rogiem i o ile wzrosły opłaty za światło i gaz.

Czy jednak skupimy się na prywatnych rachunkach kosztów utrzymania czy też na oficjalnych wskaźnikach inflacji, wniosek jest jeden: ceny rosną dużo szybciej niż rok czy dwa temu. Z czego to wynika? Przyczyn jest wiele, niektóre dotyczą tylko Polski, inne - całego świata. Zacznijmy od tych rodzimych.

Wzrost i inflacja

Polska gospodarka w 2006 r. zaczęła się rozwijać zdecydowanie szybciej. Stopniowo rosło zatrudnienie, potem także płace. Wyraźny wzrost zarobków nastąpił w 2007 r. i trwa do dzisiaj, choć nie jest równomierny i nie dotyczy każdego. Jednocześnie zwiększono płacę minimalną i zredukowano składkę na ubezpieczenie społeczne. To wszystko właśnie (plus zmniejszenie znacznych poprzednio obaw przed bezrobociem) spowodowało, że Polacy stali się bardziej optymistyczni; że ogólnie mieli więcej pieniędzy. Zamiast oszczędzać na gorsze czasy, ruszyli na zakupy. Zwłaszcza że niskie jeszcze nie tak dawno stopy procentowe zachęcały do zapożyczania się i kupowania na kredyt.

Gdy gospodarka jest w fazie ożywienia (a nasza jest), takie zjawiska są całkowicie normalne. Zazwyczaj towarzyszy im pewien wzrost inflacji, wynikający z niedopasowania popytu na rozmaite towary i usługi do ich podaży. Bank centralny stara się temu przeciwdziałać, analizując kształtowanie się cen i podnosząc z odpowiednim wyprzedzeniem stopy procentowe. Ich wzrost z jednej strony skłania przedsiębiorstwa i konsumentów do większej wstrzemięźliwości w wydatkach, z drugiej - prowadzi na ogół do wzmocnienia kursu krajowej waluty. Obydwa te czynniki hamują inflację.

Dlaczego ten scenariusz u nas się nie sprawdził? Niektórzy ekonomiści, choć nie wszyscy, uważają, że NBP za późno zaczął podnosić stopy procentowe (ostatnio taki zarzut wysunął minister finansów Jacek Rostowski). Nawet jednak gdyby ruszył z podwyżkami wcześniej, i tak nie miałyby one wpływu na dwa najważniejsze składniki polskiej inflacji, czyli ceny żywności i paliw. Tymczasem to właśnie ich wzrost, wynikający z sytuacji na świecie, w głównej mierze przesądza o tym, że inflacja z miesiąca na miesiąc rośnie. Być może przy surowszej polityce banku centralnego byłaby dziś niższa, ale chyba niewiele.

Można uznać, że mieliśmy pecha, bo nasze długo oczekiwane ożywienie zbiegło się w czasie z poważnymi zaburzeniami w gospodarce światowej.

Ropa oszalała

Za głównego winowajcę ogarniającej cały świat fali drożyzny uważa się sytuację na rynku ropy naftowej. Dziesięć lat temu jej baryłka kosztowała najwyżej kilkanaście dolarów, w zeszłym roku niespełna 70 dol., a dziś już ponad 140 dol. A według pojawiających się coraz częściej czarnych scenariuszy jej cena może (choć nie musi) wkrótce dojść do 200, a nawet 250 dol.

Ropa to najważniejszy surowiec energetyczny, kiedy więc drożeje, w dodatku tak bardzo i tak szybko, wpływa na ceny prawie wszystkiego. Zwłaszcza że zwykle towarzyszy temu wzrost cen innych surowców energetycznych: gazu ziemnego i węgla. Droższe stają się transport drogowy, morski i lotniczy, a także produkcja przemysłowa (prąd) i rolna (paliwo do maszyn rolniczych, nawozy sztuczne).

Ten oszałamiający wzrost cen ropy Międzynarodowa Agencja Energetyczna uzasadnia ogromnym przyrostem zapotrzebowania ze strony biednych do niedawna, ale bardzo szybko rozwijających się krajów, przede wszystkim Chin i Indii. Według MAE, producenci ropy nie nadążają ze zwiększeniem wydobycia, a inwestycje, które mogłyby w tym pomóc, są bardzo kosztowne i trwają długo.

Inni uważają, że skokowemu wzrostowi cen ropy winni są głównie spekulanci, którzy jesienią zeszłego roku - po wybuchu kryzysu kredytowego, jaki pozbawił ich możliwości zarabiania na skomplikowanych instrumentach finansowych - przerzucili się na rynki surowcowe.

Wprawdzie MAE jest zdania, że spekulanci mieli niewielki udział w podwyżkach cen ropy (podobnie sądzi np. prof. Kenneth Rogoff z Harvardu, poprzednio główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego), ale np. Kongres USA nakazał tamtejszej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) zbadać, jak z tymi spekulacjami było naprawdę. Nie wiadomo, do czego SEC dojdzie, ale na bieżącą cenę ropy i tak to nie wpłynie.

Apetyt na jedzenie

"Naftowy" wzrost kosztów produkcji rolnej to tylko jeden z powodów galopujących cen żywności na całym świecie. Złożyło się na to wiele przyczyn o charakterze zarówno długofalowym, jak i losowym. Zwiększenie liczby ludności świata i wyższe dochody mieszkańców krajów rozwijających się sprawiają, że popyt na żywność stale rośnie, a produkcji rolnej często nie da się powiększać równie szybko. Swój udział w jej ograniczeniu miały również biopaliwa: rośliny, z których się je wytwarza, zajmują grunty obsiewane wcześniej np. pszenicą.

W dodatku w zeszłym roku seria katastrof naturalnych (susze i powodzie) spowodowała zmniejszenie światowych zbiorów najważniejszych płodów rolnych, przede wszystkim zbóż. Ich zapasy już wcześniej były małe, perspektywa braków dostaw wywołała więc ruch cen w górę.

Nałożyła się na to także spekulacja (choć nie wiadomo w jakim stopniu), a także posunięcia krajów produkujących np. pszenicę czy ryż, które w obliczu wzrostu cen żywności na rynku wewnętrznym wprowadzały zakazy bądź ograniczenia ich eksportu. W efekcie rozmaite płody rolne są dziś najdroższe od kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat, a ceny produkowanej z nich żywności we wszystkich niemal krajach świata przyczyniają się do wzrostu inflacji.

Chińczyk droższy, dolar tańszy

Przez ostatnich parę lat wzrost globalnej inflacji hamowało również to, że coraz więcej towarów importowano z państw, gdzie koszty produkcji (przede wszystkim płace) są niskie. W Polsce np. popularność bardzo tanich chińskich tekstyliów i butów była jednym z powodów trwającego już dobre parę lat spadku przeciętnych cen odzieży i obuwia. Taniały także produkowane w tych państwach wyroby elektroniczne, co w wielu krajach wpływało na ogólny poziom inflacji.

To się jednak zmienia: w tanich dotychczas krajach rosną koszty produkcji (m.in. na skutek drogiej ropy i żywności, a czasem braku wykwalifikowanych pracowników), a import stamtąd przestaje już hamować światową inflację. W USA, gdzie monitoruje się poziom cen towarów sprowadzanych z Chin, stwierdzono niedawno, że w krótkim czasie podrożały one o 17 proc.

Na to wszystko nakładają się zawirowania na rynkach walutowych. Dolar od paru lat tanieje, co sprawia, że w górę idą ceny wszystkich surowców, tradycyjnie wycenianych w tej walucie (m.in. ropy, miedzi, kukurydzy itp.).

Skutki tych zawirowań najbardziej odczuwają kraje, których waluty są powiązane z dolarem. Unia Europejska jest przed nimi częściowo chroniona, bo euro umacnia się wobec dolara, a Polska - jeszcze bardziej. Tylko w ciągu ostatniego półrocza złoty zyskał na wartości 13 proc. wobec dolara, a 7 proc. wobec euro.

Korzyści, jakie nam to daje, najlepiej widać na stacji benzynowej. Choć ropa naftowa kosztuje dwa razy tyle co rok temu, benzyna podrożała w Polsce ledwie o parę procent (olej napędowy dużo bardziej, bo go brakuje). Nie można jednak oczekiwać, że wzrost kursu złotego spowoduje automatyczny i proporcjonalny spadek cen wszystkich sprowadzanych z zagranicy towarów. To zależy głównie od relacji podaży i popytu, no i od zakresu konkurencji na rynku.

Co nas czeka

Czy rząd może jakoś przeciwdziałać wzrostowi cen? Właściwie nie. Mógłby jedynie obniżyć podatki, a konkretnie: jeden z nich - akcyzę, którą płacimy, kupując m.in. paliwo do samochodów. Głośno domagają się tego kierowcy ciężarówek, a także część polityków.

Ministerstwo Finansów jest takiej obniżce zdecydowanie niechętne. Nie tylko dlatego, że oznaczałaby ona mniej pieniędzy w budżecie i większy jego deficyt. Minimalną wielkość akcyzy od paliw określa Unia Europejska: kraj członkowski może go wprawdzie zwiększyć, ale zmniejszyć - już nie. W Polsce akcyza na olej napędowy jest zbliżona do unijnego minimum, rząd nie ma więc możliwości ruchu. Z kolei benzyna podrożała niewiele i nie ma właściwie powodów do obniżki tego podatku.

W UE trwają jednak starania (przoduje w nich Francja) o zmniejszenie minimalnego poziomu akcyzy. Wątpliwe, czy do tego dojdzie, bo sporo krajów sprzeciwia się takiemu posunięciu. Choć bowiem na krótką metę doprowadziłoby ono do obniżki kosztów, to jednocześnie zniechęcałoby do oszczędności paliw i do poszukiwania nowych, bardziej efektywnych sposobów ich wykorzystania. A to jest perspektywicznie konieczne.

Na światowe ceny żywności i ropy nikt w Polsce nie ma wpływu. Pewien wpływ mamy jednak na to, jaka będzie sytuacja naszej gospodarki za parę miesięcy czy za kilka lat. Jeśli się pogorszy, złoty pewnie straci na wartości. Dopiero wtedy w pełni odczulibyśmy skutki drożyzny na światowych rynkach. Bo gdyby nie siła polskiej waluty, inflacja już teraz byłaby zapewne znacznie wyższa, niż jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008