Korytarz strachu

Po przegranej wojnie Armenia musiała zgodzić się, by przez jej teren biegły droga i kolej łączące azerską eksklawę Nachiczewan z Azerbejdżanem. Wielu Ormian widzi w tym zagrożenie.

03.05.2021

Czyta się kilka minut

Położone wśród gór miasteczko Meghri znajduje się tuż przy granicy z Iranem. Kwiecień 2021 r. /
Położone wśród gór miasteczko Meghri znajduje się tuż przy granicy z Iranem. Kwiecień 2021 r. /

Na dworcu kolejowym czas odcisnął brutalne piętno. Trawa porasta trasę, gdzie kiedyś ciągnęły się tory. Kawałki szyn zostały jedynie pod pojedynczymi wagonami, najwyraźniej porzuconymi. Zdobiący kiedyś stację pomnik robotnicy ma oderwaną rękę, a po ormiańskim komuniście Stepanie Szuamianie zostały piedestał i tabliczka. Wkoło walają się wraki aut.

Sam budynek dworca ostał się w niezłym stanie. Nad wejściem napis po ormiańsku i rosyjsku informuje, co to za miejsce: „Meghri”. W pomieszczeniach dworca walają się śmieci, w jednym stoi otwarty sejf. Szyby powybijane. Jedno z okien zasłania dykta z napisem: „Nic nie zostało zapomniane! 9 maja”, ze wstęgą świętego Jerzego i gwiazdą, w którą wrysowano Kreml.

Ruch zamarł tu trzy dekady temu, gdy Związek Sowiecki wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Teraz życie być może wróci. Być może.

Po dobroci lub siłą

O swojej stacji kolejowej mieszkańcy 4,5-tysięcznego ormiańskiego miasteczka Meghri przypomnieli sobie po tym, jak jesienią 2020 r. Armenia przegrała z Azerbejdżanem wojnę o Górski Karabach. W listopadowej umowie o rozejmie ostatni punkt zakłada, że zostaną odblokowane wszystkie połączenia gospodarcze i transportowe. Armenia ma gwarantować ich bezpieczeństwo, a rosyjska straż graniczna ma kontrolować ruch cywilów jadących z azerbejdżańskiej eksklawy Nachiczewan do Azerbejdżanu (między eksklawą a Azerbejdżanem leży Armenia). Droga i tory mają, jak w czasach sowieckich, wieść wzdłuż granicy z Iranem, czyli przez Meghri (to teren armeńskiej prowincji Sjunik, zwanej też Zangezurem).

– Jeśli zbudują drogę i tory, u nas już nie będzie spokojnie. Ciągle gdzieś się będzie kołatała myśl, że zagraża nam Azerbejdżan. To kolejny ciężar na naszych barkach – mówi 65-letnia Rima Ajwazian, która prowadzi sklep spożywczy w Meghri.

Obawy mieszkańców zwiększają padające ze strony Azerbejdżanu słowa, że teren południowej Armenii to historyczne ziemie azerskie, a „korytarz” przez nie powstanie tak czy inaczej, po dobroci lub siłą.

Czasy minione

Trudno uwierzyć, że kiedyś dworzec w Meghri tętnił życiem. 52-letnia Lusine Zakarian pamięta to dobrze. Choć nie tęskni za Związkiem Sowieckim, to za dziecięcą idyllą już tak. – Może ktoś mnie skarci za te słowa, ale czuję nostalgię nie tylko za tamtym okresem, za obecnością Azerów także – mówi.

Lusine mieszkała w sąsiedztwie dworca przez pierwsze dwie dekady swego życia. W tej okolicy mieszkały ormiańskie rodziny, choć było też trochę azerskich. Wówczas nie stanowiło to problemu. Przy stacji mieszkały też babcie Wiera i Szura, Ukrainki, które budowały tę kolej w latach 40. XX w. i postanowiły zostać. Wszyscy byli zżyci, razem świętowali i stawiali czoło trudnościom, tak to pamięta Lusine. Jeśli komuś czegoś brakowało, inna rodzina się dzieliła. Gdy ktoś pędził samogon, nie trzeba było zapraszać gości. Każdy wyczuwał zapach, przynosił, co miał, i czekał na swoją kolej przy destylatorze. Oczywiście, przyznaje Lusine, zdarzały się też konflikty, nawet bójki.

Jej podobała się ta różnorodność, którą dodatkowo urozmaicali pasażerowie: Ormianie i Azerowie z innych miast, Rosjanie i Gruzini. Codzienność urozmaicały też otrzymywane i wysyłane przesyłki: z Meghri wyjeżdżały wódka, wino i indyjska herbata, a z dalekiej Moskwy konduktorzy przywozili paczki od bliskich. Dzięki temu do Meghri trafiały produkty, które nie były na co dzień dostępne: oliwki w zalewie, pomarańcze, słodycze, modne ubrania, wędzone ryby, kiełbasy. Lusine uśmiecha się na to wspomnienie.

Najbardziej zapadła jej w pamięć przesyłka z Moskwy, w której była biała sukienka w czerwone grochy i czerwone lakierki z kokardami. Jakby mało było szczęścia, w paczce były też cukierki, pędzle i akwarele. Lusine Zakarian maluje do dziś.

– Dworzec to było centrum Meghri – wspomina, mimo że stacja jest oddalona od miasta i trzeba było do niej dojeżdżać.

Randka na dworcu

Meghri leży w południowej części Armenii, tuż przy granicy z Iranem. Od reszty kraju oddzielają je góry, a łączy dziś jedna tylko droga, kręta i poniszczona. Do stolicy 3-milionowej Armenii, Erywania, jest stąd niemal 400 km.

Zanim w 1988 r. między Ormianami i Azerami wybuchł konflikt o Górski Karbach, to właśnie kolej umożliwiała miastu najlepszy kontakt ze światem. Trudno w to dziś uwierzyć, ale w Meghri zatrzymywały się dwa pociągi kursujące między Armenią i Azerbejdżanem. Pierwszy odjeżdżał o dwudziestej, trasa Baku–Erywań. Z czasem linia została skrócona: pociąg nie dojeżdżał już do Erywania, lecz tylko do nachiczewańskiego miasta Noraszen, które dziś nosi nazwę Şərur. Drugi skład, który opuszczał stację o północy, jechał z Kapanu (stolicy armeńskiej prowincji Sjunik) przez Nachiczewan do Erywania.

Godziny odjazdów wyznaczały życie na stacji. Gdy Lusine Zakarian była dzieckiem, wraz z kolegami i koleżankami przychodzili na wcześniejszy pociąg i zapewniali rozrywkę pasażerom, głównie Azerom. Śpiewali i tańczyli, zwykle ormiańskie pieśni i tańce ludowe. Robili to dla zabawy. W ciepłe dni występowali na zewnątrz, w chłodniejsze wewnątrz dworca, gdzie była świetna akustyka.

Stacja była czysta, bo poza pracownikami dworca o czystość dbali też mieszkańcy, w ramach czynu społecznego. Przy peronie rosły akacje. Dworzec był świetnym miejscem do zabaw, dzieci jeździły tu także na rowerach i wrotkach. Gdy Lusine Zakarian była już starsza, tu spotykała się na randki z przyszłym mężem, podobnie jak wiele zakochanych par. Bywało, że czas mijał im tak szybko, że nie zauważali, iż odjeżdżał ostatni pociąg, a wraz z nim autobus do miasta. Jej narzeczony musiał wracać na piechotę.

Czar prysł

W 1988 r. w Armeńskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej zaczęły się demonstracje: żądano, by włączyć w jej skład Górski Karabach. Choć miał on status autonomii, formalnie należał do Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Sytuacja szybko się zaogniała, dochodziło do pogromów i wysiedleń po obu stronach. Rozkładający się Związek Sowiecki nie był w stanie poradzić sobie z kolejnym problemem.

W tym czasie Lusine Zakarian rodziła pierwszą córkę. Lekarze w Meghri uznali (jak się potem okazało, błędnie), że jej życie jest zagrożone i muszą dostać się szybko do Erywania, gdzie jest lepsza opieka. Droga przez Armenię była zbyt długa, na pociąg trzeba było czekać godzinami, więc zdecydowano się jechać przez Nachiczewan. Wujek zabrał ją swoją czarną wołgą. Dostała zastrzyki i była ledwie świadoma tego, co się dzieje. Dopiero w Erywaniu dotarło do niej, że na terenie Azerbejdżanu tak obrzucano ich auto kamieniami, iż było całe obtłuczone, a przednia szyba została wybita. To był dla niej szok, bo przez lata przejeżdżała przez te terytoria i do czegoś takiego nigdy nie dochodziło.

Po szczęśliwym porodzie, gdy próbowali wrócić pociągiem do Meghri, musieli zawrócić, bo na torach ktoś umieścił ładunek wybuchowy. Dopiero po kilku dniach udało im się dotrzeć do domu. To był jeden z ostatnich pociągów na tej trasie. Kilka dni później Ormianie jadący tym pociągiem zostali uprowadzeni. Od tego czasu ruch kolejowy zamarł.

– Wówczas zrozumiano, że to już nie jest gra, a sprawy przybrały poważny obrót – mówi Zakarian. – My daliśmy im znać, a oni nam, że pociągów więcej nie będzie.

Wkrótce po jednej i drugiej stronie konfliktu ciężarówki zasypały tory tonami kamieni.

– Stacja była osierocona – wspomina Zakarian. – Dawniej skarżyliśmy się na zapach pociągów, ale i jego szybko zaczęło nam brakować. Podobnie jak gwizdka lokomotywy, do którego byliśmy tak przyzwyczajeni. Panowała martwa cisza, tylko czasami przejeżdżał jakiś samochód. Żadnych pociągów ani ludzi. Było tam bardzo smutno.

Azerscy mieszkańcy musieli opuścić stację, Meghri i okoliczne wioski. Po różnorodności, którą Zakarian tak lubiła, nie zostało śladu. Później tory zaczęły znikać. Kto je zabierał, nie wiadomo. Mieszkańcy zrozumieli, że to koniec życia, które znali.

Lusine Zakarian mówi, że starała się nie przyjeżdżać do rodziców ani przyjaciół na zbyt długo, bo nie była w stanie znieść tego widoku. Stacja niszczała, a wraz z nią znikała część jej życia.

Czyja będzie ta droga?

Pierwszą wojnę o Górski Karabach, w 1994 r. zakończoną rozejmem, wygrali Ormianie. Zajęli region i przylegające do niego azerskie terytoria, a następnie proklamowali nieuznawaną republikę zamieszkaną niemal wyłącznie przez Ormian. Granica z Nachiczewanem została ufortyfikowana. Kolei nie było po co odbudowywać, ciągnąca się równolegle do niej droga też straciła na znaczeniu. Ze względu na tę jedną krętą drogę, łączącą je ze światem, Meghri i okoliczne wsie zostały zepchnięte na ubocze kraju. Panował tu jednak spokój, okolica żyła swoimi sprawami.

To wszystko zmieniło się po ostatniej odsłonie wojny o Karabach z jesieni ubiegłego roku: Ormianie przegrali to starcie, ich nieuznawana republika straciła 70 proc. terytoriów, a południowa Armenia zaczęła graniczyć z Azerbejdżanem nie tylko od zachodu, ale też od wschodu. To właśnie w porozumieniu o zawieszeniu broni, które weszło w życie 10 listopada, pojawił się zapis o połączeniach mających przebiegać przez Meghri.

Zastępca mera Armen Samwelian przyznaje, że wciąż niewiele wiadomo, jak ten zapis ma być realizowany. Twierdzi, że jeśli na granicy z Azerbejdżanem będą standardowe kontrole, nad którymi pieczę będzie sprawować straż graniczna Armenii, to nie widzi powodów do obaw. – Ale jeśli mielibyśmy po prostu oddać drogę pod cudzą kontrolę, jest to niedopuszczalne – stwierdza.

Rozmowy w martwym punkcie

Na początku tego roku w Moskwie spotkali się premier Armenii Nikol Paszynian z prezydentami Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem i Rosji Władimirem Putinem. Dokument wieńczący ich dyskusje zawierał bardzo ogólne frazy o odblokowaniu połączeń w regionie. Dziennik „Kommiersant” twierdzi jednak, że kryją się za nimi konkretne postanowienia: Azerbejdżan miałby uzyskać – przez teren Armenii – połączenie z Turcją, swoim kluczowym sojusznikiem, a Armenia miałaby uzyskać połączenie przez Azerbejdżan do sprzymierzonej z nią Rosji.

Choć taki scenariusz może mieć duży wpływ na cały region, to wciąż pozostaje daleki od realizacji. Na terenie Armenii nie zaczęły się żadne prace związane z budową drogi ani torów. Jedynie w pierwszych tygodniach po wojnie pracownicy armeńskiego Ministerstwa Administracji Terytorialnej i Infrastruktury przyjechali na oględziny. Z lokalnymi władzami Meghri nie podzielili się wnioskami z wizyty. Do tego Azerbejdżan wciąż trzyma w niewoli armeńskich żołnierzy, a władze Armenii deklarują, że nie zgodzą się na żadne ustępstwa, dopóki wszyscy jej obywatele nie będą na wolności.

– Jeśli choć jeden nasz wojskowy będzie u nich, to po prostu nie ma o czym rozmawiać – mówi Samwelian.

Zrealizujemy zangezurski korytarz

Azerbejdżan daje do zrozumienia, że jest zdeterminowany, by połączenia drogowe i kolejowe powstały jak najszybciej, i że nie zamierza pozwolić na niekończące się dyskusje. Niedawno Alijew tak mówił w wywiadzie dla państwowej telewizji AzTV: „Zrealizujemy zangezurski korytarz, chce tego Armenia czy nie. Jeśli będzie chciała, to rozwiążemy to prościej, a jeśli nie będzie chciała, rozwiążemy siłą. Tak samo, jak mówiłem podczas wojny, że oni powinni się wynieść z naszej ziemi z własnej woli albo usuniemy ich siłą. (...) Tym sposobem naród azerski powróci do Zangezuru, który został nam odebrany 101 lat temu”.

Wielu Ormian z południowej części prowincji Sjunik słucha takich słów z obawą. Sprzedawczyni Rima Ajwazian otworzyła sklep w Meghri, by zarobić na remont swojego domu we wsi Agarak, oddalonej o 10 km na zachód od miasta. – Chcę zrobić remont, by ostatnie lata życia spędzić przytulnie, i żeby było pięknie – mówi. – Teraz jednak nie wiem, co robić, bo jeśli coś się wydarzy, będę musiała zostawić dom i możliwe, że nigdy nie będę mogła do niego wrócić.

Ajwazian obawia się, że jeśli wybuchnie kolejna wojna, może ogarnąć także prowincję Sjunik, bo, jak twierdzi, Armenia po wojnie jest rozbita, zagubiona i bez planu na przyszłość. – Nie jestem strachliwa, jednak według mnie zagrożone jest nie tylko Meghri, ale cała Armenia – stwierdza. – Gdybym mogła, od razu wyjechałabym do innego kraju.

Wśród mieszkańców Meghri czuć niepewność. Część z nich uważa, że połączenia drogowe i kolejowe będą tylko początkiem, który doprowadzi do przejęcia zamieszkałych przez nich ziem przez Azerów.

Na moje pytanie, czy jest się czego obawiać, Armen Samwelian odpowiada, że zalecałby ostrożność. Odgraża się jednak, że na swojej ziemi to nie jej właściciel powinien się bać, lecz ten, kto wkracza na cudzy teren.

Gdy żegnam się z Rimą Ajwazian, ona zadaje pytanie: – No dobrze, to powiedz mi, czy mam remontować swój dom? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2021