Kornel, zawsze przeciw

Był przeciwko komunistom, przeciwko umiarkowanym nurtom w Solidarności, przeciwko Okrągłemu Stołowi, przeciwko III RP, a i państwo PiS potrafił ostro krytykować. Kornel Morawiecki zawsze szedł pod prąd. I często trafiał na manowce.

01.10.2019

Czyta się kilka minut

Kornel Morawiecki w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, listopad 2018 r. /  / FOT. STROZYK/REPORTER
Kornel Morawiecki w Europejskim Centrum Solidarności, Gdańsk, listopad 2018 r. / / FOT. STROZYK/REPORTER

Sprzeciw pierwszy – wobec PRL. Kornel Morawiecki był zdeklarowanym antykomunistą, zawsze najbardziej radykalnym. Zaczynał od protestów studenckich w 1968 r. – miał wówczas 27 lat. Potem był sprzeciw wobec interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji i protesty po masakrze na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. W 1980 r. współtworzył Solidarność w rodzinnym Wrocławiu. Internowania w stanie wojennym uniknął przypadkiem – nie było go w domu w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., bo przewoził sprzęt poligraficzny. Z komuną walczył konsekwentnie do jej upadku, a nawet długo po nim.

Sprzeciw drugi – wobec Solidarności. Jego utworzona w 1982 r. Solidarność Walcząca była radykalniejszą wersją swej związkowej matki. Organizacja powstała zaraz po tym, jak komuniści w stanie wojennym zdelegalizowali pierwszą Solidarność. W podziemiu doszło wówczas do podziałów, w jakim kierunku prowadzić dalszą walkę. Morawiecki z grupką przyjaciół poszedł własną drogą, właśnie dlatego, że odstawał radykalizmem od większości innych ludzi Solidarności. „Że Polska będzie niepodległa. Że wojska sowieckie wyjdą z naszego kraju. Że komuna upadnie w całym bloku sowieckim. Że ZSRR rozpruje się na niezależne państwa wzdłuż szwów Republik Związkowych i powstaną wolna Ukraina, Litwa, Białoruś i Gruzja. Że Niemcy będą mogły się zjednoczyć. Że w Warszawie stanie pomnik ofiar Katynia” – wspominał po latach programowe postulaty swego ruchu. To nie mieściło się w głowie liderom oryginalnej Solidarności, a nawet jeśli się mieściło, to nie chcieli z miejsca stawiać postulatów nierealnych.

Dlatego też Morawiecki i jego współpracownicy stworzyli struktury podziemne niezależne od Solidarności – własne pisma, kolportaż, drukarnie. Prowadzili też – i to budziło największe kontrowersje – akcje sabotażowe. Uczestniczył w nich m.in. Andrzej Zwiercan, mąż obecnej posłanki Małgorzaty Zwiercan. To on przeprowadził detonację materiałów wybuchowych pod siedzibą PZPR w Gdyni w lutym 1987 r. Bombę skonstruował i podłożył sam – przyniósł ją w reklamówce. Jak trzeba było się tłuc z ZOMO we Wrocławiu w półrocze wprowadzenia stanu wojennego – 13 czerwca 1982 r. – to się tłukli. Za zatrzymanie syna Kornela, czyli Mateusza, potrafili podpalić ważnemu oficerowi bezpieki letni domek.

Niemal przez całe lata 80. Morawiecki ukrywał się przed bezpieką. Długo mu się udawało, bo Solidarność Walcząca była hermetyczna i w niewielkim stopniu zinfiltrowana przez bezpiekę. Wreszcie wpadł wraz ze swym przyjacielem, Andrzejem Kołodziejem. Kołodziej to spawacz i legenda podziemia – wiceprzewodniczący komitetu strajkowego podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r., który otworzył drogę do utworzenia Solidarności. W latach 80. chciał walczyć jeszcze bardziej – dlatego porzucił Solidarność i związał się z Morawieckim.

Szef bezpieki gen. Czesław Kiszczak tak po latach przedstawiał okoliczności zatrzymania obu działaczy: „We wrześniu 1987 roku Służba Bezpieczeństwa skonfiskowała w Gdańsku materiały przysłane ze Szwecji dla Solidarności Walczącej. Oprócz sprzętu poligraficznego w transporcie znajdowały się miotacze gazowe, pistolety gazowe, łatwe do przerobienia na bojowe, celowniki optyczne na podczerwień, urządzenia obezwładniająco-wstrząsowe. Kołodziej i Morawiecki zostali aresztowani nie za działalność polityczną, ale za to, że weszli w posiadanie rzeczy, które miały służyć działalności terrorystycznej”.

Z takich powodów Amnesty International, międzynarodowa organizacja promująca prawa człowieka, nie chciała uznać Morawieckiego za więźnia sumienia.

Sprzeciw trzeci – wobec Okrągłego Stołu. Nie bracia Kaczyńscy, nie Antoni Macierewicz, ani żaden inny polityk prawicy. To Kornel Morawiecki był najbardziej konsekwentnym krytykiem Okrągłego Stołu. Solidarność Walcząca namawiała do bojkotu wyborów w czerwcu 1989 r., w których Solidarność dostała swój parytet miejsc w Sejmie, ale kontrolę komuniści pozostawili sobie. – Okrągły Stół miał dotyczyć oddania władzy przez komunistów. A skończył się kontraktem, w którym komuniści dzielili się władzą z częścią opozycji. Nie mogliśmy się na to zgodzić – mówił mi po latach Morawiecki.

Władze PRL, hierarchowie kościelni i liderzy Solidarności wiedzieli, że Morawiecki będzie zwalczał porozumienie. Dlatego jeszcze przed Okrągłym Stołem przeprowadzili wspólną operację pozbycia się Morawieckiego i Kołodzieja z Polski. Nikt przed nimi ani nikt po nich nie stał się obiektem tak zgodnej operacji tych trzech, najważniejszych wówczas sił w kraju.

Pod koniec kwietnia 1988 r. Morawieckiego w słynnym areszcie na ulicy Rakowieckiej w Warszawie odwiedza mec. Jan Olszewski, obrońca opozycjonistów, późniejszy premier. Składa mu ofertę uzgodnioną z Kościołem i władzą: mogą z Kołodziejem wyjechać do Rzymu.

Początkowo się zgadzają, ale na lotnisku zmieniają zdanie i żądają powrotu do więzienia. Na Rakowieckiej Olszewski, kościelny emisariusz ks. Alojzy Orszulik oraz działacz katolicki Andrzej Stelmachowski znów namawiają ich na wyjazd i pokazują wyniki badań Kołodzieja. Ma mieć raka, a w Rzymie czeka opieka. Lecą. Gdy zdają sobie sprawę, że papiery zdrowotne zostały spreparowane przez władze, nie ma już legalnego powrotu. Morawiecki przedziera się do kraju na fałszywym paszporcie w sierpniu 1988 r. Kołodziej wraca dopiero po wyborach 4 czerwca 1989 r. Nie przeszkodzili w Okrągłym Stole.

Sprzeciw czwarty – wobec III RP. Już na początku grudnia 1989 r. Morawiecki domaga się wolnych wyborów i usunięciu komunistycznych generałów z solidarnościowego rządu Tadeusza Mazowieckiego, który działa raptem niecały kwartał. Kwestionuje też politykę gospodarczą Leszka Balcerowicza – znów jest w tej kwestii pionierem. „Polska nie jest ani demokratyczna, ani niepodległa. Pod tą władzą, w tym ustroju nie będzie rozwijać się i bogacić, choćby przyszły kolejne miliardy dolarów. Konieczne są wolne wybory. Nie za parę lat – za parę miesięcy. Konieczne jest powstrzymanie spadku stopy życiowej i ochrona najbiedniejszych. Pod takimi hasłami zamierzamy demonstrować i mobilizować opinię publiczną. Już muszą ustąpić Jaruzelski, Kiszczak, Siwicki. Zmienić trzeba wojewodów, prezydentów miast, naczelników gmin i departamentów. Komunistyczni prominenci odpowiedzialni za zbrodnie systemu nie mają prawa sprawować publicznych funkcji i piastować państwowych urzędów. Powinni zostać osądzeni. Należy natychmiast usunąć PZPR i SB z zakładów pracy” – pisze w odezwie Solidarności Walczącej.

Podobnych haseł – dotyczących walki z postkomunistami i pomocy najuboższym – używał we wszystkich kolejnych wyborach. A startował wielokrotnie, poczynając od 1990 r., gdy chciał zostać prezydentem. Zawsze jego wynik był upokarzający, liczony w śladowych procentach na końcu stawki. – Marginalizacja przeciwników Okrągłego Stołu i wyborów kontraktowych była wpisana w projekt III RP. Byliśmy niewygodni i niebezpieczni, bo kwestionowaliśmy ugodę, która legła u podstaw nowej władzy – mówił mi Morawiecki.

Sprzeciw piąty – wobec rządów PiS. Dostał się do Sejmu dopiero pod koniec życia, w 2015 r. Wszedł wraz z grupą swych ludzi z list formacji Pawła Kukiza, ale szybko się z nim pokłócił. Z jednej strony dryfował w kierunku PiS, gdzie karierę robił jego syn. Tak jak Jarosław Kaczyński uważał, że prawo nie jest ważne, że wyrażona w wyborach wola narodu jest ważniejsza – a zatem, władza może wszystko. Podnosił rękę za większością kontrowersyjnych ustaw PiS. Ale z drugiej strony potrafił ostro PiS krytykować, najczęściej z pozycji zbliżonych do narodowców. Zdarzały mu się prorosyjskie tyrady – np. w wywiadzie dla Ria Novosti składał hołdy Putinowi i mówił o „połączeniu duchowym i cywilizacyjnym” Polski i Rosji. Nie wahał się też atakować Lecha Kaczyńskiego. Po pierwsze za to, że jako minister sprawiedliwości w 2001 r. wstrzymał ekshumację Żydów w Jedwabnem. – Powinny zostać przeprowadzone kolejne ekshumacje. Trzeba sprawdzić, kto dokonał tego mordu. Wiem, że to jest sprzeczne z żydowskim etosem, no ale jeśli nas się oskarża... – mówił mi w lutym minionego roku Morawiecki. Po wtóre – za politykę wspomagania Ukrainy, by uniezależniła się od Rosji. – Oskarżam prezydenta Lecha Kaczyńskiego za politykę wobec Ukrainy. Rozumiem, że chciał ją ciągnąć na Zachód, ale za jaką cenę? Za cenę zakłamywania historii i okrucieństwa, które dziś się tam heroizuje? – mówił mi, wspominając banderowców.

Jednak jego maniera, by zawsze iść pod prąd, tym razem wyprowadziła go na manowce. Rosyjskie prorządowe media zaczęły go wykorzystywać do swych propagandowych rozgrywek. Podobnie zresztą jak ludzie o złych zamiarach, którzy chcieli się dostać do jego syna – choćby twórcy piramidy finansowej GetBack. Prezes GetBack spotykał się z Kornelem, a ten dzwonił do premiera w sprawie pomocy dla firmy.

Mimo tych kontrowersji – dzięki pozycji syna – w zbliżających się wyborach miał startować z listy PiS do Senatu. Relacje Kornela i Mateusza były w przeszłości skomplikowane. Ciążyły na nich sprawy osobiste, bo Kornel był związany w swym życiu z kilkoma kobietami. Różnili się także w sprawach społecznych. – Kilkanaście lat temu się sprzeczaliśmy. Poglądy neoliberalne Mateusza były bardziej widoczne. Z czasem zrozumiał, że element wspólnoty jest równie ważny, a może nawet ważniejszy – opowiadał mi kilkanaście miesięcy temu Kornel Morawiecki.

Ścieżki ojca i syna na powrót się spotykały, gdy władze objął PiS, a Morawiecki junior wszedł do rządu. – Z synem wiążę nadzieję na to, że w naszym kraju zacznie się dziać coś dobrego. Wiem, że nadaje się na lidera politycznego i premiera – mówił wówczas Kornel Morawiecki. Stanowisko szefa rządu dla syna było zwieńczeniem jego marzeń.

Sprzeciw szósty – wobec orderu. W 2007 r. przy okazji 25. rocznicy powstania Solidarności Walczącej prezydent Lech Kaczyński chciał odznaczyć Kornela Morawieckiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Usłyszał odmowę. Kornel uznał, że należy mu się Order Orła Białego jako uznanie dla całej Solidarności Walczącej. Trzy dni przed śmiercią dostał Orła od prezydenta Andrzeja Dudy.

ANDRZEJ STANKIEWICZ jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej