Koniec starej Ameryki

Wygrana nie była ani tak imponująca, ani tak symboliczna jak w 2008 r. Ale może właśnie dlatego zwycięstwo Obamy ma większy ciężar gatunkowy niż poprzednio.

12.11.2012

Czyta się kilka minut

Cztery lata temu niosła go fala euforii – dziś konfrontował się z ogromnym pesymizmem. Wtedy wygrał, obiecując zmiany i budząc nadzieje. Dziś, po czterech latach stagnacji, wyborcy mieli powody, by wyrzucić go z Białego Domu. Nie spełnił tylu obietnic. Wśród 57,5 proc. uprawnionych, którzy pofatygowali się do urn (frekwencja o 4 punkty niższa niż w 2008 r.), wielu głosowało na niego bez entuzjazmu. Wychodzili z założenia, że jest mniejszym złem, że się starał i należy dać mu drugą szansę. Ale że nie należy spodziewać się większych zmian. W ciągu tych czterech lat widzieli, że prezydent, bez względu na intencje, często bywa bezsilny.

Dziś Obama zdobył 332 głosy elektorskie (Romney 206) i zwyciężył we wszystkich stanach, które zdobył w 2008 r., z wyjątkiem Indiany i Północnej Karoliny. Co oznacza ten wynik dla Ameryki, na kolejne cztery lata?

Demografia, głupku!

Niektórzy twierdzą, że wybory AD 2012 to bardziej porażka Republikanów niż zwycięstwo Obamy. Dowodów na taką tezę dostarcza demografia. Strategom Obamy, prowadzącym chirurgicznie precyzyjną kampanię, udało się zagospodarować polityczne centrum (57 proc. wyborców deklarujących się jako „umiarkowani”). Radykalizujący się w ostatnich dekadach Republikanie ponieśli na tym froncie klęskę. Romney radził sobie dobrze zwłaszcza wśród „tradycyjnej Ameryki”: białej (59 proc. wyborców, zarówno kobiet, jak i mężczyzn), starszej (ponad połowa osób, które ukończyły 45. rok życia), statecznej (60 proc. osób pozostających w związkach małżeńskich). Zaś Obamę częściej wybierały kobiety (56 proc.); samotni, rozwiedzeni lub żyjący w związkach nieformalnych (63 proc.); homoseksualiści (80 proc.). Zdobył głosy 80 proc. osób areligijnych. Przede wszystkim jednak znacznie lepiej niż Romney radził sobie wśród „mniejszości”: głosowało nań 93 proc. Afroamerykanów, 70 proc. Latynosów, 75 proc. Azjatów.

Cudzysłów jest konieczny, bo owe „mniejszości” lada chwila przestaną być mniejszościami – w coraz bardziej kolorowych i zróżnicowanych Stanach. „Obama wygrał, bo nie istnieje już tradycyjna Ameryka” – zauważył trzeźwo komentator prawicowej telewizji Fox. Czy Republikanie to usłyszeli? Czy wyciągną wnioski z faktu, iż z każdym miesiącem wśród uprawnionych do głosowania Amerykanów przybywa 50 tys. Latynosów? Że i biali protestanci, i kultura, którą tworzyli – afirmująca niezależność i indywidualizm – przestały być w USA siłą dominującą?

Wyborcy chcą kompromisu?

Konserwatywny komentator David Brooks zauważa na łamach „New York Timesa”, że przybywający dziś do USA imigranci – Latynosi i Azjaci – nie są mniej pracowici czy ambitni niż pokolenia imigrantów z Europy. Hołdują wielu wartościom, do których odwołują się Republikanie: są religijni, ważna jest dla nich rodzina i lokalna wspólnota. Ale inaczej widzą rolę państwa i jednostki. „Konfrontują się z problemami, których nie da się zawrzeć w prostej formułce oferowanej dziś przez Republikanów: większy rząd = mniejsza wydajność” – uważa Brooks.

Obama i Romney prosili wyborców o jasną deklarację: czy chcą żyć w kraju, którego pomyślność kreują tylko polegający na sobie obywatele, i gdzie rola rządu ograniczona jest do minimum – czy też może bliższa jest im wizja społecznej solidarności i państwa, które ułatwia życie biznesowi i chroni najsłabszych? Wybierając Obamę, większość Amerykanów opowiedziała się za solidarnością i państwem opiekuńczym. Ale nie było to miażdżące zwycięstwo. W skali kraju Obama zdobył zaledwie o 2,5 proc. więcej głosów niż Romney. Demokraci zapewnili sobie kilka dodatkowych miejsc w Senacie (wyższej izbie parlamentu, Kongresu), ale Republikanie umocnili przewagę w Izbie Reprezentantów (izbie niższej). Czy oznacza to, że wyborcy opowiedzieli się za kompromisem?

Klif (nie tylko) fiskalny

„Zagłosowaliście za działaniami przeciw dotychczasowej polityce” – mówił Obama do swych zwolenników w Chicago, gdy po pełnym emocji wieczorze okazało się, że zwyciężył. I dodał, że jest gotów do kompromisów, „by stawić czoło największym wyzwaniom”. Najpilniejszym będzie „fiskalny klif”. Z końcem roku wygasa szereg wprowadzonych przez George’a W. Busha cięć podatkowych. Ekonomiści i politycy z obu partii są zgodni, że przy obecnym stanie gospodarki zwiększanie podatków mogłoby doprowadzić do kolejnej recesji (wedle ekspertów Kongresu likwidacja ulg byłaby równoznaczna ze zwiększeniem obciążeń o 600 mld dolarów). Ale palącym problemem jest też deficyt budżetu, który wynosi 16 bilionów dolarów – 7,3 proc. PKB. Co do tego, że musi zostać ograniczony, również panuje zgoda.

Jak pogodzić te dwa cele? Obama chce zredukować deficyt o 4 biliony w ciągu najbliższych 10 lat i proponuje cięcia wydatków oraz zwiększenie podatków dla tych, którzy zarabiają powyżej 250 tys. dolarów rocznie. Ale mający większość w Izbie Reprezentantów Republikanie są konsekwentni: nie zgadzają się na żadne podwyżki podatków. W pierwszej kadencji Obamy torpedowali próby kompromisu (w 2011 r. uniemożliwiło to podpisanie budżetu i sparaliżowało na chwilę rządowe agendy). Republikanie mieli jeden cel: nie dopuścić do reelekcji Obamy (otwarcie przyznał to kiedyś przywódca ich mniejszości w Senacie, Mitch McConnel). To się nie udało. Czy pójdą teraz po rozum do głowy?

Dla każdego prezydenta druga kadencja to niepowtarzalna szansa: nie walczy już o re-elekcję, a „jedynie” o miejsce w historii. Obama od początku przejawiał ambicje sięgające dalej niż doraźna polityka – i już w minionych czterech latach zapewnił sobie miejsce w podręcznikach: pierwszy czarny prezydent, przeprowadził kraj przez najgłębszą od pół wieku recesję, przeforsował skomplikowaną reformę zdrowia. Teraz reforma imigracji, globalne ocieplenie, rozbudowa infrastruktury i pobudzenie amerykańskiej wytwórczości – to kwestie leżące mu na sercu. Czy Republikanie zrozumieją, że niemal we wszystkich tych sprawach kompromis jest w ich interesie? Imigracja (demografia, głupku!) może wręcz przesądzić o ich być albo nie być.

Zacięta płyta

„Dzięki wam wracam do Białego Domu jako lepszy prezydent. Bardziej zdeterminowany i z większą niż kiedykolwiek nadzieją” – mówił Obama po ogłoszeniu zwycięstwa. Daleki był od triumfalizmu. Ale po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy przemawiał z dawną pasją i energią. „Nie jesteśmy tak cyniczni, jak sugerują publicyści. Stanowimy coś większego niż suma naszych indywidualnych ambicji; nie jesteśmy tylko luźnym zbiorem czerwonych i niebieskich stanów” – mówił [czerwony i niebieski to kolory partyjne Republikanów i Demokratów – red.]. Tu wielu zwolenników zaniepokoiło się, bo Obama zabrzmiał jak zacięta płyta. „Czy on naprawdę nic się nie nauczył?”. Wśród (cynicznych?) publicystów rozległ się szmer: „Znów zaczynamy piosenkę o kompromisie? Mało mu było?”.

Ale on, niczym zaklinacz rzeczywistości, znów mówił o zuchwałej nadziei – czym różni się od „ślepego optymizmu” i „życzeniowego idealizmu”, jak bardzo jest uparta i dlaczego czasem musi ignorować rozsądek.

W ustach innego polityka słowa te brzmiałyby banalnie, nieprzekonywająco, irytująco. Ale on przecież – mimo tylu porażek i przeszkód – ową upartą nadzieję zdołał właśnie ocalić. Przynajmniej na chwilę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2012