Wybory w USA: Ameryka czeka na werdykt

Od wyniku wyborów zależy nie tylko przebieg kolejnych dwóch lat prezydentury Joego Bidena, ale także skala pomocy wojskowej dla Ukrainy. Na finiszu wciąż ważą się losy wyścigu o obie izby Kongresu.

09.11.2022

Czyta się kilka minut

Plakat zachęcający do udziału w wyborach uzupełniających. Lewiston, Maine, 8 listopada 2022 r. / fot. Robert F. Bukaty/Associated Press/East News /
Plakat zachęcający do udziału w wyborach uzupełniających. Lewiston, Maine, 8 listopada 2022 r. / fot. Robert F. Bukaty/Associated Press/East News /

O czwartej nad ranem czasu waszyngtońskiego wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Szczególnie wyrównana jest walka o Senat: Demokraci i Republikanie mają obecnie równo po 48 mandatów. W kluczowych dla tego wyścigu stanach – Nevadzie, Wisconsin i Georgii – wyniki są na tyle wyrównane, że jest zbyt wcześnie, by ogłosić zwycięzcę. Może się okazać, że na rozstrzygnięcie trzeba będzie poczekać do początku grudnia. Wystarczy, że w Georgii żaden z kandydatów nie otrzyma co najmniej 50 proc. głosów (Demokrata Raphael Warnock dobił na razie do 49,4 proc., jego rywal Herschel Walker ma 48,5 proc.), co będzie się wiązało z koniecznością zorganizowania dogrywki. Tak było podczas wyborów do Kongresu w 2020 roku, gdy wyniki w Georgii poznaliśmy dopiero dwa miesiące później – na fali zwycięstwa Demokraty Raphaela Warnocka jego partia zyskała kontrolę w Senacie.

Wciąż jest też za wcześnie na ogłoszenie zwycięstwa Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów. Według sondaży Republikanie mieli szybko zalać tę izbę Kongresu czerwoną falą. Obecnie konserwatyści mają 195 mandatów, a Demokraci 176, tymczasem do zwycięstwa potrzeba 218 mandatów. Decydujące dla tego starcia mogą się okazać wyniki z zachodnich stanów, a szczególnie z Kalifornii, gdzie wciąż trwa liczenie głosów. Republikanie liczą, że przeważy utrzymująca się od dekad matematyka wyborcza (partia rządzącego prezydenta tradycyjnie przegrywa wybory środka kadencji), a także kiepskie notowania Joego Bidena, które rządy popiera zaledwie 40 proc. Amerykanów. Według prognoz „New York Timesa” Republikanie mogą zdobyć 224 mandatów, czyli zaledwie o sześć więcej niż minimum potrzebne do objęcia kontroli w Izbie Reprezentantów. Jeśli konserwatyści rzeczywiście zdobędą taką przewagę, to będzie najsłabszy wynik od 2002 roku – partie opozycyjna wobec urzędującego prezydenta zdobywała zazwyczaj co najmniej kilkakrotnie więcej mandatów. Dla przykładu w 2010 roku, za rządów Baracka Obamy Demokraci stracili 63 mandaty w tej izbie, z kolei w 2018 roku za prezydentury Trumpa Republikanie musieli oddać 40 miejsc.

Jak wynika z badań exit poll zrealizowanych przez CNN, dla niemal jednej trzeciej wyborców najbardziej decydująca była kondycja gospodarcza kraju. Aż 70 proc. spośród tej grupy popiera Republikanów. Badania exit poll dowodzą również, że około trzy czwarte wyborców postrzega sytuację gospodarczą w kraju jako „kiepską” lub „niezbyt dobrą”.

Jatka w Kongresie

Od długich tygodni w mediach huczy od prognoz, co ewentualne zwycięstwo Republikanów w Izbie Reprezentantów może oznaczać dla prezydentury Bidena i jego legislacyjnych planów. Z całą pewnością byłaby to zapowiedź starć na linii Kapitol–Biały Dom. Należy się spodziewać, że konserwatyści zrobią wszystko, by udaremnić bidenowskie propozycje reform dotyczące m.in. opieki zdrowotnej, dostępu do broni czy aborcji. Po zniesieniu przez Sąd Najwyższy konstytucyjnego prawa do przerywania ciąży Demokraci postawili sobie za cel zagwarantowanie tego prawa stosowną ustawą federalną. Republikanie patrzą na to na odwrót: w szeregach partii nie brakuje zwolenników wprowadzenia federalnego zakazu aborcji po 15. tygodniu ciąży.

Czerwona fala w Kongresie (symbolem Partii Republikańskiej jest czerwony, a Demokratycznej – niebieski) mogłaby również utrudnić Bidenowi walkę ze zmianami klimatu. Choć w sierpniu prezydent uzyskał przekierowanie 370 mld dol. na transformację energetyczną, Republikanie mogliby mocno spowolnić wdrażanie tych reform. Co najważniejsze, konserwatyści zyskaliby kontrolę nad kolejnymi wydatkami, co ma równie istotne znaczenie dla polityki zagranicznej i dalszego wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Już na kilka tygodni przed wyborami niepokój wzbudziła wypowiedź lidera mniejszości republikańskiej Kevina McCarthy’ego. Polityk, który już od stycznia obejmie funkcję przewodniczącego w Izbie Reprezentantów, oświadczył w jednym z wywiadów, że „skończy się wypisywanie czeków in blanco” dla Kijowa. „Ukraina jest ważna, ale recesja otworzy ludziom oczy. Staniemy w obliczu ważniejszych problemów” – tłumaczył polityk, któremu wtórowała kongresmenka Lauren Boebert. Gdy Biały Dom zwrócił się do Kongresu o zgodę na kolejną transzę pomocy w wys. 13,7 mld dol., polityczka grzmiała na Twitterze, że Stany nie są „bankomatem”. Izolacjoniści, wyznający w ślad za Trumpem zasadę „America First”, argumentują, że to najwyższa pora, by skupić się na wyzwaniach wewnętrznych i nie uszczuplać budżetu w dobie szybującej inflacji. W ostatnich tygodniach wewnątrz samej grand old party, jak bywają nazywani Republikanie, coraz wyraźniej rysuje się podział między skrzydłem izolacjonistów i skrzydłem polityków ze starej gwardii, jak ich lider w Senacie Mitch McConnell. Ci drudzy postrzegają Rosję jako zagrożenie dla amerykańskich interesów i uznają, że konieczne jest zaangażowanie Stanów w Europie Wschodniej. Większość ekspertów jest zgodna, że na Ukrainę dalej płynęłyby dolary, jednak już w znacznie mniejszym zakresie oraz po długich i żmudnych negocjacjach.

Republikanie w przypadku zwycięstwa mogą wytoczyć w Kongresie najcięższe działa.  Niektórzy od miesięcy przebąkują, że będą dążyli do wszczęcia procedury impeachmentu przeciwko Joemu Bidenowi oraz członkom jego administracji. Na czarnej liście znalazł się m.in. prokurator generalny Merrick Garland, który czuwa nad śledztwem ws. roli Trumpa w szturmie na Kapitol, oraz Alejandro Mayorkas, sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego, który zdaniem prawicy nie radzi sobie z kryzysem migracyjnym na pograniczu z Meksykiem. Kongres w rękach Republikanów może przeistoczyć się w maszynkę do wszczynania wszelkiego rodzaju dochodzeń – począwszy od zagranicznych interesów syna Bidena, Huntera, po kulisy decyzji wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu i walki administracji Bidena z pandemią. Niewykluczone, że komisja sprawiedliwości w Izbie Reprezentantów weźmie na warsztat rzekome nadużycia w FBI – organie, który zdaniem konserwatystów jest upolityczniony. Trudno nie postrzegać tego ruchu jako przejawu zemsty: agenci FBI w sierpniu tego roku przeszukali dom Trumpa na Florydzie i skonfiskowali w nim pudła z tajnymi dokumentami państwowymi – obecnie trwa śledztwo w tej sprawie.

Czy Trump wystartuje?

Choć ważą się jeszcze losy wyścigu o Kongres, jedno jest pewne: emocji w Ameryce już niebawem dostarczy Donald Trump. Na dzień przed wyborami były prezydent zapowiedział podczas wiecu w Ohio, że 15 listopada wygłosi „wielkie oświadczenie”. To, jak poważnie były prezydent myśli o reelekcji, pokazują jego pogróżki pod adresem Rona DeSantisa – gubernatora Florydy, który właśnie koncertowo wygrał bój reelekcję (zdobył niemal 20 pkt. proc. przewagi nad przeciwnikiem) i jest uważany za głównego rywala Trumpa w walce o nominację Republikanów do wyborów prezydenckich za dwa lata. W wywiadzie dla Fox News Digital Donald Trump wypalił wczoraj, że jego partyjny kolega powinien „trzymać się z daleka od wyścigu” o Biały Dom. „Znam wiele wstydliwych faktów z jego życia, być może więcej nawet niż jego żona” – grzmiał Trump. Były prezydent USA wydaje się bardziej spokojny w kontekście wyników obecnych wyborów. W wywiadzie dla telewizji NewsNation mówił podczas nocy wyborczej, że w Kongresie, „jeśli zwyciężą Republikanie, to należy mu się za to uznanie. Ale jeśli przegrają, nie ma w tym żadnej jego winy”. Jak na razie polityk ma na koncie już kilka porażek: znacznie gorsze od oczekiwanych wyników osiągnęli wspierani przez niego kandydaci, którzy w walce o głosy ochoczo wałkowali temat rzekomo „skradzionych”  wyborów prezydenckich w 2020 roku. W obecnym wyścigu przegrali m.in. kandydaci na gubernatorów stanów Wisconsin, Michigan i Pensylwanii oraz kandydaci do Izby Reprezentantów w Ohio, Wirginii i Karolinie Północnej. Na liście przegranych są również politycy z New Hampshire: Don Bolduc i Karoline Leavitt, którzy w trakcie kampanii mówili m.in. o obcięciu funduszy pomocowych dla Ukrainy. Ich przegrana to dobra wiadomość dla świata.

Autorka jest dziennikarką „Press”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej