Koniec podróży

Ta podróż powinna zakończyć się tam, gdzie się zaczęła. W mieście Drohobycz, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Taki był plan. Zboczyć z głównej drogi. Przenieść się w czasie. Po co?

21.03.2015

Czyta się kilka minut

– Jedziesz do Drohobycza? Musisz zadzwonić do Loni Golberga – mówili mi wszyscy, których znałem. Golberg przyszedł przed ratusz. Nie musiałem go szukać w tłumie. Wyraźnie się oddzielał od reszty miasteczka. Równo przystrzyżoną brodą. Oprawkami okularów. Szarą kurtką.

Z lekkością szeleści po polsku. Śpiewa ukraińskie czy rosyjskie słowa. Gdy zechce, mówi wystudiowanym francuskim, jakby uderzał łyżeczką w porcelanę. To stawia go poza światem współczesnego Drohobycza, gdzie w rynku jest knajpa z hamburgerami, a księgarnia tylko spełnia przykry obowiązek istnienia.

– A więc dokąd pójdziemy?

– Wie pan – mówię do Golberga – chcę tylko zobaczyć miejsce, gdzie leżało ciało Schulza.

Golberg uśmiecha się gorzko: – Idziemy.

Mieszkaliśmy w rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach, które tak trudno od siebie odróżnić.

– Tutaj stał jego pierwszy dom, sklep bławatny.

Idziemy przez wszystkie zakamarki i zakręty życia B.S. Dom jego ukochanej. Drugi dom, w którym mieszkał. Balkon, przez który lubił patrzeć na ulicę. Golberg wyciąga komórkę. Dzwoni.

– Moja znajoma mieszka tutaj, ale nie ma jej w domu. Moglibyśmy chociaż zobaczyć podwórko, ale się nie uda.

Psy wściekle ujadają. Idziemy. Dawne gimnazjum Króla Władysława Jagiełły, dziś uniwersytet. W sali wykładowej Schulza, gdzie uczył rysunku i prac ręcznych, trwają zajęcia. Jego gabinet przerobiony na muzeum. Książki, klamka od drzwi, kopie listów, autograf. Wszędzie porozrzucane pałeczki cynamonu, którego zapachu nie mogę ścierpieć.

Idziemy dalej. Przez dawne korso, po którym chodził. Znów do rynku. Skręcamy na lewo, do rogu dawnych ulic Mickiewicza i Czackiego.

– To tu.

– Co tu?

– Tutaj leżał. To chciał pan zobaczyć.

Na trotuarze tablica. Druga już, bo pierwszą zniszczyli i skradli złomiarze (jej szczątki są w muzeum).

– A tamten pomnik?

– Stepan Bandera.

Ludzie chodzą. Śpieszą się. Nie zauważają tablicy na chodniku. Wszystko toczy się boleśnie normalnie. W jego sali wykłada ktoś inny. W jego domu mieszka ktoś inny. Po schodach, które przemierzał w drodze do ukochanej Józefiny Szelińskiej, chodzą inni ludzie.

Jest tylko wspomnieniem w małej muzealnej salce. W spotkaniach, które odbywają się co roku – dzięki takim ludziom jak Golberg.

W kościele wieczorna msza. Ludzie śpieszą do domów. Zapada zły wieczór.

Miasto nasze popadało coraz bardziej w chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia, puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza.

Wypiliśmy z Golbergiem koniak i powlokłem się do samochodu. Rzuciłem się na tylne siedzenie. Auto ruszyło.

Po trzech i pół tysiąca kilometrów przejechanych wokół Ukrainy sen objął mnie w ciągu kilku chwil. Przed oczami przesuwały się obrazy. Kupieckiego Łucka. Pomnika bitwy pod Beresteczkiem. Knajpy w Kijowie, gdzie moi przyjaciele przekonywali mnie długo w noc: „Wschód to kończyna chora na gangrenę, trzeba ją odciąć”. Dalej Charków, gdzie patrzyłem na ludzi modlących się o pokój. Klęczeli w strugach deszczu. Płakali razem z nim. Słowiańsk, który jest coraz bardziej smutny i zagubiony. Konstatinowka, gdzie transporter uderzył w kobietę z dwójką dzieci. Przestraszone oczy chłopca – żołnierza w Piskach (strzelają, a ja go pytam, jak długo tu jest. „Trzy dni” – odpowiada). Młodego artylerzystę z DNR z Gorłowki, który już przestał się bać śmierci (patrzyłem na niego i zdawało mi się, że śmierć będzie dla niego zbawieniem). Tonący w złocie Dniepropietrowsk. Międzynarodowa trasa przed i za Dniepropietrowskiem: droga, której nie ma, pełna dziur głębokich na półtora metra, gdzie przez dziesiątki kilometrów nie da się jechać szybciej niż 20 na godzinę (symbol katastrofy kraju okradanego przez zastępy polityków i oligarchów). Odessa, piękna, pachnąca morzem i drogimi perfumami. Lwów, który powoli staje się moim drugim domem.

Wschód i zachód, podzielone jak nigdy. Pełne nienawiści. Dwa różne światy. Topniejąca z dnia na dzień garstka ludzi, która uważa, że ciągle można rozmawiać.

– Nie budujmy muru! Gdzie miałby stanąć ten mur? – mówił mi w Kijowie Sława Wakarczuk z Okeanu Elzy. Brzmiało to jak błaganie, wezwanie do opamiętania. Wszyscy słuchają pieśni Wakarczuka, jest uwielbiany. Wszyscy chodzą na jego koncerty. Ale mało kto wsłuchuje się w słowa, łowi ich sens.

Ukraina już nie chce sobie wybaczać. Chce się podzielić. Jeszcze nie mówi tego wprost, ale w sercu już zdecydowała.

Obudził mnie zapach dymu. Otworzyłem oczy. Wokoło płonęły trawy, wypalają je teraz na całej Ukrainie. Tym razem od pożaru zajął się las.

Paliła się cała ziemia wokoło mnie. Dojeżdżaliśmy do Lwowa. To już koniec podróży. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015