Kongres niektórych kobiet

W roku wyborczym, gdy o fotel premiera w Polsce rywalizują dwie panie, Kongres Kobiet miał podwójny powód, by celebrować sukces. Nie udało się.

14.09.2015

Czyta się kilka minut

Otwarcie VII Kongresu Kobiet, hala Torwaru w Warszawie, 11 września 2015 r. / Fot. Leszek Szymański / PAP
Otwarcie VII Kongresu Kobiet, hala Torwaru w Warszawie, 11 września 2015 r. / Fot. Leszek Szymański / PAP

W sferze politycznej był równie podzielony, miałki i skupiony na ciasnym podwórku, jak cała nasza debata publiczna. Jako wydarzenie złapał zadyszkę: zabrakło ważnych gości z kraju i ze świata, niższa była frekwencja. Ale społeczne paliwo wciąż dawało mu napęd: z dala od głównej sceny, na której „Sto lat!” dla premier Kopacz odśpiewała Majka Jeżowska, toczyły się inspirujące rozmowy.

Mogło być lepiej. Przecież to symboliczna chwila: na czele rozgrywki o władzę stoją Ewa Kopacz i Beata Szydło, które zaszły tak wysoko również dzięki temu, że powołany siedem lat temu Kongres domagał się zwiększenia obecności kobiet na listach wyborczych i uczył kobiety głosować na inne kobiety. Że rozpoczął zmianę mentalności, potwierdzaną dziś przez statystyki.

Między Szydło i Kopacz

Obu kandydatkom na szefowe kolejnego polskiego rządu ciąży jednak figura mężczyzny. Za Kopacz ciągnie się opinia żołnierki Donalda Tuska. Szydło towarzyszy przepowiednia, że będzie egzekutorką pomysłów Jarosława Kaczyńskiego. Choć na razie poczynania obu pań prowadzą do odmiennych wniosków, z punktu widzenia niezależności kobiet – pozytywnych.

Beata Szydło objawiła sięPolakom jako demoniczna postać sterująca kampanią Andrzeja Dudy. Niczym kobiece wcielenie metodycznego i skutecznego Franka Underwooda z amerykańskiej political fiction „House of Cards”, podszeptywała do ucha przyszłego prezydenta populistyczne gesty. Jej polityczna sprawność nie budzi wątpliwości, przeciwnie – respekt, a nawet strach. Wyrosła nagle, niebezpieczna i wpływowa jak najtwardszy facet. Z jednej strony jest żywym przykładem emancypacji kobiet, z drugiej jednak – negatywnie odnosi się do wielu postulatów Kongresu.

Tymczasem Ewa Kopacz walczy o własną polityczną tożsamość i o szanse partii w wyborach. Ciężko pracuje, a startowała z pozycji, w której odmawiano jej minimalnych choćby kompetencji, jakby nie była wcześniej ministrem i marszałkiem Sejmu. Gdy po objęciu urzędu premiera organizowała pierwsze konferencje dla mediów, stacje telewizyjne wysyłały bylejakie ekipy do ich obsługi. Mówiąc wprost – nie traktowały jej poważnie i zakładały, że się nie utrzyma. Podczas gdy Norwegowie celebrują rządy Erny Solberg, a Hiszpanie chwalą swą minister obrony za to, że w zaawansowanej ciąży dokonuje przeglądu wojsk, polska premier zmaga się z pogardliwymi stereotypami. Tak samo jak wiele kobiet pracujących w branżach zdominowanych przez mężczyzn: w bankowości, na uczelniach i w mediach.

W tym (pozapolitycznym) aspekcie pani premier ma prawo liczyć na solidarność innych kobiet. Podczas (formalnie apolitycznego) Kongresu sympatia i przedwyborcze poparcie dla niej zostało wyrażone nazbyt wprost, ale prawdopodobnie tak samo powitane zostałyby prezydentowa Agata Kornhauser-Duda oraz Beata Szydło. Gdyby się pojawiły. Prof. Magdalena Środa, jedna z matek imprezy, skomentowała ze sceny ich nieobecność żartując, że na Kongresie nie będzie mszy. Dowcip odsłania smutną prawdę o wzajemnej niechęci środowisk. Wszyscy na niej tracimy. Trudno szanować powagę urzędów państwowych, gdy prezydentowa unika oficjalnych okazji, a prezydent okazuje brak kultury osobistej i politycznej, nie witając się z panią premier. Ale równie trudno serio traktować Kongres, na którym brakuje kluczowych prawicowych decydentek. Nie było też inspirujących liderek ze świata, by polskie bolączki wesprzeć międzynarodowym doświadczeniem. Horyzonty Kongresu wydają się kurczyć – szczególnie gdy przypomnieć jego obiecujące początki.

Puste krzesła

Na pierwszy Kongres Kobiet w 2009 r. specjalne wystąpienie zarejestrowała Hillary Clinton, przysyłając też swą ambasadorkę. Wydarzenie wsparły prezydentowe Kwaśniewska i Kaczyńska, swoją obecnością okazując nie tylko mądrość, klasę i wolę zrozumienia, ale też realny wpływ, jaki na kulturę publiczną mogą mieć żony prezydentów. Od kilku lat Jolanta Kwaśniewska nie bierze udziału w Kongresie, dobrą tradycję podtrzymuje osamotniona Anna Komorowska. Nieobecność Dudy i Szydło jest niepokojąca, bo zapowiada dla Kongresu lata bycia w podwójnej opozycji.

Wystarczy, że kobiety pozostają w sferze publicznej niedoreprezentowane, a w wielu aspektach – dyskryminowane. Jeśli na dodatek od pań, które chcą o jakości swego życia debatować, odsuną się przedstawicielki władzy, jeśli wśród rządzących sprawy kobiet nie będą miały sojuszniczek, Kongres nie zdoła przeforsować faktycznych zmian.

A i dotąd nie było łatwo. Ratyfikacja Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej zajęła trzy lata. Ustawy o związkach partnerskich na razie nie będzie. Restrykcyjne w skali Europy przepisy dotyczące aborcji są znów na celowniku tych, którzy chcą jeszcze większego ich zaostrzenia. Być może w tych kwestiach nie ma co liczyć na pomoc kobiet z PiS, ale jest tysiąc innych spraw, w których warto szukać porozumienia. Szkoda, że Kongresowi nie udaje się być tu wydarzeniem jednoczącym. Być może moment społecznego podziału, w jakim się znaleźliśmy, nie daje na to szans. Ale jeśli nie teraz go przełamać, to kiedy? I jeśli pierwsze do zgody nie wyciągną rąk dwie stojące w świetle reflektorów kobiety, to kto?

Kongres jest ważnym wydarzeniem dla kobiet działających lokalnie i raz do roku w Warszawie wymieniających doświadczenia. Z drugiej jednak strony: średnia wieku uczestniczek jest wysoka, o sprawach do załatwienia dyskutują najżarliwiej kobiety po pięćdziesiątce. Znikoma frekwencja tych młodych, aktywnych zawodowo i wychowujących dzieci mówi dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, że nie czują się częścią większej grupy i związanych z nią procesów, są skupione na sobie i nie rozpoznają w aktywnych 60-latkach własnej przyszłości. Po drugie, że bez tej świadomości nie mogą kobiecych spraw ponieść i praktykować w swoich, często wpływowych, środowiskach. A więc nie wspierają zmiany.

Jedną z przyczyn wydaje się język, którego używa Kongres w przestrzeni publicznej. Chyba zbyt wiecowy jak na potrzeby kobiet chcących zajmować się meritum. Zbyt polityczny jak na epokę zniechęcenia polityką. Paradoksalnie zbyt kobiecy dla tych, którzy żyją w poczuciu naturalnej równości płci.

Zarzucanie sieci

Kongres miał dwa zamknięcia, jedno piękne, drugie przykre. Zajmijmy się najpierw pięknym. Była to parada liderek – prezentacja kobiet, które, przede wszystkim w wymiarze społecznym, zmieniają polską rzeczywistość w swoich miastach, wsiach czy powiatach. Ta eksplozja potencjału i energii, którą kobiety – zwykle pracując bez wynagrodzeń – inwestują w polepszanie otaczającej je rzeczywistości, stanowiła symbol wszystkiego, co w Kongresie wartościowe. Była to kumulacja tej samej atmosfery, która przez dwa dni rozjaśniała wypełnione po brzegi sale Torwaru, gdzie toczyły się dyskusje o życiu zawodowym, rozwodach, schorzeniach onkologicznych czy ekoencyklice Franciszka. Wiele dyskusji i warsztatów odbyło się na wysokim poziomie merytorycznym. Na przykład gdy mowa była o rejestrze ojców-dłużników niepłacących zasądzonych alimentów, w panelu uczestniczyły komorniczki i prawniczki znające realia, a dyskusja dotyczyła m.in. propozycji przełożenia na państwo obowiązku ściągania długów.

Jedną z największych zalet Kongresu są spotkania wychodzące poza omawianie status quo, przynoszące plany działań, później realizowanych. I te, które uczestniczkom (jako się rzekło: w dużej mierze przyjezdnym) dają poczucie połączenia, wydobywają je z samotności. Na wielu panelach padało pojęcie „usieciowienia”, czyli wzajemnego wspierania się kobiet, które mają podobne cele. Podczas poprzednich spotkań naciskano np., by rząd, który z pompą finansował sportowe Orliki służące głównie chłopcom, zapłacił także za budowę Świetlików – wiejskich świetlic mogących stanowić centra życia edukacyjno-kulturalnego dla wszystkich. Udało się, świetlice stoją. Często puste, pozbawione programów i kadr, ale dzięki uporowi kobiet z organizacji pozarządowych i ambitnych sołtysek tu i ówdzie powoli ożywają.

Na Kongresie swoje dokonania prezentuje wiele pań, które znakomicie łączą fachową wiedzę z przypisywanymi kobietom tzw. umiejętnościami miękkimi. Elżbieta Ćwiklińska-Kożuchowska była już po pięćdziesiątce i w kryzysie, gdy usiadła na kanapie i zapytała samą siebie: „Co ty lubisz robić? Być z ludźmi. Na czym się w ogóle znasz? Na kobietach po pięćdziesiątce”. Założyła fundację Klasa Kobiet, tworzy Uniwersytety Drugiego Wieku. Robi to, co konieczne, by napędzać ludzi i gospodarkę – nakłania do ciągłego uczenia się, zmieniania zawodów i trzymania się po aktywnej stronie życia. Jest przeciwniczką wczesnych emerytur i okresów ochronnych. W zatłoczonej sali mówiła: „Nie macie ani roku do stracenia!”. A miała na myśli także osoby młode. Za 50 lat zniknie bowiem połowa zawodów, które dziś wykonujemy. Dlatego gotowość do zmian jest najważniejszą kompetencją każdego pracownika.

Kazia i Krysia

Niestety bywały i rozmowy rozczarowujące. Na przykład spotkanie „Polityka kultury”, prowadzone przez Kazimierę Szczukę z udziałem Manueli Gretkowskiej i Krystyny Kofty.

Interesujące, że Kongres Kobiet dyskutuje o hermetyczności debaty publicznej, a sam do rozmowy o kulturze nie zaprosił twórczyń niekojarzonych ze środowiskami feministycznymi. Panie, przekrzykując się i przekomarzając, stosowały familiarne formy: „Kaziu”, „Krysiu”, redukując dyskusję do chaotycznego zbioru prywatnych wycieczek i pretensji. Przysłuchiwał się temu, cokolwiek bezradnie, doproszony do panelu Krzysztof Dudek, dyrektor Narodowego Centrum Kultury, który, by rozładować atmosferę, serwował anegdoty. Swoją drogą – dlaczego do dyskusji nie włączono minister kultury Małgorzaty Omilanowskiej, która w Kongresie uczestniczyła? Ma przecież znacznie większy niż NCK wpływ na politykę w tym sektorze.

Podobne spotkania, które nie wychodzą poza prezentację własnych przekonań, a czasem balansują na granicy kłótni, widujemy co dzień w mediach. Przywykliśmy. Gorzej, gdy na ważnym środowiskowym Kongresie potwierdzają negatywny stereotyp mówiący, że kobiety nadużywają argumentów emocjonalnych, gdy brakuje im twardej wiedzy czy perspektywy wspólnotowej.

Ten sam stereotyp ponoć sprawia, że panie rzadziej niż mężczyźni zapraszane są do mediów w roli komentatorek i ekspertek. Ichdeficyt jest niewątpliwy, potwierdzają go liczby. Ale dlaczego Tomasz Lis został na Kongresie wybuczany, gdy mówił, jak jest: że kobiety nie są bez winy, bo nie zabiegają o publiczną widoczność i wręcz dobrowolnie z niej rezygnują?

Lis zna realia. O tym, kto będzie siedział w studiu radia czy telewizji, częściej niż uprzedzenia decyduje pośpiech wydawców. Chwytają za słuchawki, by zaprosić do programu, i co słyszą? Mężczyźni zwykle przyjmują zaproszenia – świątek, piątek czy niedziela. Panie często odmawiają – nie tylko dlatego, że akurat odwożą dziecko do przedszkola lub szykują rodzinie obiad. Także dlatego, że nie chcą wstać o 5.30 rano albo zrezygnować z czasu wolnego. Albo dlatego, że rzadziej niż mężczyźni chcą wypowiadać się o sprawach publicznych i państwowych.

Z tego powodu, poza kilkoma dyspozycyjnymi polityczkami i ekspertkami, jak Pitera, Woydyłło czy Górak-Sosnowska, pracujący w pośpiechu dziennikarze mają na podręcznej liście dziesiątki męskich nazwisk. By to zmienić, trzeba się wysilić, pokazać gotowość i kompetencję. Wtedy telefon zacznie dzwonić regularnie.

Niejako w rewanżu za programy publicystyczne zdominowane przez mężczyzn powstają audycje z udziałem wyłącznie kobiecych komentatorek. Programy takie mają np. TOK FM, Radio dla Ciebie czy TVN 24, ich jakość merytoryczna jest jednak zasmucająco niska, a do tego paniom (podobnie jak panom) brak kultury dyskusji. Może zamiast tworzyć płciowe obozy, lepiej szukać równowagi? W programach typu „mężczyznom wstęp wzbroniony” jest coś z odwracania się plecami do świata, w który można przeniknąć, a później od wewnątrz ustanawiać nową jego jakość.

Z jakością niewiele miałwspólnego drugi ze wspomnianych finałów Kongresu – sesja „Jaka Polska dla kobiet?”. Udział w niej wzięły przedstawicielki partii startujących w wyborach. Różniło je wszystko: doświadczenie polityczne (lub jego brak), zdolność formułowania myśli (i serwowania banałów), wizja państwa (od „Pomyśl, co możesz zrobić dla kraju, zamiast pytać, ile możesz z niego wyciągnąć” do „Więcej pieniędzy państwa na żłobki i przedszkola!”), aż po garderobę (od formalnych żakietów po niebieskie trampki do kolan). Było w tej dyskusji sporo obietnic i ogólników oraz garść konkretów podana przez te panie, które w Sejmie pracują od lat. Ich narracja jest umiarkowanie optymistyczna: powoli, żmudną robotą, uda się polepszyć sytuację kobiet – tę ekonomiczną, polityczną czy zdrowotną. W sferze społecznej i obyczajowej cofnęłyśmy się jednak do ery nietolerancji i niezgody.

Przysłuchiwanie się zamykającemu Kongres panelowi najlepiej chyba przyrównać do wizyty w gabinecie osobliwości, z którego człowiek wychodzi tyleż zadziwiony, co skonfundowany. Racjonalne argumenty i konkrety mieszały się z opowieściami z życia przyjaciółek i przedwyborczą autoreklamą. Im dłużej, tym niżej opadały głowy znudzonych młodych wolontariuszek. Debata dotycząca ich przyszłości miała im niewiele do zaoferowania. Może dlatego, że wypowiedzi panelistek były jak odrębne kłębki słów – zawisały nad ich głowami osobno, nie łącząc się we wspólny dyskurs. Taka jest polska polityka – to, że wszyscy mówią, nie oznacza jeszcze, że toczy się rozmowa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015