Konfraternia

Śmiem twierdzić, że osoby uprawiające różne gałęzie sztuki tworzą konfraternię. Zacierają się nieprzekraczalne, zdawałoby się, granice pomiędzy tym, co jest, a tym, co było. Uczestników łączy związek silniejszy niż przemijalność życia. Malarz idzie do muzeum, ogląda obrazy z dawnych epok, podgląda sposób kładzenia farby oraz harmonię kolorów swego poprzednika. Poeta bierze dzieła sprzed kilkuset lat i podziwia poetyckie rzemiosło ludzi, których nigdy nie widział i o których biografii ma tylko słabe pojęcie. A Josif Brodski posunął się nawet tak daleko, że zaprzeczył, jakobyśmy pisali dla naszych potomnych. Według niego piszemy, żeby spodobać się cieniom poetów, którzy nas poprzedzali. Gdyby przemyśleć to zdanie, wynikałyby stąd pewne praktyczne rady dla dumnych awangardzistów przekonanych, że robią coś, czego nigdy nie znano.

11.01.2004

Czyta się kilka minut

Dla poety polskiego przynależność do konfraterni oznacza serdeczny stosunek do twórców niekoniecznie genialnych, ale stale obecnych w językowej świadomości pokoleń. “Ballady" Mickiewicza są dla niego wiecznym źródłem poezji, ale niemniej przecież powinny go cieszyć pieśni Franciszka Karpińskiego, który dostąpił rzadkiego zaszczytu, skoro jego “Kiedy ranne wstają zorze" i “Wszystkie nasze dzienne sprawy" są nadal śpiewane, a kolęda “Bóg się rodzi" rozbrzmiewa i w kościołach, i w domach na każde Boże Narodzenie. Jego sielankę “Laura i Filon" można było słyszeć przez parę stuleci na ganeczku zaścianków, nuconą z towarzyszeniem gitary.

Wypada tutaj powiedzieć, że przynależność do konfraterni poetów nie jest automatyczna i że zdobywa się ją, stosując się do pewnych trudnych do nazwania warunków. Należy do nich ucho wrażliwe na to, co można nazwać głównym nurtem polszczyzny. Nie raz poeci bardzo wybitni mieli to nieszczęście, jak Norwid, że do głównego nurtu języka nie należeli. Dla wielu porównanie Norwida i Karpińskiego będzie brzmiało jak bluźnierstwo, a przecie to Karpiński napisał “Mazurka", w którym czytamy:

Dobranoc, Jacenta,

I wam, usta czyste,

I słodkie oczęta,

I piersi parzyste!

I on to podsunął melodię pieśni “Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły", co może dawać okazję do niezliczonych humorystycznych interpretacji, ale trwa w języku jako zdolność do uchwycenia zdarzeń ulotnych. Nie mówiąc już o tym, że nikt, oprócz Karpińskiego, nie zawarł w kolędzie barokowych, zapewne otrzymanych w Kolegium Jezuitów, przeciwieństw, stanowiących samą istotę dogmatyki katolickiej. Wystarczy przeczytać pierwszą strofę kolędy “Bóg się rodzi", żeby się o tym przekonać.

Przyznajmy szczerze, że Karpiński wyrósł w epoce sarmatyzmu schyłkowego, ale bądź co bądź sarmatyzmu, który w jego dziele przybrał postać czułości i wdzięku. W pewnym sensie był to ostatni poeta niepodległej Rzeczypospolitej i w jego osobie możemy oddawać należną jej cześć. I może jego “Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta" są najbardziej bezpośrednim i przez to przejmującym wyrazem wstrząsu, jakim stały się rozbiory.

Sielankowa część jego biografii jako dzierżawcy, rolnika i dobroczyńcy chłopów nie została nigdy napisana i wiersze jego pojawiają się jakby znikąd, co zresztą przydarza się wielu członkom konfraterni, obejmującej żywych i umarłych. Moje spostrzeżenia są oczywiście bardzo subiektywne. W moim kręgu są zarówno Mickiewicz, jak Karpiński, Jarosław Iwaszkiewicz i Józef Czechowicz. W każdym razie chcę podzielić się z czytelnikiem moim uczuciem respektu dla cieni, którym powinniśmy starać się podobać. A jeżeli cytuję tutaj pieśń “Dawnej miłości przypomnienie", to dlatego, że słyszę ją dotychczas albo śpiewaną, albo wyobrażaną jako śpiewaną. Odnieś się do niej, czytelniku z należnym jej szacunkiem.

Dawnej miłości przypomnienie

Pieśń pasterska

Potok płynie doliną,

Nad potokiem jawory,

Tam ja z tobą, Justyno,

Słodkie pędził wieczory.

Noc się krótka zdawała,

Żegnamy się z świtaniem;

Miłość sen nam zabrała:

Miłość żyje niespaniem.

Gdy świat zorzą pobieli,

Każdy jawor znaczony,

Gdzieśmy z sobą siedzieli,

Karbowany imiony.

Nikt nie widział, nie szydził,

Niebo świadek jedyny!

Jam się nieba nie wstydził,

Miłość była bez winy.

Oczy w oczy patrzyły,

Ręka rękę ściskała,

Usta nam się złączyły,

Dusza z duszą gadała.

Raz się chmura zebrała,

Piorun skruszył dębinę:

Tyś mię drżąca ściskała,

Mówiąc: “Sama nie zginę."

Oto przy tym strumieniu,

Oto przy tej jabłoni,

Wieleż razy w pragnieniu

Wodę piłem z jej dłoni?

Dziś, kiedy nas w swym gniewie

Los rozdzielił opaczny,

Znaki nasze po drzewie

Popsuł pasterz niebaczny.

I ślady się zmazały!

Las zarasta krzewiną!

Potok, drzewa, zostały:

Ciebie nie masz, Justyno!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2004