Pochwała sarmatyzmu

Marta A. Urbańska, krytyk i historyk architektury: Sarmatyzm miesza makabrę z groteską i ironią, a metafizykę z elementem rubasznym. W tym pomieszaniu porządków kryje się wielka mądrość. Rozmawiała Agnieszka Sabor

30.03.2010

Czyta się kilka minut

Zbigniew Ruciński w spektaklu „Starosta Kaniowski” (reż. Maria Spiss), Stary Teatr, 2009 r. / fot. Tomasz Żurek /
Zbigniew Ruciński w spektaklu „Starosta Kaniowski” (reż. Maria Spiss), Stary Teatr, 2009 r. / fot. Tomasz Żurek /

Agnieszka Sabor: Naszą kulturą nadal zdają się rządzić dwa idiomy: sarmacki i romantyczny. Pierwszy, kojarzący się wielu z sobiepaństwem, wystawnością i poczuciem, że jesteśmy przedmurzem Europy. Drugi indywidualistyczny i mesjanistyczny. Czy paradygmaty te - dziś często krytykowane - pozostają w sprzeczności, czy też romantyzm stanowi prostą konsekwencję sarmatyzmu?

Marta A. Urbańska: Jestem przekonana, że polski romantyzm bez sarmackich fundamentów byłby czymś zupełnie innym. W obydwu tych idiomach ważny jest indywidualizm, tradycja republikańska, a także mit Podola, Rusi, Wielkiego Księstwa Litewskiego - owych ziem, gdzie wszystko przenikało się ze wszystkim. I to nie tylko "ziemsko", czyli etnicznie, językowo, politycznie. Przenikało się to, co "z tego" i "nie z tego świata". Dlatego jest np. coś wspólnego pomiędzy szlachecką tradycją funeralną z całym jej theatrum: portretami trumiennymi i chorągwiami, a Mickiewiczowskimi "Dziadami", których akcja nie mogłaby mieć przecież miejsca gdzie indziej niż na obecnej Białorusi. Zresztą, Konrad, który w wileńskiej celi nie pozwala bluźnić imieniu Maryi, to także bezpośredni potomek XVII-wiecznego husarza (a może i konfederaty barskiego).

Najlepszych dowodów na pobratymstwo sarmatyzmu i romantyzmu dostarcza właśnie literatura, by przypomnieć tylko "Marię" Malczewskiego, "Zamek kaniowski" Goszczyńskiego, "Mazepę" i "Księdza Marka" Słowackiego, wreszcie "Nie-Boską komedię" Krasińskiego, którego rodzina (on sam urodził się w Polsce zachodniej, a z dzisiejszej perspektywy: centralnej) posiadała majątek na Podolu, niedaleko Okopów Świętej Trójcy. Zaś "Pan Tadeusz" ma w podtytule "historię szlachecką" - Mickiewicz sarmatyzmu wcale się nie wstydził. Wprost przeciwnie: widział w nim naszą siłę napędową. W "Panu Tadeuszu" zapisał też arcyważny manifest: "Plan twój gotycko-sarmacki lepszy niźli adwokacki". To zdanie wiele mówi o Pierwszej Rzeczypospolitej.

I jeszcze jedno: ów słynny "czerep rubaszny", który więzi w sobie "duszę anielską". Pamiętam mój bunt, gdy w komunistycznej szkole wysłuchiwałam prostackiej interpretacji wiersza Słowackiego, z której wynikało, iż zdrowy trzpień ludu utkwił w okowach spreparowanych przez szlachtę. A przecież Słowacki miał przed oczami czaszki szczerzące zęby z rozlicznych barokowych ołtarzy, obrazów vanitas fundowanych przez panów braci. Fantastyczne! Równie złowróżbne, co ironiczne i pełne dystansu wobec świata. Te sarmackie czaszki (jak podgolone głowy) mogłyby stanowić znak firmowy sarmatyzmu.

Naród polityczny

Jednak sarmatyzm wydaje się przede wszystkim warcholstwem i "snem o potędze", by przywołać tytuł wystawy w krakowskim Muzeum Narodowym. W romantyzmie pobrzmiewa zaś dźwięk kajdan, turkot kibitek i poczucie klęski...

Przepraszam, ale typowo sarmackie wiersze Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego czy Wespazjana Kochowskiego (pierwszego mesjanisty-romantyka w historii literatury polskiej), wybitne utwory pasyjne Stanisława Herakliusza Lubomirskiego nie mają w sobie krzty optymizmu. Nie wspominając nawet o "Pieśni o spustoszeniu Podola" Jana Kochanowskiego, która stanowi zapowiedź sarmatyzmu. Notabene, renesansowy Mistrz z Czarnolasu był jednocześnie Sarmatą w każdym calu - jednym z ulubionych autorów Jana III Sobieskiego, który chętnie cytował go w listach do Marysieńki. A jeśli chodzi o "sny o potędze": z pogardą piszemy, że Zygmunt III Waza - rzeczywiście, władca nieudany - marzył (jak się okazało, bezpodstawnie) o koronie szwedzkiej i moskiewskiej.

Ale czy naprawdę mówimy wyłącznie o mrzonkach? Powiedzmy sobie jasno: pierwsza Rzeczpospolita była potężnym, wielonarodowym państwem, które w ciągu dwóch ostatnich wieków istnienia cieszyło się może 30 laty względnego pokoju. I jakoś trwało, mimo że zdecydowało się na niezwykły eksperyment polityczny: demokrację szlachecką. Polski szlachcic nie musiał się obawiać, że przydarzy mu się coś na kształt Nocy Świętego Bartłomieja. Tak jak powodem, dla którego uciekł z Polski Henryk Walezy, nie była ani sroga zima, ani niechęć do Anny Jagiellonki, ale niezrozumiały dla Francuza ustrój polityczny, który pozwalał powiedzieć królowi "nie" i wymagał od niego respektowania praw.

Dziś, w dobie dyskusji o parytetach, warto przy okazji zwrócić uwagę, że w tej "wstecznej" epoce nasze Sarmatki - w odróżnieniu np. od Francuzek czy Angielek - bezpośrednio dziedziczyły i samodzielnie dysponowały swoim majątkiem. Nie wspominając już nawet o fakcie oczywistym, czyli ekonomicznej symbiozie dworów szlacheckich i miejscowych gmin żydowskich, także w zakładanych licznie od XVI w. przez szlachtę miastach prywatnych (jak Zamość, Żółkiew, Brody, Brzeżany, by wymienić tylko kilka). To było bardzo nowoczesne państwo. Jeśli zaś przeliczyć wojny, które przetoczyły się przez Rzeczpospolitą w XVII i XVIII wieku - ze Szwedami, Turkami, Kozakami czy Moskwą - zdumiewać może najwyżej fakt, że do zaborów doszło tak późno.

Więc skąd nasz problem z dziedzictwem sarmatyzmu?

Po doświadczeniach zaborów, nacjonalizmów, totalitaryzmów XX wieku i sowieckiego pseudointernacjonalizmu nie potrafimy sobie w ogóle wyobrazić, czym była Rzeczpospolita Wielu Narodów. Choćby dlatego, że - wbrew nowoczesnym deklaracjom - nadal trudno nam pojąć, że naród rozumiano wtedy w sposób polityczny, a nie etniczny. Narodem była zaś szlachta: "Mała i Wielka Polska, Prusy, Kurlandyja / Różne narody, stroje, religija" - jak pisał Wespazjan Kochowski podczas elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego, wywodzącego się wszak z potężnej rodziny ruskiej.

Również powoływanie się dziś na tradycję sarmacką w kontekście Unii Europejskiej wydaje się, mówiąc delikatnie, nietrafne, zważywszy chociażby na fakt, że potężna część dawnej Rzeczypospolitej znajduje się za "żelazną kurtyną" traktatu z Schengen. Zaś najlepszą metaforą sarmatyzmu wydaje się zbroja karacenowa - bardzo droga i reprezentacyjna. Na jej naramiennikach pojawiają się rzymskie lwy - nie bez powodu, panowie szlachta czuli się wszak dziedzicami Republiki Rzymskiej. Na piersi - wyobrażenie Matki Boskiej. Do tego hełm, który mógłby powstać w Persji albo Turcji. Albo inny - wzorowany na zbrojach hoplitów.

Tu przypomina się słynna anegdota o polskich żołnierzach pod Wiedniem w 1683 r.: musieli przewiązać na ramieniu słomiany wiecheć, mogłoby się bowiem zdarzyć, że Austriacy nie odróżnią ich od wrogich wyznawców Mahometa. Tak więc jest sarmatyzm idiomem, który burzy prosty podział na Wschód i Zachód. I to może stanowi największą jego wartość. Mieliśmy w tamtym czasie niezwykłą zdolność absorbowania różnych, często przeciwstawnych elementów z najodleglejszych stron świata - od Paryża po Afganistan i górę Ararat - w taki sposób, że składały się u nas w oryginalną i endemiczną całość. Dlatego sarmatyzm jest czymś znacznie więcej (i inaczej) niż tylko polską, prowincjonalną wersją potrydenckiego baroku.

Imperium było co prawda wielonarodowe, ale prawdziwego Sarmatę wyobrażamy sobie jako dobrego rzymskiego katolika. Pozycja biskupów unickich nie była porównywalna z łacińskimi, część protestantów wygnaliśmy.

Tak naprawdę ważne było szlachectwo, a nie wyznawana religia czy język używany na co dzień. Przykładem służą wielkie rusińskie rody Wiśniowieckich czy Ostrogskich. Oczywiście unia brzeska była kolosalnym błędem: pchnęła prawosławnych w ręce Moskwy. Ale zmiana w relacjach z innowiercami to w jakiejś mierze efekt potopu szwedzkiego - wojny, której tragiczne konsekwencje obserwujemy do dzisiaj. Ile zachowało się w Polsce miast, których zabudowa powstała przed 1655 rokiem?

Traumę potopu - pożogi, gwałtu, grabieży i mordu, których zachodnia Rzeczpospolita wcześniej w takiej skali nigdy nie zaznała - śmiało można porównywać z II wojną światową. Wydarzenia tamtej okupacji zostały zinterpretowane jednoznacznie (także przez propagandę polityczną Jana Kazimierza): protestanckich Szwedów udało się pokonać dzięki wstawiennictwu Najświętszej Marii Panny. A potem były Śluby Lwowskie.

Łodzią do wieczności

O religijności Sarmatów także mówi się nie najlepiej: że powierzchowna, pozbawiona teologii. Ulryk Werdum, który odwiedził Polskę w latach 1670-1672, pisał, że nawet Włosi wyśmiewają się z Polaków, gdy ci podczas Mszy biją głową w mur albo uderzają się po twarzy...

Nie wiem, czy ten podróżnik nigdy nie widział hiszpańskich procesji albo odpustów gdzieś na południu Włoch! W porównaniu z nimi nasza obyczajowość religijna wydaje się wręcz surowa. Mnie w sarmatyzmie najbardziej fascynuje właśnie jego religijność (której towarzyszyła zresztą spora dawka antyklerykalizmu).

Po pierwsze, opierała się ona na absolutnej - i jakże imponującej! - ufności Bogu, na bezwzględnym przekonaniu o Jego opiece, które skutecznie chroniło przed lękami egzystencjalnymi i śmiało pozwalało iść do boju z Matką Boską na ryngrafie.

Po drugie, Sarmaty nie opuszczała świadomość cudowności świata i wcale nie dziwiło go, gdy jakiś święty z obrazka wyrzucał mu grzeszki. Oczywiście, można to wszystko skwitować wzruszeniem ramion: "ot, zabobon, który potrzebuje fetysza" albo nawet "ukryte pogaństwo". Ale można również powiedzieć: głęboka żarliwość, oczywistość wiary. W sarmackiej wyobraźni metafizycznej bardzo ważne było świętych obcowanie, rozumiane w sposób bardzo realny, w kontekście przodków i potomków rodu - w kontekście rodzinnego herbu.

O fenomenie sarmatyzmu decyduje twórcze pomieszanie makabry z groteską i ironią, metafizyki z elementem amorowym i rubasznym. W tym pomieszaniu porządków kryje się wielka mądrość.

Znajomy włoski polonista zwrócił mi kiedyś uwagę na malownicze szyldy polskich zakładów pogrzebowych z takimi nazwami jak np. "Styks", "Charon", "Ostatnie pożegnanie". Jego zdaniem to dowód żywotności sarmackiej ironii.

Oczywiście. Wracając do sarmackiej religijności: najpiękniejsze pieśni śpiewane do dzisiaj w polskich kościołach powstały w okresie sarmatyzmu, czego w sposób najbardziej udatny dowodzi kolęda "Bóg się rodzi - moc truchleje" Franciszka Karpińskiego, napisana zgodnie z konceptem barokowym; w równym stopniu jak frywolne sonety Jana Andrzeja Morsztyna (znów to cudowne pomieszanie porządków!). A skąd, jeśli nie z tradycji sarmackiej, biorą się takie pieśni jak "Nie zna śmierci Pan żywota" albo "Zróbcie Mu miejsce"...

Szalenie denerwuje mnie lekceważący ton wobec literatury tego okresu - choć przecież to, co najlepsze w sarmatyzmie, objawiło się właśnie poprzez język. Także poetów drugiego, trzeciego rzędu, by wymienić choćby Hilariona Fałęckiego czy Ludwika Kondratowicza. Przede wszystkim warto by zrehabilitować ks. Józefa Bakę. A także ks. Adama Chmielowskiego. Tego ostatniego odsądzano od czci i wiary za "Nowe Ateny", wyśmiewano słynne zdanie: "Koń jaki jest, każdy widzi", które jest zresztą arcydziełem inteligentnego skrótu. Zapytam więc krytykantów, czy zdobyli się na lekturę dalszych zdań tej genialnej i racjonalnej (choć bynajmniej nie oświeceniowej) encyklopedii. Bo w artykule o koniu znajdziemy też fantastyczny opis końskich maści czy obyczajów tych zwierząt.

Wróćmy do Mickiewiczowskiego manifestu o "stylu gotycko-sarmackim...".

"...lepszym niźli adwokacki". Wiele mówi się o upadku czasów saskich i pod wieloma względami trudno tej tezie zaprzeczyć. Jednak jeśli spojrzymy na tę epokę przez pryzmat architektury, okaże się, że późny barok to najświetniejszy okres architektury polskiej po renesansie!

Jakże oryginalny jest chociażby zjawiskowy barok wileński, który reprezentują m.in. tamtejsze kościoły św. Jana czy Misjonarzy, stanowiące miejscową, twórczą kontynuację idei Borrominiego. Ta niezwykle rzeźbiarska architektura rozwinęła się zresztą nie tylko w stolicy Wielkiego Księstwa. Wspaniałe barokowe kościoły - i cerkwie - powstawały na terenie obecnej Białorusi. Wystarczy przypomnieć cerkiew w Wolnej, ukończoną w 1768 r. z fundacji Kamieńskich i Czetwertyńskich. Nie zapominajmy też o fenomenalnej lwowskiej rzeźbie architektonicznej, autorstwa Pinsla czy Horsta. Bardzo trudno tam dotrzeć - i na tym właśnie polega problem. Bo to gigantyczne dziedzictwo znajduje się na ziemi zapomnianej, nieobecnej we współczesnym międzynarodowym obiegu kultury.

Srebrna kula

Jednak muszę przyznać, że kiedy wróciłam ostatnio do "Opisu obyczajów za panowania Augusta III" ks. Jędrzeja Kitowicza, to obraz hucznego - i co tu kryć: jednak warcholskiego - życia ówczesnej szlachty nieco mnie przestraszył. Nie wiem, czy przetrwałabym te obżarstwa i pijaństwa.

Oczywiście, nie wolno tamtych czasów naiwnie idealizować. Nadmiar fantazji szlacheckiej bywał samobójczy, czasem zresztą w dosłownym znaczeniu tego słowa, by przypomnieć postać autora "Rękopisu znalezionego w Saragossie". Potocki, popadając w chorobę psychiczną (wydawało mu się, że zamienia się w wampira), odpiłował srebrną kulę z cukiernicy, długo ją szlifował, by wystrzelić do siebie. Nie był to wyłącznie "pański gest". Uważano, że tylko srebrna kula unieszkodliwi wampira na wieki. Z drugiej strony, nie przesadzajmy: szlachta nie tylko bawiła się i ucztowała. Żyła na ogromnej przestrzeni, nierzadko w trudnych warunkach, walczyła i gospodarowała. Musiała być przede wszystkim dzielna.

Mimo to Rzeczpospolita szlachecka upadła.

Zawaliła się jednak nie tylko pod ciężarem wolności szlacheckiej (choć oczywiście sobiepaństwo i niezdolność do wypracowywania konsensu miały tu ogromne znaczenie), ale - może przede wszystkim - pod ciężarem własnego terytorium. Mówimy o przestrzeni siedmiokrotnie większej od obszaru Francji. Cóż dziwnego w tym, że sprawy sąsiedzkie, powiatowe stawały się dla szlachty ważniejsze od polityki centralnej? Dwór królewski był daleko, a zagony tatarskie czy moskiewskie pojawiały się tuż za progiem. W rezultacie dochód skarbu naszego państwa był 30-krotnie niższy niż we Francji.

Przy okazji warto zrehabilitować jeszcze jedno pojęcie: "parafiańszczyzna". Kojarzy nam się ono (jak zaścianek) z głupotą i zacofaniem. A przecież parafia była ośrodkiem konsolidującym i aktywizującym miejscową społeczność.

Krakowska szkoła historyczna, która przyczyn zaborów upatrywała w wadach szlachty, tylko częściowo miała rację. Ogromne znaczenie miał przecież fakt, że ustrój, w którym ponad 10 proc. społeczeństwa (szlachta była u nas znacznie liczniejsza niż gdziekolwiek indziej) realnie wpływało na władzę, stanowił poważne zagrożenie dla mocarstw europejskich, w których wygrywały tendencje absolutystyczne. W tamtych czasach eksperyment demokratyczny (nawet ograniczony do części populacji) nie miał po prostu szans na powodzenie.

Czy coś z pozytywnych wartości sarmatyzmu przetrwało do dzisiaj?

Sarmatą (krytycznym) był oczywiście Witold Gombrowicz, ale dla mnie ostatnim wielkim reprezentantem tego myślenia w literaturze pozostaje... Stanisław Lem, zwłaszcza w "Cyberiadzie" i "Bajkach robotów". Bo jaką, jeśli nie sarmacką proweniencję mają Jenerał Minerał albo Albucyd Biały? Czytając te książki, przychodzi na myśl i Jan Chryzostom Pasek, i Jędrzej Kitowicz. Bujna wyobraźnia, leksykalna fantazyjność, "koncept" i swoisty surrealizm języka. Czy nie przydałyby się nam znowu?

Dr MARTA A. URBAŃSKA jest architektem, tłumaczem, krytykiem i historykiem architektury, pracownikiem Instytutu Historii Architektury i Konserwacji Zabytków Politechniki Krakowskiej, gdzie zajmuje się m.in. dziedzictwem Kresów.

"Sarmatyzm. Sen o potędze", wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie czynna do 30 maja 2010 r., kurator dr Beata Biedrońska-Słota.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2010