Kompleks Salieriego

Zapytałem studentów fotografii, jakiego sprzętu używają. „Prywatnego”, odpowiedzieli. A aparat – który wydział kupił za kilkanaście tysięcy złotych? „A, to tylko dla syna dziekana”.

17.03.2014

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

1

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, obrona pracy licencjackiej J., studenta Wydziału Sztuki. Komisja egzaminacyjna: promotor pracy, doktor habilitowany O. (dalej będziemy go nazywać Profesorem) oraz recenzentka pracy, doktor habilitowana O., żona Profesora. Prywatnie rodzice broniącego się studenta.

Komisja i student siedzą naprzeciwko siebie, pod sufitem godło państwowe. Trzy pytania i trzy odpowiedzi. Egzamin zdany z wynikiem pozytywnym.

2

Kopia dokumentu z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Data: 31 stycznia 2013 r., podpisano: sekretarz stanu dr hab. Jacek Guliński. Adresat: Józef Wieczorek, prezes Niezależnego Forum Akademickiego.

„Szanowny Panie Prezesie, uprzejmie informuję, że zakończył się prowadzony w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego proces opiniowania skargi zgłoszonej przez Pana dotyczącej uprawiania nepotyzmu przez O. (pada nazwisko), ówczesnego dziekana Wydziału Sztuki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. W przedmiotowej sprawie opinię wyraził również Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich działający przy Ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Podzielając stanowisko Zespołu, uważam, iż rażącym przypadkiem nepotyzmu, niezależnie od kwestii legalności tego postępowania, jest fakt, że promotorem pracy licencjackiej J., studenta na Wydziale Sztuki UWM w Olsztynie, był jego ojciec, a recenzentką matka”.

Wiosną 2013 r. rektor UWM udziela O. upomnienia. Robi to, znając już historię plagiatu, którą można streścić tak: w 2012 r. O. ubiega się o przyznanie mu tytułu profesora tytularnego. C., jedna z pracownic wydziału, wysyła do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych anonimową skargę. Pisze, że praca doktorska O. jest plagiatem. Dołącza jej kopię. Kiedy dziennikarze proszą o dostęp do oryginału, okazuje się, że zniknął z teczki O. Znajduje się kilka miesięcy później w pracowni O., jednak nigdy nie trafia tam, gdzie powinien: do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. A jeśli ta nie ma w rękach doktoratu, nie może odebrać tytułu naukowcowi.

O. pozywa dziennikarza Adama Sochę, który napisał o plagiacie. Wygrywa proces o zniesławienie. Sąd argumentuje, że dziennikarz posiłkował się kopią, a nie oryginałem pracy.

Adam Socha wciąż twierdzi, że informacja o plagiacie była prawdziwa. Zaangażował się w wyjaśnienie jej do końca. Teraz pracuje nad sprawą habilitacji O., w której również dopatrzył się nierzetelności.

O. nazywam Profesorem umownie: jest doktorem sztuki i profesorem nadzwyczajnym.

3

– Jestem tu wrogiem numer jeden – mówi Adam Socha, wożąc mnie po mieście, o którym powie, że to Nowa Huta Północy.

– Adaś ma tylko jeden problem – dodaje jego żona. – Ma twardy kręgosłup i mówi, co myśli.

Zagląda ludziom za kołnierze. Tym silniejszym, żeby słabszym było trochę lepiej. Gorączka. Ruchy szybkie, ale precyzyjne. Wzrok rozbiegany. Gdyby ktoś pytał, jak wygląda społecznik, wskazałbym Adama.

Jest dziennikarzem lokalnego miesięcznika „Debata”. Między wizytą w sądzie a spacerem z psem oprowadza mnie po „mieście przeżartym gangreną”.

– W ’88 r. pisałem o chłopcu, który został wyrzucony ze szkoły za roznoszenie bibuły – opowiada. – W śledztwie okazało się, że na chłopca doniósł jego własny nauczyciel. Poszedłem do kuratora i zapytałem, jak to możliwe: dlaczego nauczyciel nie trzymał strony ucznia. „Proszę pana, nie mogło być inaczej – krzyknął. – W oświacie nie ma miejsca dla nauczycieli o poglądach innych niż socjalistyczne”. Ten sam kurator już w wolnej Polsce założył prywatną uczelnię, która teraz nosi jego imię. Tak powstają luki w zbiorowej pamięci i standardy z tamtych czasów przechodzą do nowych.

– Na tej ziemi rządzi strach. O karierę, o pracę, o przyszłość – twierdzi Adam. – Musisz pamiętać, że w tym mieście wydarzyła się historia molestowania przez prezydenta pracownic ratusza. Przez 10 lat mówiło się po cichu, jaki to jurny chłop, jak potrafi te biedne dziewczyny obłapiać. Ale nic to nie zmieniało. Kiedy przychodziły wybory, do urn szli urzędnicy, samorządowcy, nauczyciele – ludzie, których zatrudniał. Nawet nie pomyśleli, żeby postawić krzyżyk przy innym nazwisku. Dziś dzieje się tak samo.

Pewna porządna kobieta, która za komuny należała do PZPR, w wolnej Polsce weszła do polityki po stronie postsolidarnościowej. Widzi, jak się pewne rzeczy załatwia, jak rączka rączkę myje. Zasiada w sejmiku wojewódzkim, jej syn dostał pracę w urzędzie. Wychodziła mu tę robotę i teraz – nawet gdyby wiedziała o korupcji – milczy, jest zakładnikiem swojej sytuacji.

Mówię ci o tym, żebyś zrozumiał, dlaczego nasz Profesor może być w tym mieście tak bezczelny – opowiada Adam. – Bo to samo korumpowanie umysłów, z pokolenia na pokolenie, zachodzi w środowisku akademickim.

4

Sala rozpraw sądu okręgowego w Olsztynie. Sprawa o zniesławienie. Zniesławionym czuje się Profesor, zniesławić miała C., która twierdziła, że dopuścił się plagiatu.

Nie znamy się, Profesor widzi mnie pierwszy raz w życiu. Nie patrzy w oczy. Typ twardziela, grzywka opadająca na oczy, koszula starannie dobrana do marynarki. Po wszystkim minie mnie bez słowa na korytarzu i wskoczy do windy.

Ale teraz, kiedy siedzimy półtora metra od siebie, Profesor się nie krępuje: wyciąga smartfona, kieruje obiektyw aparatu na mnie i przez pół minuty robi mi zdjęcia.

5

Profesor pochodzi z Działdowa, rocznik 1953. Kolega z ławki zapamiętał, że potrafił się obrazić, kiedy pani pochwaliła rysunek kogoś innego.

W latach 70. wykonuje swój pierwszy znany plakat, który ma zachęcić do przyjazdu na Warmię i Mazury. Przedstawia okno podzielone na cztery części, a w każdej inną porę roku. Wiosnę symbolizują wędrówki z plecakiem, lato biały żagiel na morzu, jesień zbieranie grzybów, a zimę – sanki.

Na studia wyjeżdża do Warszawy. W 1977 r. robi dyplom na wydziale grafiki ASP. Zajmuje się plakatem, grafiką użytkową, aranżacją wnętrz i wystaw, malarstwem, rysunkiem i rzeźbą.

Doktorat broni w 1996 r. Wcześniej przez dwa lata (1991-93) jest prezesem okręgu olsztyńskiego Związku Polskich Artystów Plastyków.

W 2001 r. rektor UWM zleca mu wykonanie nowego godła uczelni.

Dwa lata później Profesor projektuje też nowe insygnia rektorskie. Srebrne ogniwa łańcucha, podwójnie złocone liście laurowe i syntetyczne kamienie w kolorze rubinu. Koszt: 10 tys. zł. Powstaje też nowy łańcuch prorektorski (9 tys. zł), berło (6 tys. zł) i sygnet (2,7 tys. zł) dla rektora. Sponsorami łańcucha i berła są lokalni przedsiębiorcy.

W tym samym roku Profesor startuje w konkursie na plakat z okazji jubileuszu miasta. Zdobywa pierwszą i drugą nagrodę. Zwycięska praca, panorama miasta, zdaniem dziennikarzy wyolbrzymia jego obraz i jest zbyt pompatyczna. Pytają: skąd to zadęcie? Ale dzieło, decyzją ratusza, trafia na billboardy w kilku miastach w Polsce. Ma promować Olsztyn, zachęcać turystów do przyjazdu.

W czerwcu 2003 r. uczeń I Liceum w Olsztynie zwraca uwagę, że panorama wisząca w gabinecie dyrektorki szkoły przypomina panoramę, która wygrała konkurs na jubileuszowy plakat. Zastanawia się na forum internetowym, czy panorama z gabinetu nie jest plagiatem pracy Profesora. Dziennikarze sprawdzają. Panoramę z gabinetu też wykonał Profesor: po prostu zmienił kilka szczegółów. Sam się do tego przyznaje. – Nikt nie znajdzie tutaj na mnie haka – zapewnia.

W 2005 r. współorganizuje wystawę dzieł pracowników Wydziału Sztuki, także swoich i swojej żony. – Nie wystarczy tylko uczyć – mówi. – Trzeba także pokazać, co się samemu potrafi.

Na razie pnie się w górę. Wygrane konkursy, przetargi, kontrakty, blisko do władzy. Nazwisko na znanych plakatach, pod popularnymi rzeźbami. Potem, w 2009 r., ważna funkcja: dziekanem można zostać tylko raz w życiu, dalej jest tylko rektor. A jeszcze dalej? Może prezydent? Marszałek województwa?

Z drugiej strony, po cichu, jeszcze nieoficjalnie, anonimowo, rodzi się bunt. Pukanie do drzwi rektora, szeptanie w gabinetach doktorantów: tak nie może być, trzeba z tym skończyć, uwziął się na mnie. I niedowierzanie: nikt nam nie pomógł, zostaliśmy z tym sami, teraz zostaje tylko spakować walizki.

Trzy lata później, kiedy buntownicy narobią hałasu, Profesor przegra kolejne wybory na dziekana. Wybuchnie skandal, z zarzutami o plagiat i nepotyzm.

Z żoną, również pracownicą Wydziału Sztuki, mają dwóch synów. Obaj skończyli wydział ojca. Młodszy jest fotografikiem. Starszy pracuje w agencji, z którą – 10 lat po ojcu – otrzyma kontrakt na promocję Olsztyna.

6

Buntownicy rozmawiali z Adamem Sochą w kwietniu 2012 r. Streszczam ich główne tezy.

Wydziałem Sztuki ma rządzić rodzina Profesora: on sam, żona i dwóch synów. Każdy, kto rodzinie zagraża, musi zamilknąć. Przełożony Profesora: – Zorientowałem się, że bez mojej wiedzy dokonuje zakupów sprzętu komputerowego i oprogramowania, przede wszystkim do swojej pracowni projektowania graficznego i multimedialnej, kosztem innych pracowni. Towarzyszyły temu niejasne dla mnie rozliczenia. Nieraz łapałem się za głowę: tyle tysięcy za jeden katalog? Zażądałem przedstawienia rachunków. Wpadł we wściekłość, musiałem uciekać przed nim z własnego gabinetu, bo by mnie pobił.

Adam Socha: „Stawał się coraz potężniejszy, bo za nim stali rodzice, wpływowi i wdzięczni za przyjęcie dziecka na studia. Wdzięczność wzrastała, gdy beztalencia, po ukończeniu studiów, mogły zostać w instytucie i robić karierę”.

Po odejściu swojego przełożonego z instytutu Profesor ma przyczynić się do „rozpędzenia” kadry pracowni malarstwa. Bez powodu – twierdzą pracownicy wydziału – ocenia ich pracę dydaktyczną jako „niezadowalającą”. Dezorganizuje pracę innych pracowni. Z dnia na dzień decyduje, że litografii mają uczyć adiunkci, którzy na litografii się nie znają. Zwiększa to zakres obowiązków dyrektora pracowni, który odtąd uczy i studentów, i adiunktów. W końcu sam Profesor przejmuje jego obowiązki. Kiedy zawiedziony dyrektor próbuje zareagować, słyszy ponoć krótkie: „Spadaj”.

Kiedy starszy syn Profesora nie uzyskuje zaliczenia z rysunku, ma powiedzieć, że w komisji odwoławczej jest jego mama i tata, więc on zaliczenie i tak dostanie.

Jedna z pracownic Wydziału chodzi do rektora, składa skargi na działalność Profesora. Rektor nie reaguje. Za to Profesor podczas rady wydziału mówi głośno: „Są tacy, co chodzą po rektorach, ale to się niedługo skończy”. Kiedy pracownica prezentuje przed Profesorem swoje okresowe osiągnięcia dydaktyczne, Profesor puentuje: „A jak to jest, że pani zarabia więcej ode mnie?”. Kiedy wątpliwości na temat wysokości faktur pojawiają się na posiedzeniu rady wydziału, Profesor nie podpisuje protokołu. W końcu troje pracowników – profesorowie nadzwyczajni – odchodzi z wydziału.

– Największym problemem Profesora jest talent – mówią Adamowi pracownicy Wydziału Sztuki. – Talent do manipulowania, oszukiwania, intryg, zastraszania i skłócania ludzi.

Porównują Profesora do postaci Salieriego ze sztuki Petera Shaffera „Amadeusz”, w której podstarzały kompozytor i nauczyciel muzyki chorobliwie zazdrości Mozartowi młodości i talentu.

7

Z rektorem UWM w Olsztynie prof. Ryszardem Góreckim komunikuję się za pośrednictwem rzeczniczki prasowej. Próbuję uzyskać odpowiedź na pytanie: czy władze uczelni odpowiednio zareagowały na działania Profesora, karząc go wyłącznie upomnieniem? Czytam: „Z przekazów medialnych widać, że coraz więcej takich spraw pojawia się we wszystkich polskich uczelniach. Niestety, obowiązujące prawo ma wiele luk i nie daje rektorom odpowiednich narzędzi do rozwiązywania tego typu problemów. Jest mi bardzo przykro, że także na naszej uczelni mamy takie zdarzenia”.

C., która wysłała anonimową skargę na Profesora, nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Podobno wpadła w depresję po tym, jak Profesor zaczął się odgrywać – sprawdził wszystkie jej prace naukowe, od habilitacji po licencjat. W ostatniej trafił na zapożyczenia. C. oddała się do dyspozycji rektora. Możliwe, że przeniesie się na inną uczelnię.

8

Jeden z olsztyńskich hoteli. Z okien widać senną starówkę. Schodzimy do piwnicy. Adam mówi szeptem, sam nie wiem, kiedy zaczynam się czuć jak w konspiracji.

– Oni wszyscy mają za uszami, wzajemnie świadczą sobie usługi.

– Ale Adam, jacy oni? Kto?

– Środowisko akademickie. Ludzie, do któ­rych przychodzili po pomoc: ci, którym Profesor zaszedł za skórę. To jego koledzy, ten sam rocznik, te same uczelnie. Dostają tytuły, zostają kimś, mają władzę, a kompletnie się do tego nie nadają. Moim zdaniem nie każdy może być nauczycielem akademickim. Żeby wykładać, musisz prezentować pewne umiejętności intelektualne, zdolność formułowania własnych ocen, interpretacji. Musisz prezentować wysoki poziom etyczny, bo wychowujesz elitę narodu i sam do niej należysz.

Myślisz, że ci, co piszą doktoraty, nie wiedzą, że tu i tu trzeba zrobić cudzysłów? Robią to zupełnie świadomie, bo wiedzą, że pokolenie wcześniej to robiło. I jeszcze jedno pokolenie do tyłu, i jeszcze.

W środowisku artystycznym pokutuje pogląd, że malarz powinien dostać doktorat, bo dobrze maluje. A przecież nie wystarczy, że potrafisz postawić kreskę: musisz umieć wyjaśnić, skąd ta kreska pochodzi i jak się ma do kreski Caravaggia. Możesz być Picassem, a nauczycielem nie będziesz.

– Czy według ciebie Profesor powinien nim być?

– Mógłby uczyć rysunku, ale prywatnie.

– Jakim jest artystą?

– Obejrzyj jego prace. To są rzeczy rzemieślnicze. Słyszałeś o nim wcześniej? A o Strumille, Lenicy? Profesor nie dostał żadnej prestiżowej nagrody, nie zyskał sławy, na prezentacji w wyborach na dziekana jako jedyny czytał z kartki.

Pracując nad sprawą doktoratu Profesora, trafiłem na jego habilitację. Była dostępna, zażądałem wglądu. Wyobraź sobie: 10 stron maszynopisu, w tym ok. 8 skopiowanych z książek innych autorów.

Zobacz, fragment z książki wybitnego profesora pedagogiki: „Badania pedagogów nad biografiami wybitnych naukowców, artystów, konstruktorów pozwalają wysunąć takie oto stwierdzenie, że osobowość twórcza jest wytworem współistnienia takich elementów, jakimi są niezwykły dar dany jednostce w momencie poczęcia (...)”.

Teraz fragment habilitacji: „Badania pedagogów nad biografiami wybitnych naukowców, artystów, konstruktorów pozwalają wysunąć takie oto stwierdzenie, że osobowość twórcza jest wytworem takich elementów, jakimi...”. I tak dalej.

Dałem habilitację do ekspertyzy. Prawnicy i eksperci z dziedziny stwierdzili, że 95 proc. to kopia z innych autorów, same cytaty bez cudzysłowu.

Poszedłem do autora kopiowanej książki, pokazałem tekst habilitacji. „Poznaje pan?” – pytam. „No tak, to mój tekst, ja to napisałem” – odpowiada. „To jest habilitacja doktora z pańskiej uczelni”. „A tam... – macha ręką. – Myśli pan, że to pierwszy raz?”. Czy w takim środowisku w ogóle możliwa jest uczciwość?

9

Adam Socha: – Poszedłem na Wydział Sztuki, kiedy Profesor był tam jeszcze dziekanem. Trafiłem na zajęcia z fotografii. Zapytałem studentów, jakiego sprzętu używają. „Własnego, prywatnego” – odpowiedzieli. A aparat, który wydział kupił za kilkanaście tysięcy złotych? „A, to tylko dla syna dziekana. My go tylko z daleka widzieliśmy”.

M., starszy syn Profesora, zrobił dyplom w pracowni projektowania graficznego na wydziale ojca. Jest właścicielem studia graficznego w Olsztynie, dyrektorem artystycznym agencji reklamowej w Warszawie, członkiem Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej. W 2009 r. firma, w której pracuje, podpisuje umowę z urzędem miasta w Olsztynie. Zostaje wyłoniona w drodze zapytania ofertowego. Współpraca ma obejmować opracowanie graficzne druków ratusza, layoutów graficznych, projektu plastycznego witaczy wjazdowych, koncepcji logicznego podziału przestrzeni miejskiej, projektu plastycznego systemu identyfikacji miejskiej. Firma otrzymuje 60 tys. zł honorarium.

Ze strony ratusza za projekt odpowiada ówczesny dyrektor wydziału promocji. Dziś pracuje w tej samej firmie, której w 2009 r. ratusz zlecił projekt. Współpracuje też z olsztyńską firmą syna Profesora, wcześniej pracował w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

W jednej z edycji konkursu dla młodych artystów w kategorii „Multimedia – sztuki wizualne” jedną z nagród otrzymała firma M. W jury zasiadał Profesor.

Wiele wydawnictw Wydziału Sztuki było realizowanych przez firmę M. W 2011 r. uczelnia sponsorowała kalendarz promujący lokalny zespół pieśni i tańca. Ze zdjęciami J., młodszego syna Profesora. Koszt: 16 tys. zł.

J. jest fotografem. Dyplom w Pracowni Projektowania Graficznego, kilka wystaw indywidualnych, stypendium ministra edukacji. Współpracuje z firmą brata jako copywriter. Zanim przyszedł na wydział ojca i zrobił licencjat pod jego okiem, studiował prawo.

10

Student 1: – Profesor przychodził na zajęcia taki wypachniony, wymuskany, dobrze ubrany. Na pierwszy rzut oka elegancki gość, ale bardziej biznesmen niż artysta. Coś mi zgrzytało: artyści, zwłaszcza ci z poprzedniej epoki, to zwykle tacy roztargnieni luzacy o wyglądzie hipisa. A on jak jakiś prezesunio. Albo gorzej: jak polityk.

Student 2: – Dla mnie nie był autorytetem. Jego prace to nie są jakieś dzieła sztuki. Jasne, to grafika użytkowa, ale moim zdaniem – zbyt użytkowa. Np. taki plakat, na którym panorama miasta odbija się w tafli rzeki – co w tym odkrywczego? Wielu artystów wymyśliłoby to w pięć minut i wyrzuciło do kosza, bo nie chciałoby się pod tym podpisać.

Student 1: – O sprawie plagiatu słyszałem, jasne. Dla mnie nie ma znaczenia, czy opierano się na kopii pracy czy oryginale. Zapożyczenia to zapożyczenia. Jeśli były, Profesor jest skompromitowany.

Student 2: – Nawet jeśli stwierdzą, że to nie był plagiat, to mojego szacunku nie odzyska. Wiem, ile stron miała jego habilitacja. Dziękuję za takiego profesora.

Student 3: – Tych jego synków znałem z widzenia. Niczym się nie wyróżniali. Dla artysty to raczej słabo.

Student 2: – Nosa zadzierali. Jak się dowiedziałem, że młodszy się bronił u ojca, to się nawet nie zdziwiłem. Typowe – pomyślałem.

Student 3: – Czy wierzę w uczciwość w nauce? Nie no, wierzę. Są jeszcze uczciwi profesorowie. Na pewno są.

Student 1: – Teraz kariera naukowa to jak kariera w korpo. Te same zasady, a właściwie brak zasad. Przestałem się tym przejmować, robię swoje.

Student 2: – Stary, daj spokój. Jak grają to śmieszne „Vivat academia”, to się tylko uśmiecham, siadam na d... i czekam, aż skończą.

11

M., starszy syn Profesora, najpierw nie wierzy, że jestem dziennikarzem. Chce wiedzieć, o czym dokładnie piszę i z kim już rozmawiałem, inaczej nic mi nie powie. Od razu jednak zaznacza, że mam „fałszywe informacje”, radzi sprawdzić wszystko w internecie. Wysyłam więc link, z którego wynika, że dostał zlecenie z ratusza, w którym dyrektorował jego późniejszy współpracownik. M. milczy. Informacje potwierdza mi biuro prasowe ratusza.

J., młodszy syn Profesora, też nie chce rozmawiać. Podobno zamieszanie wokół jego licencjatu wykańcza go psychicznie.

Sam Profesor nie zamierza komentować: a) postawy pracownicy wydziału, która złożyła na niego skargę, b) moich źródeł informacji, czyli miesięcznika „Debata”. O licencjacie syna mówi tylko: – Ani ja, ani moja żona nie złamaliśmy prawa w tym zakresie.

Pytam więc dalej: jakimi wartościami kieruje się w swojej pracy jako artysta i pracownik naukowy? Czy nie uważa, że promowanie pracy licencjackiej syna jest postępowaniem nieuczciwym wobec innych studentów? Czy zgadza się z opinią, że jako dziekan Wydziału Sztuki kierował się własnym interesem, utrudniając działalność innych pracowników, swoich podwładnych? Czy faworyzował swoich synów jako studentów Wydziału Sztuki?

Cisza.

12

Marek Wroński, lekarz neurochirurg, od 13 lat w felietonach do „Forum Akademickiego” tropi przypadki nierzetelności naukowców. W archiwum ma 9,5 tys. przypadków, w tym 300 z Polski. Pisał o sprawie Profesora. – Środowisko akademickie nie chce zajmować stanowiska nawet w drastycznych sprawach nierzetelności – mówi. – Po prostu odwracają głowy, nie chcą o tym wiedzieć.

– To ludzie niewrażliwi, którzy wrażliwych eliminują dożywotnio – dodaje Józef Wieczorek, redaktor naczelny „Forum Akademickiego”, który poinformował ministerstwo o nepotyzmie Profesora. – Polskie uczelnie są autonomiczne, ale często są to sitwy, wyselekcjonowane już w PRL i reprodukowane według podobnych kryteriów. Nic się nie zmieni, jeśli ten zamknięty układ nie zostanie otwarty. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014