Koktajl z ciupagi

Zaiste: próby zorganizowania w Krakowie olimpiady skłaniają do ogólnopolskiej wesołości.

15.04.2014

Czyta się kilka minut

Są to w komplecie działania tak śmieszne, że ani nie wiadomo, cóż z tym teraz począć, ani nie bardzo wiadomo, co w tym mieście mogłoby się zdarzyć śmieszniejszego, a – zważmy – sytuacja jest dynamiczna. Wielkie decyzje wciąż przecież przed nami. Zjawiska poniekąd obiektywne, takie jak krakowska odmiana zimy, nie są w ogóle zabawne, nie śmieszy skład powietrza, zawsze tu zresztą żrącego, ani nawet zwykły brud tutejszy, nie do opanowania za pomocą legendarnej niemieckiej chemii gospodarczej. Zabawna jest po prostu krakowska megalomania, wsparta wrażliwością furmana, brakiem błysku i częściej niż rzadziej – dwoma lewymi rączkami.

Argumenty za olimpiadą są – jak wiemy – oparte na dwu filarach tutejszej mądrości magicznej. Pierwszy, chorobliwie gruby słup konstrukcyjny, to przekonanie, że oto wreszcie do miasta zjadą ze świata spokojni, zamożni i eleganccy erudyci, którym kiśnie po tobołach wolna gotówka, przeznaczona w zapisach spadkowych ich przodków na hurtowe zakupy drewnianych szachów, ciupag i bursztynowych wisiorów w Sukiennicach. Że będą oni w tych bursztynowych ozdobach oglądać skoki Stocha Kamila – Poland, kulturalnie go dopingując. Miraż ów ma rozkoszny finisz, który można odmalować za pomocą fantazji, że owi erudyci i bogacze wyprą z Krakowa brytyjską klasę robotniczą, która lubi gorsząco wymiotować w miejscach wszelakich kultów i o porze, w której statystyczny Słowianin raczej nie rzyga. Klasa ta, niestety, ma zapisane w genach wydawanie każdych pieniędzy na piwo bez piany i bursztynowych ciupag nie kupuje, ku szczeremu zmartwieniu pokoleń krakowskich speców od efektowych promocji.

Drugi filar to marzenie infrastrukturalne: olimpiada równa się nowe, solidne drogi. Chorobliwości tego założenia, tej zależności, nie trzeba tłumaczyć. Od lat pytanie, czemu tak trudno buduje się drogi bez powodu innego niż paląca konieczność, pozostaje bez odpowiedzi. Bo odpowiedź tkwi zapewne w tajnym opisie manii świętowania i krakowskiej umiejętności mobilizacji tylko wtedy, gdy ogół ma zamiar odziać się na galowo. Bez zapowiedzianej gali wszyscy drzemią, śniąc o okazji do wstania i, dajmy na to, zasypania żwirkiem dziury w ulicy, co jest zawsze spektakularnym pokazem tutejszych technologii zarządzania kryzysem w infrastrukturze. Kraków – to domniemanie – posiada największe na świecie, strategiczne dla planety, zasoby szarego żwirku. Metod jego użycia moglibyśmy uczyć wszystkich, na zasadzie globalnego monopolu.

Wszystko to daje obraz oryginalnej urody Krakowa, a jest to uroda szalenie intymna, umiłowana przez wielkich, ale ubogich tego świata, i przecież nie do pokazywania każdemu. Zawzięty amator może się nią napawać, owszem. Wystarczy też, że poznała ją niestety okolica, która, jako się rzekło, rechocze już od kilku miesięcy.

Pojawia się w związku z tym rechotem zagadka, którą dobrze by było rozwiązać. Brzmi ona prosto: jak to się stało mianowicie, że władze centralne dały się w ten krakowski pokaz piękna wmanewrować, dając rządowe gwarancje olimpijskiego poparcia, plus jakieś zapowiedzi o charakterze pieniężnym. Wydawałoby się, że za ministra Sienkiewicza, człowieka spójnej analizy przecież, wybitnego znawcy krakowskiego klimatu i rozumu, rozpoznanie władz warszawskich jest na tematy krakowskie prawdziwe. Że jest kompletniejsze, i że premier dostaje rzetelne opinie, a nie słodki koktajl z ciupażki i precelka. Smutne to doprawdy bardzo, że państwo polskie chce w Krakowie olimpiady, a nie inspiruje tak do tutejszego światka pasujących imprez, jak – by wziąć cokolwiek z kapelusza – kongresu antykorupcyjnego, światowej debaty o kolorze śniegu, konferencji na temat klarowności powietrza, albo piękna architektury nowoczesnej i planowania przestrzennego, czy choćby europejskiego zjazdu znawców zastosowania żwirku w kolorze szarym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014