Kłopotliwa niecierpliwość

23 prominentnych chrześcijan z Niemiec – katolików i ewangelików – postuluje zakończenie podziałów między Kościołami. Choć ich apel niewiele zmieni, ciekawy jest jego społeczno-kościelny kontekst.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Rozpoczęcie Dnia Ekumenicznego, w którym wzięło udział 120 tys. katolików i protestantów, Monachium, 12 maja 2010 r. / Fot. Michaela Rehle / REUTERS / EAST NEWS
Rozpoczęcie Dnia Ekumenicznego, w którym wzięło udział 120 tys. katolików i protestantów, Monachium, 12 maja 2010 r. / Fot. Michaela Rehle / REUTERS / EAST NEWS

Przesłanie dokumentu zatytułowanego „Ekumenizm teraz – jeden Bóg, jedna wiara, jeden Kościół” jest pozornie proste: Kościoły chrześcijańskie powinny się wreszcie zjednoczyć. Apel wpisuje się w tradycję powojennych Niemiec, gdzie prężne ruchy świeckie, katolickie i ewangelickie, zawsze spełniały istotną rolę nie tylko społeczno-religijną, ale także przedpolityczną.


POLITYCY OD PRAWA DO LEWA


Nie powinno więc dziwić, że wśród sygnatariuszy dokumentu są czołowi politycy, zwłaszcza z dwóch głównych formacji, chadecji i socjaldemokracji. Apel podpisali m.in. były prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker, obecny marszałek Bundestagu Norbert Lammert, dwoje urzędujących ministrów – obrony Thomas de Maizière i oświaty Annette Schavan (z wykształcenia teolożka) – a także przewodniczący frakcji SPD w Bundestagu Frank-Walter Steinmeier (ma szansę zostać kandydatem SPD na kanclerza w wyborach w 2013 r.), wicemarszałek Bundestagu Wolfgang Thierse (SPD), przewodnicząca posłów bawarskiej CSU w Bundestagu Gerda Hasselfeldt czy Antje Vollmer (była wicemarszałek Bundestagu z Partii Zielonych i pastorka).

Podczas prezentacji apelu wiekowy eksprezydent von Weizsäcker podkreślał, że inicjatywa wyszła od świeckich z Kościoła katolickiego, „co nas szczególnie poruszyło”, bo ostatnie wieści z Rzymu na temat ekumenizmu „nie są zbytnio zachęcające”. Jedna z gazet informowała, że na pomysł wpadł Norbert Lammert – marszałek Bundestagu, który powiedział kiedyś o sobie, że jest „katolikiem z protestanckimi skłonnościami”, i który przed dwoma laty wygłosił kazanie w ewangelickiej świątyni w Bochum, poświęcone jedności chrześcijan. To wtedy miała się narodzić koncepcja ponadpartyjnego apelu – w Polsce rzecz nie do pomyślenia nawet (a może zwłaszcza?) na gruncie religii.


W ROCZNICĘ SOBORU I REFORMACJI


Pretekstem do wystosowania apelu jest przypadająca tej jesieni 50. rocznica rozpoczęcia Soboru Watykańskiego II oraz zbliżająca się 500. rocznica wystąpienia Marcina Lutra (1517 r.). „Będziemy z zaangażowaniem uczestniczyć w przygotowaniu wydarzeń, wystaw, publikacji i nabożeństw, mających upamiętnić i uczcić Sobór Watykański II, jak również Reformację, i chcemy uczynić wszystko, aby po tych jubileuszach nie wszystko pozostało takim, jakim było wcześniej” – deklarują, zaznaczając przy tym, że ich celem nie jest stworzenie jakiejkolwiek organizacji czy formułowanie jakichś konkretnych postulatów, ale danie świadectwa swym poglądom i otwarcie szerokiej dyskusji, także z udziałem zwykłych chrześcijan.

Wzywając do zjednoczenia Kościołów, autorzy apelu podkreślają, że chrześcijanie nie powinni czekać, aż kościelne zwierzchności osiągną porozumienie w spornych kwestiach. Przyznają, że są między nimi różnice w rozumieniu Eucharystii czy istoty Kościołów. Uważają jednak, że ani istniejące rozbieżności teologiczne, ani „nawyki instytucjonalne”, ani różne tradycje kościelne i kulturowe nie wystarczają już, aby usprawiedliwić podział.

Autorzy zauważają też, że w obu Kościołach jest wielkie pragnienie jedności, a skutki podziału są „boleśnie odczuwane w życiu codziennym chrześcijanek i chrześcijan”. „Nie chcemy pojednania przy równoczesnym zachowaniu podziału, ale praktycznej jedności, ze świadomością narosłej historycznie różnorodności” – piszą.

Chrześcijan-katolików i chrześcijan-ewangelików więcej dziś łączy niż dzieli. „Jako chrześcijanie żyjący w kraju, z którego wyszła Reformacja, poczuwamy się do szczególnej odpowiedzialności, by dawać świadectwo i przyczyniać się do tego, aby nasza wspólna wiara mogła być przeżywana także we wspólnym Kościele” – deklarują sygnatariusze, apelując do wspólnot obu wyznań, aby współpracowały ze sobą, nie czekając na postęp w dialogu teologicznym.

Lista popierających dokument, który zaprezentowano w Berlinie 4 września, ma charakter otwarty: do minionego piątku pod apelem, opublikowanym na stronie internetowej www.oekumene-jetzt.de, podpisało się prawie pięć tysięcy osób, z tendencją rosnącą (po kilkaset dziennie). Są wśród nich też duchowni (forum debaty ma być też strona internetowa http://kreuz-und-quer.de).


ENTUZJAZM ŚWIECKICH...


W historii powojennych Niemiec (Zachodnich, potem zjednoczonych) nieraz bywało, że głos świeckich wiele znaczył, także w sprawach politycznych i społecznych. Przykładem, który doskonale obrazuje to „przedpolityczne” znaczenie zorganizowanego katolicyzmu i protestantyzmu w RFN, jest choćby ich rola w procesie normalizacji stosunków Niemiec z Polską. To memoranda, listy i oświadczenia różnych gremiów ewangelickich i katolickich z lat 60. i 70. przygotowały grunt pod uznanie granicy na Odrze. Z kolei w sprawach religijno-kościelnych organizacje świeckich są w Niemczech o wiele poważniejszym partnerem dla biskupów obu wyznań niż np. w Polsce. Fakt, że katolicy i ewangelicy występują wspólnie, nie jest czymś niezwykłym w ojczyźnie Reformacji, gdzie dziś dwie trzecie to chrześcijanie (mniej więcej po równo katolicy i ewangelicy), a jedna trzecia – niewierzący, z tendencją rosnącą.

Taki jest historyczny kontekst apelu „Ekumenizm teraz!”, który natychmiast wywołał dyskusję w obu Kościołach i w sferze publicznej. Na jednym biegunie mieliśmy więc poparcie, np. ze strony Centralnego Komitetu Katolików Niemieckich; jego przewodniczący Alois Glück (były polityk CSU) mówił, że zwłaszcza Kościoły z kraju, gdzie narodziła się Reformacja, powinny być prekursorem jedności. Z drugiej zaś strony najostrzejsze słowa potępienia płynęły – jak zwykle w takich momentach – ze strony środowisk tradycjonalistycznych.

Dyskusja dyskusją – ale czy akurat sam apel coś zmieni, wolno powątpiewać. „O ile Kościół rzymski pozostaje dogmatycznie sztywny, o tyle niektórzy protestanci są tak elastyczni, jakby nie mieli kośćca. Za sprawą sympatycznych apeli nie da się zintegrować sił odśrodkowych po obu stronach” – ten głos Roberta Leichta w dzienniku „Tagesspiegel” można uznać za dość typowy (Leicht to były naczelny tygodnika „Zeit” i w przeszłości członek władz Kościoła Ewangelickiego Niemiec, EKD).

Zresztą wydaje się, że sami autorzy apelu są tego świadomi – i że celem ich „niezbyt rewolucyjnego manifestu” (dziennik „Welt”) było przede wszystkim danie świadectwa temu, co katolik Wolfgang Thierse nazwał „wyrazem naszej niecierpliwości”. Gdyż, jak mówił w „Die Zeit” inicjator apelu Lammert, jeśli chodzi o praktycznie przeżywany ekumenizm, w Niemczech „wielu wiernych jest dziś dalej niż niektórzy teologowie”.

I nie tylko oni: podpisany pod apelem teolog Otto Hermann Pesch mówił w radiu Deutschlandfunk, że Watykan nie jest dziś zainteresowany dalszym zbliżeniem ekumenicznym, a niektórzy hierarchowie z Rzymu już samo słowo „dialog” uważają za „odstępstwo od jedynie słusznej drogi”. „Jeśli dalej tak będzie, nie ma dziś większej nadziei na dalsze kroki” – dodawał Pesch, podkreślając, że wśród zwykłych katolików i ewangelików narasta niezrozumienie i niecierpliwość z powodu braku postępu w ekumenizmie.


...I SCEPTYCYZM INSTYTUCJI


Tymczasem oficjalni przedstawiciele obu wielkich niemieckich wyznań – w tym zarówno abp Robert Zollitsch, przewodniczący Konferencji Episkopatu, jak i Thies Gundlach, wiceprezes EKD – zareagowali na tę „niecierpliwość” bardziej niż powściągliwie. Przezwyciężenie podziału między Kościołami „nie jest możliwe bez solidnego porozumienia teologicznego” – komentował Zollitsch. Zaś Gundlach, odpowiedzialny w EKD za kwestie teologii, wskazywał na istniejące nadal różnice dotyczącej samej wiary. Uznając zaangażowanie sygnatariuszy apelu, Zollitsch dodał, że budowanie jedności Kościołów bez uwzględnienia teologii to „budowanie na piasku”. Także Katrin Göring-Eckardt – wicemarszałek Bundestagu z ramienia Zielonych i przewodnicząca Synodu EKD – zaapelowała o więcej „opanowania”. „To, że ubolewamy nad podziałami i chcemy je przezwyciężyć, to jedno, i również ja podzielam to odczucie z całego serca” – pisze Göring-Eckardt w „Die Zeit”, ostrzegając zarazem, że sama taka postawa może umacniać „stagnację, nad którą ubolewa się powszechnie w dialogu ekumenicznym”.

Powściągliwie rzecz skomentowano też w Watykanie: kard. Kurt Koch, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, mówił agencji Kathpress, że apel upraszcza problem jedności chrześcijan i że choć zasadniczo należy pochwalić widoczne w nim pragnienie jedności, to jednak nie można sprowadzać ekumenizmu do problemów polityki kościelnej, ignorując „czynniki teologiczne”.

Spośród biskupów bodaj najostrzej wypowiedział się kard. Joachim Meisner. Uważany za lidera konserwatywnego skrzydła niemieckiego Episkopatu hierarcha, w wywiadzie dla dziennika „Bild” przestrzegał przed „mylnym przekonaniem” (użyte przez kardynała słowo Irrglauben można też rozumieć jako „herezja”), iż jedność Kościołów można łatwo osiągnąć. Meisner dodał jednak, że „teologicznie nigdy nie byliśmy tak blisko jak teraz”.

Problem w tym, że odczucia kościelnych struktur – co ciekawe, dochodzące unisono z obu Kościołów – rozbiegają się coraz wyraźniej z odczuciami „bazy”. To nie ocena, ale konstatacja faktu.


BĘDZIE „MEA CULPA”?


Zresztą nawet krytycy apelu podkreślają znaczenie ekumenizmu, nawiązując często do dziedzictwa Soboru Watykańskiego II. Można odnieść wrażenie, że jego 50. rocznica wywołuje w Kościele niemieckim o wiele większe zainteresowanie i dyskusje niż w Polsce.

Przypadek sprawił, że także w tych dniach dużym echem odbiła się wypowiedź Stephana Otto Horna, emerytowanego teologa należącego do kręgu uczniów Josepha Ratzingera i spotykającego się regularnie z dawnym profesorem. Ujawnił on bowiem w Radiu Watykańskim, że podczas ostatniego spotkania pod koniec sierpnia w Castel Gandolfo dyskutowano nad tym, czy w 2017 r. – na pięćsetlecie Reformacji – nie można by przygotować katolicko-ewangelickiego „mea culpa”: obustronnego wyznania win.

Rok 2017, mówił Horn, byłby do tego bardzo dobrym momentem. 


Korzystałem z materiałów katolickich agencji KNA i Kathpress oraz ewangelickiej EPD.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012