Kilo wspólnoty poproszę

Piotr Czyż, architekt, działacz miejski: Targowiska to przestrzenie, których polskie miasta nie umieją wykorzystać.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Targowisko przed galerią handlową Rondo Wiatraczna. Warszawa, 30 marca 2021 r. / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER
Targowisko przed galerią handlową Rondo Wiatraczna. Warszawa, 30 marca 2021 r. / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER

JĘDRZEJ DUDKIEWICZ: Dlaczego miejskie targowiska nie cieszą się specjalną renomą?

PIOTR CZYŻ: Jeszcze kilka lat temu były raczej przestrzeniami wstydu. Mieszkańcy nie kojarzą ich jako miejsca, w którym można się z kimś spotkać lub tym pochwalić. Od pewnego czasu jest jednak zauważalna inna tendencja – w dużych miastach pojawiają się targowiska „z górnej półki”, z droższymi produktami, targi śniadaniowe, eko-bazary etc. i ich odbiór jest bardzo pozytywny. Niejako korzystają na tym, że te „zwykłe” targowiska mają nie najlepszą opinię. Ostatnio zaczyna się to zmieniać, chociaż bardzo wolno, co ma różne przyczyny, w tym np. to, że na tradycyjnych targowiskach większość zarówno sprzedających, jak i kupujących to osoby starsze. Dodatkowo są zarządzane przez samych sprzedających, którzy nie mają czasu i energii na budowanie wizerunku miejsca. Tym niemniej kryje się tu spory potencjał.

Pańskiemu zespołowi chodzi o to, by targowiska były dostępne dla wszystkich?

Pracujemy nad targowiskami od 2017 roku, badamy je, obserwujemy, sprawdzamy, jak rozwijają się na świecie. Naszym celem jest właśnie wypełnienie luki między bazarem, który kojarzy nam się z późnym PRL-em, na który chodzimy, bo jest taniej, a targowiskiem z górnej półki, gdzie chodzi się, bo jest to modne. Chodzi o to, by postawić na inkluzywność, która powinna być najważniejszym pojęciem 2021 roku. Społeczeństwa są coraz bardziej spolaryzowane – ekonomicznie i społecznie, do tego doszła pandemia, która ograniczyła kontakty międzyludzkie. Musimy więc tworzyć przestrzenie, które łączą ze sobą wszystkie grupy społeczne. I mogą nimi być właśnie targowiska – to dzieje się na Zachodzie i u nas też, mam nadzieję, się zacznie.

Jakie jeszcze funkcje może spełniać takie miejsce?

Tradycyjne targowisko, na którym można dostać produkty rolne, łączy ze sobą społeczność wsi i miast. To pierwszy, bardzo ważny aspekt, dający przedstawicielom obu grup pewne korzyści. Kiedy rolnik ma możliwość sprzedaży bezpośredniej, jest w stanie więcej zarobić, bo nie musi przejmować się marżami – w supermarketach towary są niekiedy trzy razy droższe niż w skupie. Z drugiej strony, kiedy zajrzymy do tych supermarketów, to zwykle znajdziemy tam o wiele mniejszy asortyment, np. ze trzy rodzaje pomidorów. Na targowisku, które obecnie badamy i rewitalizujemy, tych gatunków znajdziemy dziesięć, dwanaście. Tak więc wybór jest o wiele większy, lepsza jest też jakość. Często towar sprzedawany na rynku zbierany jest dzień wcześniej, a zatem świeży. Nie musi przejeżdżać w chłodni setek, a nawet tysięcy kilometrów.


Czytaj także: Bazary przetrwały wojnę, komunę, a nawet ekspansję hipermarketów. Czy padną pod presją gentryfikacji?


 

W dużych miastach targowiska zazwyczaj znajdują się w bardzo dogodnych lokalizacjach. Obecnie jednak są czynne przez maksymalnie trzy dni, po kilka godzin. Chcemy zapełnić tę lukę stosując metodę pączkowania, by pojawiały się tam kolejne aktywności. Jednym ze sposobów jest tematyzacja – organizujemy eko rynek, pchli targ, na którym można kupić rzeczy stare i używane, pikniki, spotkania, imprezy kwiatowe, wieczorne, kulturalne. Staramy się eksperymentować i sprawdzać, co „chwyci”. Naszą ambicją jest to, by targowiska pracowały dłużej niż dwanaście godzin w tygodniu, wykorzystywały potencjał świetnej lokalizacji. Jeśli będą odpowiednio zaprojektowane, to będą to po prostu miejsca, w których spędza się czas wolny. Najważniejsza jest zmiana myślenia, co dobrze pokazuje Gdańsk, w którym działamy. W dzielnicy, w której znajduje się „nasze” targowisko, od wielu lat trwa debata na temat stworzenia placu miejskiego dla lokalnej społeczności. A przecież funkcję tę spokojnie mogłoby pełnić właśnie targowisko, znajdujące się dosłownie kilkaset metrów dalej. Co istotne, da się to zrobić tanio. Przestrzeń już jest, trzeba ją tylko lekko zmodyfikować, by pojawiły się rodziny z dziećmi, rowerzyści, grupki przyjaciół rozmawiające przy piwie.

Przy piwie?

Alkohol jest dość symptomatyczny dla społecznego odbioru targowisk. Ze względu na zmiany w sposobie jego konsumpcji, w latach 90. wprowadzano na nich zakaz jego sprzedaży i spożywania. Obecnie widać, że należałoby od tego odejść, bo kiedy targowisko jest dobrze zarządzane i odpowiednio animowane, to alkohol… może pomóc. Bo ludzie będą chcieli się tam spotykać wieczorami, chociaż oczywiście nie chodzi o wielkie imprezy, a raczej możliwość popołudniowego przesiadywania. Tu zaś dochodzimy do najważniejszego wniosku naszego projektu.

Mianowicie?

Nie chodzi o to, by przeprojektować targowisko w sensie fizycznym, ale by nim odpowiednio zarządzać i je umiejętnie animować. Potrzebna jest instytucja, która będzie nim zarządzać, rozwijać, nie tylko szukając nowych sprzedawców, ale również budując określoną tożsamość miejsca. W USA jest organizacja Project for Public Spaces, która się tym zajmuje – to placemaking, czyli po polsku „tworzenie miejsc”. Bryant Park w Nowym Jorku to jeden z najintensywniej wykorzystywanych parków na świecie. Tam jest około czterdziestu pracowników i tylko ośmiu zajmuje się kwestiami związanymi z infrastrukturą, a reszta właśnie animacją, kontaktami z klientami, najemcami, sponsorami. To daje do myślenia. Tak samo mogłoby być w przypadku targowisk, by chociażby instytucje kultury lub inne jednostki miejskie wspierały pewne procesy i pobudzały możliwości zarobkowe osób sprzedających na targowiskach. Są inkubatory przedsiębiorczości, a targowiska mogą być inkubatorami dla osób, które zarabiają mniej, mają mniejsze kompetencje, albo hodowców, artystów czy restauratorów. Ryzyko rozpoczęcia takiej działalności jest też niskie, dzięki czemu możemy w bardzo prosty sposób dać ludziom pracę. W Londynie jest to rozwiązanie systemowe. Miasto, razem z ośrodkami opieki społecznej i urzędami pracy, kieruje bezrobotnych na targowiska, by spróbowali coś sprzedawać lub gotować. Osoby te przechodzą specjalne szkolenia, uczą się nowych rzeczy. Może to być więc pewnego rodzaju stabilizator społeczny – gdy ktoś jest w gorszej sytuacji, może np. przez pewien czas robić w domu kiszonki lub konfitury, a następnie je sprzedawać. Widzimy takich ludzi i staramy się im pomagać.

Targowisko może być też miejscem spotkań międzypokoleniowych, międzyklasowych. Byśmy byli w stanie funkcjonować nie obok siebie, tylko razem.

Na badanym przez nas targowisku już teraz widzę procesy, o których pan mówi. W trakcie targów kwiatowych spotkały się np. dwie osoby, które normalnie raczej by na siebie nie wpadły. To pani Teresa, która od ponad czterdziestu lat hoduje, a potem sprzedaje rośliny na rogu ulicy, oraz Remigiusz Dorawa, ogrodnik, „roślinny celebryta”, influencer, który jest szalenie popularny w mediach. Miałem okazję podejrzeć, jak rozmawiają swobodnie o tym, co warto robić, żeby mszyce się nie pojawiały albo dana roślina nie uschła. Oboje byli całkowicie zanurzeni w rozmowie. To właśnie przestrzeń targowa pozwoliła na to, by osiemdziesięcioletnia kobieta wymieniła opinie z dwudziestokilkulatkiem w sprzyjającej atmosferze. By o nią zadbać, sprawdzaliśmy też np., jaką muzykę puszczać, by wszyscy czuli się dobrze. Okazało się, że wszystkich łączy Czesław Niemen – młodych i modnych, rodziny z dziećmi oraz osoby starsze.

Oprócz tego targowisko może mieć też funkcję edukacyjną, rolnicy mogą np. opowiedzieć o różnych problemach i wytłumaczyć, dlaczego owoce są takie drogie. To z kolei może pobudzać świadomość na temat środowiska i zmian klimatycznych.

Targowisko może być katalizatorem zrównoważonego rozwoju. Nie tylko pozwala w prosty sposób dostać jakościowy produkt, ale też zwiększa świadomość ekologiczną. Jedzenie jest jedną z najważniejszych czynności, wykonujemy ją przez całe życie. To, co i jak jemy, wpływa i na nas, i na środowisko. Byłem w Londynie na szkoleniu, którego cały panel poświęcono niepewności żywieniowej, zjawisku występującemu również w krajach Zachodu. Nie chodzi o głód, tylko o jedzenie bardzo niskojakościowych produktów, a przez to niemożność zapewnienia sobie wszystkich potrzeb w kontekście jedzenia. Wynikać to może z braku pieniędzy, czasu, świadomości. Dlatego w USA targowiska są wykorzystywane jako instrument walki z tym problemem. Dodatkowo mogą wspierać ekonomię cyrkularną, poprzez pokazywanie, że kupowanie starych i używanych rzeczy jest nie tylko ekologiczne, ale i fajne.

Wszystko to wymaga zmiany w myśleniu i przyzwyczajeniach. Jakie są zatem wyzwania, z którymi trzeba sobie poradzić w przypadku nowej wizji targowisk?

W Wielkiej Brytanii już dziesięć lat temu zauważono, że największym wyzwaniem jest demografia. Starzeją się zarówno kupujący, jak i sprzedający. Powstały tam więc specjalne programy mające nakłonić młodych ludzi, rolników, kolekcjonerów, by zaczęli przyjeżdżać ze swoimi towarami na targowiska. Coś takiego byłoby też konieczne w Polsce, bowiem jeśli ktoś w latach 90., w wieku trzydziestu lat, zaczynał coś sprzedawać na targowisku, to teraz ma koło sześćdziesiątki. Innymi słowy, niedługo przejdzie na emeryturę. Jeśli nie zainteresujemy targowiskami nowych osób, zarówno kupujących, jak i sprzedających, to one za chwilę będą puste. Dlatego właśnie konieczna jest animacja, by młodzi przestali patrzeć na targowiska jak na miejsce, gdzie kupuje się pomidory od babci i idzie do domu, tylko by sami tam przychodzili z własnej inicjatywy i spędzali więcej czasu.

Są jakieś targowiska, na których można się wzorować?

Zacznę od tego, że kilka lat temu czytałem artykuł na temat kondycji ekonomicznej targowisk w Polsce. Autorka stwierdzała w nim, że ich sytuacja społeczno-ekonomiczna jest stabilna, gdyż od dziesięciu lat ich liczba się nie zmniejszyła. Jednak w tym samym czasie np. w Londynie liczba targowisk prawie się podwoiła. W Barcelonie targowiska są ze sobą systemowo połączone. Sławna La Boqueria zarabia bardzo dużo, ale ta część, która trafia do miasta, zasila słabiej prosperujące targowiska. Wszystko jest scentralizowane i uwspólnione. Barcelona ma zresztą specjalny system mapowania, który sprawdza, czy wszyscy mieszkańcy mają możliwość dotarcia pieszo do targowiska, by kupić świeże produkty. Celem jest to, by było to osiągalne w ciągu piętnastominutowego spaceru. Interesujące są także różnice między Londynem i Barceloną. W tym pierwszym uważa się, że dyskonty nie powinny być lokowane w pobliżu targowisk ze względu na konkurencję, wprowadzono więc ochronę najbardziej strategicznych targów. Barcelona zaś robi odwrotnie, celowo zezwalając inwestorom na lokowanie dyskontów tuż obok targowisk. Zauważono bowiem, że jak Hiszpanie idą na zakupy, to połowa rodziny kieruje się do dyskontu, gdzie kupuje np. makaron, a druga połowa na targowisko po świeże warzywa lub mięso. Dużo więc zależy od specyfiki miasta i ludzi.

Czyli dużo myśli się tam o targowiskach i o tym, jak działają.

Oba miasta mają bardzo rozwiniętą kulturę targową. Jednocześnie oba powołały jednostki miejskie poświęcone rozwojowi targowisk, co stanowi jeden z elementów strategii rozwoju miasta. Na Borough Market w Londynie są specjalni konsultanci od tego, jak atrakcyjnie układać warzywa i owoce. Innym udogodnieniem jest to, że za pięć funtów można kupić butelkę i mieć gwarancję, że do końca świata będzie można ją tam za darmo napełnić. Zarówno w Londynie, jak i Barcelonie kultura targowa jest tak mocno rozwinięta, że animacja w zasadzie nie jest już potrzebna, bo lokalna społeczność jest bardzo mocno związana z targowiskami. I jest z nich dumna. Zresztą, gdy jesteśmy w Barcelonie, to idziemy na La Boquerię, bo to po prostu atrakcja. W Polsce takimi przykładami mogłyby być targ na końcu Krupówek w Zakopanem oraz Sukiennice w Krakowie. Ale oba te miejsca nie mają w sobie tej części emocjonalnej, tożsamościowej. Mieszkańcy nie czują się z nimi wcale związani.

Może tę więź przenieśli na galerie handlowe.

Władze dużych polskich miast intensywnie pracują nad wizerunkiem – powstają nowe centra handlowe, skwery, ulice, deptaki. Ale targowisk nie przybywa, wręcz się o nich zapomina. Rozwój targowisk, ale też stojące za nimi wartości, jak odpowiedzialna, zrównoważona konsumpcja, powinny stać się elementem budowania strategii rozwoju miasta.


Prof. Tomasz Szlendak, socjolog: Przechodzimy od modelu konsumpcji, w którym demonstruje się własną wyższość przy pomocy samochodu albo butów, do modelu, gdzie wyróżniamy się tym, jak spędzamy wolny czas.


 

Chcemy o tym rozmawiać. W Gdańsku odzew jest bardzo pozytywny, podobnie w Gdyni, niedawno kontaktowaliśmy się z prezydentem Iławy. W różnych innych miejscach jest wstępne zainteresowanie, ale rzadko można usłyszeć stwierdzenie, że etyczna, ekologiczna konsumpcja jest celem, targowisko zaś może być instrumentem pomagającym go osiągnąć. A tak powinno być. Paradoksem jest, że architekci projektują centra handlowe, w których można kupić niskiej jakości pomidora, często na styropianowej tacce, zawiniętego w folię, a tego, który jest naprawdę wysokiej jakości, wcale niekoniecznie o wiele droższy, można kupić w przestrzeni, o której nikt nie myśli. Chcemy więc przesunąć uwagę z powrotem na targowiska, by pokazać, że dobrze zaprojektowane i odpowiednio animowane mogą dać ogromną korzyść dla miasta, jego wizerunku, a przede wszystkim dla mieszkańców.©

PIOTR CZYŻ jest architektem i filozofem. Prezes Stowarzyszenia Inicjatywa Miasto, pracownik Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Jego działalność poświęcona jest społecznej roli architektury i nowym metodom przekształcania przestrzeni publicznych. Wykonawca samorządowych projektów poświęconych rewitalizacji przestrzeni i projektowaniu partycypacyjnemu. Kierownik projektu naukowo-badawczego na temat strategii rozwoju polskich targowisk realizowanego w ramach programu Gospostrateg dla Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Konsultant tzw. uchwał krajobrazowych w Gdańsku i Sopocie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021