Polska jest galerią

Prof. Tomasz Szlendak, socjolog: Przechodzimy od modelu konsumpcji, w którym demonstruje się własną wyższość przy pomocy samochodu albo butów, do modelu, gdzie wyróżniamy się tym, jak spędzamy wolny czas.

26.11.2018

Czyta się kilka minut

Otwarcie domu handlowego Supersam, Katowice, październik 2015 r. / HENRYK PRZONDZIONO / FOTOGOŚĆ / FORUM
Otwarcie domu handlowego Supersam, Katowice, październik 2015 r. / HENRYK PRZONDZIONO / FOTOGOŚĆ / FORUM

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Czuje Pan już świąteczną atmosferę?

PROF. TOMASZ SZLENDAK: Absolutnie nie. Ale natrafiam już na jej elementy wprowadzone sztucznie – nikogo dziś nie dziwi, że w sklepach choinki pojawiają się po Wszystkich Świętych.

Choć pewnie większość Polaków powiedziałaby, że to przesada i komercjalizacja Świąt. A jednak handlowcy wciąż to robią. Wiedzą o nas coś, czego sami o sobie nie wiemy?

Przeciwnie – nie wiedzą i robią to siłą rozpędu. Gdyby zbadać percepcję elementów świątecznego nastroju, wyszłoby, że są one prześlepiane. Klienci ich zwyczajnie nie widzą.

Pytam, bo siedem lat temu rozmawialiśmy na tych łamach o przejmowaniu przez galerie handlowe kontroli nad naszym życiem – z jego rytmem, cyklami, rytuałami, praktykami społecznymi. Tymczasem, gdy na początku tego roku zaczął obowiązywać zakaz handlu w niedziele, nie wyszliśmy na ulice w obronie swojej ukochanej formy konsumpcji, nie zażądaliśmy, jak Węgrzy, referendum w tej sprawie. Uznaliśmy, że tak wolimy? Coś się przewartościowało?

Ależ nie. Siedem lat temu rozmawialiśmy też o tym, że przestrzenie publiczne w Polsce, zwłaszcza instytucje kultury, zaczęły przejmować formę i funkcjonalność galerii handlowych. Spójrzmy na Centrum Nauki Kopernik, Muzeum Powstania Warszawskiego czy filharmonię w Białymstoku. Żeby przyciągnąć odbiorcę przyzwyczajonego do wielozmysłowości, kumulacji doznań i dostępności rozmaitych praktyk w jednym miejscu, muzea i podobne im instytucje zaczęły się wtedy zmieniać w coś na kształt galerii handlowych. Tyle że oferujących więcej niż one i skoncentrowanych już nie na nabywaniu rzeczy, lecz tego, na czym dziś ludziom rzeczywiście w konsumpcji zależy: doznań i wrażeń. Więc gdy niedzielna wizyta w galerii stała się niemożliwa, alternatywa była już gotowa.

Równocześnie nasiliła się mobilność: dzięki autostradom Polki i Polacy z mniejszych ośrodków częściej jeżdżą w weekendy do centrów wojewódzkich. Toruń w niedziele przeżywa oblężenie chętnych do zwiedzania Muzeum Piernika. Prowadziliśmy ostatnio badania socjologiczne w sześciu miastach pozametropolitarnych, od Dobrzynia po Elbląg – położonych z dala od centrów, przegranych w transformacji samorządowej, pozbawionych bazy edukacyjnej czy rozwojowej. Zaobserwowaliśmy bardzo wyraźnie, że im mniejsza miejscowość, tym większą mają chęć jej mieszkańcy do jeżdżenia w poszukiwaniu doznań.

Czyli wbrew nadziejom polityków i związkowców nie wróciliśmy do sposobów spędzania niedzieli sprzed pojawienia się galerii, tylko reszta naszego życia społecznego się do nich upodobniła?

Tyle że te tzw. nowe instytucje kultury są bardziej efektowne, specyficzne, wysoko statusowe. Nawet architektonicznie są ciekawsze niż galeria z blachy i plastiku, gdzie można było zobaczyć – jak w Poznaniu – najwyżej rzeźbę Mitoraja. Spędza się tam wolny czas, ulokowane są w nich restauracje i butiki. Wszystko miesza się ze wszystkim, a konsumpcja jest na czele. Jak wynika z naszych ostatnich badań, toczy się tam życie rodzinne i towarzyskie, właściwie nie bywa się tam samemu.

To dotyczy wszystkich warstw ­społecznych?

Niestety: nasze badania we wspomnianych sześciu miastach pokazały, że znaczna większość ich mieszkańców, bo 67 proc. ludzi, nie uczestniczy w kulturze właściwie w żaden sposób. Nie jeździ nawet do galerii handlowej, o kinie czy teatrze nie mówiąc – lecz spędza czas przed telewizorem. Proces przenosin z galerii do nowych przestrzeni kultury dotyczy klasy średniej, głównie z miast powyżej 200 tys. mieszkańców.

Czy te przenosiny świadczą też, że rosną aspiracje klasy średniej?

Oczywiście. Przez te siedem lat mnóstwo się zmieniło nie tylko w infrastrukturze, ale też mentalności. Przechodzimy od modelu konsumpcji czysto statusowej, gdzie demonstruje się własną wyższość przy pomocy samochodu albo butów, do modelu, gdzie wyróżniamy się sposobem i miejscem konsumowania szeroko rozumianej kultury. Inaczej mówiąc – tym, gdzie i jak spędzamy wolny czas.

Dotyczy to także wycieczek czy sposobów spędzania urlopu. Ale zaczyna się od konsumpcji w przestrzeniach festyno­podobnych. Festiwal Smaku w Grucznie, Święto Leszcza czy inne tego rodzaju sezonowe wydarzenia także zaczynają pełnić funkcje wszystkomających galerii handlowych. Jest tam i pokaz psów pasterskich, i znana pogodynka podpisuje nową książkę, i gra muzyka, a przede wszystkim można zjeść i wypić.

Bo zastępowanie galerii handlowych innymi przestrzeniami dostarczającymi doznań zaczyna się od konsumpcji w sensie ścisłym: od jedzenia i picia. Nie przez przypadek przez te siedem lat doszło do boomu kulinarnego. W metropoliach pojawiają się przestrzenie niebędące galeriami handlowymi, a nawet sklepami, w których nie nabywa się rzeczy, lecz wrażenia, od kulinarnych począwszy. Jak warszawska Hala Koszyki, gdzie można się pokazać jedząc wyszukaną kuchnię i pijąc kraftowe piwo za kilkanaście złotych. Ale odbywają się tam też wydarzenia kulturalne, szkoły kucharzenia czy zajęcia dla dzieci.


CZYTAJ TAKŻE:

Niemal 30 lat temu skończyła się epoka pustych wystaw i półek. Między Czarnym Piątkiem a Mikołajem warto zapytać, co zrobiliśmy z wolnością kupowania. Tekst Marka Rabija >>>


Może to wyjaśnia, dlaczego z zakupami przenosimy się z galerii do sklepów średnioformatowych, jak dyskonty? Po wrażenia jedziemy gdzie indziej, ale zwykłe zakupy też gdzieś trzeba zrobić...

Owszem, ale te przestrzenie zakupowe też starają się być niezwykłe – bo ich właściciele dostrzegają, że przychodzą do nich dziś wszystkie klasy społeczne – więc muszą urozmaicać ofertę. Otóż dyskont to dziś jedno z niewielu miejsc, gdzie rezydent zamkniętego osiedla o zarobkach dalece przekraczających średnią może się spotkać z kimś, kto nie osiąga nawet mediany. Ale jedni i drudzy w tym samym miejscu konsumują zupełnie inne rzeczy: jedni wina, kraftowe piwa i delikatesy z limitowanych serii, a drudzy – tanie produkty marki własnej.

Czyli choć miejsce zakupów już nie służy podkreślaniu różnic klasowych, to zawartość koszyka – jak najbardziej?

Konsumpcja nigdy nie jest przezroczysta klasowo. Do sklepu chodzi się z różnych powodów. Znajoma farmaceutka, której apteka sąsiaduje ze sklepem z bardzo drogą żywnością ekologiczną, opowiada mi o emerytach, którzy najpierw w tym sklepie zostawiają nawet 500-600 zł na pasztety z królika i inne dobra, bo uważają je za korzystne dla swojego zdrowia, a później w aptece utyskują na ceny leków. To właśnie przykład konsumpcji statusowej: ludzie ci nabywają przyjemność sięgania po zdrową żywność, wizyta w aptece zaś to konieczność i trudno poprzez nią demonstrować swój status. Z konsumpcji statusowej wynika też moda na piwa kraftowe czy odrodzenie sklepów z rękodziełem, których nie znajdzie się w żadnej galerii.

Choć to nie do końca prawda – bo coraz częściej w galeriach organizuje się wydarzenia z udziałem rzemieślników, twórców ręcznej biżuterii, artystów. Galerie robią to, bo są świadome, że nie ma u nich oferty, której Polacy zaczynają poszukiwać, że modowe sieciówki przestają nam wystarczać. Polski konsument jest już dość wyedukowany i wie, że często różne sieciówki należą do tego samego koncernu, nie może się więc za pomocą ich asortymentu wyróżnić.

W galeriach pojawiły się tymczasem instytucje użyteczności publicznej: poczty, oddziały urzędu miasta, biblioteki, domy kultury, centra coworkingowe. To te instytucje chcą być w galeriach, bo tam są ludzie, czy odwrotnie – to galerie je przyciągają, żebyśmy i my do nich wrócili?

To proces zapętlony: galerii pobudowano za dużo, w efekcie są w nich puste miejsca, ich właściciele muszą więc szukać sposobów na ich zagospodarowanie – zwłaszcza że oni też wiedzą, iż ludzie gdzie indziej już koncentrują dziś swoją aktywność społeczno-kulturową. Szuka się podmiotów, które przyciągną uwagę ludzi, choćby miały nie płacić komercyjnej stawki za wynajem lokalu. To nie tylko instytucje publiczne: w jednej z toruńskich galerii do niedawna było muzeum żużla.

Ale wszystko to i tak jest nieefektywne, bo galerie nie będą nigdy w stanie zapewnić takich atrakcji, jak nowe przestrzenie kultury. Mają one nad galeriami tę przewagę, że są konstruowane z myślą o przyszłych potrzebach naszego społeczeństwa, przyszłych doznaniach, które trzeba będzie zaspokoić.

Jakich?

Galeria nie skłania do żadnej aktywności poza łażeniem i kupowaniem. Nie rozwija. A tymczasem, jak wynika z naszych badań, rosnącym z roku na rok wskaźnikiem przynależności do klasy średniej okazuje się inwestowanie w samorozwój, np. uczęszczanie na rozmaite kursy. W Warszawie, wg badań stołecznego Biura Kultury z końca 2017 r., w samorozwój inwestuje 28 proc. mieszkańców. Im bardziej się bogacimy, tym bardziej poszukujemy miejsc, w których możemy się rozwijać. A jak tu się rozwijać w galerii handlowej? Już prędzej pójdziemy do centrum fitness. To wokół takich miejsc rozbudowuje się dziś infrastruktura konsumpcyjna i koncentruje się życie towarzyskie. Miejsca z ofertą służącą rozwojowi mają dziś nad galeriami przewagę.


CZYTAJ TAKŻE: 

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Galerie i targowiska („bazarki”) to fragmenty naszego zbiorowego portretu. Opowiedz mi o swoim ulubionym miejscu tego typu, a powiem ci, kim jesteś.


No dobrze, ale właściwie dlaczego samorozwoju poszukujemy w duchu i estetyce narzuconej przez galerię handlową? Dlaczego potrzebujemy pójść do parku miniatur sakralnych zamiast do zabytkowego kościoła? Dlaczego nie odnaleźliśmy się w starym porządku „zwykłego muzeum z obrazami na ścianach”?

Ze względu na przynajmniej dwa procesy. Po pierwsze, wszystko dziś ekonomizujemy – z praktykami kulturowymi i doznaniami włącznie. Czasu wolnego mamy dziś do dyspozycji coraz mniej, więc chcemy kumulować jak najwięcej w jednym miejscu i czasie, np. w weekend. Wybieramy więc przestrzenie, w których dostępne jest wszystko: od wystawy po restaurację, od piwa po koncert. W zabytkowym kościele jest tylko zabytek.

Po drugie, model zaczerpnięty z galerii handlowej to przestrzeń dostosowana nie tylko do naszych potrzeb, ale też do ograniczeń. Jednym z nich, zwłaszcza u młodszych, wychowanych w środowisku nowych mediów, jest niemożność skupienia się. Żyjemy wśród dystraktorów – i jesteśmy nieustannie rozproszeni. Miejsca wymagające skupienia się na jednej rzeczy odbieramy jako koszmarne.

Modelowi galerii handlowej, supermarketu zwykło się przeciwstawiać model tradycyjnego bazaru. Ale gdy tak Pana słucham, zaczynam się obawiać, że odradzające się dziś bazary też wzorują się na porządku galerii...

Przeciwstawianie kultury galerii kulturze jarmarku ma dziś niewiele sensu, bo tradycyjnych jarmarków już prawie nie ma. Stare budy i wiaty przerabia się dziś na zadaszone przestrzenie o estetyce nieznanej bazarowi. Budka z mięsem to już nie jatka, lecz delikatesy z obsługą w firmowych fartuchach i możliwością płacenia kartą. Klientami bazarów, a zwłaszcza kooperatyw spożywczych, są dziś właściciele bmw, lexusów i priusów. Bazary, tak jak wszystkie inne przestrzenie społeczne, zmieniają się w przedsięwzięcia wielozmysłowe, niekierowane już do klasy ludowej.

Pojechaliśmy niedawno na badania terenowe na festiwal disco polo w Ostródzie. Zamiast komercyjnego piwa i kiełbasy z grilla, zastaliśmy tam lokalne, kraftowe piwa i jakościowe burgery z food trucka. Strefa konsumpcji na festiwalu disco polo miała charakter właściwy raczej gustom wielkomiejskiej klasy średniej. Już nawet takie miejsca się bardzo silnie zmieniają.


CZYTAJ TAKŻE:

Bazary przetrwały wojnę, komunę, a nawet ekspansję hipermarketów. Czy padną pod presją gentryfikacji? Tekst Rafała Wosia.


A co z gorzej sytuowanymi ludźmi z mniejszych ośrodków?

Poprzez styl konsumpcji nadal widać podziały klasowe i nierówności społeczne. W klasie ludowej dla budowania prestiżu wciąż bardzo ważna jest rozpoznawalność marki. W ubraniach marek jeszcze niedawno pożądanych przez klasę średnią zobaczy pan dziś członków niższych klas społecznych, z których wielu przecież długo musi na nie zarabiać. Klasy średnia i wyższa po takie oznaki statusu już nie sięgają. One konsumują doznania.

Czy w Polsce istnieje w ogóle zjawisko budowania swojego prestiżu na ograniczaniu konsumpcji?

Tak, ale jest marginalne. Tzw. minimalistami zostają zazwyczaj wysokostatusowi mieszkańcy wielkich miast. To ludzie, którzy postanawiają zmniejszyć ślad węglowy powodowany własną konsumpcją i ograniczyć się do noszenia, powiedzmy, stu rzeczy. Ale ręcznie robionych. I lokalnych, a nie z Chin. Minimalizm w takiej postaci jest kosztowny, bo niewielu ludzi stać na rzeczy, które się nie zużyją po roku.

Trzeba być bardzo bogatym, żeby żyć ubogo?

Ograniczanie konsumpcji dotyczy tylko elit, równocześnie intelektualnych i majątkowych. Większość Polaków jest wciąż na dorobku, klasa średnia nieustannie żyje w konsumpcyjnej niepewności, więc konsumpcja służy jej jako motor napędowy stylu życia.

Do niedawna nie lubiliśmy się targować – bo czerpaliśmy poczucie statusu z tego, że nas stać. Dziś tryumfy święci smart shopping, zbieranie kuponów, programy lojalnościowe. Wraca nam konsumencki rozsądek?

Chodzi o coś innego. Konsumpcja musi być dziś jak film: ciekawa, inspirująca, zabawna, przygodowa. Pragniemy przy okazji zakupów doświadczyć opowieści, dowiedzieć się czegoś. Porozmawiać z producentem nalewek o tym, że robi je z dziada-pradziada albo że nalepki na butelki zaprojektował mu lokalny artysta. Zakupy mają być doświadczeniem: człowieka, sytuacji, historii. Wpisuje się w to również targowanie: dostarcza emocji, przygody. Nie chodzi o to, żeby było taniej, tylko żeby coś nam się udało, byśmy coś zdobyli. A ekonomizacja zachodzi przy okazji.

W rozmowie siedem lat temu mówił Pan, że galeria handlowa tworzy świat sztuczny, jego symulację. Chciałoby się wierzyć, że festiwal kulinarny, bazar czy owa rozmowa z producentem nalewek stwarzają okazje do prawdziwych interakcji międzyludzkich – w odróżnieniu od galerii, gdzie już nawet kasy są automatyczne. Ale może to też są symulacje?

To światy równie sztucznie wykreowane co galeria handlowa, ale biorące pod uwagę doświadczenia, którymi Polacy zdążyli już obrosnąć. Przez te siedem lat doświadczyliśmy na tyle dużo – zagranicy, inności, różnorodności itd. – że prosta konstrukcja supermarketu z jego odczłowieczonymi relacjami przestaje nam wystarczać. W nowych przestrzeniach konsumpcji makdonaldyzację zastępuje różnorodność. Pokazuje to też, jak się zmieniamy jako społeczeństwo, i że rośnie nam jakość życia. Mamy więcej potrzeb i pragnień, a więc wymagamy, by infrastruktura służąca do ich zaspokajania była lepsza, ładniejsza, bardziej zróżnicowana.

Co ważne, w ramach tych procesów zaczyna się w Polsce pojawiać prawdziwa przestrzeń publiczna. Chcemy nie tylko wielozmysłowych muzeów, ale też w podobny sposób urządzonych parków i miejsc wydarzeń kulturalnych. Ba – zaczynają się na galeriową modłę przekształcać centra miast. To procesy koniec końców pozytywne, choć oparte na symulacjach, mitach i utopiach. Widać to np. w retroutopii, której przejawem jest „żywność naturalna”: pragniemy takiej żywności jak kiedyś, wierząc, że była lepsza, bo nie zdajemy sobie sprawy, że gdybyśmy wrócili do praktyk żywieniowych sprzed wieków, to średnia długość życia skróciłaby się nam do 40 lat.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo sztuczny jest świat naszego życia. Ale coraz bardziej myślimy o projektowaniu go pod nasze faktyczne potrzeby i przeciwstawiamy się wielkim podmiotom, jak państwo i korporacje, które projektowały go dla nas bezmyślnie.

Jakość sztuczności nam rośnie?

To chyba dobrze, prawda? ©℗

FOT. WOJCIECH KARDAS / AGENCJA GAZETA

PROF. TOMASZ SZLENDAK jest dyrektorem Instytutu Socjologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się socjologią konsumpcji oraz bada przemiany obyczajów w kulturze zachodniej, stylów życia i trendów z perspektywy socjologicznej, psychologicznej, antropologicznej i ekonomicznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2018