Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Artur musi mieć wszystkiego po dwie sztuki. Gdy dostaje prezent, liczy się nie to, co dostał, ale ile tego było. Jego przybrana mama, siostra Małgorzata Chmielewska, gdy dowiedziała się, że Artur dostał ekskluzywne zaproszenie do tramwaju, którym Franciszek pojedzie dziś na Błonia, pomyślała, że w razie gdyby Artur sprawiał jakieś kłopoty (nie chciał wyjść z tramwaju, domagał się piuski – a w zasadzie dwóch – od Franciszka, albo, jak to ma w zwyczaju, przesadnie skupiał uwagę na sobie) to konieczny będzie telefon do Benedykta XVI. W końcu skoro wszystko musi być w dwóch egzemplarzach, to papieże także.
Artur jest autystykiem. Ma epilepsję. Do siostry Chmielewskiej trafił, gdy miał trzy lata. Na przełomie lat 80. i 90. siostra prowadziła już dom dla samotnych matek. Wówczas wychodziła czasem do warszawskich miejsc, w których pomieszkiwali bezdomni. W jednej z melin, zimą, razem z policjantami, zobaczyła coś, czego nie zapomni do końca życia. W pustym pokoju, na zdezelowanym łóżku, leżał niemowlak. Był nagi. Wokół walały się puste butelki po alkoholu, na piecu paliły się jego ubranka. Siostra zabrała dziecko do swojego domu.
Po kilku dniach znalazła się biologiczna matka Artura. Była w alkoholowym ciągu, aż zorientowała się, że jej syn zniknął. Chciała go odzyskać. Siostra Chmielewska postawiła ultimatum: Małgorzata mogła zamieszkać razem z Arturem w domu wspólnoty, ale pod warunkiem, że to on wybierze. – Artur, gdy zobaczył swoją biologiczną mamę, rozpłakał się. Został więc pod naszą opieką. Małgosia tylko chwilę interesowała się jego losem. Szybko zniknęła – wspomina s. Chmielewska.
W tym roku Artur obchodzi 30. urodziny. W wolnych chwilach jeździ na quadzie. Zimą z pasją słucha... Radia Maryja. Mieszka w Nagorzycach, wcześniej w Zochcinie, wszędzie tam, gdzie siostra Chmielewska. Są nierozłączni. Z Arturem kontakt jest utrudniony. Mówi niewiele i w swoim języku. Najczęściej: „jam cie” – zamiast „kocham cię”, „paliczka” –zamiast „zapalniczka”. „Kołaj” – zamiast „Mikołaj”.
Ten ostatni przynosi prezenty. Ulubione? Czekolada z orzechami – sztuk dwie. Książki. Nieważne jakie, ważne, żeby było ich dużo. Gdyby się dało, ze zdjęciami papieża, Matki Teresy z Kalkuty i ojca Pio – tę trójkę Artur rozpozna wszędzie, chociaż nikt nigdy nie tłumaczył mu, kim są.
Artur tylko pozornie niczego nie rozumie. Potrafi na przykład mistrzowsko dzwonić dzwonkami podczas mszy. Sympatię okazuje, kładąc rękę na czyimś ramieniu. A gdy ktoś jest z nim naprawdę blisko, może liczyć na pocałunek w czoło.
Siostra mówi, że Artur jest prorokiem. Często przywołuje jego historię. (Przypominamy rozmowę „Getta dobrobytu”).
Artur nie ma wad. No, może poza tą jedną, uciążliwą. Gdy odwiedza się dom s. Chmielewskiej, na początku pada prosty komunikat: nic cennego nie może zostać na stole. Artur ma bowiem taki zwyczaj, że rzeczy lubi przywłaszczać. Głównie zapalniczki, których pełne są jego kieszenie. Dlaczego to robi? Mam swoją teorię. Każdy człowiek potrzebuje być potrzebny. Artur nie ma nic. Nie ma się czym dzielić. Zabiera zapalniczki, ale ich nie kradnie. Gdy więc włoży się papierosa do ust, wystarczy spojrzeć na Artura i wszystko jest jasne: znika na moment w swoim pokoju, wraca, grzebie chwilę w kieszeni, wyciąga jedną z kilkudziesięciu zapalniczek, odpala papierosa i nadstawia czoło po podziękowanie.
Artur razem z Franciszkiem pojedzie dziś tramwajem na krakowskie Błonia.