Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No tak – pomyślałem – przecież, kiedy o chorym, który jest nam bliski, usłyszymy z ust lekarza, „że już nic się nie da zrobić”, to nie siadamy z założonymi rękami. Robimy wszystko, by mu oszczędzić bólu, by zapewnić serdeczną bliskość tych, których kocha i którzy go kochają itd.
Diaboliczna operacja Alaksandra Łukaszenki wpędziła mnóstwo ludzi w stan „nic się nie da zrobić”. Miotamy zarzuty pod adresem rządu, jednocześnie uznając, że beztroskie otwarcie granic byłoby absurdem, inni starają się o tym nie myśleć. Są wreszcie tacy jak Marysia Złonkiewicz, aktywistka Grupy Granica, od wielu tygodni działającej na pograniczu białoruskim. Jej rozmowa z Marcinem Żyłą w poprzednim numerze „Tygodnika” to odpowiedź na pytanie, co robić, kiedy wbija się nam do głowy, że nic zrobić się nie da. Bo jednak coś zrobić się da. Można zabrać głos jak ksiądz prymas Wojciech Polak. „Nie pozwólmy, by nasi bliźni cierpieli i umierali u naszych granic” – napisał w liście do medyków 30 września, a wcześniej, 26 września, w wywiadzie dla KAI powiedział: „Jeśli odpowiedź sprowadzimy tylko do alternatywy przyjąć czy nie przyjąć uchodźców, popełnimy wielki błąd. (...) Wydaje się, że nie ma już co dyskutować, czy postąpić tak czy inaczej, ale trzeba zastanowić się nad systemem pomocy, jak to najlepiej i najodpowiedzialniej zrobić również wobec państwa i społeczeństwa polskiego”.
Można też na znak solidarności „z naszymi bliźnimi, którzy cierpią i umierają u naszych granic” pojechać do nich, nawet jeśli spotkanie nie będzie możliwe. Tak np. zrobił ks. Wojciech Lemański, za co, jemu i innym, którzy tam jadą, jestem wdzięczny. Oni przynajmniej zamanifestowali swój sprzeciw i współczucie.
Mimo stanu wyjątkowego i odcięcia wolnych mediów presja opinii publicznej przynosi efekty. Władze przynajmniej się tłumaczą, starają się ukracać nadużycia i dowieść, że stać je na gesty humanitarne. Ciekawe, jak teraz odpowiedzą na zgłoszoną 4 października propozycję episkopatu Polski utworzenia „korytarzy humanitarnych”. Jest to dobrze wypróbowana np. we Włoszech procedura sprowadzania najbardziej potrzebujących uchodźców: starych, chorych, często wymagających hospitalizacji, dzieci, osób szczególnej troski, w tym małoletnich, małoletnich bez opieki, osób niepełnosprawnych, osób starszych, kobiet ciężarnych, rodziców samotnie wychowujących małoletnie dzieci, ofiar handlu ludźmi, osób cierpiących na poważne choroby, osób z zaburzeniami umysłowymi oraz tych, które zostały poddane torturom, ofiar zgwałcenia lub innych poważnych form przemocy psychicznej, fizycznej lub seksualnej, jak np. ofiar okaleczania żeńskich narządów płciowych (por. art. 21 Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady nr 2013/33 z dnia 26 czerwca 2013 r.). Udzielanie pomocy osobom najbardziej potrzebującym – podkreślali kard. Nycz i abp Gądecki – jest do pogodzenia z obowiązkiem obrony granicy przed manipulacjami Łukaszenki. Korytarze tworzą i obsługują, przy współpracy z państwem, organizacje pozarządowe. Gotowość koordynacji ich funkcjonowania deklaruje Caritas Polska od 2016 r.
Kiedy nic nie można zrobić, trzeba coś zrobić. ©℗
BOGDAN DE BARBARO, psychiatra i psychoterapeuta: Uznaję sens granic Europy i granicy naszego państwa, nie akceptuję jej swobodnego przekraczania, ale nie uznaję prawa do tego, żeby małe dzieci marzły w lesie, by ginęli ludzie, którzy są w naszym zasięgu.