Każde w swoim pokoju

Wszystko, czego troje bliskich ludzi nie jest w stanie powiedzieć sobie głośno, znajdujemy tutaj, na stronicach ich dzienników...

21.05.2007

Czyta się kilka minut

Fot: LARS KARLSSON © AB Svensk Filmindustri /
Fot: LARS KARLSSON © AB Svensk Filmindustri /

Trwa nieformalny festiwal Ingmara Bergmana. W kinach można zobaczyć nakręcone ponad 30 lat temu "Sceny z życia małżeńskiego", a od 1 czerwca - "Jesienną sonatę". Do księgarń trafiły poruszające "Trzy dzienniki" - zestawienie pamiętników Bergmana, jego ostatniej żony Ingrid oraz ich córki Marii von Rosen. Filmowa "anatomia małżeństwa" nie straciła nic z bezlitosnej, przenikliwej mądrości. Dzienniki to nie tylko zapis śmiertelnej choroby Ingrid, ale także do bólu szczere rozliczenie starzejącego się twórcy "Siódmej pieczęci" z własną oschłością i lękami.

Mąż i żona...

"Ciekawe, czy może być coś bardziej przerażającego niż mąż i żona, którzy się nienawidzą" - to rozpaczliwie proste zdanie, zaczerpnięte z Augusta Strindberga, można by uznać za motto filmu Bergmana. Skądinąd "Sceny z życia małżeńskiego", będące kinową wersją popularnego w latach 70. szwedzkiego serialu, przyczyniły się do wzrostu ilości rozwodów w ojczyźnie Strindberga. Film zadziałał niczym kozetka psychoterapeuty, dla samego twórcy był zaś rozrachunkiem z serią nieudanych związków. W 2003 r. Bergman dopisze ostatni akt dramatu Marianne i Johana w filmie "Sarabanda", uchodzącym za definitywne zwieńczenie jego ekranowej twórczości.

Film się nie zestarzał. Zwłaszcza dziś, kiedy masową wyobraźnią zawładnęli plastikowi bohaterowie, ogląda się dzieło Bergmana z prawdziwym dreszczem. To tak naprawdę benefis dwojga wielkich aktorów Bergmanowskich: Liv Ullmann i Erlanda Josephsona. Niemal przez cały czas Marianne i Johan rozdrapują rany, przykryte na co dzień grubą warstwą pudru. Po 10 latach wzorowego pożycia przyznają się do wzajemnej nienawiści i udawania. Uwikłani w rodzinę, w upiorny teatr życia codziennego, nie zauważyli, że dawno przestali się kochać. Rozpad małżeństwa nie przynosi jednak oczyszczenia. Przez kolejne lata, przygotowujące bohaterów do rozwodu, nie ustaje pomiędzy nimi gra. Nudę zastępuje wzajemne przyciąganie i odpychanie. Pranie brudów staje się częścią tego samego teatru.

Bergman pozwala bohaterom wykrzyczeć emocje, ale dyskretnie dystansuje się wobec stworzonego przez nich piekła pozorów. Kiedy jedna z postaci wychodzi z kadru po burzliwej wymianie zdań, kamera zatrzymuje się na twarzy partnera, by uchwycić malujący się na niej ulotny moment prawdy. Kiedy Johan i Marianne spotykają się po latach, każde w nowym związku, okazuje się, że historia zatoczyła koło i w podobny sposób oszukują nowych partnerów. Próbują odgrzewać dawną miłość - jakby chcieli dodać szczyptę pieprzu nowym relacjom, choć chciałoby się wierzyć, że dopiero tamten skok w nieznane pozwolił im naprawić błędy i dostrzec to, co stracili.

Kameralny dramat Bergmana krąży wokół tematu emocjonalnego analfabetyzmu, który nie ma nic wspólnego z poziomem wykształcenia czy społecznym statusem. Marianne jest prawniczką, specjalizującą się, o ironio, w rozwodach. Johan jest docentem psychologii. Mają dwie córeczki (w filmie znacząco nieobecne), sympatyczny domek i bogate życie rodzinno-towarzyskie. W idyllicznej scenerii odnalazł reżyser modelowy przykład patologii małżeńskiej. Tu właśnie wspólna sypialnia stała się "łóżkiem fakira", a wszelkie śmieci skrzętnie zamieciono pod dywan. Z zawstydzeniem Marianne słucha zwierzeń swojej klientki, która przyznaje się, że w czasie trwania małżeństwa zatraciła wrażliwość zmysłową, i to nie tylko w sferze erotycznej. "Moje doznanie jest suche, wątłe" - mówi starsza kobieta, dotykając ręką drewnianego stołu. Marianne rozpoznaje w tym geście swoje własne wyjałowienie i niemoc. To chyba pierwszy moment, kiedy zaczyna mieć dość wspólnego życia pod kloszem. Johan odkrył to wcześniej. W świetnie zorganizowanym życiu z Marianne poczuł się jak aktor, grający w podrzędnej sztuce. Nie miał jednak odwagi nazwać rzeczy po imieniu i uciekł w romans z dużo młodszą kobietą.

76-letnie dziecko

Niedługo przed premierą "Scen z życia małżeńskiego" Bergman - jakby na przekór swym diagnozom - poślubił obarczoną trójką dzieci z poprzedniego związku Ingrid von Rosen, wieloletnią przyjaciółkę, kobietę swego życia, z którą przeżył szczęśliwe ćwierć wieku. Decyzja o ślubie spowodowana była poniekąd złym stanem zdrowia Ingrid, choć nic jeszcze nie zwiastowało koszmaru, który stał się ich udziałem w połowie lat 90. W 10 lat po jej śmierci Bergman zdecydował się opublikować pisane w okresie choroby pamiętniki. Przedstawiając je czytelnikowi, zaznacza, że nie mają charakteru literackiego, ale raczej dokumentalny - stąd ich spontaniczny, nieuporządkowany charakter, w dramatyczny sposób oddający ostatnie miesiące życia ukochanej kobiety.

"Trzy dzienniki" to tak naprawdę relacja z umierania - tyle że rozpisana na trzy głosy. Niby osobne, bo stoją za nimi trzy zupełnie różne osoby dramatu: umierająca na raka żona, jej dorosła córka Maria, jedyny owoc związku z Mistrzem, oraz sam Bergman. Wszystkie jednak układają się w bolesną całość - jakby powolne odchodzenie Ingrid było wspólną lekcją umierania, ale też wspólną lekcją miłości. Trawiony starczymi przypadłościami Ingmar musi stawić czoło chorobie młodszej o 12 lat kobiety - tej, u boku której znalazł wreszcie bezpieczną przystań. Teraz on musi jej matkować, wspierać duchowo, błyskawicznie dojrzeć do zupełnie nowej roli. I przyznaje uczciwie, że nie radzi sobie z tym najlepiej.

On, uchodzący za "święte monstrum", czterokrotnie żonaty egocentryk, napisze w początkowym stadium choroby Ingrid: "Koniec z siedemdziesięciosześcioletnim dzieckiem!", ale to głównie ich córka Maria weźmie na siebie ciężary związane z chorobą, a w szczególności sprawy organizacyjne i wszystko, co dotyczy nieubłaganej fizjologii. Bergman pozostanie współczującym świadkiem, czułym towarzyszem ostatniej podróży. "Przeżyliśmy wspólnie dwadzieścia cztery lata. Najważniejszym w naszym wzajemnym uczuciu był nieprzerwany strumień bezsłownej rozmowy wewnętrznej" - napisze we wstępie. I kto wie, może właśnie jego dyskretne wycofanie, częściowa ucieczka w pracę (przygotowywał wtedy spektakle teatralne), a tym samym stworzenie chorej pozorów normalności, uczyniło jej odchodzenie bardziej naturalnym i znośnym. Zamiast namaszczenia i histerii, Ingmar pozwala Ingrid odwozić się do pracy, serwuje jej seanse starych filmów w telewizji i ulubione lody na patyku. Jednocześnie niczego przed nią nie udaje. Nie odgrywa pocieszycielskiego teatru, albowiem wyrok zapadł już dawno. Jedynie na kartach pamiętnika od czasu do czasu daje upust bezgranicznej rozpaczy.

Wieczna samotność?

Zestawienie ze sobą trzech bardzo intymnych zapisów, z których jeden staje się z czasem coraz bardziej lakoniczny, a w końcu się urywa, rzuca światło na nieoczywistość bezproblemowych z pozoru małżeńskich i rodzinnych relacji. Wszystko, czego troje bliskich ludzi nie jest w stanie powiedzieć sobie głośno, znajdujemy tutaj, na stronicach ich dzienników. Ze strony Ingrid dowiadujemy się, jak ciężko pogodzić się z utratą życiowej aktywności, obserwować nie tylko powolny rozpad własnego ciała, ale także mimowolny rozpad międzyludzkich więzi. W notatkach Bergmana przeczytamy rzeczy najbardziej wstydliwe. Dowiemy się, że śmiertelna choroba to nie tylko konkretne zadanie postawione najbliższym, ale także zmierzenie się z rodzącą się między chorym a zdrowym obcością i tajemnicą. Z zapisków Marii poznamy zawiły charakter relacji matki i córki, których role też nagle zostały odwrócone.

Dzięki takiemu natężeniu intymności zapominamy w miarę wchodzenia w lekturę, że dotyczy ona osób o znanych nazwiskach. Przez wspólne przepracowywanie cierpienia, dzielenie się wątpliwościami, poznawanie ich wspomnień i snów, zaciera się dystans między nimi a nami. Wielki Bergman, klasyk kina, ikona XX-wiecznej kultury, staje się jednym z nas, i to bardziej niż kiedykolwiek w swoich filmach. Każdy z jego głośnych tytułów był w mniejszym lub większym stopniu wiwisekcją cierpień i dylematów, rodzinną psychodramą czy egzorcyzmowaniem lęków. Na kartach dzienników staje przed nami całkowicie bezbronny i nagi. "Jestem zramolałym, popękanym nocnikiem, po brzegi wypełnionym współczuciem dla samego siebie" - napisze bezradny wobec postępującej choroby żony, ale też własnej starości. Konfrontując notatki dokonane przez Ingmara i Marię, dostrzegamy także specyfikę jego relacji z córką, żyjącą w cieniu wielkiego ojca, od dzieciństwa zazdrosną o jego bliski kontakt z matką. W obliczu choroby owe stosunki również muszą ulec gwałtownemu przewartościowaniu.

Dziennik Bergmana przynosi więc wyznanie dotyczące narodzin "odmienionego człowieka". "Zaczynam uczyć się istnieć w teraźniejszości" - napisze twórca "Szeptów i krzyków". Kadr z tego właśnie filmu - słynna kobieca pietá, z umierającą na raka Agnes, która składa głowę na łonie służącej Anny, widnieje na okładce "Trzech rozmów". Jakże trudno Ingmarowi "przyznać się do strachu", a jednocześnie "nie zamykać się w panice". Jak trudno "zaprzyjaźnić się ze śmiercią" i odnaleźć błogi spokój, który maluje się na twarzach bohaterek "Szeptów i krzyków".

Ale w schyłkowej fazie choroby, kiedy Ingmar dopuści do głosu ów wstydliwy "ból wyczerpanej wspólnoty", jednocześnie pojawi się nadzieja, że rozstanie nie jest definitywne. Że wieczna samotność nie jest jedynym możliwym stanem, w którym przyszło nam żyć teraz i później. "Być może przez chwilę będziemy przebywać każde w swoim pokoju". Potem nastąpi pojednanie. Chyba nie będzie nadużyciem, jeśli odczytamy zacytowaną frazę jako spóźnione wyznanie wiary wiecznego buntownika. Od czasu "Scen z życia małżeńskiego" zdołał przejść niezwykle długą i krętą drogę.

  • "SCENY Z ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO" ("Scener ur ett äktenskap") - scen. i reż.: Ingmar Bergman, zdj.: Sven Nykvist, wyst.: Liv Ullmann, Erland Josephson, Bibi Andersson, Jan Malmsjö, Anita Wall i inni. Prod. Szwecja 1973;
  • "TRZY DZIENNIKI ZESTAWIONE PRZEZ MARIĘ VON ROSEN I INGMARA BERGMANA", przeł. Tadeusz Szczepański, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2007