Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzeba sporo złej woli, by nie zauważać, że coś bardzo złego dzieje się z klimatem. Żaden poważny naukowiec nie powie wprost, że tornado, które w zeszłym tygodniu spowodowało śmierć co najmniej pięciu osób w południowych Czechach, to skutek zmian klimatu. Nauka operuje danymi i prawdopodobieństwami, a nie wygłaszanymi ex cathedra dogmatami. Jednak to dzięki danym zbieranym od dziesięcioleci wiemy, że ocieplenie klimatu gwałtownie przyspieszyło, i to wskutek działań ludzkości. A wraz ze wzrostem globalnych temperatur w atmosferze gromadzi się coraz więcej energii, która musi znaleźć ujście. Także w postaci ekstremalnych zjawisk pogodowych. Będzie ich coraz więcej, również u nas.
Pojawienie się tornad to nie jest najgorsza wiadomość dla Polski. Błyskawicznie topniejący lód Grenlandii miesza się z wodami Atlantyku i zaburza cyrkulację wody, która daje Europie stabilny, przyjazny klimat. W przeszłości osłabienie tego naturalnego cyklu miało dla naszego kontynentu katastrofalne konsekwencje. „Jeśli to nastąpi, to w połączeniu z fazą obniżonej aktywności słonecznej rezultatem mogą być trwające dziesięciolecia megasusze, jak te, których kontynent doświadczał w poprzednim tysiącleciu. Będzie to stanowiło ogromne wyzwanie polityczne i społeczne” – pisali niedawno badacze ze Stowarzyszenia Centrów Badawczych Helmholtza. Susze, według opublikowanego przed kilkoma dniami raportu ONZ, będą miały na światową gospodarkę wpływ większy niż pandemia.
U nas susza już jest i zawdzięczamy ją sobie. Przez ostatnich co najmniej 120 lat nasza gospodarka wodna skupiała się na odprowadzaniu wody z pól i łąk. Tak osuszyliśmy mokradła, zbudowaliśmy meliorację, zabetonowaliśmy rzeki. System działa tak, jak chcieli jego twórcy: woda odpływa, pozostawiając za sobą pustynniejące pola, a sama kumuluje się w rzekach i powoduje coraz gwałtowniejsze powodzie.
Przyjęło się myśleć, że katastrofa klimatyczna to problem przyszłości. Stąd krokodyle łzy wylewane nad losem biednych, przyszłych pokoleń. Pewnie, młodzież ma najgorzej. Ale ta katastrofa rozgrywa się już dziś. I wielu z nas może kosztować życie. Ubiegły rok był, według pomiarów europejskiego programu Copernicus, zdecydowanie najgorętszym w historii Europy. W Polsce średnia temperatura była aż o dwa stopnie wyższa niż średnia za lata 1981–2010. To oznacza, że Kraków czy Warszawa mają dziś klimat zbliżony do tego, jakim w latach 70. czy 80. cieszył się Budapeszt czy Sofia. A już za 20 lat standardem ma być 40 st. Celsjusza latem.
Zabetonowane miasta zmienią się w piekarniki. Każdego lata z powodu upałów umierać będą tysiące ludzi. Zwykle starszych, których nie będzie stać na klimatyzację. A nie będzie ich stać, bo prąd będzie drożał. Unia Europejska będzie pobierać coraz wyższe opłaty za emisje z energii pozyskiwanej z węgla. Tymczasem my w odchodzeniu od tego surowca nie jesteśmy czempionem, nasz program dekarbonizacji jest nadal mglisty, a wyznaczone terminy – odległe.
Jedyną szansą na powstrzymanie konsekwencji katastrofy klimatycznej, przy których czeskie tornado będzie wyglądało jak zefirek, jest przestawienie w zasadzie wszystkich aspektów naszego życia na tory sprzyjające dekarbonizacji. To ekstremalne wyzwanie nawet dla najbogatszych gospodarek świata. Ale innej szansy nie będzie. ©
Więcej tekstów o klimacie w serwisie specjalnym "Tygodnika": KRYZYS KLIMATYCZNY>>>