Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potrafi też znakomicie grać w piłkę, a na tym turnieju jest najlepszym strzelcem reprezentacji Anglii (po trzech meczach fazy grupowej ma trzy gole), ale nie dlatego postanowiłem zawrócić głowę jego historią czytelnikom „Tygodnika Powszechnego”, z których wielu ma zrozumiałe wątpliwości związane z oglądaniem tegorocznych mistrzostw świata. Narzekamy na ten sport, na toczącego go raka komercjalizacji, opisujemy cenę, jaką przyszło zapłacić za organizację mundialu w Katarze tysiącom robotników przymusowych, pytamy o kwestię praw człowieka, a wreszcie bojkotujemy – ale czasami zdarza się, że świat wypada z ram, a narracja przestaje być w tak oczywisty sposób jednorodna.
Czasami bowiem na boisku pojawia się Marcus Rashford, 25-letni napastnik Manchesteru United i reprezentacji Anglii, a zarazem, tak jest, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego i doktor honoris causa Uniwersytetu w Manchesterze, który wyróżnień tych, co od razu trzeba podkreślić, nie otrzymał wyłącznie za sukcesy sportowe. Jest już wprawdzie piłkarskim wicemistrzem Europy, a na mistrzostwach świata występuje po raz drugi, w reprezentacji zagra za chwilę pięćdziesiąte spotkanie, dla swojego klubu zdobył ponad sześćdziesiąt bramek – ale umówmy się: nie dla tych statystyk chcemy zwrócić na niego uwagę czytelników. Nawet fakt, że w chwili jednego ze swoich największych, jak dotąd, sportowych spełnień, po kapitalnym uderzeniu z rzutu wolnego w meczu z Walią, ukląkł i wzniósł palce ku niebu na wspomnienie zmarłego niedawno na raka przyjaciela, nie świadczy jeszcze o jego wyjątkowości.
Kiedy mówimy o Marcusie Rashfordzie, równie adekwatne, co słowo „napastnik” czy „sportowiec”, byłoby bowiem słowo „aktywista”. Opowieści o jego dzieciństwie – był jednym z piątki rodzeństwa, wychowywanej przez samotną matkę – są opowieściami o życiu w skrajnym ubóstwie, o korzystaniu z pomocy społecznej, wystawaniu w kolejkach do banków żywności, słowem: o realnym doświadczeniu głodu. Po latach, kiedy był już zawodowym piłkarzem, opowiedział o tym fragmencie swojej biografii pisząc list otwarty do brytyjskich parlamentarzystów, by wsparli program dożywiania dzieci w brytyjskich szkołach, na którego likwidację zdecydował się ówczesny premier Boris Johnson. Kampania, jaką wtedy zainaugurował, doprowadziła nie tylko do zmiany decyzji rządu, ale też włączenia się wielu firm czy lokali gastronomicznych w akcję wspierania potrzebujących. Czy mam mówić, że sam piłkarz również angażował się finansowo w działalność charytatywną, że zbiórki przezeń inicjowane przyniosły ok. 20 milionów funtów i że w Anglii ocenia się, iż dzięki Rashfordowi można było sfinansować ok. 4 milionów szkolnych posiłków?
À propos statystyk: w liście do parlamentarzystów napisał, że jako czarny mężczyzna z biednej dzielnicy Manchesteru powinien być tylko jeszcze jedną spisaną na straty liczbą, ale dzięki pomocy, jaką sam otrzymał, jedyne liczby, z jakimi jest kojarzony, to gole i występy w reprezentacji. Wdzięczni rodacy, wśród rozlicznych wyróżnień typu „osobowość” czy „sportowiec roku”, wymalowali na jego cześć mural w jednej z dzielnic Manchesteru. Mural – dodajmy ze smutkiem – wysmarowany rasistowskimi obelgami, kiedy Rashford nie wykorzystał rzutu karnego w ubiegłorocznym finale mistrzostw Europy. Mural – dodajmy z radością – po tym akcie wandalizmu natychmiast zasłonięty setkami kartek, będących świadectwem miłości, sympatii i wdzięczności do zawodnika. „Ludzie zwykle pytają, ile pielęgniarek można wymienić na jednego piłkarza. Ale jeden Rashford jest wart więcej niż stu ministrów” – napisał o nim „Guardian”. W niedzielę zagra w jednej ósmej mundialu.