Karp. Elegia

Karp: może to dzięki tej rybie dane nam będzie, w akcie mądrego spożywania daru, przeżyć Boże Narodzenie nie jako okazję świąteczno-rodzinną, ale jako spojrzenie w stronę tego, co nierodzinne i niedomowe, co radykalnie obce, a bez czego rodzinie brakuje głębokiego zaplecza gościnności, gościnności - jakby powiedział Jacques Derrida - bez wszelkich warunków wstępnych.

25.12.2005

Czyta się kilka minut

Abraham van Beyren "Martwa natura z rybami w koszu", ok. 1650 /
Abraham van Beyren "Martwa natura z rybami w koszu", ok. 1650 /

Karp jest królową rzek. (Izaac Walton)

1. Mimo całej tragedii głodu, życie nie kończy się na jedzeniu. Epikur mądrze przestrzega, że nieskończenie ważniejsze od tego, co będzie się jadło, jest to, z kim zasiądzie się do stołu. Głód jest nie tylko brakiem jedzenia, ale także brakiem tego, co towarzyszy jedzeniu. Nic z tego, co spożywam, nie przychodzi samo; towarzyszą temu ludzie, którzy dzielą ze mną nie tylko stół, ale przede wszystkim moje myśli na temat jedzenia. Jeśli wierzyć Nietzschemu, iż podstawą pracy filozofa jest dieta, wówczas trzeba przyznać, że myślę to, co jem, i moje myślenie w jakimś sensie zawsze bierze początek z tych procesów, dzięki którym to, co nie jest mną, wchodzi w obieg mojego organizmu. To, co jem, przychodzi do mnie, wchodzi we mnie, jest widmem, którego nie mogę się pozbyć. Idzie za mną. Nie jest łatwo mądrze jeść. Nietzsche zastanawia się, wie schwer der andere wirklich einzuverleiben ist. Pisze Tymoteusz Karpowicz w "Odwróconym świetle": "zwierzę zjedzone przez człowieka na wylot idzie za nim".

2. A zatem "wiem" to także, a może przede wszystkim: "w-jem". Nie próżno, choć jakże zdawkowo i bez zastanowienia mówimy o "pożeraniu książek" i "zachłannym apetycie na wiedzę". Ryby odgrywają tutaj rolę niepoślednią. Niezrównany smakosz i fenomenolog jedzenia Brillat-Savarin pisze: "Ryby, rozpatrywane w mnogości swych rodzajów, są dla filozofa niewyczerpanym przedmiotem medytacji i zdumienia" (przeł. J. Guze).

3. Muszę zatem w swych myślach wrócić do początku; do tego, co jem. Utyskujący na znużenie myśli Wittgenstein zastanawia się: "Po kilku godzinach niezbyt intensywnej pracy nie mogę już dłużej myśleć. To tak, jakbym był zmęczony. Czy brakuje mi właściwej diety? Całkiem możliwe" (przeł. R. Reszke). Trzeba oddać honor temu, co było tworzywem i miejscem narodzin myślenia, co złożyło się myśli na ofiarę. W rzeczywistości, która coraz bardziej staje się wirtualna, w której mogę wejść w wydumany świat mogący sprawić mi prawdziwą przykrość lub radość, tylko to, co jem, istnieje na-prawdę. Jedzenie jest możliwe tylko w realu. Nie mogę się najeść wirtualnie, choć być może w tamtym wyimaginowanym świecie mogę doznać upojenia. Upojenia tak, najedzenia nie. To, co jem, jest może już ostatnią ostoją prawdziwego świata, w którym nie wszystko jest zastępowalne przez swe elektroniczne surogaty. Pożywienie musi być "cielesne" (nawet gdy jest w pigułce), dotykalne; jedząc, pragnę, aby moje doznania smakowe jeszcze zwiększały tę realność, aby befsztyk był wypieczony (lub krwisty), aby grzanka była dobrze przyrumieniona, aby aromat skłaniał mnie do zadumy. Jeżeli mądrze jem, w tym, co spożywam, przychodzi do mnie prawdziwy, namacalny świat.

4. To, co jem, powierza mi siebie bez żadnych ograniczeń. Jest samą radykalną dostępnością. Nie próżno "bierzcie i jedzcie", to zagadkowe, groźne, ciemne i niepokojące zdanie, stanowi główny drogowskaz ustawiony przez Chrystusa. Kto chce zostać zbawiony, niech mądrze je. Niech jego mądrość nie będzie tylko książkowa, ale także cielesna. Chrystus karmi i nie pozwala zmarnować się nawet okruszynom, które skrzętnie gromadzi w koszach. Gdy przychodzi do uczniów, pyta ich, "macie tu coś do jedzenia?". Jest głodny i chce, aby inni także poczuli głód, bowiem od tego odczucia zaczyna się mądre jedzenie. Chce, aby jedzenie nie było bezmyślne; pokarm ma być także, a może nade wszystko, "pokarmem dla ducha". Nie wbrew ciału, ale dzięki niemu i poprzez nie. Dopełniwszy posiłku/ofiary mogę mądrze spojrzeć na świat, jak na to, co nadjedzone, ruszone zębem, wciąż jeszcze stawia mi mądry opór. Czytam u Karpowicza: "kochaj resztki / niedotrawione brzegi świata". Tylko to, co stawia mi opór, kością, twardą tkanką, ością, która może utkwić mi w gardle, tylko to istnieje na-prawdę.

5. Zwróćmy się na chwilę w stronę przytoczonego już zdania Karpowicza, mówiącego o zjadaniu na wylot. "Na wylot" oznacza tyle, co bez reszty, na przestrzał. Kryje to ważną przestrogę: jeść mądrze nie oznacza pospiesznego pożywiania się, połykania kęsów, aby spojrzawszy na zegarek można było zawsze zerwać się i pobiec dalej. Tak jakby świat tylko czekał na moment naszej nieuwagi, aby nas zaskoczyć czymś niebezpiecznym. Tymczasem "na wylot" zawiera jeszcze jedną lekcję, której nie powinniśmy pominąć. Jest to lekcja poznania: gdy znamy coś na- -prawdę dobrze, tak dobrze, że mamy to jakby "we krwi", że obudzeni w środku nocy potrafimy udzielić właściwej odpowiedzi, wtedy mówimy, że znamy owo coś "na wylot". Jeść mądrze, nie byle jak, musi więc być formą pozyskiwania wiedzy, pełnego szacunku poznawania tego, co radykalnie ode mnie inne, co obce i nie moje, a co użycza mi swojej obecności po to, abym wiedział. Nie abym "liznął" wiedzy (jakaż wielka przepaść dzieli "liźnięcie" od "jedzenia"!), lecz abym wiedział. Dziwna to wiedza. Nie jest nam dana raz na zawsze. Nie zostaje z nami, nie osadza się na dobre, nie ustanawia swej siedziby. To, co znamy "na wylot", jest jakby "puste" w środku, wydrążone, tak, iż nasza wiedza pokazuje nam, że nie bardzo mamy co "znać", co "wiedzieć". Ta wiedza rozmontowuje nieznośną pewność siebie uczoności. To, co poznaję, znika w procesie poznawania. Ryba tak krucha i delikatna, że rozpuszcza się w ustach. Nie zostawia ani śladu.

6. Nie jest przypadkiem to, że pewne postaci jedzenia jeden węzeł splótł nierozerwalnie z jakimś dokładnie określonym czasem. Związały się z przeznaczoną im porą, tak jakby wskazywano nam, że są chwile w pozornie monotonnie jednolitym przebiegu czasu, które pulsują szczególnym znaczeniem, a zatem i szczególną wiedzą. Jedząc mądrze, poznaję nie tylko, co jem, ale i dostępuję tej wiedzy, która jest łaską szczególnego czasu przypisanego do tej akurat potrawy. Jeść mądrze to wgłębiać się w czas i jego tajemnicę. Gdy nadchodzi Boże Narodzenie, gotujemy specjalne dania, których receptura przetrwała w lokalnej tradycji, nakrywamy do stołu wyobrażając sobie, że tak samo czyniono w naszej rodzinie przed setką lat. Nic tak nie akcentuje swojej obecności na wigilijnym stole jak karp. Pokłońmy mu się z szacunkiem. O szacunku należnym temu, co zjadamy, pisała niegdyś przejmująco Jolanta Brach-Czaina.

7. W tym pokłonie jest to, co niechybnie uderza każdego, kto spogląda z mostu na rzekę ("Rzeko o sercu nigdy nieotępiałym w tym obłędnym świecie więziennym", pisze René Char; przeł. A. Międzyrzecki) lub staw: niezwykła gracja ryb, wdzięk doskonałej maszynerii obdarzonej pięknym kształtem. Ted Hughes powie o szczupaku "długim na trzy cale", że jest "doskonały w każdym fragmencie", a jego forma "łodzi podwodnej" jest "pełna gracji i grozy" (przeł. T. Truszkowska). Uderzy nas dramatyczne przerwanie ciągłości między tym, co w wodzie, a tym, co staje się pożywieniem na naszym stole. Nie ma już "doskonałości w każdym fragmencie", gdyż każdy z fragmentów jest teraz oddzielną całością. Nie ma też "łodzi podwodnej", bowiem ofiarowana jako pożywienie ryba jest jakby "wrakiem", kawałkiem doskonałej całości wyrzuconej na brzeg. Może tę myśl odczytamy w przywołanym wersie Karpowicza o "niedotrawionych brzegach świata". Muszę teraz ocalić wszystko, co się da. Jedząc mądrze jestem jak Robinson Crusoe, który wyprawia się tratwą na roztrzaskany burzą kadłub galeonu, aby uratować to, co można, co pomoże mu w przetrwaniu. Gdy jem mądrze, także w jakimś sensie przywołuję ową nieistniejącą już, rozbitą przez burzę czasu całość. Połykając byle jak i nieuważnie, traktuję wszystko jako zwykłą, natrętną przeszkodę do usunięcia na drodze do sytości; mądrość uważnego jedzenia polega na tym, że zdaję sobie sprawę z tego, iż to, co jem, miało swoją historię, która pozostanie dla mnie zamknięta, ale w której orbitę wszedłem raz na zawsze. Ta historia pójdzie za mną.

8. Amerykański poeta Galway Kinnell przygląda się zamkniętemu w niedzielę straganowi na rybnym targu. Bogactwo form i kształtów dorównuje obfitości nazw, których odpowiedniki, nie mieszcząc się w polszczyźnie, domagają się słów łacińskich. Woda i jej mieszkańcy tylko pozornie są wszędzie tacy sami. I dwa spostrzeżenia, które nasuwają się nam, gdy śledzimy spojrzenie poety wędrujące pośród kawałów lodu, między którymi spoczywają martwe ryby. Najpierw to, że przed nami rozgrywa się podwójny dramat "wciałowstąpienia". "Targ rybny zamknięty, ryby w ciało wstąpiły", pisze Kinnell (The fishmarket closed, the fishes gone into flesh). Ale owo ciało to nie body, lecz flesh, a więc w istocie "mięso". To, co żywe, podwójnie wstąpiło- w "mięso", a może raczej zstąpiło w piekło mięsa: samo martwe, przestało być "ciałem", stając się "mięsem" właśnie, a dalej - udostępniając się człowiekowi w tej postaci, weszło w materię jego ciała. To pierwsze spostrzeżenie i pierwszy powód, dla którego powinniśmy skłonić się przed rybą z szacunkiem. Ten świat nie jest pastoralną projekcją poety; wprost przeciwnie - wypełnia go okrucieństwo i cierpienie. Wtedy właśnie pojawia się karp.

9. Jest bytem dwakroć odrzuconym. Odarty z wszelkiej egzotyki i malowniczej wielobarwności południowych mórz, w swej szarej pospolitości zajmuje niskie miejsce w ichtiologicznej i gastronomicznej hierarchii. Gdy na początku XIX wieku przywieziono go z Anglii do Kanady w nadziei na to, że zwróci na siebie uwagę gastronomów i wędkarzy, sromotnie przegrał swoją partię z lokalnym pstrągiem, zyskując sobie pogardliwe miano rybiego marginesu, a może wręcz śmiecia (garbage fish). Emily Chesley napisała nawet wiersz o wielce mówiącym tytule: "Idioci i angielska sztuka łowienia karpia w Ontario". Odmówiono mu honoru śmierci na użytek wyrafinowanego ludzkiego podniebienia. Żyje życiem zjadającego resztki kloszarda, którego skrupulatnie usuwa się sprzed oczu potencjalnych nabywców: "Jedyne, co żyje, to karpie / Krążące w mrocznej kadzi z tyłu za straganem...". Kinnell dodaje: "Może karma, którą im rzucono na koniec była stęchła / i w chwili śmierci mogłyby już zalatywać / nim klient doszedłby w pół drogi do domu". Ceremoniał zabijania pozostanie w jakimś sensie niedokończony. Krążące w ciemnej gardzieli kadzi karpie poszturchują się nawzajem, aby dodać sobie odwagi, zmobilizować się do tego, aby - znalazłszy się w sieci - zatrzepotać srebrzystą łuską w powietrzu. Ta choreografia nie dobiegnie łatwego kresu: ogłuszone uderzeniem młotka lub tasaka, pisze Kinnell, "nadal będą żyły / Gdy na ladzie rozcina się ich brzuchy". Siedemnastowieczny autorytet ichtiologiczno-wędkarski Izaac Walton pisze w swym "The Compleate Angler", że karp jest najdłużej utrzymującą się przy życiu rybą: "I tak jak ponad wszelką wątpliwość z ryb morskich śledź umiera najszybciej, gdy wyjąć go z wody, tak pstrąg i karp przetrwają najdłużej poza swym macierzystym żywiołem". To powstrzymanie zstępowania w mięso sprawia, że karp staje się upostaciowaniem ciała cierpiącego. Cierpiącego wiecznie. Karp - cierpienie nieukojone śmiercią. W sensie biologicznym jest martwy, ale wciąż nam przypomina o ciemnej gardzieli odrzuconych, skąd przyszedł. W tym znaczeniu nadal "będzie żył".

10. Czasownik "umierać" nie jest całkiem stosowny wobec karpia. Powie Galway Kinnell, że ryby "wychodzą z siebie" (they go out of themselves). Nie tak, jak "wychodzi z siebie" człowiek, dla którego ta fraza opisuje jedynie gniew i utratę kontroli nad samym sobą. Ryba "wychodzi z siebie" inaczej: nie daje sobą owładnąć odczuciu, które ją zagarnie tak, że nic - ani przeszłość, ani przyszłość - nie jest już ważne. Gdy człowiek "wychodzi z siebie", oznacza to całkowitą władzę chwili obecnej; porwany gniewem lub pasją utożsamiam się, stapiam w jedno z tym, co się dzieje. Moje ciało jest owym wydarzeniem, które mnie porywa. Nie uczestniczę w zdarzeniu; jestem zdarzeniem. Z karpiem jest inaczej: "wychodzi z siebie" po to, aby odwrócić się od teraźniejszości, a zwrot to tak radykalny, iż nawet śmierć nie ma nad nim władzy: "widoczne części / są wciąż takie same / ledwie trochę śmiertelnej bladości". Śmierć zagarnia jedynie brzeg, krawędź tej istoty. To, co najistotniejsze, rozgrywa się w ponadczasie: ryba "wychodząc z siebie" otwiera przed sobą, a i przed nami, przestrzeń, dla której teraźniejszość niewiele znaczy. Czytamy u Kinnella: "jedynie obłożone kataraktą oczy [karpia - TS], które nigdy się nie zamknęły / Muszą przepatrywać woal mgły, co tak bardzo trapił Homera". "Wychodząc z siebie" ryba daje nam do myślenia, że cała paląca nagłość naszego "dzisiaj" jest złudna i pozorna. Taka jest lekcja karpia. Dlatego cenił go jako źródło filozoficznego natchnienia Savarin, chociaż przyznawał, iż "nie ulega wątpliwości, że ryba jest znacznie mniej pożywna niż mięso". Pamiętamy dobrze, że jedząc rybę, nie mówi się, słucha się i rozmawia z samym sobą.

11. A gdyby sięgnąć do książki Barbary Skargi, moglibyśmy twierdzić, że lekcja umierania udzielona nam przez rybę nie jest prostą pogardą dla ulotności ludzkiego "teraz". Nie chodzi o to, że wszystko jest "marnością nad marnościami", lecz o to, żebyśmy dostrzegli prawdę następującą: w naszej pasji czynienia i spełniania się, pasji autentycznej i prawdziwej, możliwej tylko i wyłącznie "teraz", kryje się ciemne źródło, które z owym "teraz" nie ma nic wspólnego. Jest to mroczny splot, który odsłania się naszemu językowi pod różnymi nazwami: przepaści, otchłani, nicości. Nicości, która z jednej strony pokonuje mnie (nie ujdę przed nią), lecz z drugiej - sama zostaje pokonana przez coś, co czai się za nią. Skoro owa nicość jest tym, co radykalnie odmienne, nie można jej zamknąć w pojęciu odmienności, bowiem z tą chwilą zostałaby oswojona. Umierający karp dostrzega nie to, co widział Homer, lecz w istocie to, czego stary poeta nie widział. Dostrzega woal oparu (mist), który tak bardzo go niepokoił. Nie można zobaczyć tego, co nas na-prawdę, źródłowo niepokoi. Doświadczenie kresu, otwieramy książkę Barbary Skargi, to zatrzymanie się "w nieskończonym, wiecznym teraz, na granicy, której przekroczyć się nie da, w spotkaniu z innością radykalną, a może wprost z nicością... Nicość, czym ona bowiem jest? Czy w ogóle można powiedzieć, że jest? Czy to twierdzenie nie zawiera w sobie sprzeczności?". Może to dzięki tej rybie dane nam będzie, w akcie mądrego spożywania daru, przeżyć Boże Narodzenie nie jako okazję świąteczno-rodzinną, ale jako spojrzenie w stronę tego, co nierodzinne i niedomowe, co radykalnie obce, a bez czego rodzinie brakuje głębokiego zaplecza gościnności, gościnności - jakby powiedział Jacques Derrida - bez wszelkich warunków wstępnych.

12. Może więc to pamięć o ciemnej gardzieli wód, z której przyszedł do nas karp, podyktowała obyczaj zostawiania przy stole wigilijnym jednego pustego nakrycia. Ktokolwiek nie zapukałby, ktokolwiek nie przyszedłby... W ciemnej kadzi wciąż rodzą się nowe istnienia, które szukają swojego miejsca.

13. Dlatego ryba, a karp w szczególności, to byt najbardziej z wszystkich istnień zwierzęcych wyczulony egzystencjalnie: żyje wychylony w stronę śmierci. Pewnie dlatego Savarin uczynił go natchnieniem filozofów. Kinnell starał się nam pokazać, jak karp - żyjąc - przeczuwa śmierć, nieomal dąży do niej, aby zostać złożony w ofierze, lecz umierając, żyje nadal, bowiem wciąż roztacza wokół siebie niepokojącą woń mrocznej, niezbadanej wody i jej grząskiego, wchłaniającego w ciemność dna. Karp nie daje się nam uchwycić, w przenośni i dosłownie "wymyka nam się z rąk". Dlatego przynosi z sobą ową dziwną (nie)wiedzę "na wylot". Stąd też Apollinaire nazywa karpie rybami niepokoju i wielkiej melancholii:

W basenach swoich i strugach

Karpie żyjecie za długo!

Kiedyż śmierć was uspokoi,

Ryby wielkiej melancholii?

(przeł. J. Kott)

14. Czym jest owa wielka melancholia? Tym, co wypełnia życie niepokojem i co sprawia, że życie jest "za długie". Karp żyje pozornie tylko "u siebie", niby w swoich "basenach i strugach", bowiem niepokój sprawia, że owo "u siebie" staje pod znakiem zapytania. Karpie żyją "za długo" w tym sensie, że nic prócz śmierci nie ukoi ich niepokoju. Większość innych zwierząt potrafi uzewnętrznić swe cierpienie jakąś formą "wypowiedzi" - piskiem, skomleniem, jękiem. Ryba nie mówi, jest oporna wobec języka, tak jakby ból, który odczuwa w swoim bytowaniu, zniszczył wszelką mowę. Ryba być może nie zna ukojenia przynoszonego przez sen. Sándor Márai podziwia Arystotelesa za odświeżające uwagi o naturze. Filozof oświadcza, że "ryby także śpią", co Márai opatruje znaczącym komentarzem: "Jeszcze nigdy u nikogo się z tym nie spotkałem" (przeł. T. Worowska). To najsurowszy sposób zapytania o to, czy cierpienie można zakomunikować innym, przekazać, podzielić się nim. Z lekcji udzielonej nam przez karpia wygląda na to, że w przeciwieństwie do innych odczuć, które prowadzą poza nas samych (dotykam czegoś, co jest na zewnątrz mnie, widzę coś, co jest daleko ode mnie), ból i niepokój z nim związany wypełniają nas szczelnie, naprężając od środka naszą skórę, niczym powietrze wtłoczone do powłoki balonu.

15. Nieprzypadkowo chleb i ryba stanowią parę w biblijnej opowieści. Chleb to dzieło ziemi, której wnętrze jest co prawda ciemne, ale zarówno bujna uroda kłosów, jak i blask słońca pozwalają nam zapomnieć o mroku, w którym dojrzewa ziarno. Z rybą jest inaczej - przynależy do głębi, do ciemności, w której słońce ledwie zaznacza swoją obecność. Nawet gdy błyśnie nad wodą srebrzystą łuską, jest to niepokojący poblask właściwy ostrzu noża. Niejeden poranił sobie palce o ostry grzbiet ryby. Słońce i spokój chleba spotykają ciemność niepokoju ryby. Chleb jest zawsze "domowy"; nawet gdy jem go pod gołym niebem, w jakimś sensie jestem "w domu". Ryba zawsze jest skądinąd; do porządku domu wnosi niepokój emigranta, azylanta, obcego, niepewnego przyjęcia, jakie go spotka. Kto z nas nie pamięta ostrzeżenia matki, że karpia trzeba jeść wyjątkowo ostrożnie, by nie udławić się ością. Ale taka właśnie jest misja tej ryby: pośród domowej radości i góry zadowolonych z siebie prezentów ma nas przebić białym ościeniem niepokoju i ciemną gardzielą mulistej wody. Przywrócić sens Bożego Narodzenia, samotnej, zimnej nocy, w której nikt nie zauważył cudu pośród zgiełku zakupów i szelestu kolorowych papierów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2005