Kadrowanie rodziny

KRZYSZTOF GIERAT: W selekcji Krakowskiego Festiwalu Filmowego ponownie szczególną uwagę zwracają filmy o rodzinie, która okazuje się kategorią pojemniejszą, niż nam się wydaje.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

MICHAŁ SOWIŃSKI: Po sukcesie filmu „Beksińscy. Album wideofoniczny” w 2017 r. wątek rodzinny powraca w kolejnych odsłonach.

KRZYSZTOF GIERAT: To nie przypadek. Od lat szukamy filmów o ludziach, nie o problemach. Nie interesują nas doraźne interwencje, tylko intymne historie, a opowieści o rodzinnych relacjach idealnie spełniają ten wymóg. W tym roku mniej mamy opowieści o rodzinie reżysera, a więcej spojrzeń z punktu widzenia osoby z zewnątrz. Oczywiście mówimy o 250 filmach i większości nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika.

Skąd ten wysyp dokumentalnych filmów rodzinnych w ostatnich latach?

Łatwiej jest zrobić film wśród bliskich, bo budowanie relacji jest wtedy prostsze. Także koszty są zdecydowanie niższe. W ogóle produkcja filmów stała się tańsza. Nie trzeba już ciężkiego sprzętu, oświetlenia czy dźwiękowców. Czasem wystarczy wręcz telefon. Dużo mamy też filmów zbudowanych na domowych archiwach wideo. To wszystko ma szczególne znaczenie dla debiutantów. Ale pomijając już pragmatykę – najciemniej zawsze pod latarnią. W domu można znaleźć niebywałe historie nadające się nawet na kryminał z dobrym suspensem.

Nawet najintymniejsza historia rodzinna nie dzieje się w próżni. Jak choćby w przypadku poruszającego filmu „O ojcach i synach”, który opowiada o chłopcach wychowywanych wśród członków tzw. Państwa Islamskiego w Syrii.

Najbardziej fascynuje mnie ten brak moralizatorskiego tonu. Nie znoszę filmów z tezą, które już na wstępie mówią, że na świecie jest źle, bo kapitalizm albo zmiana klimatu. Wolę dojść do tego sam, śledząc indywidualną historię bohatera. Film, o którym wspominasz, prowadzi genialny dialog z „Saperem”, innym obrazem pokazywanym na Festiwalu. Wyszło to przypadkiem, ale w obu mamy ojców na wojnie. Różnica polega na tym, że jeden uczy swoje dzieci nienawiści, a drugi rozbraja miny, przez co czyni świat odrobinę lepszym.

„O ojcach i synach” zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Na co dzień jesteśmy bombardowani obrazami wojny, co tłumi naszą wrażliwość. Jednak pokazana przez pryzmat dzieciństwa to zupełnie inna jakość.

Rozmawiałem z Talalem Derkim, który przyjedzie do Krakowa, ale wciąż nie mogę pojąć, jak udało mu się nakręcić ten film. To przecież nie jest ukryta kamera, widzimy codzienne życie dzieci, które w jednej scenie grają sobie wesoło w piłkę, w następnej uczą się, jak zrobić bombę. Jednak poza oczywistym kontekstem wojny wraz z jej okrucieństwem, główny bohater jest w gruncie rzeczy kochającym i opiekuńczym ojcem.

To właśnie zwykłość i banalność tych scen nadaje im wielką siłę.

Oraz względna normalność ich życia. Przecież wszyscy chłopcy w pewnym wieku bawią się w wojnę. Tutaj lekcje strzelania z karabinu czy konstruowanie min to także rodzaj zabawy. Właśnie ze względu na te podobieństwa „chłopackich” zachowań obraz na ekranie wydaje się tak bardzo niepokojący, wręcz przerażający, choć nie ma tu rozerwanych ciał, nie ma krwi. O wojnie zazwyczaj myślimy jako o czymś odległym i niewyobrażalnym, a tak naprawdę niewiele trzeba, aby elementarny porządek świata runął i dzieci, zamiast chodzić do szkoły, uczyły się zabijać.

Izraelski film „Pusty pokój” to również poruszająca historia rodzinna, choć zupełnie w inny sposób.

To niezwykła opowieść o małżeństwie, które chce wykorzystać nasienie swojego tragicznie zmarłego syna, aby doprowadzić do narodzin jego dziecka. Bardzo skomplikowana emocjonalnie historia.

Również bardzo intymna, wymagająca ogromnego zaufania.

Reżyserka, która także będzie naszym gościem, musiała przede wszystkim zrozumieć sytuację swoich bohaterów. A to wcale nie jest oczywiste, bo przecież ich decyzja jest kontrowersyjna.

Na początku trudno o współczucie dla nich, ale to szybko się zmienia.

To również film o pamięci, o trudnej żałobie, przepracowywanej w nietypowy sposób. Film zbudowany jest na dysonansie – z jednej strony utożsamiamy się z ich bólem, z drugiej, to dziwne marzenie do końca budzi opór.

Po raz pierwszy obejrzałem go podczas konkursu w Hajfie, gdzie wzbudził skrajne emocje, także wśród członków jury. Może dlatego, że ten rodzaj macierzyństwa jest bardzo zachłanny. Przecież ta para jest spełniona rodzicielsko, mają jeszcze dwójkę dorosłych już dzieci. A mimo to ciągle im mało. To oczywiście okrutne stwierdzenie, bo pobudki mogą być przecież najróżniejsze, ale z zewnątrz tak to wygląda.

Tę samą zachłanność dobrze widać w innym filmie – „Biała mama”.

Tam z kolei Rosjanka, która wychowuje gromadkę czarnoskórych dzieci, adoptuje jeszcze jedno, tym razem chłopca z poważnymi zaburzeniami emocjonalnymi. Jego obecność wyraźnie zakłóca funkcjonowanie szczęśliwej i zgranej rodziny. To ciekawe, że pojawiło się tyle filmów o skomplikowanej potrzebie macierzyństwa, natomiast dość rzadko pojawia się wątek aborcji.

W polskich dokumentach też?

Równie rzadko, co dziwne, biorąc pod uwagę burzliwą sytuację polityczną w naszym kraju.


Czytaj także: Anita Piotrowska: Traumy i demencje


Jest też chiński film „Syn Syn”, czyli historia jeszcze dziwniejszej rodziny...

Chyba trudno wyobrazić sobie dziwniejszą. Kobieta postanawia nie tylko wybaczyć mordercy jej syna, ale ostatecznie także adoptuje go. W filmie fabularnym byłoby to skrajnie niewiarygodne.

Co ciekawe, w każdej z tych historii dotykane są tematy ekstremalne, a mimo to nie ma w nich patologii. Te relacje, choć niewyobrażalnie trudne, ostatecznie przechodzą próbę czasu. Rodzina okazuje się kategorią dużo pojemniejszą, niż się powszechnie zakłada.

Filmy, o których rozmawiamy, różnią się poziomem realizacji.

W przypadku tak poruszających tematów i historii zdarza mi się przymykać oko na niedociągnięcia techniczne. Dzieje się to rzadko, bo dbamy o najwyższy poziom prezentowanych na naszym Festiwalu filmów. Niemniej czasem dajemy się uwieść samej historii.

Technicznie te filmy łączy również ciasnota i intymność w budowaniu kadrów czy prowadzeniu kamery.

Czasem ma się wręcz wrażenie, że dzielimy z bohaterami jedno mieszkanie. Ale to stosunkowo nowe zjawisko. W klasycznych filmach dokumentalnych oczywiście też chodziło się za bohaterem, próbując przeniknąć do jego świata, ale nigdy w takim stopniu. Niekiedy nawet traktujemy te opowieści jako filmy fabularne. Miałem tak oglądając materiały robocze „Komunii” Anny Zameckiej – dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że to dokument. Niektórzy nawet zarzucali jej kreację. Oczywiście nie jest to wykluczone, bo czasem reżyser ingeruje w opowieść, delikatnie przestawiając czy puentując niektóre jej elementy. Nie ma w tym nic złego, aczkolwiek dawniej było to nie do pomyślenia.

Dystans jest rzeczywiście zauważalnie mniejszy, nie ma też wyraźnych komentarzy z offu.

Ten rodzaj filmu bazuje przede wszystkim na mocnej relacji reżysera z bohaterami. Na tym polega jego siła. No i oczywiście na ogromie zainwestowanego czasu. Takie dokumenty nie powstają w dwa miesiące, niekiedy potrzebne są lata, co zostawia ślad na relacjach reżysera z bohaterami.

Jedni i drudzy przyjadą do Krakowa. To też nowe zjawisko – pokazywanie bohaterów poza kadrem.

Kiedyś bohaterowie byli anonimowi, a ich relacja z reżyserem kończyła się wraz z pracą nad filmem. Dziś bohaterowie filmów dokumentalnych bywają gwiazdami. Na festiwalach na całym świecie pojawiają się nawet ci, którzy niekoniecznie zostali pozytywnie sportretowani.

Po co przyjeżdżają?

Opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. W ten sposób ich historie trwają dużo dłużej i wykraczają poza kinowy ekran. ©℗

KRZYSZTOF GIERAT (ur. 1955) jest filmoznawcą, dyrektorem artystycznym Krakowskiego Festiwalu Filmowego, współtwórcą Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie oraz inicjatorem Festiwalu Filmu Niemego. W latach 1993-94 wiceprezydent Krakowa. Członek Polskiej Akademii Filmowej oraz Europejskiej Akademii Filmowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018